Są na to małe szanse. Polityka poprzez dobrą infrastrukturę kolejową (w tym projekt CPK) może wzmocnić miasta średniej wielkości, komunikując je z największymi metropoliami, ale nie wpłynie na zmiany populacyjne na wsi i w wielu małych miasteczkach. Oczywiście, państwo musi zarazem prowadzić politykę, która złagodzi skutki tych procesów dla osób starszych, które już się nie przeprowadzą. Ale nawet to ma pewne ograniczenia, bo obniża efektywność wydatków w obszarze usług publicznych. Już teraz jest to widoczne np. w służbie zdrowia. W relatywnie słabo zaludnionych powiatach utrzymywane są szpitale z różnorodnymi oddziałami, w których nowi pacjenci rzadko się pojawiają.
Sposobem na łagodzenie bariery demograficznej jest też imigracja. Czy związany z nią wzrost różnorodności kulturowej może okazać się korzystny dla rozwoju gospodarczego Polski?
Przykłady międzynarodowe wskazują, że większa różnorodność kulturowa może przynieść duże korzyści krajom, których gospodarki nastawione są na eksport i innowacje. Zakładając, że globalizacja nie cofnie się lub ulegnie modyfikacjom w sposób, z którym sobie poradzimy, im więcej będziemy mieli mieszkańców, którzy będą mieli globalną mentalność i umieli tworzyć więzi nie tylko z państwami OECD, ale i z szybko rozwijającymi się gospodarkami, takimi jak Chiny, Indie czy Wietnam, tym łatwiej będzie nam budować konkurencyjne firmy i konkurować globalnie, a więc rozwijać się. Imigranci, z racji tego, że nie mają aktywów w kraju, w którym się osiedlają, muszą zazwyczaj sami się dorobić, co czyni wielu z nich dużo bardziej skłonnymi do podejmowania ryzyka i ponadprzeciętnego wysiłku w porównaniu z ludnością rodzimą. Stąd w wielu krajach wśród przedsiębiorców, naukowców oraz pracowników o bardzo wysokich i unikalnych kwalifikacjach imigranci są często nadreprezentowani. Przy czym zależy to także od struktury imigracji. Wiele krajów zachodniej Europy ma problem z tym, że jest celem imigracji raczej nisko wykwalifikowanej ludności z Afryki i Bliskiego Wschodu. Aby korzystać na imigracji trzeba być więc być atrakcyjnym dla imigrantów, by móc ich selekcjonować, a to wymaga świadomej aktywnej polityki imigracyjnej i działań nastawionych na integrację. Obu tych komponentów na razie nie mamy.
A sądzi pan, że globalizacja będzie postępowała? Na świecie widać pewną niechęć do tego procesu, nie tylko wśród polityków, ale też wśród intelektualistów.
Trudno to ocenić. Z jednej strony Stany Zjednoczone uznały, że proces ten przestał służyć im jako imperium. Zaczynają go więc odwracać, a przynajmniej próbują to robić, co widać na przykładzie wojny handlowej z Chinami. Z drugiej strony współczesne technologie są dostosowane do globalizacji. Jedna fabryka może produkować na cały świat, a lokalny rynek jest dla niej za mały, chyba, że mówimy o krajach takich jak USA czy Chiny lub o uniach handlowych takich Unia Europejska. Globalizacja leży więc w interesie korporacji i to one właśnie jej dokonały, nie chcą więc jej odwrócenia, co ogranicza możliwości działania polityków. Utrzymanie globalizacji, nawet w zmodyfikowanym kształcie z polskiej perspektywy byłoby dobrą wiadomością. Bo Polska, czego często sobie nie uświadamiamy, jest jednym z największych beneficjentów globalizacji w ostatnich 30 latach. Oprócz Azji Południowo-Wschodniej trudno znaleźć na świecie region, który tak skorzystał na globalizacji, jak te kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które dziś są w Unii Europejskiej. To, że rozwijaliśmy się średnio w tempie 4 proc. rocznie, potroiliśmy nasze PKB i płace, zdobyliśmy know-how pozwalający tworzyć konkurencyjne firmy, było możliwe dzięki otwarciu rynków, zagranicznym inwestycjom i eksportowej orientacji polskiej gospodarki. Bazując na wysokiej jakości kapitale ludzkim i relatywnie niskich płacach przyciągaliśmy zagraniczne firmy, od których się uczyliśmy, przejmując know-how i budując kompetencje tak na poziomie indywidualnym, jak i instytucjonalnym. Nasi przedsiębiorcy kooperowali z koncernami międzynarodowymi, budowali własne firmy, które wchodziły w międzynarodowe łańcuchy dostaw i pięły się w nich w górę. Ten proces wzrostu nie jest zakończony. Nadal istnieje dystans między Polską, a gospodarkami Niemiec, Szwajcarii, czy USA, ale w porównaniu z Polską AD 1989, żyjemy dziś w innym świecie. Dlatego zahamowanie globalizacji nie jest w naszym interesie.
Ten proces ma jednak wielu krytyków, także w Polsce. Twierdzą, że zagraniczne koncerny bogacą się kosztem polskich pracowników, że jesteśmy niemieckim folwarkiem.
To są emocjonalne oceny, które nie mają dużego pokrycia w rzeczywistości. Na pewno warto dążyć do wzmocnienia roli kapitału krajowego w produkcji i eksporcie jednak już dziś nie jest z tym tak źle, jak się nam wydaje. Udział kapitału zagranicznego w produkcji (ok. 50 proc.) jest w Polsce podobny jak w wielu krajach zachodniej Europy, np. w Belgii czy Szwecji, choć nieco większy, niż np. w Niemczech i Francji (ok. 30 proc.). Na Słowacji, czy na grzech udział kapitału zagranicznego w produkcji sięga 80-90 proc. Dobrze też wiedzieć, że politycy mogą oddziaływać na tego typu miary tylko pośrednio, budując przewagi konkurencyjne Polski w sposób sprzyjający powstawaniu globalnych korporacji z polskim kapitałem. To nie stanie się w ciągu kilku lecz raczej kilkudziesięciu lat. Te koncerny, które dziś istnieją na Zachodzie, są owocem procesów, które trwały często przez stulecie. Ich przyspieszenie np. w Korei Południowej (i tak trwające pół wieku) odbyło się kosztem konkurencyjności średnich firm, a więc także dobrobytu całej populacji. Do gospodarki w pełni rozwiniętej nie ma niestety drogi na skróty, a żaden z krajów nie jest w pełni autonomiczny, ani Niemcy, ani USA. Nie będziemy także i my.
Czy od przyjęcia bądź nie przyjęcia euro zależą perspektywy rozwoju polskiej gospodarki?
Żyjemy w okresie zmiany paradygmatu globalizacji. Widać nasilającą się rywalizację pomiędzy USA a Chinami, która ma duże znaczenie dla światowego porządku nie tylko handlowego, ale i monetarnego. Obecnie dolar jest główną walutą rezerwową świata, co daje ogromne korzyści gospodarce amerykańskiej i jest jednym ze źródeł tamtejszego dobrobytu. Drugą walutą rezerwową jest euro. Gdyby ta waluta pokonała swoje wewnętrzne słabości, to wobec nasilających się wątpliwości dotyczących dolara, mogłaby przejąć już nie 25 tylko 35- 40 proc. światowych rezerw. Za tymi walutami jest juan, co do którego Chiny mają wielkie ambicje, ale inwestorzy nie mniejsze wątpliwości dotyczące np. bezpieczeństwa depozytów. Ale w przyszłości to się prawdopodobnie zmieni. W takim świecie przestrzeń dla innych walut zawęża się. Korzyści z własnej waluty już teraz są w dużej mierze iluzoryczne. Złoty ułatwia nasz rozwój w tym sensie, że jest walutą niedowartościowaną, co przyciąga inwestycje, choć kosztem zamożności polskich gospodarstw domowych. Drugą stroną tego medalu jest bowiem utrzymywanie relatywnie niskiego poziomu płac w naszej gospodarce. W długim terminie naszym celem powinno być raczej dążenie do płac i dobrobytu porównywalnego z resztą kontynentu, co wymagać będzie stopniowej aprecjacji – nie tylko pod względem siły nabywczej, ale w ujęciu nominalnym. Konsekwentne, niekoniecznie raptowne, dążenie do przyjęciu euro będzie temu sprzyjać.
Spór nie dotyczy tego, czy przyjąć euro, bo teoretycznie Polska jest do tego zobligowana, ale terminu tej operacji.
Ta dyskusja nie ma obecnie dużego znaczenia, bo jest politycznie niewykonalna. Dobrze jednak wiedzieć, że zarówno wolne, jak i szybkie przyjęcie euro, ma swoje wady i zalety, które trzeba zważyć. Zapewne łatwiej jest utrzymać konkurencyjność płacową, gdy ma się własną walutę, którą inwestorzy zawsze będą wyceniać poniżej jej realnego potencjału, ale nawet w strefie euro byłoby to możliwe, o ile weszlibyśmy do niej przy korzystnym kursie. Jednocześnie nie powinniśmy przeceniać realnej autonomiczności naszej polityki pieniężnej w chwili obecnej. Jest ona w dużej mierze iluzoryczna. Nie jest przypadkiem, że na świecie walut z płynnym kursem walutowym jest mało. Większość jest powiązana z euro albo dolarem. Przyjęcie euro to głównie decyzja polityczna a nie gospodarcza, a do tej nie ma obecnie klimatu. Dlatego uważam toczenie tej dyskusji za dość jałowe. Lepiej zajmować się strukturalnymi i instytucjonalnymi problemami naszej gospodarki, których nie brakuje, a politykę makroekonomiczną i makroostrożnościową prowadzić tak, jakbyśmy mieli do euro wejść, niespecjalnie angażując emocje w ten proces jako taki.
Część ekonomistów uważa, że globalna gospodarka znalazła się w fazie długotrwałej stagnacji. Niektórzy uważają nawet, że wkrótce będziemy musieli nauczyć się żyć w świecie kurczących się gospodarek, bo dotychczasowego wzrostu produkcji i konsumpcji po prostu nie da się utrzymać. Czy jest możliwe, że Polska z tego powodu nigdy nie dogoni zachodnich krajów pod względem poziomu rozwoju?
Historia ludzkości nie potwierdza takiej hipotezy. Ludzie, podobnie jak inne gatunki zwierząt, mają skłonność do możliwie największej eksploatacji własnego środowiska, chcą stale więcej i nie znają umiaru. Sam uważam się za ekologa, ale staram się być realistą, dlatego myślę, że jeśli mamy utrzymać jakąś równowagę światowego ekosystemu i zachować np. kurczącą się w zastraszającym tempie bioróżnorodność naszej planety oraz pokonać problem globalnego ocieplenia, to potrzebujemy rozwiązań politycznych i technicznych, a nie marzeń o przemianie ludzi w anachoretów, bo to się nie stanie. Dopiero w bogatych społeczeństwach, gdy podstawowe potrzeby ludzi są zaspokojone, zaczynają oni naprawdę cenić czyste powietrze, wodę, przyrodę i przejmować się problemem ginących gatunków czy skażenia oceanów plastikiem. I tylko zaawansowane technicznie społeczeństwa mogą znaleźć odpowiedź na te problemy. Nie powstrzymamy ambicji ludzi w krajach rozwijających się, którzy chcą się wzbogacić, tak jak nie powstrzymujemy się sami, kiedy myślimy o własnej karierze czy standardzie życia. Możemy jednak dbać o to, by znaleźć rozwiązania godzące potrzeby środowiska i rozwoju. Czy to się nam uda? Nie wiem, ale na pewno Polska, mająca ambicję i realne szanse na stanie się do roku 2050 krajem w pełni rozwiniętym, nie może udawać, ze jest nadal krajem biednym i nie ponosi odpowiedzialności za kwestie zrównoważonego rozwoju. Minęło 30 lat i transformacja jest już za nami.
Maciej Bukowski jest doktorem nauk ekonomicznych, prezesem WiseEuropa
Powyższy tekst jest rozszerzoną przez dr Macieja Bukowskiego wersją rozmowy, która ukazała się w „Plusie Minusie” 1 czerwca 2019 r.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95