Mam wrażenie, że my tego kapitału nie potrafimy jednak przełożyć na poziom organizacji życia społecznego, funkcjonowania państwa.
Powiem tak: udało nam się przez te wszystkie lata wyszkolić naprawdę wielu fantastycznych ludzi. Jednak w niewielkim stopniu udało nam się np. otworzyć na nich polskie partie polityczne. Dlatego wielu zdolnych liderów po prostu się od nich odbija. Wciąż jest tak, że polscy politycy postrzegają jako największych wrogów wcale nie przeciwników politycznych z innych partii, ale ciekawych liderów lokalnych z własnego ugrupowania, bo to oni stanowią dla nich bezpośrednie zagrożenie. I to jest niewątpliwie nasz problem. Podobnie to czasem wygląda też w innych organizacjach, gdzie starzy liderzy nie potrafią wykorzystać potencjału swoich ludzi, bo kierują się strachem przed utratą własnej pozycji.
Po odejściu ze Szkoły Liderów zamierzasz pozostać w szeroko pojętej edukacji społecznej?
Na razie się żegnam, usamodzielniam. I będę myśleć co dalej.
Bo tak się zastanawiam, czy będziesz dalej walczyć z tym zamknięciem polskich organizacji.
Myślę, że będę, ale na razie nie chcę otwierać nowego rozdziału, kiedy wciąż zamykam jeszcze stary. Skala wyzwań, które stoją przed nami, jest tak wielka, że jeśli nie chcemy, by Polska przestała za moment się rozwijać, to po prostu dłużej nie możemy już chować głowy w piasek. Stoimy u progu kryzysu instytucji publicznych, wypalenia nauczycieli, lekarzy, rozregulowania wspólnoty, kryzysu tradycyjnych instytucji, które są rezerwuarami wartości, jak rodzina czy Kościół. I jesteśmy już właściwie w kryzysie klimatycznym. I tego nie naprawi już jeden zdecydowany lider, potrzebujemy dziś dialogu społecznego.
Możliwe, że po jesiennych wyborach powstanie szeroki rząd koalicyjny, a taki naturalnie powinien zrodzić dialog.
Na pewno będzie tak, że niezależnie, która strona wygra wybory, to wygra niewielką przewagą. Zawsze pozostanie więc ta druga połowa, bo ci inni wyborcy przecież nie znikną. Przez jakiś czas można będzie udawać, że to ta gorsza Polska, mniej wartościowi obywatele. I będzie można jeszcze przez jakiś czas mówić, kto gdzie stał...
...mam wrażenie, że ten podział na swoich i „tych drugich” trwa już 20 lat, więc udaje się to już całkiem długo.
Ale doszliśmy już chyba do ściany. I w tym sensie przełamanie tego byłoby naprawdę wielką szansą rozwojową dla Polski. Ale żeby to się stało, potrzeba przywództwa, które będzie realizowane w dialogu, dostrzegać będzie perspektywy różnych grup. I które nie będzie czuło się tylko ciągle zagrożone, a otworzy się na współpracę. Dlatego polskie partie nie mogą być nadal tak mocno wodzowskie.
Rozmawiamy w przededniu powrotu do rządu Jarosława Kaczyńskiego…
Bo to jest typowa odpowiedź naszych partii na wszelkie kłopoty – koncentracja władzy. Po drugiej stronie wygląda to podobnie: na kłopoty Donald Tusk. To jest bardzo mocno zakorzenione w polskiej polityce. Pamiętamy przecież, co się działo, gdy Tusk wyjeżdżał do Brukseli w 2014 r., jak poważny problem miała Platforma. A już nie chcę mówić o wyborach przewodniczących w dwóch największych partiach, które są przecież farsą. I pewnie jeszcze chwilę będziemy w stanie tak to wszystko ciągnąć, tylko pytanie, jakie koszty społeczne rodzi taki rodzaj przywództwa. I jak to dalej będzie wpływać na postawy młodego pokolenia, które coraz wyraźniej manifestuje, że nie chce brać udziału w tej grze.
Dużo mówisz o młodych.
Bo, niestety, przez ten brak algorytmu współpracy międzypokoleniowej i zamknięcie się różnych instytucji na zmiany – przecież nie tylko partii politycznych – mamy straszne pokoleniowe dziury. Wystarczy spojrzeć na to, kogo w polityce nazywa się młodym.
Lider młodego pokolenia, Rafał Trzaskowski, skończył w tym roku 51 lat.
Albo Michał Szczerba, nasz absolwent – 45 lat. Gdzieś zgubiliśmy wiele pokoleń. I to nie dotyczy jedynie krajowej polityki, bo w różnych lokalnych środowiskach też się mówi, że 30-latkowie wciąż są za młodzi do pracy w samorządzie… Dlatego tak ważne jest dziś, by nie stracić kolejnego młodego pokolenia, które zresztą samo się pcha do tej polityki. I które jest zupełnie wolne od sentymentu pierwszej modernizacji z lat 90. Ona była, oczywiście, bardzo ważna, konieczna, ale jednocześnie oparta trochę na pewnym kompleksie Peweksu. Chcieliśmy autostrad, pendolina i zielonej trawy jak przy stacjach benzynowych w Niemczech. Tymczasem dzisiejsza młodzież potrafi spojrzeć na modernizację nieco przytomniej i dostrzec, że być może to nie autostrady są najważniejsze, tylko np. koleje regionalne.
A żeby motor państwowości działał sprawnie, potrzebna jest współpraca wszystkich pokoleń z ich różnymi perspektywami. Bo inaczej mamy silnik, który trochę zgrzyta.
Przemysław Radwan-Röhrenschef (ur. 1975)
Do 22 czerwca był prezesem Szkoły Liderów, związany z nią od 1995 r. Absolwent Instytutu Polityki Społecznej UW. Koordynator i autor programów edukacyjnych z zakresu przywództwa, realizowanych w Polsce oraz krajach Europy Środkowej i Wschodniej