Radwan-Röhrenschef. Strach przed utratą pozycji utrudnia innym rozwój

Nie umiemy rozmawiać z ludźmi o innych poglądach, brakuje nam komunikacji między centrum a prowincją, nie dogadujemy się międzypokoleniowo. Brakuje nam odpowiednich algorytmów, nie potrafimy korzystać ze wspólnotowych doświadczeń - mówi Przemysław Radwan-Röhrenschef, współzałożyciel Szkoły Liderów.

Publikacja: 23.06.2023 17:00

Radwan-Röhrenschef. Strach przed utratą pozycji utrudnia innym rozwój

Foto: Mirosław Stelmach

Tylko dwa lata zostały ci do jubileuszu 30-lecia pracy w Szkole Liderów. Nie chciałeś dociągnąć?

Nie, mieliśmy te roszady zrobić już wcześniej, ale trochę nam przeszkodziła pandemia. Wierzę w potrzebę zmiany w każdej instytucji. I nie żałuję, bo to jest dobry moment – i dla mnie, bo otwierają się przede mną nowe możliwości, i dla fundacji, bo ma stabilne projekty. A tempo obecnych czasów i skala wyzwań jest dziś tak duża, że dobrze się stało, że za stery łapią ludzie ze świeżą głową, mający dużo energii. Choćby z uwagi na wielką niewiadomą przyszłego roku, bo z perspektywy instytucji, która uczy przywództwa, dialogu i jest otwarta na różne środowiska, niezmiernie ciekawe będzie to, co się wydarzy jesienią.

Pewnie kibicujecie w wyborach swoim absolwentom.

Oczywiście, choć są oni po różnych stronach. W wyborach samorządowych dochodziło już do takich sytuacji, że w drugiej turze stawali naprzeciwko siebie. Mamy w tej chwili 30 naszych liderów w parlamencie i około 300 czynnych samorządowców. W najbliższych wyborach wystartuje pewnie rekordowo wielu naszych absolwentów, bo polityka zasysa coraz więcej naszych liderów, z czego się oczywiście cieszę – to jeden z naszych celów. Zawsze chcieliśmy mieszać różne środowiska: polityczne, samorządowe, pozarządowe. I otwierać przedstawicieli trzeciego sektora na perspektywę wejścia do polityki. Bo nie można tylko stać i mówić, jak ta polityka powinna wyglądać. Trzeba zakasać rękawy i samemu ją naprawić.

Czyli ludzie robili sobie fajne rzeczy w trzecim sektorze, a przez was muszą teraz się użerać w polityce, tak?

Tak to czasem wygląda. Dlatego część pozostała i pewnie zawsze będzie w świecie pozarządowym, a jeszcze inni wracają do trzeciego sektora po odbiciu się od polityki, bo ona rzeczywiście potrafi rodzić sporo frustracji. Ale najważniejsze, by ktoś próbował jednak otwierać te silosy. Myślę, że nam to się udaje.

Czytaj więcej

Pamięć w budowie

Ile miałeś lat, jak trafiłeś do Szkoły Liderów?

Byłem na drugim roku studiów. To zaczęło się trochę przypadkiem, tak jak wiele przygód w latach 90. Skończyłem II Szkołę Młodych Liderów Społecznych i Politycznych – jak to się wtedy nazywało – i prof. Zbigniew Pełczyński zaprosił mnie do współpracy, a potem do współtworzenia tej instytucji. I faktycznie stała się ona trochę takim moim dzieckiem. To był przywilej tych czasów, kiedy każdy rozgarnięty student mógł mierzyć wysoko, a ja miałem jeszcze do tego doświadczenie działalności społecznej, bo byłem wychowawcą w stowarzyszeniu Przymierze Rodzin, które powstało po zawieszeniu działalności Klubu Inteligencji Katolickiej w 1981 r., a jako dzieciak biegałem w 1989 r. z plakatami Jacka Kuronia. I miałem szczęście spotkać na swojej drodze prof. Pełczyńskiego, który przyjechał z Oksfordu i założył w Polsce szkołę, która z jednej strony miała być instytucją pozarządową, ale z drugiej – miała kształcić ludzi, którzy będą wchodzić do polityki i zmieniać ją od środka.

Czyli po prostu spotkałeś na swojej drodze mistrza?

Tak. Szkoła Liderów do dziś pokazuje, że relacja mistrz – uczeń jest nie do przecenienia. Oczywiście pod warunkiem, że opiera się na wzajemnym szacunku. Drugą rzeczą, jaką pokazał mi prof. Pełczyński, było to, jak ważna jest otwartość na ludzi. Profesor miał przecież wyraziste poglądy, ale zapraszał ludzi z bardzo różnych środowisk i naprawdę potrafił czerpać korzyści z takich kontaktów. Dał nam doświadczenie edukacji, jakiej w Polsce brakowało. Czytaliśmy teksty klasyków, mieliśmy warsztaty umiejętności społecznych, debaty oksfordzkie, spotkania z politykami, wykłady – pełen melanż. I na dodatek to wszystko w grupie ludzi, z którymi w naturalnej, bańkowej rzeczywistości zapewne byśmy w ogóle się nie spotkali.

Ciekawe, że prof. Pełczyński był już wtedy na emeryturze.

Apowiedział kiedyś, że to jego najważniejsze osiągnięcie; nie wielka kariera akademicka, tylko właśnie emerycka pasja – stworzenie Szkoły Liderów. Zresztą mówiąc o swoim Oksfordzie, zawsze podkreślał, że ten uniwersytet to przede wszystkim kuźnia liderów, stąd tak wielką wagę odgrywa tam budowanie relacji. A niestety, w tej kwestii w Polsce wciąż mamy trzy poważne braki. Nie umiemy rozmawiać z ludźmi o innych poglądach; brakuje nam komunikacji między centrum a prowincją; i nie dogadujemy się międzypokoleniowo.

Dlaczego?

Bo brakuje nam odpowiednich algorytmów, nie potrafimy korzystać ze wspólnotowych doświadczeń. I prof. Pełczyński ze swoją otwartością na drugiego człowieka świetnie się w te nasze braki wstrzelił, a my tę pracę kontynuujemy.

Jak rozumiesz bycie liderem?

To przede wszystkim zdolność do wychylenia się, wzięcia odpowiedzialności. I powinniśmy taką postawę wspierać w szkole czy na uczelniach. Pomagać tym, którzy chcą np. działać w uczniowskim samorządzie czy zakładać koła naukowe. Bo to są kolejne kroki, poprzez które rozwijamy umiejętność bycia liderem. I byłoby super, gdyby przyszli liderzy otrzymywali na swej drodze wsparcie.

Myślisz, że polska szkoła powinna mocniej skupić się na kształceniu liderów?

W jakimś stopniu na pewno powinna być też szkołą przywództwa, ale powiedzmy sobie szczerze: nie wszyscy będą liderami, natomiast dobrze by było, by większość została świadomymi obywatelami. Szkoła więc powinna się raczej na tym skupić. Dlatego po latach wróciliśmy do programu liderskiego dla licealistów, choć mam wrażenie, że dzisiejsze młode pokolenie bardziej mówi o aktywizmie niż liderskości. Ale ten ich aktywistyczny ruch jest szalenie ważny, bo dla nich to często pierwsze doświadczenie wchodzenia w życie publiczne. I potrzebują w tym wsparcia, choćby w budowaniu relacji ze starszym pokoleniem, żeby nie zostać w żaden sposób wykorzystanym, nie stać się pożytecznym idiotą w nieswojej wojnie. A dla nas to bardzo dobrze, że młodzi wnoszą do debaty publicznej nowe tematy, jak choćby sprawy klimatyczne.

Ale poza szkołą są jednak też inne instytucje, które wzmacniają liderskość, jak choćby harcerstwo.

Ifajnie, jakby takich organizacji było jak najwięcej. Szczególnie że liderskość przychodzi do nas w różnym momencie, więc nie wystarczy pracować tylko z młodzieżą. Jedni odkryją tę potrzebę w szkole podstawowej, inni na studiach, a niektórzy dopiero na emeryturze. Dlatego ludzie potrzebują sporo możliwości wzmocnienia siebie jako lidera. Szkoła, uczelnia czy harcerstwo nie wystarczą, takie organizacje jak nasza zawsze będą potrzebne. Tak jak i potrzebne będą miejsca, w których będzie można wyjść ze swoich baniek i kształcić się w różnorodnym środowisku. By móc spotkać ludzi nie tylko ze swojej szkoły, swojej okolicy, środowiska, partii itd., ale też takich, na jakich w innych warunkach trudno by było nam się natknąć. Oczywiście, to nie działa tak, że jak działacza prawicowego damy do grupy z działaczem lewicowym, to nagle ich światopoglądy się wyrównają (śmiech). Ale pojawi się jednak szansa, by obaj mogli się przekonać, że są być może tematy, w których mogą się dogadać. Albo chociaż zmienią sposób wyrażania swoich poglądów, mówiąc do kogoś spoza swojej bańki. A już samo to jest bardzo cennym doświadczeniem.

I uczłowieczacie „wroga”.

Dokładnie. Może zrozumiemy, o co temu „wrogowi” tak naprawdę chodzi.

Jakbyś mógł podzielić się z przyszłym liderem jedną myślą, taką idée fixe, to co by nią było?

By jego przywództwo było autentyczne, spójne i transparentne. Bo nieważne, że wyjdzie ci z badań, że ludzie czegoś tam oczekują od ciebie jako lidera – to ty sam musisz się w danym stylu sprawowania przywództwa dobrze odnaleźć. To musi być spójne z twoimi wartościami; tym, co myślisz, mówisz i robisz. I to wszystko musi być dla innych też przejrzyste, dostępne. Wszyscy muszą rozumieć, dlaczego tak się zachowujesz i dlaczego podejmujesz takie, a nie inne decyzje. Raz możesz grać bardziej zespołowo, a kiedy indziej mniej, ale to musi być zrozumiałe, dlaczego tak się dzieje.

Właśnie, zespołowość. Polska kultura organizacyjna pozostawia tu chyba wiele do życzenia.

Bo my wciąż próbujemy się ścigać. Już w szkole stawiamy na rywalizację, czerwone paski, dyplomy i nagrody. Mało jest za to ducha zespołowego. A co gorsza, króluje przeświadczenie, że „tisze budiesz, dalsze jedziesz”, czyli „nie wychylaj się, bo będziesz miał z tego tylko problemy”. Bo wystawienie głowy w Polsce rzeczywiście potrafi ściągać na nią gromy. Ludzie podejrzewają od razu, że masz w tym na pewno jakiś ukryty interes…

Czytaj więcej

Helena Krajewska. Sudan Południowy ma tylko przyszłość

Bo boimy się zmiany?

To, że boimy się zmiany, jest naturalne, ale mamy wciąż za mało treningu pracy zespołowej, by uznać ją za naturalną. Za to siedzą nam w pamięci całe lata doświadczeń, kiedy postawa chowania głowy w piasek była jak najbardziej racjonalna. To problem naszej historii i tożsamości, aczkolwiek pora się z tego w końcu wydźwignąć.

Za granicą jednak często nas chwalą. Na budowach w Anglii mawiają, że gdy nie wiadomo, jak coś zrobić, to trzeba zawołać Polaka – na pewno znajdzie jakiś sposób. Taki spryt też jest efektem naszych historycznych doświadczeń, ale powinien chyba pomagać w sprawowaniu przywództwa.

Bo to jest ta nasza niesamowita zdolność stawiania czoła przeciwnościom losu. Zdolność myślenia, że i tak się może udać, że można coś zmienić. I dlatego też mamy wspaniałą tradycję działalności społecznej, bo mimo wszystko zawsze było wielu Polaków, którzy i tak się wychylali i ryzykowali ściągnięcie na siebie gromów. Stąd przecież cała nasza opozycja demokratyczna w PRL. I to bardzo cenny potencjał, po który ciągle możemy sięgać. W Polsce mamy masę ludzi, którzy nieustannie działają, szukają rozwiązań, podejmują różne wspaniałe inicjatywy. I w sytuacjach kryzysowych daje to nam fantastyczny zasób energii społecznej, jak choćby ostatnio po 24 lutego. I tak jak mówiłeś, że radzimy sobie w sytuacjach niby bez wyjścia, tak też świetnie radzimy sobie z oswajaniem ograniczeń, które narzucane nam są czasem odgórnie przez aparat państwowy. Np. na poziomie szkół, domów kultury, bibliotek, które przecież odczuwają ciągły deficyt finansowy, a w których mimo wszystko ciągle udaje się wykonywać niesamowitą pracę u podstaw.

Mam wrażenie, że my tego kapitału nie potrafimy jednak przełożyć na poziom organizacji życia społecznego, funkcjonowania państwa.

Powiem tak: udało nam się przez te wszystkie lata wyszkolić naprawdę wielu fantastycznych ludzi. Jednak w niewielkim stopniu udało nam się np. otworzyć na nich polskie partie polityczne. Dlatego wielu zdolnych liderów po prostu się od nich odbija. Wciąż jest tak, że polscy politycy postrzegają jako największych wrogów wcale nie przeciwników politycznych z innych partii, ale ciekawych liderów lokalnych z własnego ugrupowania, bo to oni stanowią dla nich bezpośrednie zagrożenie. I to jest niewątpliwie nasz problem. Podobnie to czasem wygląda też w innych organizacjach, gdzie starzy liderzy nie potrafią wykorzystać potencjału swoich ludzi, bo kierują się strachem przed utratą własnej pozycji.

Po odejściu ze Szkoły Liderów zamierzasz pozostać w szeroko pojętej edukacji społecznej?

Na razie się żegnam, usamodzielniam. I będę myśleć co dalej.

Bo tak się zastanawiam, czy będziesz dalej walczyć z tym zamknięciem polskich organizacji.

Myślę, że będę, ale na razie nie chcę otwierać nowego rozdziału, kiedy wciąż zamykam jeszcze stary. Skala wyzwań, które stoją przed nami, jest tak wielka, że jeśli nie chcemy, by Polska przestała za moment się rozwijać, to po prostu dłużej nie możemy już chować głowy w piasek. Stoimy u progu kryzysu instytucji publicznych, wypalenia nauczycieli, lekarzy, rozregulowania wspólnoty, kryzysu tradycyjnych instytucji, które są rezerwuarami wartości, jak rodzina czy Kościół. I jesteśmy już właściwie w kryzysie klimatycznym. I tego nie naprawi już jeden zdecydowany lider, potrzebujemy dziś dialogu społecznego.

Możliwe, że po jesiennych wyborach powstanie szeroki rząd koalicyjny, a taki naturalnie powinien zrodzić dialog.

Na pewno będzie tak, że niezależnie, która strona wygra wybory, to wygra niewielką przewagą. Zawsze pozostanie więc ta druga połowa, bo ci inni wyborcy przecież nie znikną. Przez jakiś czas można będzie udawać, że to ta gorsza Polska, mniej wartościowi obywatele. I będzie można jeszcze przez jakiś czas mówić, kto gdzie stał...

...mam wrażenie, że ten podział na swoich i „tych drugich” trwa już 20 lat, więc udaje się to już całkiem długo.

Ale doszliśmy już chyba do ściany. I w tym sensie przełamanie tego byłoby naprawdę wielką szansą rozwojową dla Polski. Ale żeby to się stało, potrzeba przywództwa, które będzie realizowane w dialogu, dostrzegać będzie perspektywy różnych grup. I które nie będzie czuło się tylko ciągle zagrożone, a otworzy się na współpracę. Dlatego polskie partie nie mogą być nadal tak mocno wodzowskie.

Rozmawiamy w przededniu powrotu do rządu Jarosława Kaczyńskiego…

Bo to jest typowa odpowiedź naszych partii na wszelkie kłopoty – koncentracja władzy. Po drugiej stronie wygląda to podobnie: na kłopoty Donald Tusk. To jest bardzo mocno zakorzenione w polskiej polityce. Pamiętamy przecież, co się działo, gdy Tusk wyjeżdżał do Brukseli w 2014 r., jak poważny problem miała Platforma. A już nie chcę mówić o wyborach przewodniczących w dwóch największych partiach, które są przecież farsą. I pewnie jeszcze chwilę będziemy w stanie tak to wszystko ciągnąć, tylko pytanie, jakie koszty społeczne rodzi taki rodzaj przywództwa. I jak to dalej będzie wpływać na postawy młodego pokolenia, które coraz wyraźniej manifestuje, że nie chce brać udziału w tej grze.

Czytaj więcej

Jakub Zgierski: W świecie gier wideo twórca nie czuje się artystą

Dużo mówisz o młodych.

Bo, niestety, przez ten brak algorytmu współpracy międzypokoleniowej i zamknięcie się różnych instytucji na zmiany – przecież nie tylko partii politycznych – mamy straszne pokoleniowe dziury. Wystarczy spojrzeć na to, kogo w polityce nazywa się młodym.

Lider młodego pokolenia, Rafał Trzaskowski, skończył w tym roku 51 lat.

Albo Michał Szczerba, nasz absolwent – 45 lat. Gdzieś zgubiliśmy wiele pokoleń. I to nie dotyczy jedynie krajowej polityki, bo w różnych lokalnych środowiskach też się mówi, że 30-latkowie wciąż są za młodzi do pracy w samorządzie… Dlatego tak ważne jest dziś, by nie stracić kolejnego młodego pokolenia, które zresztą samo się pcha do tej polityki. I które jest zupełnie wolne od sentymentu pierwszej modernizacji z lat 90. Ona była, oczywiście, bardzo ważna, konieczna, ale jednocześnie oparta trochę na pewnym kompleksie Peweksu. Chcieliśmy autostrad, pendolina i zielonej trawy jak przy stacjach benzynowych w Niemczech. Tymczasem dzisiejsza młodzież potrafi spojrzeć na modernizację nieco przytomniej i dostrzec, że być może to nie autostrady są najważniejsze, tylko np. koleje regionalne.

A żeby motor państwowości działał sprawnie, potrzebna jest współpraca wszystkich pokoleń z ich różnymi perspektywami. Bo inaczej mamy silnik, który trochę zgrzyta.

Przemysław Radwan-Röhrenschef (ur. 1975)

Do 22 czerwca był prezesem Szkoły Liderów, związany z nią od 1995 r. Absolwent Instytutu Polityki Społecznej UW. Koordynator i autor programów edukacyjnych z zakresu przywództwa, realizowanych w Polsce oraz krajach Europy Środkowej i Wschodniej

Tylko dwa lata zostały ci do jubileuszu 30-lecia pracy w Szkole Liderów. Nie chciałeś dociągnąć?

Nie, mieliśmy te roszady zrobić już wcześniej, ale trochę nam przeszkodziła pandemia. Wierzę w potrzebę zmiany w każdej instytucji. I nie żałuję, bo to jest dobry moment – i dla mnie, bo otwierają się przede mną nowe możliwości, i dla fundacji, bo ma stabilne projekty. A tempo obecnych czasów i skala wyzwań jest dziś tak duża, że dobrze się stało, że za stery łapią ludzie ze świeżą głową, mający dużo energii. Choćby z uwagi na wielką niewiadomą przyszłego roku, bo z perspektywy instytucji, która uczy przywództwa, dialogu i jest otwarta na różne środowiska, niezmiernie ciekawe będzie to, co się wydarzy jesienią.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi