Jak Wanda Półtawska wpłynęła na Jana Pawła II

Śmierć Wandy Półtawskiej symbolicznie zamyka pewien okres dziejów i myślenia Kościoła. Jej przyjaźń z Karolem Wojtyłą i ich wzajemna intelektualno-duchowa relacja miały znaczący wpływ na teologię ciała i papieską etykę seksualną. Istotnym pytaniem dla teologów, filozofów i analityków życia kościelnego pozostaje, czy ten wpływ zawsze był pozytywny.

Publikacja: 03.11.2023 10:00

Uroczystość wręczenia Krzyża Małopolski Wandzie Półtawskiej w Centrum Jana Pawła II w Krakowie, 24 c

Uroczystość wręczenia Krzyża Małopolski Wandzie Półtawskiej w Centrum Jana Pawła II w Krakowie, 24 czerwca 2019 r.

Foto: Jan Graczynski / East News

Jej życiorysem można, na co słusznie wskazuje jej biograf Tomasz Krzyżak, obdzielić kilkanaście osób. Serial, który opowiadałby o losach Wandy Półtawskiej, mógłby mieć kilka długich sezonów, a przy okazji pokazałby naprawdę spory kawałek historii Polski i Kościoła. Wychowała się w II RP, w mało zamożnym domu, związana z harcerstwem, uczęszczała do katolickich szkół. Później nastał czas konspiracji, a potem przyszło jej się zmierzyć z obozem w Ravensbrück, eksperymentami medycznymi przeprowadzanymi przez bezdusznych hitlerowskich lekarzy. Te ekstremalne doświadczenia naznaczyły ją na zawsze. A to przecież dopiero pierwsza część jej życia. Dalej są jeszcze studia, formacja katolicka, małżeństwo z jednym z najważniejszych filozofów chrześcijańskich XX-wiecznej Polski, przyjaźń z Karolem Wojtyłą, tworzenie fundamentów poradnictwa rodzinnego i ruchów pro-life w Polsce. Setki, a może nawet tysiące uratowanych dzieci. I jeszcze historia jej kolejnych chorób, cudownych uzdrowień, dalszych aktywności, a także zaangażowania na rzecz wyjaśnienia sprawy abp. Peatza.

To jedna strona medalu, ale jest też i druga, na którą apologeci niechętnie zwracają uwagę. Jej historia to również wieloletnie zmaganie się z zespołem stresu pourazowego oraz z traumami, które odcisnęły piętno na jej postrzeganiu świata wraz z poświęceniem własnej rodziny na rzecz tego, co postrzegała jako służbę Bogu i Kościołowi. Szczególna duchowa i intelektualna więź Wandy Półtawskiej z Karolem Wojtyłą miała niewątpliwie ogromne znaczenie dla historii i myśli całego Kościoła.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Symboliczny koniec czasu potęgi Kościoła

Jestem tą najbliższą osobą

Aby dobrze zrozumieć, dlaczego tak było, należy dokładnie przeanalizować, jakie więzy łączyły Wojtyłę i Półtawską. Ona sama wskazywała na wyjątkową naturę łączącej ich relacji. „Jestem tą najbliższą [Tobie – red.] osobą, jesteśmy – i temu nie da się zaprzeczyć. I zresztą nie chcesz temu zaprzeczyć” – pisała w notatkach tuż po wyborze Wojtyły na papieża. I nie była to relacja tylko intelektualna, wyłącznie sterylnie duchowa, ale również ogromnie emocjonalna. „…moje serce płacze” – tak opisywała Półtawska własne emocje, które dopadły ją, kiedy zrozumiała, że po wyborze „brata” (tak go nazywała) na papieża charakter ich znajomości nieodwracalnie się zmieni. „A ja jestem jak drzewo na uschłej nagle glebie. Jak dzwon pusty, który nie uchwycił rezonansu, bo brak mu serca! Jak las w jesieni bez nadziei wiosny” – dodawała.

Takich zapisków w „Beskidzkich rekolekcjach” znajdziemy o wiele więcej. I nie dotyczą one tylko tego okresu, gdy Wojtyła został wyniesiony do godności papieskiej, ale pojawiają się już wcześniej, gdy jeszcze jako metropolita krakowski uczestniczył w obradach Soboru Watykańskiego II. „Bo cóż właściwie jest tęsknota? Jakiś brak, odczucie braku, a przecież równocześnie mimo rozłąki i oddalenia, przecież poczucie, więcej pewność bliskości. (…) Oddalenie pogłębia bliskość” – notowała w latach 60. Półtawska.

Niekiedy, nie odnosząc się bezpośrednio do Wojtyły (niemniej wszystkie notatki kierowała właśnie do niego, swojego kierownika duchowego), pisała wprost o miłości. „Miłość jest ponad relacją serca. Jeżeli serce kieruje ku pożądaniu, miłość musi serce opanować (…) Serce musi być poddane pewnej dyscyplinie. Kochać człowieka to kochać jego powołanie, a powołaniem człowieka jest zawsze świętość, więc miłość prawdziwa w żadnym odcieniu nie może występować przeciwko świętości, a więc przeciwko czystości, jest zdolna do ofiary, do poświęcenia. Miarą bliskości jest akceptacja powołania. Jeżeli rozumiesz powołanie tej ukochanej osoby, to się do niej zbliżasz przez realizację losu” – notowała.

Tę szczególną bliskość widać zresztą nie tylko w słowach. Gdy Wanda Półtawska dowiaduje się, że jest śmiertelnie chora, że może umrzeć, to informuje o tym jedynie Wojtyłę. Mąż, chociaż dopytuje ją o stan zdrowia, dowiaduje się o jej stanie tuż przed operacją i to dopiero wtedy, gdy „brat” wręcz nakazuje Wandzie powiedzieć o tym mężowi.

Osobisty ekspert od „Humanae vitae”

Odpowiedzi Karola Wojtyły (a potem Jana Pawła II) na te pełne emocji słowa są stonowane. Traktuje Dusię (tak właśnie się do niej zwraca) jako duchową siostrę, której obozowe, a także związane z kolejnymi chorobami cierpienie było w pewien sposób duchowo ofiarowane za niego. Ale jest ona dla niego także kimś, kto wyjątkowo głęboko rozumie jego własną teologię ciała, jego myślenie moralne, będąc w pewnym sensie współautorem jego dzieł poświęconych płciowości. O „Miłości i odpowiedzialności” napisze: „w mojej (i Twojej) książce”. „…byłaś i nadal pozostajesz moim ekspertem osobistym od dziedziny »Humanae vitae«” – pisał do Wandy Półtawskiej już jako papież.

Określenie „ekspert osobisty” można i trzeba rozumieć na różne sposoby. Wanda Półtawska, gdy powstawał „Memoriał krakowski”, czyli dokument opracowany przez grupę bliskich współpracowników Karola Wojtyły, który miał wspierać Pawła VI w obronie zakazu antykoncepcji wewnątrz Kościoła, nie należała do grupy bezpośrednio go przygotowującej. W niej, co jest mocnym znakiem tamtych czasów, uczestniczyli bowiem wyłącznie księża – bp Stanisław Smoleński, ks. Jerzy Bajda, o. Tadeusz Ślipko, o. Stanisław Podgórski, ks. Juliusz Turowicz. „W spotkaniach uczestniczyli także: ks. Bogusław Inlender, profesor teologii moralnej w warszawskim seminarium; o. Tadeusz Styczeń, współpracownik arcybiskupa w okresie jego pracy na KUL; o. Dominik Wider, profesor w instytutach zakonnych” – referuje ks. Paweł Stanisław Gałuszka w fundamentalnej pracy „Karol Wojtyła i Humanae vitae”.

Czy to oznacza, że Wanda Półtawska nie miała wpływu na kształt „Memoriału” i na myślenie Wojtyły? Takie założenie byłoby błędem, gdyż wiadomo (wskazuje na to choćby George Weigel w „Świadku nadziei”), że to właśnie ona miała fundamentalny wpływ na powstanie „Miłości i odpowiedzialności”. Z jednej strony stała się dla Wojtyły źródłem wiedzy psychologicznej oraz medycznej, podczas gdy z drugiej strony była swoistym kobiecym lustrem, w którym mógł on przeglądać własną, męską przecież z ducha analizę. Można nawet powiedzieć, że fenomenologiczny wgląd, jaki przeprowadzał w swoich kolejnych dziełach i pismach jako materiału, wymagał głębokiego spotkania z kobiecością. I jak się zdaje, to właśnie Wanda Półtawska była jedną z osób, która pozwalała mu tego doświadczyć. Ich codzienne (gdy tylko było to możliwe) spotkania, regularne kierownictwo duchowe, wgląd w jej notatki, a także spędzane wspólnie z rodziną Półtawskich wakacje sprawiały, że mieli wiele okazji do głębokich rozmów.

Intensywność tej intelektualnej relacji jeszcze wzrosła po opublikowaniu przez Pawła VI „Humanae vitae”, gdy dr Wanda Półtawska stała się jedną z tych osób, które zrobiły najwięcej dla jej popularyzacji, uzasadnienia, wprowadzenia w polskie życie duchowe i medyczne. Tysiące spotkań, tekstów, uczestnictwo w tworzeniu Instytutu Rodziny w Krakowie – to wszystko jest efektem zaangażowania w recepcję dokumentu, z którym i Wojtyła, i Półtawska byli osobiście związani.

Trudno uznać, że z tych wszystkich aktywności, ale też i z wielogodzinnych rozmów nic nie zostawiło śladu na myśleniu Wojtyły. Wanda Półtawska, jej postrzeganie roli kobiety jest jednym ze znaczących elementów, które ukształtowały teologię kobiecości i teologię seksualności Jana Pawła II. Można powiedzieć, posługując się obrazami z dramatów Wojtyły, że jej kobiecość była pryzmatem, przez który przełamywała się jego męskość i jego myśl. Doświadczenie „promieniowania kobiecości” (parafrazując tytuł jego sztuki) dokonywało się także w jej osobistym losie. I właśnie dlatego ich wzajemne relacje, sposób ich myślenia o rzeczywistości warto i trzeba badać.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: „Zielona granica”, czyli o filmie, który stał się nieistotny

Spotkanie z konkretnym losem

Z tej perspektywy trzeba jednak zadać pytanie, czy przeżywanie kobiecości Wandy Półtawskiej było typowe? Czy można je uznać za doświadczenie wspólne dla większości kobiet, czy może było ono naznaczone szczególnym doświadczeniem traumy, która sprawiała, że nie sposób uznać jej przeżywania cielesności za wystarczające do fenomenologicznej bądź egzystencjalnej analizy? To pytanie nie oznacza odrzucenia owego doświadczenia, a jedynie podaje w wątpliwość jego uniwersalność. Życie Półtawskiej było pełne dramatycznych zwrotów i przynajmniej część z nich naznaczyło je takim piętnem, którego większość kobiet ze sobą nie niesie (a przynajmniej nie w takim stopniu).

„Lager pokazał mi jeszcze więcej tej męskości okrutnej, brutalnej, bezwzględnej. Nie da się zapomnieć nigdy szyderczych uwag i spojrzeń tych mężczyzn, którzy pędzili pejczami nagie kobiety i rozkraczeni w błyszczących butach z cholewami, przyglądali się najbardziej cynicznie zwykłym faktom ludzkim, ale które w tej scenerii stawały się najbardziej nieludzkie” – notowała.

Obrzydzenie, nieukrywane, budziły w niej także kobiety, które w tych straszliwych obozowych warunkach szukały ciepła, fizycznej bliskości, niekiedy erotycznej przyjemności w homoseksualnych (zapewne często zastępczych) relacjach. „Oczy… wstrętne oczy podglądające naszą nagość. Nie mogłam się rozbierać” – wspominała. „Czułam się osaczona tym pożądliwym tłumem, tłumem zboczeńców” – uzupełniała.

I wreszcie doświadczenie bliskości śmierci, doświadczenie martwego ciała, umierania obok. „W nocy z łóżka nade mną spadła nagle kobieta. Przez chwilę myślałam, że zleciała, ale potem zorientowałam się, że to jej sąsiadka wyrzuciła ze wspólnego łóżka trupa. Nazajutrz zmarła moja sąsiadeczka – mała Cyganka, której imienia nawet nie znałam. Była zimna i w pierwszej chwili pomyślałam, żeby ją wyrzucić z łóżka, ale potem zrobiło mi się jej żal. Przykryłam ją kocem – miałyśmy jeden koc. Leżała ze mną do końca. Dziś trudno mi powiedzieć, jak prędko nastąpił ten koniec. Nie wiem, ile to było dni i nocy. Następnego dnia, choćbym chciała, nie potrafiłam już jej wyrzucić. Byłam zbyt słaba” – wspominała.

A przecież i później zderzała się z najgorszym rodzajem zła. Już po wypuszczeniu z obozu, gdy wracała do Polski, była świadkiem (a może, jak ostrożnie sugeruje Tomasz Krzyżak w jej znakomitej biografii, ofiarą) brutalnych gwałtów dokonywanych przez Armię Czerwoną na umęczonych kobietach. „Mężczyźni dzicy, niegodni tej nazwy! Jakżebym chciała to zapomnieć: te dzikie oczy, zaczerwienione białka… Widzę ich, jak gonią jak oszalali po podwórkach i wyciągają z kątów ukrywające się kobiety” – opowiadała.

I jeśli rację ma Jan Paweł II, gdy wskazuje, że przeżywanie naszej płciowości kształtuje się przez doświadczenie odmienności płciowej, przez doświadczenie męskości u kobiety, a kobiecości u mężczyzny, to nie ulega wątpliwości, że taki właśnie obraz mężczyzn (i kobiet również), takie doświadczenia (w tym bycie królikiem doświadczalnym) musiały wpłynąć na jej widzenie, przeżywanie nie tylko własnej kobiecości, ale i cielesności. Półtawska była tego zresztą świadoma. „Boże, jakiego wstrętu nabrałam wtedy do ciała ludzkiego – każdego” – notowała w „Beskidzkich rekolekcjach”.

To odczucie tylko się w niej pogłębiało, nawet gdy rozpoczęła już pracę w poradni jako psychiatra. „Płciowość człowieka, rozpoznana od strony anatomii i fizjologii, a obserwowana w świecie zarówno wcześniej, jak i teraz w poradni, ukazywała się jako siła dominująca w człowieku i upokarzająca go” – notowała. Nie ma w tych słowach nic zaskakującego, bo pozostają one efektem przeżyć, które na trwale ją naznaczyły.

Pokochać swoje dusze

Karol Wojtyła, co widać w rozmaitych duchowych notatkach samej Półtawskiej, w wielu miejscach próbował to obrzydzenie korygować, wskazywać na chrześcijańskie znaczenie cielesności, ale, jak się zdaje, nie zawsze i nie do końca mu się to udawało. Wanda Półtawska nieustannie wracała do myśli, zgodnie z którą miłość małżeńska w zasadzie dokonuje się ponad wymiarem zjednoczenia cielesnego, jest poza nim i ponad nim. „…zjednoczone narządy to nie jest żaden objaw miłości. To jest znak rodzicielstwa, znak, że człowiek jest cielesny, bo dziecko musi mieć ciało. To wcale nie oznacza miłości. To robią ludzie bez żadnej miłości. To sobie faceci kupują za pieniądze. Miłość się rozgrywa w duszy, a nie w ciele. Nie nazywajmy miłością byle czego” – pisała w „Uczcie się kochać”.

„Chłopak dziewiczy, dziewczyna dziewicza, pokochają swoje własne dusze, poznają wspólny system wartości i odkryją, że mają od Boga dane powołanie, wiążą się węzłem z Bogiem i są małżeństwem, które prowadzi do nieba gromadkę dzieci” – dodawała.

Ten nacisk na wyłącznie duchową stronę miłości rodzi podejrzenie, że relacja ta jest u Półtawskiej w zasadzie głównie duchowa, a płciowość czy seksualność prowadzić ma jedynie do pojawienia się na świecie dzieci. Warto tu jednak zadać pytanie, czy nie jest to swoisty antropologiczny doketyzm (herezja, wedle której Jezus Chrystus tylko pozornie był człowiekiem, ponieważ nie posiadał rzeczywistego, fizycznego ciała), który w istocie eliminuje cielesność, uznaje ją za nieistotną, pozbawioną sensu i znaczenia, sprowadzając wszystko do duchowości? Spirytualizm tego rodzaju był, i to trzeba zdecydowanie powiedzieć, obcy Janowi Pawłowi II. Teologię płci budował on na radykalnie innych założeniach, wskazując w istocie, że cielesny związek małżeński staje się ikoną miłości Bożej. „Życie seksualne jest obrazem wewnętrznego życia Boga” – wskazuje George Weigel, analizując teologię płci Wojtyły, i dodaje, że filozofowanie, a tym bardziej uprawianie teologii „jest zawsze podmiotem ucieleśnionym, zaś owo ucieleśnienie jest istotne dla jego samoświadomości oraz stosunku do świata”.

Ta odmienność nie oznacza jednak braku wzajemnego wpływu. Wojtyła, jak sądzę, odrzucał radykalny antropologiczny doketyzm Półtawskiej, korygował go, a jednocześnie w jakiejś formie mu ulegał. Jego teologia ciała jest bowiem pod pewnymi względami angeliczna, opisuje cielesność z niemal odrealnionej perspektywy, pozbawiona jest codzienności i zwyczajności ludzkiej seksualności. Kobiecość i męskość nabierają u niego niekiedy form idealnych, stają się raczej fenomenem doskonałości niż realnie przeżywanym w cielesności doświadczeniem. To samo dotyczy przeżywania seksualności, które jest bytem wzniosłym, a nie pełnym wzlotów i upadków wspólnym wędrowaniem, wzrastaniem i rozpoznawaniem siebie.

Jak się zdaje, pochodną tego angelicznego myślenia jest także uznanie, że dwa cele aktu seksualnego, jakimi są prokreacja i budowanie miłości, nie mogą wejść ze sobą w konflikt. Tego typu założenie jest racjonalne tylko wtedy, gdy przyjmie się, może nie w tak radykalnej formie jak u Wandy Półtawskiej, że miłość małżeńska dokonuje się głównie na poziomie duchowym, a akt seksualny jest konieczny jedynie do zrodzenia potomstwa.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Hamas i żydowscy ekstremiści zniszczyli logikę przebaczenia

Korekta Franciszka

Franciszek dokonał wyraźnej korekty tych elementów doktryny katolickiej. U niego miłość i seksualność, choć także mają wymiar duchowy, realizują się jednak wyraźnie w cielesności, bez niej są, czego trzeba mieć świadomość, niemożliwe. „Musi istnieć jakiś powód tego, że miłość bez przyjemności i namiętności nie wystarcza, aby symbolizować jedność ludzkiego serca z Bogiem” – wskazuje w „Amoris laetitia”. I raczej w tym kierunku pójdzie rozwój myślenia katolickiego.

Czy to oznacza, że myśl Jana Pawła II i doświadczenie Wandy Półtawskiej zostaną odrzucone? A może powinniśmy się z nimi całkowicie rozstać i odrzucić jako wyraz próby racjonalizacji traumatycznych przeżyć? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. Trudno bowiem nie uznać, że antropologiczny doketyzm proponowany przez Półtawską, a także ukształtowane w dialogu życia z nią angeliczne postrzeganie seksualności przez Jana Pawła II potrzebują przekroczenia, przedefiniowania, dalszych analiz. I to się w Kościele dzieje również za sprawą obecnego papieża. Nie powinniśmy jednak zapominać o doświadczeniu depersonalizacji, odebrania godności, czego świadkiem była Półtawska, a którego doświadczały i doświadczają miliony kobiet nie tylko podczas II wojny światowej.

Opis okrutnej męskiej seksualności, przed którą Półtawska uciekała w świat miłości duchowej, również dziś jest znany wielu kobietom. Gwałty w czasie kolejnych konfliktów zbrojnych, skala nadużyć seksualnych wobec małoletnich, ale i dorosłych kobiet, sprowadzanie ich do przedmiotów seksualnych (na co reakcją była akcja #MeToo) – to wszystko uświadamia nam ciemną stronę seksualności, o której analiza zarówno teologiczna, jak i filozoficzna nie może zapominać. Optymizm, z jakim do płciowości podchodzi Franciszek, choć wypływa z chrześcijaństwa, musi być uzupełniany przez realizm, którego źródłem są choćby doświadczenia Wandy Półtawskiej. I jedno, i drugie jest w Kościele potrzebne, ale nigdy nie wolno absolutyzować tylko jednego doświadczenia, co jak się zdaje, było udziałem przyjaciółki Jana Pawła II.

Jej życiorysem można, na co słusznie wskazuje jej biograf Tomasz Krzyżak, obdzielić kilkanaście osób. Serial, który opowiadałby o losach Wandy Półtawskiej, mógłby mieć kilka długich sezonów, a przy okazji pokazałby naprawdę spory kawałek historii Polski i Kościoła. Wychowała się w II RP, w mało zamożnym domu, związana z harcerstwem, uczęszczała do katolickich szkół. Później nastał czas konspiracji, a potem przyszło jej się zmierzyć z obozem w Ravensbrück, eksperymentami medycznymi przeprowadzanymi przez bezdusznych hitlerowskich lekarzy. Te ekstremalne doświadczenia naznaczyły ją na zawsze. A to przecież dopiero pierwsza część jej życia. Dalej są jeszcze studia, formacja katolicka, małżeństwo z jednym z najważniejszych filozofów chrześcijańskich XX-wiecznej Polski, przyjaźń z Karolem Wojtyłą, tworzenie fundamentów poradnictwa rodzinnego i ruchów pro-life w Polsce. Setki, a może nawet tysiące uratowanych dzieci. I jeszcze historia jej kolejnych chorób, cudownych uzdrowień, dalszych aktywności, a także zaangażowania na rzecz wyjaśnienia sprawy abp. Peatza.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich