Gdzie przebiega i jak wygląda granica między życiem a śmiercią? Czy da się wymierzyć, jak daleko od niej jesteśmy? Czy przekroczenie tej granicy jest procesem, który trwa długo, czy raczej krótką chwilę? I czy należy zgodzić się ze starożytnym filozofem Epikurem, który przekonywał, że śmierci nie należy się bać, gdyż i tak jej nie spotkamy, bo „gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma”?
Zadaliśmy te pytania lekarzom. Pięcioro specjalistów – anestezjologa, internistę, chirurga, gastroenterologa i psychiatrę – łączy to, że w swojej praktyce mają częsty kontakt z pacjentami, którzy zbliżają się do kresu życia.
Czytaj więcej
Więcej sąsiadów ze wschodnim akcentem, więcej ofert w aplikacjach randkowych i większa frekwencja na festynach. O takich zmianach, jakie przyniósł ostatni rok, mówią mieszkańcy podwarszawskiej gminy.
Anestezjolog: odwrócić fazę umierania
Najbliżej granicy są pacjenci, którzy trafiają na oddział intensywnej terapii. – Wszyscy chorzy na moim oddziale to osoby w stanie zagrożenia życia. Ze śmiercią pacjenta jesteśmy jako anestezjolodzy na co dzień – przyznaje w rozmowie z „Plusem Minusem” kierownik Oddziału Klinicznego Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Samodzielnym Szpitalu Klinicznym im. Witolda Orłowskiego w Warszawie prof. Małgorzata Malec-Milewska. 30 proc. leczonych na tym oddziale umiera, ale pani profesor sama patrzy na te statystyki inaczej. – 70 proc. naszych pacjentów z sepsą, krwotokiem, urazem i innymi zagrażającymi życiu stanami udaje się jednak uratować. Jedno jest pewne: wygrać możemy tylko z chorobami, ze śmiercią nie wygra żaden, nawet najlepszy, specjalista – zaznacza.
Anestezjolodzy wskazują dwie sytuacje, które najbardziej zbliżają pacjenta do granicy życia i śmierci. Pierwsza z nich to zatrzymanie akcji krążenia. – Taka osoba weszła w proces umierania i jest bliżej śmierci niż życia. Czasami proces ten udaje się odwrócić. Niestety, dzieje się to tylko wtedy, gdy powód, dla którego doszło do zatrzymania krążenia, jest odwracalny, a my odpowiednio szybko zareagujemy, czyli rozpoczniemy resuscytację – opisuje prof. Malec-Milewska. Anestezjolodzy przyznają, że gdy stan pacjenta jest tak poważny, że nie udaje się go uratować, zabiegi reanimacyjne wydłużają fazę umierania.