Oglądamy najdziwniejszy kryzys polityczny w historii III RP

Gołym okiem widać, że obóz władzy znalazł się w dołku. Ale czy w aż tak głębokim, jak wieszczą media opozycji zmienione nagle w rewolucyjne biuletyny?

Publikacja: 04.12.2020 10:00

Widok funkcjonariusza pryskającego gazem w twarz posłance Barbarze Nowackiej jest sugestywnym symbol

Widok funkcjonariusza pryskającego gazem w twarz posłance Barbarze Nowackiej jest sugestywnym symbolem przemocy policji i wymaga wyjaśnienia. Ale opowieści o napaściach na „pokojowe zgromadzenia” tchną naiwnością. Zgodnie z uchwalonym przez Sejm prawem ograniczającym zgromadzenia do pięciu osób tych ludzi nie powinno tam w ogóle być, zwłaszcza posłów. Warto, by Nowacką o to przynajmniej zapytać

Foto: ASSOCIATED PRESS/East News, Czarek Sokołowski

Polacy nie zaakceptowali wyroku Trybunału Konstytucyjnego niszczącego aborcyjny kompromis i zapewne przypisują go woli Jarosława Kaczyńskiego. Stąd nie tylko najbardziej masowy w dziejach III RP protest, ale i słaby odpór drugiej strony, pomimo gwałtownej, nawet wulgarnej, formy demonstracji. Trudno nie zauważyć, że prawicowa opinia jest dziś jakby sparaliżowana. Na początku poprzedniej kadencji sama potrafiła wyprowadzać na ulice dziesiątki tysięcy ludzi.

Kryterium uliczne nie musi być jednak wyrokiem ostatecznym. PiS wciąż ma pierwsze miejsce w sondażach, chociaż z kurczącym się poparciem. Polacy potrafią racje Zjednoczonej Prawicy odrzucić w jednej sprawie, ale w tym samym momencie udzielają odpowiedzi na dylematy związane z wetem wobec unijnego budżetu bardziej po jego myśli.

W okopach pierwszej wojny

Na ulice wyszła mniejszość, choć zapewne liczniejsza i bardziej wojownicza niż kiedykolwiek wcześniej. Z pewnością przesunięcie w lewo społecznych nastrojów to fakt – szczególnie gdy w grę wchodzi najmłodsze pokolenie. Zdaniem komentatora i interpretatora sondaży z serwisu OKO.press w tej generacji PiS praktycznie nie istnieje. Towarzyszą temu zmiany poglądów w konkretnych sprawach – w przypadku dopuszczalności aborcji w kierunku bardziej liberalnym. To tworzy dla prawicy kiepską perspektywę, choć nie wiadomo, czy dotyczy to już najbliższych wyborów. Młodzi głosują rzadziej (choć w ostatnich wyborach jednak bardziej masowo niż dotąd), no i jest ich coraz mniej z powodów demograficznych. Kiedyś jednak zastąpią starszych wyborców.

Na razie beneficjentem powszechnego kryzysu zaufania jest wirtualna formacja Szymona Hołowni, ale tak naprawdę rośnie przede wszystkim liczba wyborców niezdecydowanych. Na pytanie, czy wierzą w lepszy program opozycji, 62 proc. ankietowanych odpowiada „nie" – tyle wynika z sondażu IPSOS.

Ludwik Dorn, teraz już zdecydowany przeciwnik swoich dawnych kolegów, przyznaje, że liczyłby na powodzenie masowych demonstracji wzywających ten rząd do ustąpienia wiosną 2021 roku, ale przestaje wierzyć, gdy przypomni sobie liderów opozycji. W tym kontekście padają nazwiska Borysa Budki i Włodzimierza Czarzastego.

Oni już nie kontrastują z przewidującym na trzy ruchy naprzód Jarosławem Kaczyńskim. On także się pogubił, popełnił szereg błędów, traci kontakt z rzeczywistością. Ale też nawet najwięksi propagandziści opozycji mają kłopot ze znalezieniem dla niego przekonującego kontrapunktu.

W takim stanie rzeczy zanosi się na długą wojnę pozycyjną, taką jak w okopach pierwszej wojny światowej. Możliwe, że ośmieszającą do końca obecną klasę polityczną.

Odpowiedzią jest radykalizm, ale niemądry. Kto dziś wierzy w natychmiastowe obalenie tego rządu przez Martę Lempart i Klementynę Suchanow? A jednak nawet rzeczniczka SLD Anna Maria Żukowska, a więc zawodowy polityk, potrafi pleść na Twitterze o nadciągającej rewolucji, która rozstrzygnie wszystko – zamiast wyborów. A politykom Koalicji Obywatelskiej nawet twarze nie drgną podczas wysłuchiwania podobnych abstrakcji. Wszak Strajk Kobiet to sprawca największego społecznego niepokoju od lat. Jak można więc z nim polemizować? Jak można mu odmówić choćby zakłopotanego uśmiechu?

Taka wojna pozycyjna wymaga nieustannej szarpaniny w każdej sprawie. Ostatnio tematem odrębnym od przedmiotu protestów ulicznych stała się kwestia domniemanej przemocy stosowanej przez policję. Bez wątpienia widok funkcjonariusza pryskającego gazem w twarz posłance Barbarze Nowackiej jest sugestywnym symbolem tej przemocy. Kobieta, posłanka obdarzona poselskim immunitetem, nie może nie budzić współczucia.

Kto nie skacze, ten z PiS

Chcę być dobrze rozumiany. PiS w okresie swojej pierwszej kadencji miał pokusę budowania systemu mniej nastawionego na swobody obywatelskie, bardziej na mnożenie formalnych restrykcji. Czasem służyły temu zmiany w prawie – dobry przykład to majstrowanie przy ustawie o zgromadzeniach, czasem zaś praktyka. Policja nie zawsze traktowała jednakowo manifestacje i happeningi opozycji liberalnej, jak podobne wystąpienia choćby skrajnej prawicy. Widzieliśmy też przykłady opieszałości w reagowaniu na nadużycia policjantów niezwiązane z polityką. Nasuwa się tu przykład początkowej bierności wobec śmierci człowieka w pomieszczeniach wrocławskiego komisariatu.

To były złe sygnały. Gdy dodać do tego kiepskie od lat wyszkolenie części policjantów, mamy wystarczający powód, aby obecne zachowania ludzi w mundurach na ulicach traktować co najmniej z nieufnością. To dotyczy zajścia z posłanką Nowacką i kilku innych sytuacji.

Tyle że ten temat dla lewicowych i feministycznych środowisk jest nie tylko okazją do atakowania władz obwinianych dziś o wszystko. Także do tworzenia mitu założycielskiego (pokoleniowego?). Trochę kojarzącego się z mitem solidarnościowym, gdzie ganianie się z ZOMO było elementem tożsamości. Nawet jeśli podobieństwa są tu pozorne i naciągane, przychodzą do głowy.

Sprawę zachowania wobec posłanki Nowackiej trzeba wyjaśnić. Czegoś jednak nie mówią media bliskie opozycji, niezdolne nawet do tego stopnia krytycyzmu wobec swoich, jaki pojawiał się czasem podczas poprzednich kryzysów. Niezdolne, bo sterroryzowane, nie tyle nawet przez kolegów Nowackiej z KO, co przez agresywny styl Lempart i jej koleżanek, wspierany bezkrytycznie przez elity intelektualne i artystyczne. Stary wróg PiS Waldemar Kuczyński miał odwagę oskarżyć je o totalitaryzm myślenia przy okazji jednej z twitterowych potyczek. Reszta przyjęła postawę: „kto nie skacze, ten z PiS". Czasem dotyczy to mądrych, zasłużonych ludzi.

Posłanka Nowacka brała udział w uchwalaniu prawa regulującego zasady życia społecznego w czasach Covidu. Nie jest to prawo przeforsowane przez narzuconą, obcą władzę, a co więcej, opozycja (poza Konfederacją) to prawo akceptowała. Według niego zgromadzenia uliczne powyżej pięciu osób są nielegalne. Nie jest to zachęta do policyjnej bezwzględności, także ludziom naruszającym prawo należy się od państwa unikanie przemocy, na ile się da. Ale opowieści o napaściach na „pokojowe zgromadzenia" tchną naiwnością. Tych ludzi nie powinno tam w ogóle być, także posłów. Warto, by Nowacką o to przynajmniej zapytać.

Opozycjo, poradź policji

Równie dobrze można by obecnej władzy zarzucić, że nie próbowała podczas pierwszego masowego buntu oczyścić ulic, bo tylko to byłoby zgodne z regułą praworządności. Owszem, politykom PiS warto zawsze wypomnieć jedno: że sprowokowali masowe wystąpienia pochopną, niekonieczną w tym momencie decyzją polityczną. Nikt nie ma wątpliwości, że za Trybunałem Konstytucyjnym stoi wola kierownictwa partii rządzącej. Ale czy po stwierdzeniu tego faktu mamy uznać, że wobec tego opozycji wolno wszystko?

Zniknięcie policji z ulic byłoby w takim przypadku przyznaniem, że państwo nie istnieje. Z kolei próba konsekwentnego niedopuszczania do demonstracji groziłaby eskalacją przemocy do rozmiarów trudnych do przewidzenia. Formacje porządkowe wybrały, zdaje się wbrew początkowemu oczekiwaniu Jarosława Kaczyńskiego, ale zgodnie z wolą szefa MSW oraz komendanta głównego policji, formę pośrednią – reagowały tylko na najdrastyczniejsze zachowania, takie jak blokowanie jezdni czy brudzenie gmachów.

To zresztą również robią niekonsekwentnie. Możliwe, że ten brak konsekwencji rodzi w szeregach policji nerwowość, więc sprzyja incydentom związanym ze stosowaniem przemocy. Żaden z polityków opozycji nie odważył się jednak na przedstawienie pomysłu na rozwiązanie problemu. Krytyce służb nie towarzyszy propozycja modyfikacji prawa (skoro to obecne przeszkadza, żądajcie jego uchylenia) ani rady praktyczne. Te ostatnie powinny odpowiadać na pytanie: jak tolerować nieprzestrzeganie prawa? Względnie jak w sposób bardziej estetyczny reagować na jego łamanie?

To pytanie kieruję również pod adresem rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara. Kilka razy broniłem go przed propagandzistami obecnej władzy. Przykro mi, że wobec tych protestów zajmuje stanowisko rzecznika opozycji.

Zajmując się bardzo szczegółowymi normami postępowania policji (krytyka taktyki ulicznych „kotłów"), może powinien dla równowagi odpowiedzieć na pytanie o zgodność z prawem samych manifestacji. Możliwe jednak, że uważa się za obrońcę z urzędu nieabstrakcyjnie pojmowanych przepisów, a jedynie jednostek i grup obywateli. Nawet gdyby jednak przyjąć takie rozumowanie, warto pytać, czy rzecznik nie jest również zobowiązany do obrony innych praw obywatelskich. Czy nie należy do nich prawo do bycia bezpiecznym przed zakażeniem? Zagrożeni są sami demonstranci, ale i ludzie, którzy się z nimi stykają.

Myślę też o mniej uchwytnych prawach tych, których traktuje się jako nieuchronne wióry towarzyszące „rąbaniu", czyli politycznym konfliktom. Stało się już permanentną tradycją, że każda protestująca grupa – rolnicy, związkowcy, ekolodzy – uważa swoje prawo do blokowania ruchu ulicznego za niezbywalne. Dla mnie to rodzaj łagodnego terroryzmu, absurdalnego, zważywszy, że realne straty, jakie ponoszą rządzący, są w tym przypadku minimalne. Tego szczególnie nie rozumiem, bo to konsekwentna stawka na cudzą krzywdę.

Organizatorki protestów ze Strajku Kobiet stawiały na utrudnianie ludziom życia ze szczególną satysfakcją: i wtedy, gdy ich akcje skupiały dziesiątki tysięcy ludzi, i dziś, kiedy stają się bardziej ekskluzywnym reliktem dawnego oburzenia. Wybierały pory szczególnego nasilenia ruchu. Bawiły się konceptem spowalniania czy zatrzymywania kierowców pod pretekstem braku paliwa itd.

Czy czyjeś prawa zostały naruszone? Aktor Maciej Stuhr był zachwycony, tkwiąc długie godziny w aucie, i nie wykluczam, że takich ludzi było sporo. Ale byli i inni, którzy nie mogąc się dostać do lekarza czy przyjechać po dziecko do przedszkola, przeżywali męki.

Milczeć, liderka przemawia

Naturalnie to akurat problem kultury społecznej wykraczający poza ten konkretny protest. Piszę ten tekst zaraz po tym, gdy przedstawiciel branży hotelarskiej z Podhala zapowiedział przed kamerą „spacer po Warszawie" w proteście przeciw stratom w dobie Covidu. Mentalność terrorysty jest jak widać powszechna. Ta powszechność świadczy jednak raczej o słabości niż nadmiernej represyjności naszego państwa, czy to za rządów PO-PSL, czy dziś, kiedy rządzi prężący czasem muskuły, ale w praktyce mało skuteczny PiS.

Odchodząc już od pytania, za co weźmie odpowiedzialność rzecznik praw obywatelskich, a za co liderzy opozycji, przypominam, że te akurat demonstracje były organizowane z zaciekłością nieznaną w Polsce od 1989 roku. Ba, nieznaną również w PRL. Ubliżanie policjantom uznaje się za konsekwencję ich brutalności. Rzadko dowierzam policji, mundurowych za często świerzbi ręka, za łatwo przyznają sobie szczególne prawa. Ale z relacji z pierwszych marszów, dzień, dwa dni po wybuchu konfliktu, w tym z opowieści ludzi o liberalnych poglądach sympatyzujących z celem demonstracji, wynikało, że metoda była od początku ta sama: prowokować policję, ile się da, a potem krzyczeć: „biją kobiety". Takie obrazki zostały zresztą utrwalone, choćby w sekwencjach z poznańskiego kościoła, w którym poprzebierane feministki koniecznie musiały zakłócić mszę, a kiedy próbowano je wyprowadzić, ledwie dotknięte, skarżyły się donośnie na przemoc. W tę metodę wliczone jest również wymyślanie funkcjonariuszom. Czy oni nie mają żadnych praw, choćby do godności ludzkiej?

Dla mnie charakterystyczny był obrazek z fragmentu którejś z kolei demonstracji na warszawskim placu Trzech Krzyży. Marta Lempart usiłująca dyrygować swoimi ludźmi wpadła w szał, kiedy ktoś dowodzący policyjną akcją zaczął wzywać do rozejścia się. Nie o to chodzi nawet, że ubliżała policjantom. To, że jest wulgarna, zamanifestowała dziesiątki razy. Ona naprawdę była przekonana, że psim obowiązkiem „psów" jest milczeć, kiedy ona przemawia. To właśnie wywrzeszczała pod ich adresem.

Mamy do czynienia z liderkami nieporównywalnymi swoim pobudzeniem z nikim, kto wyprowadzał wcześniej ludzi na ulice: z prawej czy lewej strony. Dotyczy to w równej mierze narodowców co idealistycznych rzeczników kładzenia się na ulicach z KOD-u. Tak jak dziś po prostu nie było.

Zarazem mamy do czynienia z otwartym przyznaniem organizatorek tego protestu, że chodzi o obalenie rządu bez jakichkolwiek procedur demokratycznych. Oczywiście, każdy ma prawo sądzić, że on upadnie poruszony samym moralnym wstrząsem, zawstydzony przez demonstrantów. Ale że tak nie jest, wiemy z doświadczeń nie tylko państw niedemokratycznych. Prześledźcie dzieje wielomiesięcznych manifestacji ruchu żółtych kamizelek we Francji.

Daremność rodzi pokusę, aby eskalować. Daleki jestem od tego, aby brać do końca serio buńczuczne zapowiedzi tworzenia „technicznego rządu" przez panie Lempart i Suchanow. Fakt, że w zależność od nich popadli liderzy niegdyś umiarkowanych, centrowych formacji gwarantuje raczej obecnemu rządowi przetrwanie, choć może tylko do najbliższych wyborów. Ale wyborów jednak w roku 2023, bo w tej sytuacji z większości rządowej nie wyłamie się nikt.

Jak we Francji?

Za to autentyczne w tym wszystkim jest społeczne oszołomienie. I ono dziś cechuje w większym stopniu lewą, w szerokim sensie tego słowa, stronę. Po prawej przeważa bierność i dezorientacja. Amok pojawia się czasem, o czym przypomniały obrazki ze strzelaniem racami w okno czyjegoś mieszkania podczas Marszu Niepodległości.

Notabene obrazki z Francji, ba, z państw słynących z daleko mniej opresyjnej policji, stawiają w cudzysłów najbardziej dramatyczne protesty, choć Krystyna Janda zdążyła już przypomnieć zabójstwo Grzegorza Przemyka z 1983 roku. Oglądałem kolejne relacje z polskich miast dość pilnie. Daleko nie wszystko, co tam widziałem, budziło moją akceptację, także różne zachowania policji. Ale nie widziałem tam niczego, czego nie znałem z ulic miast francuskich, niemieckich, hiszpańskich czy angielskich. Zostawmy już protesty żółtych kamizelek, które kosztowały życie kilkadziesiąt osób. Wystarczą ostatnie zachodnie manifestacje przeciw covidowym restrykcjom.

Owszem, dziś udało się obniżyć stosunkowo wysoką wiarygodność społeczną policji – o 20 proc. Owszem, możliwe, że antypolicyjna mitologia po lewej stronie odegra nieco większą rolę niż dawne prawicowe opowieści o nowych zomowcach strzelających do górników i pałujących kibiców. Mimowolnymi wspólnikami tej mitologii są ci funkcjonariusze, którzy wysłali na ulice antyterrorystów, i jątrząca propaganda TVP. Obecna władza sama się upiera, abyśmy nie myśleli o niej dobrze. Tam nie ma wzmożenia, jest za to biurokratyczna gorliwość. Ale też warto wiedzieć, że to nie obecne kierownictwo policji wymyśliło zwyczaj wysyłania w tłum tajniaków. Tyle że pamięć wielu Polaków nie sięga nawet roku, za to Kalizm staje się wszechogarniający.

W ostateczności, ponieważ Francja nie jest państwem potępianym przez organizatorów tego protestu, obrazki z polskich ulic, podobne do francuskich, szybko spowszednieją. Po prostu dobijemy do innych. Mniej niż moralnego wstrząsu z tego powodu spodziewam się czegoś innego. Choć zapowiadam to po wiele razy, zapowiem i tym razem. Utrwali się podział mechaniczny, oparty na ideologii, wyzbyty całkiem poszanowania standardów i szacunku dla wspólnego dobra.

Strona prawicowa będzie coraz gwałtowniej zachęcać „swoich" policjantów do represji. Tak było już podczas protestów KOD, skądinąd o wiele mniej gwałtownych, za to bardziej praworządnych. Druga strona będzie coraz mniej chętnie wychodzić na ulice, za to z fascynacją obserwować wyczyny swoich przedstawicielek i przedstawicieli niczym chwalebne przedstawienie.

Czy kilka lat temu byłoby możliwe hasło „Wyp...", albo pomysł na oszpecanie kościołów? Dziś są akceptowane przez ludzi uważających się za kulturalnych, a usprawiedliwiane żenującymi uzasadnieniami. Nie mamy ani rewolucji, ani prześladowań. Mamy konkurs na to, kto zrobi bardziej obrzydliwą minę.

Nasuwa się pytanie, gdzie w tym wszystkim jest, i czy w ogóle jest, milcząca większość. Możliwe, że na odpowiedź zaczekamy do roku 2023. O ile wcześniej nie poleje się krew. 

Polacy nie zaakceptowali wyroku Trybunału Konstytucyjnego niszczącego aborcyjny kompromis i zapewne przypisują go woli Jarosława Kaczyńskiego. Stąd nie tylko najbardziej masowy w dziejach III RP protest, ale i słaby odpór drugiej strony, pomimo gwałtownej, nawet wulgarnej, formy demonstracji. Trudno nie zauważyć, że prawicowa opinia jest dziś jakby sparaliżowana. Na początku poprzedniej kadencji sama potrafiła wyprowadzać na ulice dziesiątki tysięcy ludzi.

Kryterium uliczne nie musi być jednak wyrokiem ostatecznym. PiS wciąż ma pierwsze miejsce w sondażach, chociaż z kurczącym się poparciem. Polacy potrafią racje Zjednoczonej Prawicy odrzucić w jednej sprawie, ale w tym samym momencie udzielają odpowiedzi na dylematy związane z wetem wobec unijnego budżetu bardziej po jego myśli.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich