Franciszek dowartościowuje namiętność w miłości. A to nie koniec rewolucji

„Humanae vitae” Pawła VI i teologia ciała Jana Pawła II nie są ostatnim słowem Watykanu. Rozumienie seksualności się zmienia, także dzięki odkryciom nauk biologicznych czy społecznych, a nauka Kościoła nie może tego ignorować.

Publikacja: 05.05.2023 10:00

Tiziana FABI / AFP

Tiziana FABI / AFP

Foto: TIZIANA FABI

To było fascynujące spotkanie. Franciszek usiadł w otoczeniu młodych ludzi – nie wydaje się, by dobranych pod kątem moralności i zachowania przez proboszczów, bo w kręgu siedziała osoba niebinarna czy dziewczyna zajmująca się produkcją materiałów wideo tylko dla dorosłych – i odpowiadał na ich bardzo rozmaite pytania. Oczywiście, co wie każdy, kto spotyka się i rozmawia z młodymi, padło także pytanie o seks, na które Franciszek odpowiedział w naprawdę zaskakujący sposób. „Nauka katolicka w sprawie seksualności jest dopiero w pieluchach” – oznajmił papież w programie „The Pope: Anwers” wyemitowanym przez Disney+. „Wyrażanie siebie w sposób seksualny jest bogactwem” – mówił. I tłumaczył, że w przeszłości nie zawsze było to dostrzegane, a chrześcijanie zbyt często postrzegali kwestie seksualne jako „brzydkie”. „Chrześcijanie nie zawsze mieli dojrzałą katechezę na temat seksu”.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Efekt Judasza

W poszukiwaniu radości

Tej wypowiedzi nie należy ani lekceważyć, ani odrzucać. To, że została ona wypowiedziana w czasie programu telewizyjnego, wcale nie oznacza, że jest ona mniej istotna, bo elementy tego myślenia widać także w oficjalnych dokumentach papieskich. „W małżeństwie powinno się dbać o radość miłości” – wskazuje Franciszek w adhortacji „Amoris laetitia” – „…miłość bez przyjemności i namiętności nie wystarcza, aby symbolizować jedność ludzkiego serca z Bogiem”. Bo są one istotnymi dla przeżywania małżeństwa i seksualności elementami, których jednak wcześniejsze nauczanie Kościoła mocno nie eksponowało, skupiając się na prokreacji, budowaniu jedności i wreszcie – najbardziej dyskusyjnym i w zasadzie już porzuconym w duszpasterstwie – nauczaniu o „lekarstwie na pożądliwość”.

Oczywiście obecny papież nie absolutyzuje przyjemności, a jedynie ją istotnie dowartościowuje. „Gdy dążenie do przyjemności staje się obsesyjne, to (…) uniemożliwia znalezienie innych rodzajów zadowolenia. Natomiast radość poszerza zdolność rozkoszowania się i pozwala zasmakować w różnych rzeczach, także na tych etapach życia, kiedy przyjemność przygasa” – wskazuje. „Przesada, brak kontroli, obsesja na tle jednego tylko rodzaju przyjemności prowadzą w końcu do osłabienia i niszczą samą przyjemność, wyrządzając szkodę życiu rodziny. W gruncie rzeczy z namiętnościami można przebyć piękną drogę, co oznacza coraz większe ukierunkowanie ich na projekt daru z siebie i pełnej samorealizacji, który ubogaca relacje interpersonalne w obrębie rodziny. To nie oznacza rezygnacji z chwil intensywnej radości, ale podjęcie ich w splocie z innymi momentami wielkodusznego oddania, cierpliwej nadziei, nieuchronnego zmęczenia, wysiłku dążenia do ideału”.

Te ograniczenia wcale nie oznaczają, że przyjemność i budowanie jedności przestają być istotne. Franciszek w tym samym dokumencie wskazuje również, że relacyjne znaczenie seksualności w związku mężczyzny i kobiety może być tak duże, że przewyższać będzie w skali wartości nawet inne, istotne dla katolickiego nauczania, wartości. Świetnie widać to w paragrafie 298. wspominanego dokumentu, gdzie papież analizuje sytuację osób rozwiedzionych w nowych związkach. To właśnie tam wskazuje, że jeśli ów ponowny związek „umocnił się z czasem”, ma „nowe dzieci”, jego wierność i wielkoduszność jest sprawdzona, małżonkowie mają świadomość „nieprawidłowości swojej sytuacji”, a także zachodzi poważna trudność, by cofnąć się „bez poczucia w sumieniu, że popadłoby się w nowe winy”, to możliwe jest dopuszczenie takich osób do komunii świętej i to bez potrzeby – tak mocno podkreślanej przez Jana Pawła II w adhortacji „Familiaris consortio” – konieczności wstrzemięźliwości seksualnej.

Franciszek tłumaczy, że gdy para odkrywa, że pozostawanie w związku jak brat i siostra, „którą oferuje im Kościół”, może wystawiać wierność i trwałość ich związku na próbę, a „dobro potomstwa zagrożone”, to możliwe jest, „że w danej sytuacji nie ma poważnej winy”, a to oznacza, że wierni mogą przystępować do komunii świętej.

I nie chodzi mi o rozstrzyganie, w jakich sytuacjach papież dopuszcza pary rozwiedzione w nowych związkach do Eucharystii (to temat na inny tekst, sam zajmowałem w tej sprawie radykalnie odmienne od papieża stanowisko, choć obecnie mam do tej sprawy o wiele mniej jednoznaczne podejście), ale o wskazanie, jakiemu przesunięciu podlega katolickie nauczanie moralne. Przed Janem Pawłem II pary rozwiedzione były w zasadzie wykluczone z Kościoła – i on je nie tylko ponownie do niego wprowadził, ale i pod pewnymi warunkami (w tym przypadku rezygnacji z życia seksualnego) pozwolił im na przystępowanie do komunii. A Franciszek – właśnie kierując się świadomością znaczenia seksualności i erotyzmu dla jedności i wierności małżeńskiej – poluzował ten wymóg (zdaniem niektórych z episkopatów krajowych nawet go zniósł). Trudno o lepszy dowód powolnej, ale istotnej zmiany, jakiej podlega katolickie nauczanie w kwestii seksualności.

Radykalne otwarcie na kobiety

Jeszcze wiek temu (a w Polsce wedle niektórych podręczników do katolickiej etyki seksualnej i teologii moralnej – nawet obecnie) istotnym elementem pozostawał „obowiązek małżeński”. To właśnie na podstawie tego myślenia usprawiedliwiano wymuszanie – także fizyczne, ale niekiedy ekonomiczne czy emocjonalne – aktów seksualnych przez męża. Czyli coś, co dziś określamy – i słusznie – „gwałtem małżeńskim”. Przekonywano – i niestety zdarza się to także obecnie – że żona nie powinna odmawiać mężowi seksu. Dziś opowieść, że jej krzyżem ma być znoszenie przemocy ze strony męża, została zdecydowanie i jednoznacznie odrzucona. Obecnie nauczanie papieskie uznaje to za grzech: „Przemoc werbalna, fizyczna i seksualna stosowana wobec kobiet w niektórych małżeństwach jest sprzeczna z samą naturą jedności małżeńskiej” – wskazuje Franciszek w „Amoris laetitia”.

Uznanie tego za „gwałt małżeński” nie zaczęło się zresztą od Franciszka, bo podobne nauczanie znajdziemy już w encyklice „Humanae vitae” Pawła VI. „Słusznie zwraca się uwagę na to, że współżycie płciowe narzucone współmałżonkowi bez liczenia się z jego stanem oraz z jego uzasadnionymi życzeniami, nie jest prawdziwym aktem miłości i dlatego sprzeciwia się temu, czego słusznie domaga się ład moralny we wzajemnej więzi między małżonkami” – wskazywał Paweł VI. Franciszek podejmuje tę myśl i rozwija ją: „Ważne, aby jasno odrzucić wszelkie formy podporządkowania seksualnego”.

To ważne zdanie, bo wprowadza ono do myślenia Kościoła kategorię moralną świata laickiego. Jeśli coś jest zdecydowanie i jednoznacznie potępiane w rozmaitych – mniej lub bardziej świeckich – etykach seksualnych, to jest to właśnie szeroko pojęta przemoc. Franciszek w „Amoris laetitia” wskazuje, że niezależnie od tego, jaka była starsza teologia moralna, dziś, także pod wpływem odkryć nauk szczegółowych, ale też intuicji postchrześcijańskiej cywilizacji, odrzucenie każdej formy przemocy, też emocjonalnej czy ekonomicznej, staje się istotnym elementem katolickiego myślenia moralnego. Identyczne poszerzenie kategorii moralnych Kościoła widać także w powolnym uznaniu za przestępstwo kanoniczne „wykorzystania seksualnego” zależnych dorosłych. To nie jest szybki proces, ale zachodzi. I nic nie wskazuje na to, by miał się zatrzymać.

W jakim kierunku zmierza owa zmiana? Uchodzący za kościelnego liberała, ale niezwykle bliski Franciszkowi amerykański teolog moralny kard. Robert McElroy w opublikowanym w jezuickim magazynie „America” eseju wskazuje, że będzie nim „radykalne otwarcie” na kobiety, osoby z marginesu Kościoła, także osoby LGBTQ+. Zmiana obejmować zaś będzie nie tyle rezygnację z poszczególnych elementów nauczania moralnego (na przykład podejścia do aktów homoseksualnych i związków osób tej samej płci, antykoncepcji, otwarcia na życie), ile odniesienie nauczania do konkretnych sytuacji, ludzkich trosk i trudności. Większe skupienie na konkrecie ludzkiego życia niż na zachowaniu zasad i norm prowadzi zaś do powolnej rewizji części z katolickiego nauczania.

Ważnym tego przykładem pozostaje wypowiedź Franciszka na temat opublikowanej przez Papieską Akademię Życia pracy na temat antykoncepcji. Papież wskazuje na fakt, że rozwój doktryny nie dobiegł końca i że wciąż możliwe jest głębsze rozumienie pewnych kwestii. Przykładem takiej zmiany jest stosunek do broni jądrowej (Franciszek potępia samo jej posiadanie) i niewolnictwa czy podejście do kary śmierci. Jeśli w tych sprawach – nie ma co ukrywać, kluczowych dla moralności – możliwa jest zmiana, to dlaczego miałaby być ona niemożliwa w dziedzinie moralności seksualnej?

Odpowiedź Franciszka jest oczywista: taka zmiana jest możliwa, a teologowie nie tylko mogą, ale i powinni zadawać w tej sprawie pytania i szukać nowych rozwiązań starych problemów. „Dlatego obowiązkiem teologów jest badanie, refleksja teologiczna” – wskazywał papież w drodze powrotnej z Kanady i dodawał, że teologia nie może się ograniczać do nieustannego powtarzania, że czegoś nie wolno. Oczywiście Magisterium może czasem zatrzymać rozwój, uznać, że jakieś rozważania idą za daleko, ale – jak zauważał Franciszek – „rozwój teologiczny musi być otwarty, od tego są teologowie”.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Patorekolekcje w Toruniu i katolicka duchowość

Nowe wyzwania i nowe drogi

Ta akceptacja zmiany nie jest zresztą niczym nowym. Jan Paweł II, gdy tworzył teologię ciała, także odwoływał się do myślenia cywilizacji współczesnej. Jego nauczanie jest przesiąknięte zarówno odkryciami ówczesnej psychiatrii czy seksuologii (której nauczycielami byli dla niego o. Karol Meissner i dr Wanda Półtawska), jak i fenomenologicznym wglądem w ludzką seksualność, której doświadczał jako spowiednik i przyjaciel wielu rodzin. To właśnie te dwa elementy przyczyniły się do zdecydowanego przesunięcia w kierunku relacyjności postrzegania ludzkiej seksualności.

Warto mieć jednak świadomość, że recepcja ta dokonywała się pół wieku temu. Od tego czasu zarówno seksuologia, jak i psychiatria, psychologia czy szeroko pojęte nauki społeczne poszły znacznie dalej, zdecydowanie lepiej rozumieją znaczenie ludzkiej seksualności i nie ma żadnych powodów, by odmawiać przyjęcia tych odkryć do wiadomości. Współczesne nauki, zarówno biologiczne, jak i społeczne, pogłębiają rozumienie seksualności. To stawia wciąż nowe pytania, na które trzeba odpowiadać.

Przykłady koniecznego pogłębienia, a niekiedy wręcz wypracowania nowej doktryny moralnej, można zresztą mnożyć. Jednym z nich jest adekwatne, uwzględniające stanowisko medycyny, ale też nauk społecznych podejście do transpłciowości. Kościół wbrew wypowiedziom „rozgrzanych” biskupów czy polityków (sam mam świadomość, że i ja bywałem tym tematem „rozgrzany” i mówiłem rzeczy straszne) wcale nie ma jednoznacznej nauki w tej kwestii. W katechizmie nie ma o transpłciowości nawet wzmianki, a w innych dokumentach jest o niej stosunkowo niewiele. Papieska Rada ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia w Karcie pracowników służby zdrowia z roku 1995 odnosi się do procedury chirurgicznej korekty płci i podkreśla, że na gruncie moralności chrześcijańskiej nie da się jej usprawiedliwić. W 2015 roku Kongregacja Nauki Wiary, odpowiadając na pytanie hiszpańskiego biskupa, podkreśliła, że osoba po procedurze korekty płci nie powinna być rodzicem chrzestnym. Wcześniej z kapłaństwa wydalono księdza, który jeszcze w stanie duchownym przeprowadził procedurę korekty płci. Jest też włoskie rozstrzygnięcie, które sugeruje nadpisywanie informacji o takiej korekcie w księgach parafialnych ołówkiem, nad danymi pierwotnymi.

Interesujące i z tego punktu widzenia istotne rozważania na ten temat znaleźć można także w pochodzącym z roku 2019 dokumencie Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej „Stworzył ich jako mężczyznę i kobietę. Z myślą o drodze dialogu na temat kwestii gender w edukacji”. Dokument ten nie odnosi się wprost do transpłciowości, ale polemizując z pewnymi nurtami filozoficzno-światopoglądowymi, wskazuje, że postawy odrzucające biologiczne zakorzenienie płci pozostają sprzeczne z tradycyjnym (nie tylko, ale także) chrześcijańskim postrzeganiem rodziny i człowieczeństwa w ogóle. Szczególnie istotne wydają się tu uwagi na temat postępującego w myśleniu teorii gender „procesu denaturalizacji lub oddalenia od natury ku absolutnej opcji na rzecz decyzji podmiotu emocjonalnego”, a także niebezpieczeństwa „dualizmu antropologicznego”, czyli „oddzielenia ciała sprowadzonego do biernej materii i woli, która staje się absolutna, manipulując ciałem według własnego uznania”. Żadna z tych uwag nie odnosi się przy tym – w sensie ścisłym – do procedury uzgodnienia płci czy do samej transpłciowości, a jest raczej polemiką z obecnymi w debacie publicznej opiniami ideowymi czy filozoficznymi. Czy można je odnieść do procedury uzgodnienia płci? Jeśli dokonać pewnego uogólnienia, to tak, ale wcale nie musi to być oczywiste, szczególnie jeśli oddzieli się od siebie ideologiczne nadużycia (obecnie niekiedy) i realną transpłciowość.

Kościół, jeśli chodzi o autorytatywne dokumenty, wciąż zachowuje dyskretne (przerwane tylko kilka razy) milczenie w kwestii transpłciowości. Dlaczego tak jest? Wydaje się, że jednym z powodów może być świadomość, że płeć i jej przeżywanie, a także kształtowanie, jest nieco bardziej skomplikowane, niż wydawało się jeszcze jakiś czas temu. Nie ma wątpliwości co do genetycznego uwarunkowania płci, ale powoli poznajemy też rolę hormonów w tym procesie. Rozmaite genetyczne czy biologicznie uwarunkowane stany uświadamiają, że istnieje możliwość, iż nie tylko zewnętrzne narządy płciowe świadczą o płci genetycznej. Gdy narządy są niewykształcone albo uformowane odmiennie, niż wskazuje na to płeć genetyczna, Kościół zgadza się na operację, ale zakłada, że powinna ona zmierzać w kierunku płci genetycznej. Co jednak w sytuacji, gdy gospodarka hormonalna na etapie płodowym życia człowieka, a także późniejsze wychowanie sprawiły, że istnieje rozbieżność nie tylko między płcią genitalną a genetyczną, ale także odczuwaniem jednostki sprzecznym z genetycznymi uwarunkowaniami? To są istotne problemy, które stawiają przed nami współczesna medycyna i neuronauki.

Tych problemów jest zresztą o wiele więcej i doktryna Kościoła nie może ich lekceważyć. Napięcie między doktryną a coraz większą wiedzą na temat kształtowania się płci, jej przeżywania i skomplikowanych relacji zachodzących między różnymi elementami naszej biologicznej tożsamości będzie się zwiększać. Lepsze rozumienie transpłciowości na poziomie neuronauki czy medycyny stawia wyzwania także intelektualne i teologiczne, a nie tylko te dotyczące koniecznych i jasno zalecanych przez Kościół empatii, szacunku i niedyskryminacji osób transseksualnych.

Identyczne pytania zadaje Kościołowi współczesna nauka (a nawet nauki biblijne czy historia społeczna) odnośnie do homoseksualności, modelu życia rodzinnego, moralności seksualnej czy niekiedy motywowanej religijnie przemocy wobec kobiet i dzieci. Odpowiedzi nie mogą ograniczać się do powtarzania wcześniejszej nauki, która nie uwzględniała obecnej wiedzy, nie rozumiała pewnych kwestii, a nawet nie znała pewnych zjawisk. Istotne jest jednak także uświadomienie sobie, dokąd sięgają granice medycyny i nauki, a gdzie dotykamy już kwestii etycznych i antropologicznych, w których to nie nauka jest najważniejszym autorytetem, choć oczywiście warto wsłuchiwać się w jej głos. I właśnie o tym mówił, jak się zdaje, papież Franciszek, wskazując, że nauka Kościoła w dziedzinie seksualności jest w pieluchach.

To było fascynujące spotkanie. Franciszek usiadł w otoczeniu młodych ludzi – nie wydaje się, by dobranych pod kątem moralności i zachowania przez proboszczów, bo w kręgu siedziała osoba niebinarna czy dziewczyna zajmująca się produkcją materiałów wideo tylko dla dorosłych – i odpowiadał na ich bardzo rozmaite pytania. Oczywiście, co wie każdy, kto spotyka się i rozmawia z młodymi, padło także pytanie o seks, na które Franciszek odpowiedział w naprawdę zaskakujący sposób. „Nauka katolicka w sprawie seksualności jest dopiero w pieluchach” – oznajmił papież w programie „The Pope: Anwers” wyemitowanym przez Disney+. „Wyrażanie siebie w sposób seksualny jest bogactwem” – mówił. I tłumaczył, że w przeszłości nie zawsze było to dostrzegane, a chrześcijanie zbyt często postrzegali kwestie seksualne jako „brzydkie”. „Chrześcijanie nie zawsze mieli dojrzałą katechezę na temat seksu”.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi