„Pierwszy dzień mojego życia”: Wymagający, lekki, włoski

„Pierwszy dzień mojego życia” opowiada o ostatnim dniu życia grupy ludzi… Choć decyzja tak naprawdę wciąż należy do nich.

Publikacja: 04.08.2023 17:00

„Pierwszy dzień mojego życia”, reż. Paolo Genovese, dyst. Aurora Films

„Pierwszy dzień mojego życia”, reż. Paolo Genovese, dyst. Aurora Films

Foto: mat.pras.

Włosi po mistrzowsku opanowali sztukę łączenia kina lekkiego, skierowanego do masowej publiczności, z tym ambitnym, próbującym opowiadać niebanalne i poruszające historie. Takie filmy tworzy Giuseppe Tornatore czy chociażby Paolo Sorrentino. Kręci je również Paolo Genovese, autor „Pierwszego dnia mojego życia”, który trafił właśnie do kin.

Jego najbardziej znanym dziełem jest „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, banalna w swoich założeniach historia kolacji grupy przyjaciół. Podczas spotkania w ramach niewinnej zabawy postanawiają odczytywać przychodzące do nich esemesy i wiadomości, a wszelkie rozmowy telefoniczne toczyć na głos. Nieoczekiwanie na jaw wychodzą tajemnice, które w innej sytuacji nigdy nie zostałyby ujawnione. Film odniósł światowy sukces i doczekał się rekordowej liczby aż 24 remake’ów – polskim byli „(Nie)znajomi”.

Wielkim sukcesem Genovese okazał się również „The Place” z 2017 r. To historia mężczyzny – diabła, a może anioła – przesiadującego całymi dniami w tytułowej knajpie i spełniającego – w zamian za przysługi – życzenia odwiedzających go ludzi. Ettore, policjant szukający skradzionych pieniędzy, musi kogoś pobić. Chiara, zakonnica zmagająca się z kryzysem wiary, zajść w ciążę. A marząca o pięknie zewnętrznym Martina ukraść 100 tys. euro i 5 centów. Każdy z bohaterów kilkukrotnie odwiedzi lokal, zdając relację z osiągniętych postępów i opowiadając o swoich wątpliwościach.

Czytaj więcej

"Street Fighter”: Klasyczne, soczyste bijatyki

„The Place” łączył dramat obyczajowy z komedią w stylu realizmu magicznego. Dokładnie w ten sam sposób Genovese opowiada historię w swoim najnowszym filmie. Pewnej nocy starszy mężczyzna poruszający się niemodnym samochodem zbiera z ulic Rzymu czwórkę samobójców. Młodą gimnastyczkę od wypadku poruszającą się na wózku inwalidzkim, otyłego nastolatka mającego dość bycia pośmiewiskiem, przepracowaną policjantkę w średnim wieku, niemogącą poradzić sobie ze śmiercią córki, wreszcie trenera personalnego, który pomaga ludziom znaleźć sens życia, a sam już go nie widzi.

Wszyscy chcieli umrzeć. Nieznajomy zaproponował im kolejny tydzień na Ziemi, by w formie niewidocznych obserwatorów mogli przyjrzeć się skutkom swojej decyzji i odkryć to, co w rzeczywistości stracili. Pomysł fabularny stojący za „Pierwszym dniem mojego życia” może wydawać się pretensjonalny, zwłaszcza jeśli wiemy, że Genovese pierwotnie planował zrealizować ten film w Hollywood, z olbrzymim budżetem i gwiazdami w obsadzie. Plany pokrzyżowała mu pandemia i skończyło się na skromnej włoskiej produkcji. I dobrze, bo w czasach światowej dyskusji o eutanazji i wspomaganych samobójstwach to temat bardzo ważny, ale też wymagający odpowiedniego podejścia. Nie zawsze efektownego, a więc niehollywoodzkiego.

Powstał film kameralny, unikający niepotrzebnego lukru czy tanich wzruszeń, za to z celowo oderwanym od rzeczywistości zakończeniem. Genovese opowiada o swoich bohaterach z sympatią, nie dworuje z ich kompleksów, problemów, lęków. Nie upraszcza przyczyn, za to szuka ratunku w innych ludziach. Bohaterowie są bowiem osamotnieni. Niby mają wokół siebie bliskich, ale nie potrafią się z nimi skomunikować.

„Pierwszy dzień mojego życia” jest próbą podjęcia rozmowy o samobójstwie. Rozmowy dalekiej od sensacyjnego tonu doniesień medialnych i naukowego ciężaru socjologicznych analiz, ale też pozbawionego lekkości niedawnego „Mężczyzny imieniem Otto” Marka Forstera. Potrzeba nam takiego kina. Głębszego, a jednocześnie na tyle łatwego, by zadowolić szeroką publiczność.

Włosi po mistrzowsku opanowali sztukę łączenia kina lekkiego, skierowanego do masowej publiczności, z tym ambitnym, próbującym opowiadać niebanalne i poruszające historie. Takie filmy tworzy Giuseppe Tornatore czy chociażby Paolo Sorrentino. Kręci je również Paolo Genovese, autor „Pierwszego dnia mojego życia”, który trafił właśnie do kin.

Jego najbardziej znanym dziełem jest „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, banalna w swoich założeniach historia kolacji grupy przyjaciół. Podczas spotkania w ramach niewinnej zabawy postanawiają odczytywać przychodzące do nich esemesy i wiadomości, a wszelkie rozmowy telefoniczne toczyć na głos. Nieoczekiwanie na jaw wychodzą tajemnice, które w innej sytuacji nigdy nie zostałyby ujawnione. Film odniósł światowy sukces i doczekał się rekordowej liczby aż 24 remake’ów – polskim byli „(Nie)znajomi”.

Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku