Kiedy brzydkie stało się piękne

Piękno przestało być czymś, co wyróżnia elitę. Dzisiaj uważa się je za coś powierzchownego i nudnego.

Publikacja: 12.05.2023 10:00

Pokaz kolekcji domu mody Balenciaga podczas Paris Fashion Week, 5 marca 2023 r.

Pokaz kolekcji domu mody Balenciaga podczas Paris Fashion Week, 5 marca 2023 r.

Foto: Victor VIRGILE/Gamma-Rapho/Getty Images

Granatowo-niebieski dres. O kilka rozmiarów za duży, tak obszerny, że ciało modelki w nim tonie, rękawy zwisają do kolan, nogawki kładą się na ziemi. Błąd krawiecki, przebranie klauna? Nie, tak ma być. Tak wymyślił projektant domu mody Balenciaga Demna Gwasalia, który postanowił zrobić coś, co kompletnie na człowieka nie pasuje. Dlaczego nie? Bo właściwie kto powiedział, że rękaw nie może być aż tak długi?

Alessandro Michele, który przez ostatnie lata prowadził markę Gucci, także stworzył rodzaj stylu, który podważał kanony estetyczne. Kumulacja wzorów, niepasujących do siebie dodatków, kształtów, kolorów. Czy modelka tak ubrana jest uciekinierką z wojny, bezdomną? Odnosi się wrażenie, że za chwilę to wszystko wybuchnie. Taką kampową bombę podłożył Michele w domu mody Gucci, firmie z eleganckimi tradycjami. Efekt był nieoczekiwany – firma podwoiła sprzedaż. – Naszym powołaniem jest kwestionować pojęcie piękna i brzydoty, przesuwać granice jednego i drugiego – twierdził Michele.

Dla włoskiej projektantki Miucci Prady brzydota stała się nośnikiem sukcesu. Jej nowatorstwo było osobliwe – została kapłanką nowej religii. „Nie interesują mnie ubrania, ani sylwetka, nie umiem rysować. Interesuje mnie brzydota, bo jest ludzka”. Jakkolwiek prowokacyjnie brzmiały te deklaracje 20 lat temu, Miuccia istotnie stała się tym, czym w latach 40. był Dior, a w 60. Yves Saint Laurent. Zdemontowała stary system. Otworzyła nowe drzwi. W wieku 72 lat jest wciąż aktywna, ale przyszło już nowe pokolenie projektantów, którzy poszli w jej ślady. Pojawił się internet, blogerzy, moda uliczna. Dyktat kreatorów mody przestał istnieć. Najbardziej twórczym ogniwem mody, odpowiednikiem dawnych „dyktatorów”, stała się ulica. Na niej rodzą się, triumfują i dogasają style. Nikt już nie ma odwagi zapytać, co jest brzydkie, a co ładne. Stare kryteria znikają.

Czytaj więcej

Historyjki o zarabianiu

Podoba się Chińczykom

Ale właściwie czym jest brzydota, a czym piękno? Kryteria są zmienne. Zwłaszcza w tym, co się tyczy tak niespokojnej z natury rzeczy dziedziny jak kanon urody czy ubioru uznawany za elegancki. Na wczesnorenesansowych obrazach kobiety nie mają rzęs ani brwi, w XIX wieku i na początku XX za ładną uchodziła kobieta z małymi ustami jak serduszko. Dziś żyjemy w czasach krzaczastych brwi i wielkich ust w stylu Kaczora Donalda.

„Jeśli może nie każdy małżonek swoją żonę, to przynajmniej narzeczony każdy swoją wybraną uważa za piękną – często nawet za najpiękniejszą – to zaś, że subiektywny smak tego rodzaju piękności nie da się ująć w żadne prawidła, należy uważać za szczęście dla obu stron (…) jakżeż często np. słyszymy, że jakaś uznana europejska piękność nie podobałaby się Chińczykom; Chińczycy mają bowiem zupełnie inne pojęcie piękna niż Murzyni, ci znowu inne niż Europejczycy” – pisał G.W.F. Hegel (cytuję za Umberto Eco „Historia brzydoty”)

Europejski gust, tak jak cała nasza kultura, kształtował się w cywilizacji judeochrześcijańskiej. W XIX wieku Europa, pokazując światu swój model rozwoju, narzuciła także własne kryteria piękna. Piękna kobiecego między innymi. Szczupła, wysoka kobieta o jasnych włosach stała się pożądanym ideałem piękności na całym globie. Mały nos, wysokie kości policzkowe, duże usta. Koreanki i Chinki poddawały się operacjom oczu, żeby upodobnić się do tego modelu urody, Michael Jackson wybielał skórę i zwęził nos.

Ideał nieskazitelnej Europejki o rysach Catherine Deneuve trzymał się mocno. Do końca XX wieku czarnoskóre modelki były wciąż rzadkością, a jeżeli już je angażowano, to dlatego, że były podobne do Europejek, jak Iman i Naomi Campbell. Wydarzenia ostatniej dekady, a przede wszystkim ruchy Black Lives Matter oraz #bodypositive, ruch akceptacji odmienności ciała, wprowadziły na podia mody całkowicie inny typ urody.

– Robiłem casting modelek do pokazu na moje 30-lecie – mówi projektant Tomasz Ossoliński. – Moje oko poleciało nie w szpaler wysokich chudych blondynek, jak kiedyś. Nagle zobaczyłem charakternych młodych ludzi, każdy był inny. Oni mają w sobie tę różnorodność, to wystarczy.

Brzydkie, za to drogie

Birkenstocki, niemieckie sandały, jeszcze niedawno uważano za tak brzydkie, że moda nie śmiała nawet się do nich zbliżyć . Uchodziły za obrazę dla elegancji. Ale gdy zaczęły być modne, wszystko się zmieniło. W ciągu paru lat „birki” przeszły zadziwiającą ewolucję od obuwia typu „niemiecki turysta na wakacjach w Egipcie” do ulubionego artefaktu pokazów mody. Są teraz na nogach aktorek i influencerek, na wybiegach mody Wyrazem awansu są ceny. Niedawno kosztowały 50 euro, dziś dwukrotnie więcej. A dużo droższych modeli jest wiele.

Birkenstocki to tylko jedne z wielu. Brzydkie buty, fenomen ostatniej dekady zapisały własny rozdział w historii współczesnej estetyki. Równie wymowna jest ścieżka kariery crocsów. Czy w ogóle zasługują one na miano buta? Bo o ile nos krasnala wygląda jeszcze jako tako na siedmiolatku, to na dorosłej stopie – zgroza. A jednak crocsy nosi cały świat, pogodzili się z nimi nawet Francuzi, chociaż stolica mody długo się im opierała. Bronią ich zalety: waga – 170 gramów, nie ślizgają się i są elastyczne. Dają się umyć i wydezynfekować, nie śmierdzą, dlatego noszą je lekarze.

Firmę Crocs założyło w 2002 roku trzech Amerykanów: Scott Seamans, Georges Boedecker i Lyndon Hanson. Na wakacjach w Kanadzie zauważyli, że turyści noszą klapki firmy Foam Creations. Szybko kupili licencję. Ponieważ buty przypominały z profilu paszczę krokodyla, nazwali je crocsami. W wersji Balenciagi nazwano je najbrzydszymi butami świata. Tej wiosny na wystawie sklepu angielskiego kreatora mody JW Andersona w Londynie, crocsy prezentują się w licznych wariacjach kolorystycznych i zdobniczych. Brytyjczykowi z tych ohydnych gumiaków udało się nawet zrobić coś całkiem znośnego. Gdyby nie cena – 1900 zł.

Wysoka cena to zresztą niezbywalna cecha kategorii „brzydkie buty”. Gdyby były tanie, nikt by na nie nie spojrzał. Ale droga rzecz intryguje, klient zaczyna się zastanawiać: skoro to tyle kosztuje, to może jest tu coś, czego nie rozumiem, czego nie widzę, na czym się nie znam. I kupuje, żeby nie czuć się gorszy.

Tę prawidłowość potwierdza przypadek hiszpańskiej marki Camper. Wśród jej butów najdziwniejsze kosztują najwięcej. Ceny chodaków z paskami i dwóch modeli wsuwanych kozaków z kolekcji kapsułowej Camper x Ottolinger (szwajcarskie studio projektowe) oscylują wokół 2 tys. zł. Ekspedientka w warszawskim sklepie Campera zapytana, czy ktoś kupił różowe, dziwaczne plastikowe sandały, odpowiedziała, że jeszcze nie.

Równie paskudne są plastikowe sandały Monolith Prady, swoista hybryda sandałów typu misjonarz z obuwiem basenowym, na platformie grubości 5 cm, kolory żółty, różowy, niebieski. Cena: powyżej 4 tys. zł.

– Brzydkie, ładne? Trudno powiedzieć – mówi projektant Tomasz Ossoliński. – Zależy, kto na to patrzy. Obserwuję młodych ludzi, którzy z mody wyciągają to, co najlepsze. Moda jest dla nich. Kiedyś słuchało się kreatorów, dziś słucha się ulicy. Dres Balenciagi? To już było u Galliano, dobrze pamiętam... W tym roku obchodzę 30-lecie pracy, przerabiałem to i wiele innych rzeczy, które dziś odbiera się jako nowe. W ubraniach Michele widzę cytaty z tego, co znam. To, co starsi uważają za brzydkie, dla młodych jest nowe i świeże; oni tego nie pamiętają. Fascynują mnie czasy, w których żyjemy – mówi.

Czytaj więcej

Hipokryzja świata mody. Gdy modelki chcą zmieniać świat

Tak ładne, że aż mdłe

Mam wrażenie, że dzisiaj już w ogóle zanikł podział na brzydkie i piękne – mówi Michał Zaczyński, dziennikarz i bloger mody. – Wszystko stało się płynne. Przecież nie można nikogo oceniać. Wszystko jest inkluzywne. Nawet porady na temat odchudzania stały się niewłaściwe, bo jak się komuś radzi, żeby schudł, to na pewno uważa się go za grubego, a to już podlega cenzurze. Coś jest twarzowe? Nie ma mowy. Bo to znaczy, że poprzednie było nietwarzowe. Nie ma miejsca na luz i ironię...

Poczucie zaniku kryteriów wzmocnia fakt, że do „zwykłego”, zdemokratyzowanego piękna każdy ma dzisiaj dostęp. Każdy może mieć meble z Ikei czy innego katalogu ze skandynawskim designem w demokratycznych cenach. W dziale Zara Home wszystko jest dobrane, estetyczne, eleganckie. Tak ładne, że aż mdłe. Dzięki aplikacjom i filtrom każdy może być piękny na Instagramie.

Czy w tej sytuacji nie może kusić prowokacja? Działać z zaskoczenia, otumanić, zaskoczyć widza, który tego jeszcze nie widział, tylko tak można się wyróżnić. W książce „Le gout du moche” („Upodobanie do brzydoty”) Alice Pheiffer wysuwa tezę: współczesne elity stawiają na brzydotę. Tylko tak można zaistnieć. W czasach braku zaufania do tradycyjnych wartości piękno przestało być czymś niekwestionowanym i bezwarunkowym, czymś, co wyróżnia elitę. Dzisiaj uważa się je za coś powierzchownego i nudnego. „Piękno jest ideałem, który normalizuje hierarchię. Brzydota ją dekonstruuje, otwiera wszystkie zawory, jest solidarna. Jej głosem wypowiadają się nieregularności i różnice”.

„Smak zwyczajnych ludzi do pewnego stopnia korespondował z gustem artystów tych samych czasów. Gdyby dziś przybysz z kosmosu zobaczył w galerii sztuki nowoczesnej wizerunki kobiet przedstawione przez Picassa i usłyszał przy tym, że inni „konserwatorzy” określają je jako piękne, mógłby odnieść fałszywe wrażenie, że w naszych czasach ludzie uważają za piękne i godne pożądania kobiety o cechach podobnych do tych, które wyszły spod pędzla artysty. Przekonałby się, że obowiązują inne kanony piękna” – pisał Umberto Eco w „Historii brzydoty”.

Trzecia płeć

Nowe zasady wprowadziły, a następnie nostryfikowały media społecznościowe. Według nich każde ciało ma być piękne, nie ma brzydkich ludzi. W sklepach internetowych H&M czy Zara, COS, Arket jeszcze dziesięć lata temu modelki prezentujące ubrania były szczupłe i białe. Teraz są chude, grube, wysokie, niskie, ogolone na łyso, białe, ciemnoskóre, Azjatki, dziewczyny z bielactwem, zespołem Downa. Różnorodność zwyciężyła, zatarciu uległ również tradycyjnie uchodzący za kobiecy typ sylwetki: spadziste ramiona, wąska talia, wydatny biust. Teraz, żeby rozróżnić płeć, potrzeba dłuższej chwili i dokładnego wpatrzenia się, a i to nie zawsze. Obowiązuje bezpłciowy, neutralny typ człowieka. Trzecia płeć. Dziewczyny mają krótko obcięte włosy, chłopcy długie do pasa, dla zmylenia.

Jazzelle Zanaughtti, ksywka UglyWorldWide, jest przeciwieństwem standardowego modelu urody z Instagrama. Wygolona głowa i brwi, niestaranny makijaż z czerwonymi, jakby zakrwawionymi plamami, zamiast brwi dziwny zawijas, worki pod oczami. Jest to świadoma autokreacja podważająca i wyśmiewająca powszechnie obowiązujący model kobiecego piękna: duże oczy i duże usta, wysokie kości policzkowe, grube brwi. Jej hasło: „Jestem tak brzydka, że aż ładna” sprawiło, że ze zwykłej instagramerki stała się pożądaną modelką.

„Powstaje tzw. dziwne piękno. Filtry, rozszerzona rzeczywistość. To rodzaj kontrkultury cyfrowej i artystycznej” – mówiła dziennikowi „Le Figaro” Tiffany Godoy, ekspertka technologii kreatywnych.

– Kto należy dzisiaj do elity? – zastanawia się dr Grażyna Bastek, historyczka sztuki z Muzeum Narodowego w Warszawie. Czy Jazzelle Zanaughtti i inne gwiazdy Instagrama? I co oznacza brzydota, szczególnie w odniesieniu do wyglądu? W czasach, gdy przestaje obowiązywać kanon urody i staramy się akceptować odmienności, mówienie, że ktoś jest brzydki bądź ładny, dobrze lub źle ubrany, staje się elementem oceny i wykluczenia. Może lepiej używać słowa standard. To bezpieczne, unifikujące standardy określają przynależność do różnych grup zawodowych i społecznych. Aby świadomie wyglądać brzydko, wyjść poza przyjęty w swojej grupie wzorzec, trzeba mieć odwagę. Przekroczyć bezpieczną normę, w której ciuchy są w ładnych kolorach i „poprawnie zestawione”. Gwiazda popkultury w białych skarpetkach, bordowych mokasynach ze złotym łańcuszkiem, dresowych spodniach i koronkowej bluzce będzie atrakcyjnie „brzydko ubrana”, ale jeśli zdarzy się to koleżance (lub koledze) z biura będzie to kosmiczna wpadka.

Czytaj więcej

Ołena Zełenska w „Vogue”. Wywiad i walka

Dres, czyli luz

Karl Lagerfeld powiedział, że jest on „symbolem życiowej porażki”. Dres zasłużył na szczególnie wysokie miejsce w rankingu współczesnej brzydoty. Spodnie dresowe i bluza z kapturem stały się uniformem pokolenia, którego manifestem życiowym jest luz.

W latach 20. XX w. francuska marka Le Coq Sportif wprowadziła na rynek pierwszy model, ale na popularność dresy musiały czekać aż do lat 70., kiedy upowszechniła się moda na sport. W latach 80. zaczęto je jednak postrzegać jako ubiór nizin społecznych, w 90. wraz z rozwojem kultury hip-hop stały się elementem mody ulicznej. Teraz ma je w ofercie każda firma odzieżowa, łącznie z luksusowymi domami mody. Dresy doczekały się nawet swojego dnia – obchodzony jest 21 stycznia.

Ostatnio tu i tam wznosi się głos protestu. Dyrekcja szkoły średniej w Wermelskirchen, w Nadrenii Północnej-Westfalii, zabroniła uczniom pojawiać się na lekcjach w dresach. „Chcielibyśmy zachęcić naszych uczniów do noszenia ubrań, które nie będą skłaniać ich do »chillowania«” – oświadczyła dyrekcja placówki. „Młodzi ludzie muszą się nauczyć, że w różnych przestrzeniach społecznych obowiązują różne zachowania. Ubrania, które są odpowiednie do leżenia w domu na kanapie, mogą nie być odpowiednie do chodzenia po szkole. Na szkolnych stołach nie leży się jak na sofie”.

– Na ekstrawagancję od zawsze mieli przyzwolenie zbuntowani licealiści, studenci, artyści, hipsterzy, przedstawiciele różnych kontrkultur – mówi Grażyna Bastek. Obecnie zjawisko poszerza się i obejmuje tych wszystkich, których uwiera bezpieczna i banalna ładność w stylu perfekcyjnej pani domu. Dzięki temu świat nie tylko rozsadza kanon (a każdy kanon ma znamiona przemocy, nawet jeśli jest to przemoc symboliczna) i otwiera się na wszelkie, odsuwane od głównego nurtu odmienności. Dochodzi do tego, że głupio być w mainstreamie, wyglądać zbyt ładnie i poprawnie, czyli po prostu nudnie. Chciałabym doczekać czasów, kiedy będę mogła przyjść do pracy z pomalowaną w całości twarzą, co jest na razie tylko wakacyjną zabawą.

Domek na działce

Aco zrobić z brzydotą przestrzeni publicznej? Z chaosem urbanistycznym i reklamowym, pretensjonalnymi rezydencjami, betonowymi płotami, pomazanymi skrzynkami elektrycznymi, wszechobecnymi grafitti? Czy to także mamy nazywać odwróconym, dziwacznym pięknem? O tym jest „Wanna z kolumnadą” Filipa Springera.

W architekturze, podobnie jak w sztuce czy modzie, czas zmienia kryteria. Jeszcze niedawno secesję uważano za brzydką, modernistyczne pawilony z lat 60. wyburzano, uznając je za tandetę, rozebrano dworzec w Katowicach, który historycy architektury oceniali jako wybitne dzieło brutalizmu. O hotelu Sobieski w Warszawie, gdy powstał, pisano z zachwytem. Po 30 latach wydaje się poronionym pomysłem wczesnej transformacji. Podobny spór powstał na temat wrocławskiego budynku Solpolu, inwestycji Zygmunta Solorza. Architekci domagali się objęcia go ochroną konserwatorską jako zabytku postmodernizmu. W końcu jednak budynek rozebrano.

To samo stało się ze słynnym warszawskim Czarnym Kotem, potworkiem, któremu przez lata dokładano kolejne nielegalne nadbudówki, aż w końcu go rozebrano. – Gdy oprowadzałem zagraniczne wycieczki, ich uczestnicy zachwycali się Czarnym Kotem, mówili, że to taki oryginalny budynek – powiedział mi pewien przewodnik po Warszawie.

W Londynie, w ekskluzywnym i drogim sklepie Dover Street Market, gdzie można znaleźć marki najmodniejszych kreatorów, jako jedną z przestrzeni ekspozycyjnych postawiono baraczek sklecony z płyt pilśniowych, desek i blachy falistej. Odpryśnięta farba, zardzewiałe zawiasy. Coś między domkiem na działce a schronem dla bezdomnego.

Obraz współczesnego luksusu. Piękno dla elity, która zwykłym pięknem się znudziła.

Granatowo-niebieski dres. O kilka rozmiarów za duży, tak obszerny, że ciało modelki w nim tonie, rękawy zwisają do kolan, nogawki kładą się na ziemi. Błąd krawiecki, przebranie klauna? Nie, tak ma być. Tak wymyślił projektant domu mody Balenciaga Demna Gwasalia, który postanowił zrobić coś, co kompletnie na człowieka nie pasuje. Dlaczego nie? Bo właściwie kto powiedział, że rękaw nie może być aż tak długi?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi