To zdrowy dystans wobec przeszłości czy już ucieczka?
Jej podejście bierze się z poczucia winy, uczucia typowego dla tych, których wojna ominęła. Im się udało, ale innym nie. Ale obydwu bohaterkom dałam coś z siebie. Sarze – życie poza Bośnią i dobrą znajomość obcego języka. Za to pod względem temperamentu i osobowości bliżej mi chyba do Lejli, choć mam zupełnie inne doświadczenia z młodości, nie pochodzę też z rodziny muzułmańskiej. Zresztą moja prywatna historia wydaje mi się nieszczególnie ciekawa, na pewno nie tak jak fikcja, którą tworzę.
Udało się pani coś takiego osiągnąć, że czytając o Lejli, przeżywamy jej historię, ale nie użalamy się nad nią.
Chciałam pisać w taki sposób, że nie będę narzucała swoim bohaterkom – ty będziesz ofiarą, a ty będziesz tą silną. Starałam się pokazać je w całym ich ludzkim skomplikowaniu. Żałowanie kogoś to zresztą bardzo ciekawe uczucie, bo żal też może być narzędziem sprawowania władzy.
Jak to? Nie okazujemy w ten sposób po prostu współczucia?
Użalając się nad kimś, raczej stawiamy się w pozycji władzy i stajemy się uprzywilejowani, uznając, że ktoś został naznaczony, a my jesteśmy od tego wolni. Chciałam, żeby czytelnik odczuwał empatię, ale uciekałam przed wręczaniem mu gotowych emocji, jak jakiejś zupy w proszku. To byłaby droga na skróty i banalizowanie całej opowieści.
Jak na Zachodzie odbierano „Złap zająca”? Pewnie spodziewano się okrutnej powieści o zbrodniach wojennych, a tutaj taka literacka gra, nawiązania.
Pisarze na rynku książki są zawsze kategoryzowani. Więc jeśli pochodzisz z kraju z tragiczną historią wojenną, to od razu lądujesz w danej szufladzie i wszyscy będą oczekiwać, że wypełnisz swoją rolę. To jest tokenizm. „Mamy bośniacką dziewczynę, która pisze smutne wojenne opowieści” – wpisują mi potem w portfolio. I z jednej strony tak, musimy nadal pisać powieści o wojnie, bo mnóstwo historii nie zostało jeszcze opowiedzianych, wielu ludziom nie oddano nigdy głosu. Ale z drugiej strony możemy swobodnie decydować, jak pisać te historie, róbmy to na własnych warunkach. Nie starajmy się zadowalać nikogo. Nie martwmy się, że ktoś nas nie zrozumie. Przez takie myślenie młodzi pisarze potrafią okaleczać swoje powieści i np. na rynek amerykański zmieniać imiona bohaterom na bardziej znajomo brzmiące czytelnikom zza oceanu.
Łapała się pani na tym, że opowiada historie, które ludzie z Zachodu chcą usłyszeć?
Często muszę odpowiadać na pytania, czy pamiętam wojnę, czy było nam trudno itd. I niekiedy aż mam ochotę udzielić odpowiedzi, na jakie wszyscy czekają. Jest w człowieku jakaś dziwna potrzeba zadowolenia, spełnienia oczekiwań tych ludzi, dania im satysfakcji i pozwolenia na przeżycie trywializującego historię katharsis. Tylko że ja nie chcę jako pisarka wypełniać czyichś wyobrażeń. Ludzie często zaczynają czytać „Złap zająca” z góry ułożonym obrazem wojny na Bałkanach. Nie dają się ponieść historii, tylko zniechęcają się, że nie ma tam tego wszystkiego, co z wojną na Bałkanach im się kojarzyło: zniszczeń, zbrodni, starć zbrojnych. Każą ci się w to wpisać, zamiast próbować usłyszeć jakiś inny, być może równie autentyczny głos i zobaczyć obrazy, których nie znali.
Była taka historia w Banja Luce, jak przyjechała tam pewna reżyserka filmowa i była bardzo rozczarowana, bo nie znalazła na miejscu zbyt wielu zniszczonych po wojnie domów. Chodziła z ekipą po mieście, pytając ludzi, gdzie znajdzie jakieś ruiny. Była zirytowana, że moje miasto nie zostało dostatecznie zniszczone na potrzeby jej filmu.
Śmieszy to panią czy bardziej złości?
Raczej to drugie. Nie cierpię, kiedy każe się nam odgrywać smutną część świata.
Ale jednak wojna odcisnęła swoje piętno i do dziś pozostało wiele problemów, zwłaszcza w Bośni.
Największym problemem jest to, że na Bałkanach w pierwszej kolejności jesteś identyfikowany jako członek danego narodu, np. Serb lub Chorwat, a dopiero potem jako człowiek. Zdradzić cię może wszystko: język, dialekt, tablice rejestracyjne. Nie wszyscy w ten sposób myślą, ale takie podejście wciąż dominuje. Dlatego tak bardzo pasowała mi do mojej książki „Alicja w Krainie Czarów”. Te pytania, które w powieści Carrolla powracają: Kim jesteś? Skąd jesteś? Co tu robisz? I koniec, kiedy się okazuje, że nie pasujesz nigdzie... Może to brzmi depresyjnie, proszę mi wybaczyć, ale tak to widzę. Kiedy pan pojedzie do tych miejsc, to zapewne spędzi pan wspaniały czas w każdym z tych miast. Bo na Bałkanach najłatwiej być turystą. I najlepiej mówić po angielsku, żeby nie było wątpliwości, że jesteś z daleka.
vLana Bastašić – (ur. 1986 r.)
Bośniacka pisarka i tłumaczka. Urodziła się w Zagrzebiu, dorastała w Banja Luce, potem mieszkała m.in. w Barcelonie, a dziś przebywa na stypendium w Berlinie. Jest autorką trzech zbiorów opowiadań i jednej powieści pt. „Złap zająca” (2018), która została przetłumaczona m.in. na angielski, włoski, niemiecki, francuski, kataloński. Pisarka dostała za nią Nagrodę Literacką Unii Europejskiej. Polska edycja „Złap zająca” ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Literackiego w przekładzie Doroty Jovanki Ćirlić.