William Davies. Przemysł szczęścia. Jak politycy i biznesmeni sprzedali nam well-being

Psychiatra i socjolog Jacob Moreno nie był zainteresowany pytaniem o to, co jest normalne lub typowe. Chciał wiedzieć, jak jednostki są kształtowane przez ludzi, z którymi przyszło im się znać.

Publikacja: 04.08.2023 17:00

William Davies. Przemysł szczęścia. Jak politycy i biznesmeni sprzedali nam well-being

Foto: mat.pras.

W 1893 roku czteroletni chłopiec siedział na rozchwianej piramidzie z krzeseł, którą wzniósł razem z kolegami w piwnicy swojego domu na przedmieściach Bukaresztu nieopodal Dunaju. Ten chłopiec, Jacob Moreno, wykorzystywał nieobecność rodziców do swojej ulubionej zabawy. On był „Bogiem”, a pozostałe dzieci z okolicy jego „aniołami”. Siedząc na wysokim tronie, rozkazał swoim aniołom, by zaczęły trzepotać skrzydłami. Posłuchały. „A dlaczego ty nie polecisz?” – spytał jeden z aniołów. „Bóg” przystał na to, rzucając się w powietrze, by w ciągu sekundy znaleźć się na podłodze piwnicy ze złamaną ręką.

Moreno nigdy tak naprawdę nie stracił ochoty do zabawy w Boga. Postrzeganie ludzi jako samodzielnych bóstw żyjących w swoich własnych światach społecznych, stwarzających samych siebie oraz swoje relacje, napędzało w dorosłości jego karierę psychoanalityka i psychologa społecznego. Jego dzieło z 1920 roku pt. „The Words of the Father” wyznaczyło drogę przerażającemu nurtowi psychologii humanistycznej, w której jednostki stoją w obliczu nieskończonych możliwości, a jedynym czynnikiem ograniczającym ich moc autokreacji jest to, że funkcjonują w grupach społecznych. Chociaż nad nimi też da się popracować. W końcu każdy bóg potrzebuje aniołów.

Czytaj więcej

Psycholog Paweł Droździak: Netflix skazał dawnego Pana Samochodzika na nieistnienie

Pogawędka z Freudem

Mit o absolutnej niezależności był jednym z elementów budowanego przez Moreno wizerunku i sprawił, że zaczął on szerzyć niedorzeczne historie dotyczące swojej oryginalności. Część z nich była zwykłymi kłamstwami. Na przykład wielokrotnie powtarzana opowieść o tym, że miał on się urodzić w 1892 roku na pokładzie statku, z nieznanego ojca i z niedającą się stwierdzić narodowością, podczas gdy faktycznie urodził się w 1889 roku w Bukareszcie jako syn ubogiego żydowskiego kupca o tureckiej przynależności państwowej. Na późniejszym etapie życia często usiłował przypisywać sobie autorstwo różnych pomysłów i technik krążących wówczas w psychologiczno-psychiatrycznym światku. Szczególną wrogością darzył psychologa Kurta Lewina w przekonaniu, że ten podkrada mu pomysły. Jak na kogoś tak bardzo oddanego badaniu relacji społecznych, Moreno był niezwykle znerwicowany i egocentryczny.

Gdy był jeszcze dzieckiem, jego rodzina przeprowadziła się do Wiednia, i to właśnie tam rozpoczął on później studia medyczne. Umożliwiło mu to słuchanie wykładów Zygmunta Freuda na krótko przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Gwiazda psychoanalizy nie zrobiła na Moreno zbyt dużego wrażenia. Pewnego dnia w 1914 roku zaczepił go po wyjściu z sali, mówiąc: „No cóż, doktorze Freud, ja zaczynam tam, gdzie pan już odpuszcza. Pan spotyka się z ludźmi w sztucznych warunkach pańskiego gabinetu, a ja na ulicach oraz w ich domach, w ich naturalnym środowisku”. Wybuch wojny stworzył mu do tego świetną okazję.

Jego mieszana narodowość sprawiła, że nie mógł służyć w wojsku, a w związku z tym w latach 1915–1918 objął stanowisko lekarza w austro-węgierskim obozie dla uchodźców. Obserwując przebywające tam osoby, Moreno zaczął zastanawiać się nad sposobami na uszczęśliwianie ich poprzez modyfikację ich bezpośredniego środowiska społecznego. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, z pewnością przysparzała im wiele cierpienia, ale Moreno sądził, że uważna obserwacja wzorców relacji może ujawnić sposoby osiągania większego zaspokojenia potrzeb psychicznych, przy wprowadzeniu relatywnie niewielu zmian. W 1916 roku wyłożył swoje przemyślenia w liście wysłanym austro-węgierskiemu ministrowi spraw wewnętrznych: „Pozytywne i negatywne uczucia emanujące ze wszystkich domów, z ulic pomiędzy nimi, ze wszystkich fabryk oraz z okolicznych grup narodowościowych i politycznych mogą być zgłębiane przy pomocy analizy socjometrycznej. Niniejszym rekomenduję wprowadzenie nowego porządku opartego na socjometrii”.

Między kolektywizmem a egoizmem

Czym jest owa analiza „socjometryczna”, o której mówił? I jak miałaby ona pomóc? Nie była ona wprawdzie jeszcze nauką zmatematyzowaną, a co dopiero komputerową, ale „socjometria” obmyślona przez Moreno wytyczyła drogę późniejszej analizie sieci społecznych, a więc również analizie mediów społecznościowych. Zanim jednak można ją było unaukowić, musiał dojść do głosu kolejny aspekt autokreacji Moreno.

Twierdził on, że został stworzony do życia w Stanach Zjednoczonych. Rozwijał mit o swoim pozbawionym narodowości i ojca pochodzeniu, deklarując: „Urodziłem się jako obywatel świata, żeglarz wszystkich mórz przemierzający je od kraju do kraju, którego przeznaczeniem jest przybić pewnego dnia do nowojorskiego portu”. W 1922 roku opowiadał o śnie, w którym stał na Piątej Alei na Manhattanie, trzymając w ręku innowacyjne urządzenie do nagrywania i odtwarzania dźwięku. Nieusatysfakcjonowany stworzeniem całej dziedziny psychologii Moreno sądził, że ten sen świadczył o tym, iż jest on stworzony również do skonstruowania odtwarzacza muzyki. W 1924 roku, wraz ze swoim współpracownikiem Franzem Lornitzo, przystąpił do pracy nad tym wynalazkiem, składając w Wiedniu wniosek patentowy, co poskutkowało zaproszeniem do Ohio, do opracowującego tę technologię General Phonograph Manufacturing Company.

Jednak ostatecznie przysporzyło mu to wiele frustracji spowodowanej brakiem uznania za dokonanie tego wynalazku i w charakterystyczny dla siebie sposób nie zauważał, że prowadzono nad nim równolegle wiele badań. Również jego gospodarze w Ohio nie płaszczyli się przed nim tak, jak ten wybitny wynalazca oczekiwał. Niemniej jednak zaproszenie do USA pozwoliło mu uzmysłowić sobie wizję samego siebie jako Amerykanina nieskrępowanego swoim pochodzeniem rodzinnym i narodowym. A poza tym Nowy Jork, czyli miejsce, o którym marzył przez wiele lat, wyznaczał nowy model społeczeństwa, który zdawał się świetnie rezonować z jego wizją niezależnych jednostek działających w stworzonych przez siebie grupach społecznych.

Szorstka uwaga skierowana do Freuda świadczyła o tym, że Moreno widział problem w używanej przez psychoanalizę metodzie badań jednostek w oderwaniu od społeczeństwa i ram stwarzanych przez już istniejące relacje. Co jednak mogło stanowić alternatywę? Istniało ryzyko, że ze skrajnego indywidualizmu freudyzmu można wpaść prosto w równie skrajny kolektywizm marksizmu, lub też odmianę statystycznej socjologii zapoczątkowanej przez Emile’a Durkheima. Według Moreno, stawiało to Europejczyków przed koniecznością wyboru między wymuszonym kolektywizmem socjalistycznego państwa a niezdyscyplinowanym egoizmem podświadomości. Nowy Jork był jednak przykładem na to, że możliwa jest trzecia droga. Było to miasto, w którym ludzie żyją w kłębowiskach i współpracują na przeróżne wyszukane sposoby, nie musząc rezygnować przy tym ze swojej indywidualnej wolności. Moreno widział w Ameryce naród oparty na samoformujących się grupach.

Czytaj więcej

„Królowa naszych czasów”: Bóle koronowanej głowy

Doświadczenia w więzieniu

To właśnie w Nowym Jorku Moreno zaczął opracowywać swoje metody badawcze, które już wtedy określał jako „socjometrię”. Był na tyle rozsądny, że przestał wspominać o tym, że każda jednostka jest swoim własnym bogiem, ale oprócz tego wciąż rozwijał intuicje, które wykształcił podczas wojny w obozie dla uchodźców, oraz teorie zawarte w „Słowach Ojca”. Opisywał swój projekt następująco: „Należy ustalić, czy możliwe jest zbudowanie wspólnoty, w której każdy z członków ma najwyższą dozę wolności w tworzeniu grup, do których przynależy, oraz w której wszystkie składające się na tę wspólnotę grupy są tak zorganizowane i dopasowane do siebie, że w rezultacie przynoszą trwały i harmonijny dobrobyt”.

Relacje istnieją po to, by służyć jednostkom. Spontaniczność i kreatywność mają swoje indywidualne źródła w każdym z nas, ale nasza zdolność do wykrzesania ich z siebie zależy od warunków społecznych, w jakich żyjemy. Socjometria miała za zadanie umieścić badania nad relacjami społecznymi jednostek na, sprowadzającej się ostatecznie do matematyki, podstawie naukowej.

Będąc jeszcze w Wiedniu, Moreno wypróbowywał przeróżne sposoby osiągnięcia tego celu. Miał przeczucie, że diagramy będą najlepszym sposobem na odzwierciedlenie złożonych sieci interakcji społecznych. Po zaprezentowaniu niektórych swoich pomysłów na konferencji psychiatrycznej w 1931 roku został zaproszony do wypróbowania tych metod badań na więźniach osadzonych w więzieniu Sing Sing w Nowym Jorku. Moreno zaprojektował kwestionariusz, który miał klasyfikować więźniów zgodnie z trzydziestoma prostymi kryteriami, takimi jak wiek, narodowość, pochodzenie etnicznie itp. W tamtym czasie nie było to nic nadzwyczajnego. Dopiero następny krok stanowił przełom.

Zamiast analizować te dane w kategoriach sum, średnich i prawdopodobieństwa (tak robiło to coraz więcej badaczy rynku i ankieterów), Moreno porównywał każdego więźnia do wszystkich pozostałych, chcąc w rezultacie ocenić, czy byli oni do siebie dobrze dopasowani na indywidualnym poziomie. W ten sposób narodziła się nowa odmiana socjologii, nakierowana na uchwycenie wartości indywidualnych relacji w kategoriach ich wpływu na będące ich częścią jednostki. Moreno nie był zainteresowany pytaniem o to, co jest normalne lub typowe. Chciał wiedzieć, jak jednostki są kształtowane przez ludzi, z którymi przyszło im się znać.

Przed wynalezieniem komputerów dokonywanie obliczeń wykorzystywanych w tej metodzie badań było koszmarem. Przeanalizowanie wszystkich relacji w obrębie czteroosobowej grupy wymaga przyjrzenia się sześciu połączeniom. Powiększmy grupę do dziesięciu osób, a zobaczymy już czterdzieści pięć możliwych powiązań. Zróbmy z tego trzydzieści pięć osób, a liczba potencjalnych relacji wzrasta do 465. Było to powolne i pracochłonne zajęcie. Jednak ludzie nie mogli zachować statusu bóstw żyjących w swoich własnych światach bez poszanowania ich indywidualnej autonomii przez metodologię badań społecznych.

Rok później Moreno dostał kolejną możliwość wprowadzenia w życie socjometrii, tym razem w nowojorskim domu poprawczym dla dziewcząt w Hudson. Przy tej okazji skupił się już bezpośrednio na indywidualnym wzajemnym nastawieniu, pytając osadzone tam dzieci, z kim chciałyby dzielić pokój i kogo udało im się już tam poznać. Prowadząc te badania, Moreno po raz pierwszy korzystał z pomocy wizualnych w postaci map socjometrycznych, które opublikował później w wydanej w 1934 roku książce „Who Shall Survive?”. Zaznaczał na nich sieci wzajemnych relacji pomiędzy dziewczętami, rysując czerwone linie. Był to całkowicie nowy sposób patrzenia na rzeczywistość społeczną, a także sposób wizualizacji, który jest wszechobecny w dwudziestopierwszowiecznym sposobie rozumienia tego, co „społeczne”.

Pozorna niewinność

Napędzające socjometrię postrzeganie życia społecznego było z pewnością znacznie bardziej indywidualistyczne niż to, które dotychczas inspirowało socjologię. Byty zbiorowe pojawiały się wyłącznie dzięki spontanicznej mocy sprawczej indywiduów i równie łatwo mogły przestać istnieć. Zdaniem Moreno, amerykańska kultura była oparta właśnie na tej wolności do przyłączania się i opuszczania wspólnot. Jednak stworzenie nauki społecznej, która brałaby ją pod uwagę, wcale nie było takie proste. Szczególnie wyraźnie zarysowały się dwa problemy.

Po pierwsze, traci się z oczu niezwykle bogatą, czasem ożywczą, a czasem krępującą lub nawet miażdżącą jednostki, naturę życia społecznego. Dane, które bierze się pod uwagę w analizach socjometrycznych, są z konieczności bardzo uproszczone. Podobnie do mediów społecznościowych oferujących użytkownikom tylko kilka gotowych opcji określenia swojego statusu relacji romantycznych („singiel”, „w związku” lub „to skomplikowane”) albo relacji do innych osób („dodaj do znajomych” lub „usuń ze znajomych”, „obserwuj” lub „przestań obserwować”), socjometria Moreno mogła odnieść sukces jedynie pod warunkiem analogicznego porzucenia niuansów. Ceną, którą trzeba było zapłacić za wyrwanie się z ograniczeń freudowskiego gabinetu, było znikanie z pola widzenia głębi ludzkiej psychiki. Chcąc wytyczyć ścieżkę pomiędzy nauką o społeczeństwie a nauką o odosobnionej jednostce, socjometria była zmuszona dokonać w obydwu tych sferach istotnych uproszczeń. Takie uproszczenia mogą oczywiście być też bardzo atrakcyjne, jak było widać w prezentowanych tamtego dnia w Londynie wizualizacjach Nicolasa Christakisa. Naukowe podejście do rzeczywistości społecznej wymaga od elit porzucenia wszelkich subtelności i kultury.

Czytaj więcej

Marek Oramus: Zmarł Cormac McCarthy. Od dawna powinien mieć literackiego Nobla

A po drugie, co zrobić z tymi stertami danych pozyskanych poprzez ujęcie społeczeństwa jako sieci indywidualnych relacji międzyludzkich? Jak się przez nie przegryźć i znaleźć w nich jakiś sens? Moreno nie był w stanie na to odpowiedzieć. Fakt, że analiza sieci społecznych nie zaczęła się na dobre aż do lat 60., nie wynika z braku odpowiedniej teorii, ale z potrzeby posiadania odpowiedniej mocy obliczeniowej do uporania się z liczbami. Jak już widzieliśmy, Moreno rzucił naukom społecznym poważne wyzwanie matematyczne. Badania sieci społecznych w Stanach Zjednoczonych rozwijały się powoli w latach 50. i 60., spowalniane przez problem przetwarzania złożonych zbiorów danych. Powstawały algorytmy zdolne do znalezienia w nich pewnych wzorców, ale uniwersytetom brakowało komputerów o mocy odpowiedniej do ich obsługi. Dopiero w latach 70. zaczęto opracowywać kolejne wersje oprogramowania do analizy sieci społecznych. Oczywiście badacze akademiccy nadal musieli sami zdobywać dane, które wrzucali później do komputerów. A był to pracochłonny sposób analizy rzeczywistości społecznej, o relatywnie niskim, w porównaniu ze statystyką, wglądzie w powszechny sposób myślenia. Wystarczyło jednak, aby masy zaczęły regularnie używać podłączonych do sieci komputerów i metodologia Moreno mogłaby się stać powszechnym sposobem rozumienia pojęcia „społeczne”. I dokładnie to stało się na początku XXI wieku, a możliwości wynikające z tego stanu rzeczy zaczęły być wykorzystywane przez firmy z dziedziny „Web 2.0” pojawiające po 2003 roku. Badania socjometryczne, które Moreno prowadził, rozmawiając z niedużymi grupami ludzi i rysując diagramy na ich podstawie, mogły się teraz odbywać na próbie kilku miliardów osób dzięki wykonaniu kilku kliknięć w siedzibie Facebooka.

Jednak techniki analizy społecznej nigdy nie są tak niewinne politycznie, jakby się mogło wydawać. Badania sieci społecznych mają być postrzegane jako proste i sprowadzone do matematyki analizy łączących nas więzi, ale warto się przyjrzeć filozofii, która zainspirowała ich wynalazcę. Jeśli chodzi o Moreno, to ludzie istnieją, by podtrzymywać własne ego i dogadzać mu. Miarą wartości przyjaźni jest to, czy sprawia ona, że czuję się lepiej. Gdy badania życia społecznego stają się dziedziną zmatematyzowanej psychologii, zaczynają zarazem niepokojąco oddziaływać na kształt relacji międzyludzkich. Narcyzm małego chłopca bawiącego się w Boga w otoczeniu swoich aniołów staje się kolejnym wzorem osiągania i pomiaru przyjemności.

Jacob L. Moreno (1889–1974) był twórcą psychodramy – metody psychologicznej pomocnej w dostosowaniu się jednostki do nowych sytuacji i wydarzeń, która jest wykorzystywana w leczeniu schizofrenii; był również twórcą socjometrii, metody badań w socjologii, psychologii i pedagogice.

Fragment książki Williama Daviesa „Przemysł szczęścia. Jak politycy i biznesmeni sprzedali nam well-being” w przekładzie Bartłomieja Kaniewskiego, która ukazała się nakładem PIW

W 1893 roku czteroletni chłopiec siedział na rozchwianej piramidzie z krzeseł, którą wzniósł razem z kolegami w piwnicy swojego domu na przedmieściach Bukaresztu nieopodal Dunaju. Ten chłopiec, Jacob Moreno, wykorzystywał nieobecność rodziców do swojej ulubionej zabawy. On był „Bogiem”, a pozostałe dzieci z okolicy jego „aniołami”. Siedząc na wysokim tronie, rozkazał swoim aniołom, by zaczęły trzepotać skrzydłami. Posłuchały. „A dlaczego ty nie polecisz?” – spytał jeden z aniołów. „Bóg” przystał na to, rzucając się w powietrze, by w ciągu sekundy znaleźć się na podłodze piwnicy ze złamaną ręką.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich