David Lubin: Chiny dążą do zimnej wojny

Prymat wydajności, rozumianej jako minimalizacja kosztów, obowiązywał przez dekady i był siłą tłumiącą inflację. Ale ten świat, jak się wydaje, przestał istnieć - mówi David Lubin, ekonomista.

Publikacja: 07.07.2023 10:00

Pod względem PKB, liczonego jako siła nabywcza, Chiny są dziś największą gospodarką świata. Pod wzgl

Pod względem PKB, liczonego jako siła nabywcza, Chiny są dziś największą gospodarką świata. Pod względem PKB na mieszkańca zajmują dopiero 73. miejsce, ale jeśli wziąć pod uwagę liczbę miliarderów, Pekin i Szanghaj (na zdjęciu) są już w pierwszej piątce najzamożniejszych miast globu

Foto: rabbit75_fot/AdobeStock

Plus Minus: Kryzys finansowy z lat 2008–2009 sprawił, że podręczniki ekonomii było trzeba napisać na nowo, poświęcając więcej miejsca sektorowi bankowemu i kwestiom stabilności finansowej. Czy ostatnie lata, które też były bardzo turbulentne, ponownie podważyły naszą wiedzę ekonomiczną? Jaka była dla pana najważniejsza lekcja z okresu od wybuchu pandemii Covid-19?

Inflacja jest nieprzewidywalna. W 2021 r. popełniłem błąd, sądząc, że wystrzał inflacji jest zjawiskiem przejściowym. Część moich kolegów dostrzegła uporczywość inflacji, ale mnie – i chyba większość ekonomistów – to zaskoczyło. Dzisiaj jesteśmy w punkcie, w którym można sobie wyobrazić dwa odmienne scenariusze przyszłości. W jednym (o drugim nieco później) inflacja jeszcze spada, ale w końcu stabilizuje się na poziomie powyżej celów inflacyjnych banków centralnych. Sporo decydentów ma takie obawy, otwarcie wyrażał je np. prezes banku centralnego Brazylii. Według niego sprowadzenie inflacji do celu może być trudniejsze niż w przeszłości.

Z czego te obawy wynikają? Jakie są powody, aby sądzić, że inflacja nie wróci do poziomów, do jakich przywykliśmy?

Przede wszystkim zmienił się paradygmat globalizacji. Do niedawna głównym pytaniem, jakie zadawały sobie firmy, było to, jak zmniejszyć koszty produkcji. To, skąd pochodziły surowce i materiały i jak rozciągnięty był łańcuch dostaw, było na drugim planie. Prymat wydajności, rozumianej jako minimalizacja kosztów, obowiązywał przez dekady i był siłą tłumiącą inflację. Ale ten świat, jak się wydaje, przestał istnieć. Firmy zaczęły kłaść większy nacisk na bezpieczeństwo dostaw. To nie jest tylko następstwo pandemii, ale też napięć geopolitycznych. Drugim powodem wpływającym na wyższą inflację są próby zahamowania zmian klimatu.

Czytaj więcej

Czy nadszedł nowy globalny nieład?

Czy możliwe jest, aby inflacja była powyżej celów banków centralnych, a mimo to była stabilna?

Banki centralne albo musiałyby podnosić stopy procentowe do czasu, aż inflację uda się sprowadzić do celu, albo mogłyby tolerować wyższą inflację. Pierwsze rozwiązanie byłoby ekonomicznie kosztowne. Konsekwencje drugiego są zaś dość niejasne. Swego rodzaju eksperyment trwa w Meksyku. Cel inflacyjny wynosi tam 3 proc. Przez dekadę przed wybuchem pandemii inflacja średnio wynosiła około 4 proc., a oczekiwana inflacja nigdy nie była poniżej 3,5 proc. Na pierwszy rzut oka meksykański bank centralny zawodził. Ale w rzeczywistości nie był w ten sposób postrzegany. Teoretycznie strategia bezpośredniego celu inflacyjnego pociąga za sobą bardzo wąską definicję sukcesu banku centralnego: cel albo jest spełniony, albo nie jest. Ale w praktyce banki centralne mają pewną swobodę. Jej zakres zależy jednak od ich wiarygodności, którą buduje się przez lata. Tolerowanie inflacji w okolicy górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od celu może ujść na sucho w Meksyku i RPA, ale już nie w Turcji albo Argentynie.

Czy inflacja nieco wyższa niż przed pandemią, ale stabilna, byłaby zjawiskiem pożądanym? Przywykliśmy sądzić, że optymalna inflacja to taka w okolicy 2 proc., ale to przekonanie było już kwestionowane przez bardzo wpływowych ekonomistów, takich jak Olivier Blanchard.

Cele inflacyjne banków centralnych muszą być wystarczająco wysokie, aby pozwalały unikać deflacji, ale wystarczająco niskie, aby pozwalały utrzymać inflację pod kontrolą. Trudno jest precyzyjnie określić ten pożądany poziom inflacji. Może jest nieco wyższy niż 2 proc., ale czy wyższy niż 3 proc.? A 4 proc. byłoby w porządku? Ale skoro nie mamy pewności, to może lepiej zostać przy 2 proc.?

Już przed pandemią pojawiały się głosy, że niektóre z sił trzymających inflację w ryzach przestają działać. Wydawało się, że Chiny, które od wejścia do WTO byłyby „eksporterem” deflacji, staną się „eksporterem” inflacji, bo dążąc do zmiany modelu wzrostu gospodarczego, będą bardziej importochłonne. Antyepidemiczna polityka chińskich władz, mocno tłumiąca popyt w tamtejszej gospodarce, uśpiła te obawy. Wielu ekonomistów ostrzegało jednak, że gdy Chiny wycofają się z polityki „zero-covid”, zwiększą globalną presję na wzrost cen. Dzisiaj wydaje się, że nic takiego się nie stało.

To prowadzi nas do drugiego scenariusza, który nie jest niewyobrażalny. Chiny doświadczają dziś deflacji w cenach producentów oraz zerowej inflacji w cenach konsumentów. Trzeba się liczyć z tym, że te zjawiska będą się rozlewały na cały świat. Zresztą, w ostatnich tygodniach tempo spadku inflacji w niektórych krajach było naprawdę zdumiewające. Indie, Tajlandia, Tajwan, Chile, Kolumbia, Meksyk, Brazylia, RPA, Węgry – wszędzie tam inflacja maleje szybciej niż oczekiwano i nie jest to tylko efekt korekty cen surowców. Maleje też inflacja bazowa (bez cen paliw, energii i żywności). Sądzę, że wynika to też z pewnej wiarygodności, którą zdołały zbudować banki centralne z gospodarek rozwijających się. Niektóre z nich zaczęły podnosić stopy już na początku 2021 r.

Dlatego inflacja jest nieprzewidywalna. Równie dobrze można sobie wyobrazić scenariusz, w którym inflacja jest uporczywa, jak i scenariusz, w którym staje się znów nieakceptowalnie niska.

Dlaczego wycofanie się Chin z drakońskich covidowych restrykcji nie spowodowało tam eksplozji popytu, który zacząłby ponownie windować ceny surowców na globalnych rynkach?

Ekonomiści, którzy spodziewali się znaczącego wzrostu popytu Chin na surowce i ogólnie wzrostu aktywności w globalnym handlu, mieli błędne wyobrażenie o naturze postpandemicznego ożywienia. W przeszłości – na przykład po globalnym kryzysie finansowym i po spowolnieniu w 2015 r. – te ożywienia były animowane przez rząd, który starał się różnymi sposobami pobudzać inwestycje infrastrukturalne i nieruchomościowe. Dla mnie, choć myliłem się wcześniej co do trwałości inflacji, od początku było jasne, że to ożywienie w Chinach będzie inne, pozbawione tego interwencjonizmu. Rząd w Pekinie po prostu zakończył lockdown, umożliwiając gospodarstwom domowym zwiększenie wydatków. I konsumenci rzeczywiście zwiększyli wydatki, ale głównie na usługi, do których mieli długo ograniczony dostęp. Ale usługi nie są importowane i nie są surowcochłonne. Z drugiej strony nawet takie ożywienie mogłoby teoretycznie stworzyć presję na wzrost cen w samych Chinach, np. poprzez wpływ na dynamikę płac. Tak się nie stało, co wiązałbym ze słabymi nastrojami chińskich gospodarstw domowych. To konsekwencja braku pewności zatrudnienia, ale też stagnacji cen nieruchomości, które są główną składową majątków chińskich rodzin.

Czy to, że ożywienie w Chinach jest niemrawe, świadczy o tym, że tamtejsze władze na zbyt wczesnym etapie rozwoju gospodarczego zdecydowały się na zmianę modelu: zwrot ku wzrostowi napędzanemu przez popyt wewnętrzny, a nie zewnętrzny? Czy Chiny będą nadal dążyły do większej samowystarczalności, czy może uznają, że to ślepa droga?

Ten zwrot rozpoczął się po globalnym kryzysie finansowym z lat 2007–2009. Chińskie władze doszły wtedy do wniosku, że sternicy zachodnich gospodarek nie mają pojęcia, co robią. A skoro tak, to dostrzegły ryzyko, że konsekwencje kryzysu będą się utrzymywały długo, czyniąc otoczenie eksportowe mniej korzystnym. Drugim bodźcem, który zachęcił Chiny do dążenia do samowystarczalności, była polityka Donalda Trumpa. W odpowiedzi na nią w 2020 r. Pekin rozpoczął realizację strategii „podwójnego obiegu”. Obieg wewnętrzny ma priorytet nad obiegiem zewnętrznym. Rozdział trzeci tej historii rozpoczął się wraz z inwazją Rosji na Ukrainę. Każdy kraj, który jest emitentem waluty rezerwowej, nałożył sankcje na Bank Rosji. Chińscy politycy z łatwością mogą sobie wyobrazić, że kiedyś to Chiny zostaną objęte takimi sankcjami. Szukają więc sposobów, aby zabezpieczyć się na wypadek zamrożenia potężnych rezerw walutowych Chińskiego Banku Ludowego (PBoC). A jedyną polisą jest zabezpieczenie całej gospodarki, żeby te rezerwy nie były potrzebne. Do tego prowadzić ma polityka asymetrycznego decouplingu: Chiny dążą do ograniczenia swojej zależności od importu, ale chcą utrzymać zależność reszty świata od swojego eksportu. Sądzę, że Pekin z tej drogi nie zejdzie.

Druga część tej strategii da się zrealizować? Wydaje się, że świat zmniejsza zależność od chińskiego eksportu.

To prawda. To jest zresztą historia starsza niż napięcia geopolityczne z ostatnich lat. Już wcześniej rosnące koszty pracy w Chinach sprawiały, że kapitał wytwórczy przenosił się stamtąd do innych krajów Azji – np. Wietnamu, Tajlandii, Bangladeszu, Indonezji, Kambodży. Geopolityka ten proces wyraźnie jednak przyspieszyła. Trudność polega jednak na tym, że nie istnieje żaden inny kraj, który może zapewnić taką infrastrukturę produkcyjną – w szerokim rozumieniu tego terminu – i taką efektywność jak Chiny. Strategia Chiny plus jeden jest dla globalnych koncernów kosztowna.

Spodziewa się pan, że dojdzie do swego rodzaju nowej zimnej wojny, tzn. fragmentacji światowej gospodarki, jej rozpadu na rywalizujące ze sobą bloki gospodarcze?

Na to się zanosi, w tym sensie, że Chiny bez wątpienia dążą do tego, aby stać się alternatywnym filarem globalnego ładu. Tylko w ostatnich latach Xi Jinping ogłosił trzy ważne z tej perspektywy inicjatywy. Jesienią 2021 r. była to Globalna Inicjatywa Rozwojowa, następnie Globalna Inicjatywa na rzecz Bezpieczeństwa, a ostatnio Globalna Inicjatywa Cywilizacyjna. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla kogoś, kto nie jest dobrze zaznajomiony z formą ekspresji Komunistycznej Partii Chin, brzmi to bardzo mgliście. Ale rzeczywistość, która się za tymi formułami kryje, trudno ignorować. Zresztą, to nie jest wcale nowe zjawisko. W 2014 r. powstał Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych, który jest pomyślany jako alternatywa dla Banku Światowego z siedzibą w Pekinie zamiast w Waszyngtonie, a następnie Nowy Bank Rozwoju (znany jako BRICS Bank – red.) z siedzibą w Szanghaju. Świat dzieli się więc na bloki, ale to jest raczej kierunek podróży niż klarowny cel. Inaczej mówiąc, otwartym pozostaje pytanie, jak ostre będą linie podziału. Globalne łańcuchy wartości dodanej pozostają bowiem bardzo zawiłe i trudno sobie wyobrazić, że mogą zostać bez problemu rozplątane.

Czytaj więcej

Maciej Bukowski: Polska za 30 lat? Kluczem globalizacja

Wyobrażam sobie, że wielobiegunowy świat potrzebowałby kilku walut o randze dolara. Głosy, że amerykańska waluta straci na znaczeniu, słychać od lat, ale jak dotąd niespecjalnie widać dla niej alternatywę. To się zmieni?

W sprawie dedolaryzacji świata jest więcej retoryki niż realnych działań. Rola amerykańskiej waluty jest podobna do tej, jaką ma klawiatura QWERTY albo język angielski. Wiążą się z nią bardzo silne efekty sieciowe, które trudno skopiować. Powszechność dolara sprawia, że transakcje w tej walucie są bardzo łatwe i tanie. Każdy, kto chce znaleźć alternatywę, musi się liczyć z pewnymi trudnościami i większymi kosztami. Co więcej, w międzynarodowym porządku walutowym, który dziś istnieje, normą jest, że waluty rezerwowe są emitowane przez kraje, które nie stosują kontroli przepływu kapitału. W systemie z Bretton Woods, który istniał przez 30 lat po II wojnie światowej, było inaczej, ograniczenia w przepływach kapitału były powszechne. Ale dzisiaj trudno sobie to wyobrazić. A zatem dopóty, dopóki Chiny będą chciały takie ograniczenia utrzymywać, potencjał internacjonalizacji renminbi jest ograniczony. A moim zdaniem komunistyczne Chiny z kontroli przepływu kapitału nie zrezygnują. Historycznie rzecz biorąc, zmiany znaczenia walut zachodziły znacznie wolniej niż zmiany siły ekonomicznej ich emitentów. Chiny mogą się stać największą gospodarką świata, a renminbi wciąż nie będzie główną globalną walutą. Musiało minąć 100 lat od czasu, gdy USA przerosły Wielką Brytanię, a funt na dobre stracił na znaczeniu.

Wspomniał pan, że Chiny obawiają się tego, że kiedyś zostaną obłożone takimi sankcjami jak dziś Rosja. Czy mają się czego obawiać? Sankcje wobec Rosji są bez precedensu, a mimo to nie zrujnowały tamtejszej gospodarki, a tym bardziej nie skłoniły jej do kapitulacji.

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się zastanowić, jaki jest cel tych sankcji. Przykładowo, jeśli w przypadku Iranu chodziło o obalenie teokratycznego reżimu, to na pierwszy rzut oka sankcje zawiodły. Ale polityczna i ekonomiczna presja na irańskie władze jest bardzo silna, widać tam pewne zmiany, np. w zakresie praw kobiet. Może więc trzeba być bardziej cierpliwym. W przypadku Rosji też nikt chyba nie oczekiwał, że po 30 dniach Putin uzna, że został pokonany. To byłaby naiwność. Jest więc za wcześnie, aby ocenić, czy sankcje przeciwko Rosji działają. Chiny są krajem znacznie bardziej zintegrowanym z globalną gospodarką niż Rosja, co oznacza, że sankcje byłyby trudniejsze do skoordynowania i bardziej kosztowne w implementacji.

David Lubin jest dyrektorem działu analiz rynków wschodzących w banku Citi. Kieruje zespołem około 30 ekonomistów w 15 krajach, w tym w Polsce. Jest badaczem w Chatham House, czyli Królewskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. W 2018 r. wydał książkę „Dance of the Trillions: Developing Countries and Global Finance”, którą dziennik „The Financial Times” umieścił na liście najlepszych książek ekonomicznych tamtego roku.

Plus Minus: Kryzys finansowy z lat 2008–2009 sprawił, że podręczniki ekonomii było trzeba napisać na nowo, poświęcając więcej miejsca sektorowi bankowemu i kwestiom stabilności finansowej. Czy ostatnie lata, które też były bardzo turbulentne, ponownie podważyły naszą wiedzę ekonomiczną? Jaka była dla pana najważniejsza lekcja z okresu od wybuchu pandemii Covid-19?

Inflacja jest nieprzewidywalna. W 2021 r. popełniłem błąd, sądząc, że wystrzał inflacji jest zjawiskiem przejściowym. Część moich kolegów dostrzegła uporczywość inflacji, ale mnie – i chyba większość ekonomistów – to zaskoczyło. Dzisiaj jesteśmy w punkcie, w którym można sobie wyobrazić dwa odmienne scenariusze przyszłości. W jednym (o drugim nieco później) inflacja jeszcze spada, ale w końcu stabilizuje się na poziomie powyżej celów inflacyjnych banków centralnych. Sporo decydentów ma takie obawy, otwarcie wyrażał je np. prezes banku centralnego Brazylii. Według niego sprowadzenie inflacji do celu może być trudniejsze niż w przeszłości.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich