Dlaczego to wada? W pierwszym projekcie o ochronie życia ZChN proponowało do pięciu lat więzienia dla kobiety, która przerwała ciążę.
Ta sprawa zawsze była sporna w środowisku obrońców życia. Oczywiście aborcja jest czynem karygodnym, natomiast bardzo dużo matek, które się na to godzą, to też ofiary kontrkultury śmierci (wzorów społecznych, nacisków otoczenia). A brzemię tego dramatu noszą potem we własnym ciele i sercu. Jest i drugi wzgląd praktyczny. Nie widać szczególnego zaangażowania wymiaru sprawiedliwości w ściganie aborterów, więc po co rozszerzanie półfikcji zamiast nakłonienia władzy, by naprawdę zwalczała gabinety śmierci. Natomiast projekt „Zatrzymaj aborcję" miał charakter wyłącznie antyeugeniczny, PiS głosował za nim, gdy był w opozycji, podobnie jak duża część PSL, a i tak przetrzymywano go w szufladzie w poprzedniej i w tej kadencji. Zresztą właściwych momentów i w ogóle czasu stracono w przeszłości wiele.
Ma pan na myśli próbę zmiany konstytucji w 2007 roku?
Nie tylko, ale to dobry przykład, bo przygotowując tę zmianę w latach 2006–2007, pracowaliśmy, żeby mieć po stronie życia opinię publiczną. Osobiście rozmawiałem wtedy ze wszystkimi stronami debaty. Efekt był taki, że bez żadnych wstrząsów społecznych podjęliśmy prace nad precyzacją art. 30 konstytucji, stanowiącego, że źródłem wszystkich praw i wolności człowieka jest przyrodzona godność przysługująca każdemu – od poczęcia. W tamtej sprawie na początku mieliśmy poparcie 38 posłów PO, a do samego końca prac – 24 ich posłów. Mieliśmy też po swojej stronie większość PSL. Krótko mówiąc, to była sprawa ponadpartyjna. I uzyskaliśmy 60 procent poparcia w głosowaniu końcowym, a przeciw było zaledwie 22 proc. posłów.
Rozmawiał pan z Jarosławem Kaczyńskim o pana inicjatywie?
Wielokrotnie. Nie tylko z Jarosławem Kaczyńskim, ale też z Donaldem Tuskiem i Waldemarem Pawlakiem. Jeżeli chodzi o Jarosława, to często zmieniał zdanie. Na jednym z komitetów prezentuję sprawę, a on na to: „To nie chodzi o zmianę art. 38, tylko 30"? Jak tak, to w ogóle nie ma problemu". Ale wszystko było grą na przedłużenie i umorzenie sprawy. Marek Kuchciński wspólnie z Bogdanem Zdrojewskim zgłosili projekt zmiany składu komisji nadzwyczajnej, żeby wzmocnić lewicę i osłabić poparcie dla życia. Wbrew obawom nie było większych protestów, prace toczyły się spokojnie i z dużą powagą moralną. Owszem, mówiłem moim współpracownikom, że musimy „zdążyć przed awanturą", że musimy pracować energicznie i szybko, bo wcześniej jedną z głównych metod obstrukcji było blokowanie ochrony życia, żeby potem mówić, że „Sejm zajmuje się tylko aborcją". Powtarzałem też współpracownikom: „nie dajcie się uwikłać w spory dotyczące ustawodawstwa zwykłego". Mówimy o konstytucyjnym potwierdzeniu godności człowieka, bronimy nienarodzonych przed dehumanizacją, a nie zmieniamy kodeksu karnego. Skala sprzeciwów była względnie mała, a my organizowaliśmy poparcie dla ochrony życia, począwszy od apelu intelektualistów pod koniec 2006 roku o poprawienie konstytucji.
Skoro tak dobrze szło, to co poszło nie tak?
Kierownictwo PiS nie tylko nie oczekiwało od uzależnionej od siebie Samoobrony poparcia (straciliśmy połowę jej głosów), ale – jak już mówiłem – zamiast wspierać zabiegi o rozszerzenie poparcia posłów PO, w gruncie rzeczy wspierało ich opory. O próbie zmiany składu komisji już mówiłem. Liderzy PiS w debacie dystansowali się od projektu, a w końcu – gdy nie było protestów zewnętrznych – opozycja pojawiła się 8 marca w... Pałacu Prezydenckim. Na spotkaniu dziennikarek u świętej pamięci pani prezydentowej Marii Kaczyńskiej, gdzie na wniosek Moniki Olejnik powstał apel o niepodejmowanie zmian konstytucyjnych i zawiązała się bardzo osobliwa koalicja – od liberalnej lewicy po radykalną centroprawicę, od Moniki Olejnik po Joannę Lichocką.
To był punkt zwrotny?
W rzeczy samej, od tamtej pory wzmogły się działania obstrukcyjne i zamiast 72 proc. poparcia w punkcie wyjścia skończyło się na 60 proc., ale to i tak wzmocniło sprawę w opinii publicznej.
Dlaczego pan wtedy nie podjął inicjatywy zmiany ustawy, skoro głosów było dosyć?
Uważałem, że najważniejszy w tej sprawie jest porządek konstytucyjny, gwarantujący trwałość i bezpieczeństwo rozwiązań. Bo stoimy przed prostym ustrojowym wyborem: albo kultura powinności wobec innych, albo kultura wygody kosztem innych. To rozstrzygnięcie określa kierunek zmian i charakter działań państwa. Ochrona życia jako „światopoglądowa" koncesja dla „proliferów" prędzej czy później przestanie działać. A państwo aborcyjne ulega nieuchronnej radykalizacji, co wyraźnie widzimy ostatnio. Przejście od aborcji jako praktyki dopuszczalnej ze względu na okoliczności do aborcji jako „prawa człowieka". Takiej zmiany dokonał w ostatniej dekadzie parlament francuski, a potem Europejski. Echem była demonstracyjna okładka „Wysokich Obcasów": „Aborcja jest OK". Przepisy chroniące życie mogą być różne, ale utrzymują rzeczywistą moc dopóty, dopóki prawo do życia jako zasada jest podnoszone i bronione.
Dlaczego po nieudanej próbie zmiany konstytucji zdecydował pan, że musi zrezygnować z funkcji marszałka Sejmu? Czy to nie była zbyt ostra reakcja?
Musiałem przekazać opinii czytelny znak sprzeciwu wobec manewrów, którymi osłabili sprawę ci, którzy powinni ją wspierać. Musiałem ostrzec przed zwodzeniem opinii publicznej, polityką „za, a nawet przeciw", co przez całe lata potem widzieliśmy.
No, ale ostatecznie obrońcy życia uzyskali, co chcieli. Prawo do aborcji embriopatologicznej zostało przez Trybunał uznane za niezgodne z konstytucją.
Potrzebne jest zaangażowanie Rzeczypospolitej po stronie życia, a nie formalna decyzja, której władza nawet nie ogłasza. Po tym jak przez całe lata demobilizowano opinię publiczną, prezentowano aborcjonizm (a więc negację prawa do życia) jako uprawniony biegun „kompromisu", nieinterwencja władzy w ostatnim czasie doszła do tego, że w szpitalach wprowadzono regulacje o nieratowaniu dzieci niepełnosprawnych, które przeżyły aborcję. To się nie działo w Barcelonie, ale w Polsce, jak ujawnił latem tego roku dziennikarz Artur Stelmasiak. To nie jest tak, że władza nie chciała osławionego „całkowitego zakazu aborcji". Po prostu chciała utrzymać poparcie wyborców, którzy są za życiem, jednocześnie jak najmniej angażując się w sprawę, nawet tam gdzie chodziło o realizację obowiązującego prawa.
Nie obawia się pan, że obalenie kompromisu aborcyjnego z 1993 roku będzie skutkowało w przyszłości całkowitą liberalizacją przepisów aborcyjnych?
Aborcjonizm istnieje wszędzie, bo jest pochodną liberalizmu. Przeciwstawić mu można jedynie zaangażowanie po stronie życia. Przecież przepisy chroniące życie już raz naruszono w 1996 roku. Przepraszam za ironię, ale nie wiązałbym trwałości ochrony życia z polityką niebronienia życia.
A czy protesty, które widzimy na ulicach, doprowadzą do zmiany władzy na lewicową?
Niekoniecznie, po rewolucji 1968 roku wybory we Francji i w USA wygrała centroprawica. Społeczeństwo przestraszyło się tego, co zobaczyło na ulicach. Inna rzecz że władza też się przestraszyła i zaczęła stopniowo realizować lewicową agendę: prawo aborcyjne wprowadził „centroprawicowy" rząd Chiraca, sześć lat po Maju '68. U nas na razie (nawet bardziej niż tam) rewolucja kompromituje samą siebie. Jest przecież różnica między paryskim „oddajcie władzę wyobraźni" a warszawskim „wypier...". Rewolucja może więc wygrać na dwa sposoby – zmieniając władzę albo zmuszając władzę do zmian. Obu tym wariantom trzeba zapobiec.
Polska nie jest samotną wyspą. Żyjemy w Europie. Wszędzie dookoła można legalnie przerwać ciążę. Można przez internet zamówić pigułki wczesnoporonne. Czy cała ta walka o prawny zakaz aborcji nie jest anachroniczna?
Owszem, ale ruch obrony życia też istnieje w całej Europie. My odpowiadamy za Polskę. W Stanach Zjednoczonych w każdym stanie toczy się walka o prawodawstwo stanowe chroniące życie, niezależnie od tego, co dzieje się za miedzą. Proszę zresztą zobaczyć, jak Parlament Europejski przejmuje się każdym polskim szpitalem, który odrzuca dzieciobójstwo prenatalne! Każdy dobry przepis i każda szczegółowa decyzja zmniejsza skutki tego strasznego zjawiska, więc ratuje konkretne ludzkie życia.
Marek Jurek Były marszałek Sejmu (2005–2007), poseł kilku kadencji, jeden z „trzech muszkieterów" (obok Jana Łopuszańskiego i Stefana Niesiołowskiego) w Sejmie kontraktowym. Członek m.in. ZChN, potem PiS. W opozycji działał w Ruchu Młodej Polski i w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Przeciwnik aborcji. Publicysta, felietonista „Do Rzeczy". Członek Rady Programowej Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego