Jak umieramy. Wybitni lekarze o odwlekaniu śmierci i czekaniu na nią

Niektórzy mają pretensje o zawrócenie ich z drogi ku śmierci. Są tacy, którzy widzą w niej wstęp do nowej przygody. Inni odmawiają leczenia, by choć chwilę jeszcze pożyć po swojemu. Opowiadają o tym ci, którzy robią wszystko, by pacjentów utrzymać przy życiu, ale gdy trzeba, muszą być pewni, że nadszedł kres.

Publikacja: 07.04.2023 10:00

Jak umieramy. Wybitni lekarze o odwlekaniu śmierci i czekaniu na nią

Foto: AdobeStock

Gdzie przebiega i jak wygląda granica między życiem a śmiercią? Czy da się wymierzyć, jak daleko od niej jesteśmy? Czy przekroczenie tej granicy jest procesem, który trwa długo, czy raczej krótką chwilę? I czy należy zgodzić się ze starożytnym filozofem Epikurem, który przekonywał, że śmierci nie należy się bać, gdyż i tak jej nie spotkamy, bo „gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma”?

Zadaliśmy te pytania lekarzom. Pięcioro specjalistów – anestezjologa, internistę, chirurga, gastroenterologa i psychiatrę – łączy to, że w swojej praktyce mają częsty kontakt z pacjentami, którzy zbliżają się do kresu życia.

Czytaj więcej

Ukraińcy zmienili Polskę. Ale tylko trochę

Anestezjolog: odwrócić fazę umierania

Najbliżej granicy są pacjenci, którzy trafiają na oddział intensywnej terapii. – Wszyscy chorzy na moim oddziale to osoby w stanie zagrożenia życia. Ze śmiercią pacjenta jesteśmy jako anestezjolodzy na co dzień – przyznaje w rozmowie z „Plusem Minusem” kierownik Oddziału Klinicznego Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Samodzielnym Szpitalu Klinicznym im. Witolda Orłowskiego w Warszawie prof. Małgorzata Malec-Milewska. 30 proc. leczonych na tym oddziale umiera, ale pani profesor sama patrzy na te statystyki inaczej. – 70 proc. naszych pacjentów z sepsą, krwotokiem, urazem i innymi zagrażającymi życiu stanami udaje się jednak uratować. Jedno jest pewne: wygrać możemy tylko z chorobami, ze śmiercią nie wygra żaden, nawet najlepszy, specjalista – zaznacza.

Anestezjolodzy wskazują dwie sytuacje, które najbardziej zbliżają pacjenta do granicy życia i śmierci. Pierwsza z nich to zatrzymanie akcji krążenia. – Taka osoba weszła w proces umierania i jest bliżej śmierci niż życia. Czasami proces ten udaje się odwrócić. Niestety, dzieje się to tylko wtedy, gdy powód, dla którego doszło do zatrzymania krążenia, jest odwracalny, a my odpowiednio szybko zareagujemy, czyli rozpoczniemy resuscytację – opisuje prof. Malec-Milewska. Anestezjolodzy przyznają, że gdy stan pacjenta jest tak poważny, że nie udaje się go uratować, zabiegi reanimacyjne wydłużają fazę umierania.

Druga sytuacja, w czasie której pacjent jest blisko śmierci, to głęboka śpiączka. Nawet lekarze nie wiedzą jednak często, jak bardzo chory się do niej zbliżył. – Śpiączka tylko pozornie jest podobna do naturalnego snu. Różnica jest taka, że ze snu się budzimy, potrzebny jest tylko odpowiednio silny bodziec, ze śpiączki, niestety, nie – tłumaczy anestezjolog.

Chorych, którzy są blisko śmierci, lekarze traktują jak osoby, które jednocześnie wciąż są blisko życia. – Pacjenci nieprzytomni, leczeni na oddziałach intensywnej terapii muszą być zawsze informowani o wszystkich czynnościach, jakie wokół nich wykonujemy. Uprzedzamy pacjenta: „Panie Kowalski, teraz pana odkryjemy, będziemy pana myć. Za chwilę pana ukłuję, ponieważ muszę założyć wkłucie do żyły”. Nikt z nas nie wie do końca, co mózg chorego jest w stanie zarejestrować, nawet jeśli jest w głębokiej śpiączce – podkreśla prof. Malec-Milewska.

Na pytanie, czy zbliżanie się do granicy śmierci boli, anestezjolog odpowiada od razu, że każdy z nas przekona się o tym sam.

Internista: nikt nie panikuje

Inaczej na pytanie o ból odpowiada specjalista chorób wewnętrznych. – Zanim zetknąłem się ze śmiercią jako lekarz, wydawało mi się, że dla chorego umieranie zawsze jest traumą. Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem, że wielu pacjentów, zwłaszcza tych cierpiących, chce odejść. Część osób, które reanimowaliśmy i przywracaliśmy do życia, miała nawet pretensje. Opowiadały, że gdy odchodziły, miały poczucie nieprawdopodobnej błogości i szczęścia – podkreśla kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, wiceprezydent Polskiego Towarzystwa Chorób Cywilizacyjnych prof. Piotr Kuna.

Zaznacza, że śmierć jego pacjentów nie jest nagła. – Pracuję z pacjentami z chorobami przewlekłymi: od niewydolności krążenia, przez choroby nerek czy cukrzycę po przewlekłą obturacyjną chorobę płuc. Śmierć tych pacjentów trwa. Nie jest jednoznaczna. W większości przypadków pacjent zapada w sen i spokojnie odchodzi – opisuje.

Zdaniem prof. Kuny to, jak wygląda granica między życiem a śmiercią, można wyobrazić sobie na podstawie wspomnień pacjentów, których stan był ciężki. – Rozmawiałem z osobami, które udało się reanimować i przywrócić do życia po zawale mięśnia sercowego czy nagłym zatrzymaniu krążenia. Uwagę zwraca to, że nigdy nie narzekały na to, co się z nimi stało. Przechodziły nad tym do porządku dziennego. Pytałem je, co czuły. Odpowiadały, że był to spokój, coś pozytywnego – opowiada. – Chodzi o osoby, które przeszły chwilowe, na szczęście odwracalne, niedotlenienie mózgu. W ich relacjach nie pojawiały się strach i cierpienie. Nie padło ani jedno słowo o tym, że dojście do granicy życia i śmierci wiąże się z bólem. Gdy takie osoby wracają do życia, nie są ani szczęśliwe, ani smutne. Są normalne, bo wracają do normalności.

– Pracuję od ponad 40 lat z chorymi i nie spotkałem ani jednego pacjenta, który przed śmiercią panikowałby czy okazywał strach – zapewnia prof. Kuna, podkreślając, że chodzi o osoby odchodzące z przyczyn naturalnych.

Czytaj więcej

Czy ambicje w pracy to droga do samotności?

Chirurg: komórka traci iskrę

Dla chirurgów i transplantologów granica między życiem a śmiercią musi być precyzyjnie określona. Specjaliści tych dziedzin muszą wiedzieć, kiedy jest możliwość pobrania narządu do przeszczepu.

– Jesteśmy biologami, opieramy się na wynalazkach i wiedzy medycznej. Dla nas śmierć jest jak mur. Życie się kończy. Biologicznie nie istnieje nic nowego. To, oczywiście, tylko podejście zawodowe. Każdy z nas ma swój system wartości – podkreśla prof. Przemysław Matras z I Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej, Transplantacyjnej i Leczenia Żywieniowego Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

Dokładnie opisuje, co się dzieje, gdy pacjent przekroczy granicę życia i śmierci: – Wiemy, kiedy umiera. Jego komórki tracą iskrę i energię. Nie przekazują impulsów, są martwe. Wiemy naukowo, w którym momencie mózg pacjenta nie żyje. Istnieje ściśle określony schemat postępowania w takiej sytuacji. Granica musi być twarda nie tylko dlatego, żebyśmy my, ludzie, którzy pobierają narządy do przeszczepów, nie mieli wątpliwości. Chodzi też o to, by bliscy chorego mieli pewność, że ich bliski odszedł.

Jak mówi profesor, „czasami wygląd pacjenta, podłączony do niego respirator, wywołuje wrażenie, że ta osoba żyje”. – Tymczasem wiemy, że ten pacjent może być uznany za zmarłego, bo nie żyje jego mózg – tłumaczy.

Przyznaje, że „śmierć bywa klęską i porażką dla lekarza”. – Jako chirurg prowadzę pacjentów w stanie terminalnym, czyli w ostatniej fazie życia. Staram się przedłużać ich życie, by byli w stanie realizować swoje marzenia – opowiada. Czasem widać jednak, że śmierć w nieunikniony już sposób nadchodzi. – Coraz częściej bierzemy pod uwagę to, czego oczekuje od nas pacjent. To dla nas bardzo ważny wykładnik. W Polsce mamy kult leczenia szpitalnego. Natomiast pacjenci nie chcą umierać w szpitalu, tylko wśród bliskich, nawet wtedy jeśli ich życie będzie krótsze – dodaje prof. Matras.

Gastroenterolog: ulubiony serial i książka

Z założeniem, że duże znaczenie ma miejsce i towarzystwo, w którym przebywa chory zbliżający się do granicy życia i śmierci, zgadza się prof. Dorota Mańkowska-Wierzbicka, gastroenterolog ze Szpitala Klinicznego i Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. – Dotyk i trzymanie pacjenta za rękę pozwalają łagodniej przejść przez tę granicę. Pamiętam to, co usłyszałam od prof. Jacka Łuczaka, twórcy hospicjum i założyciela Polskiego Towarzystwa Medycyny Paliatywnej. Przekonywał, że nieprzypadkowo w hospicjach są często specjalne sale dla chorych i ich bliskich, gdzie mogą spotkać się w bardziej intymnych warunkach, rozmawiać, właśnie trzymać się za ręce. Nasze zadanie polega wtedy na tym, by im nie przeszkadzać – tłumaczy prof. Mańkowska-Wierzbicka.

W jej pracy granica między życiem a śmiercią nie jest jednak tak ściśle wyznaczona, jak w praktyce transplantologów. – Z pewnością robimy wszystko, żeby pacjent nie dochodził do tej granicy. Mówimy: „Jeszcze nie czas. Jeszcze nie możesz tam przejść” – dodaje.

Istotne jest według niej to, w jaki sposób spędzi się czas, który pozostał do końca życia. – Pamiętam historię pacjenta, który pogodził się z tym, że jego życie dobiega końca. Nie chciał podejmować dalszej walki, prosił mnie o wsparcie w tej decyzji.

Chciał pozostać w domu, zrealizować marzenia, pojechać w góry, nad morze, spotkać się z najbliższymi, przeczytać książkę, na którą do tej pory nie miał czasu, obejrzeć ulubiony serial, pogodzić się, powiedzieć komuś „przepraszam”. Jego rodzina chciała walczyć do końca o kolejne terapie, które być może przedłużyłyby jego życie o miesiąc, lecz z pewnością nie zmieniłyby jego naturalnej historii. Zdarza się, że po czasie ktoś z rodziny takiego pacjenta przychodzi i mówi: „Miała pani rację. Mam wyrzuty sumienia. Mogliśmy pozwolić mu zrobić na koniec życia to, na co miał ochotę” – wspomina prof. Mańkowska-Wierzbicka.

Według niej ogromne znaczenie ma kwestia wiary pacjenta. – Spokojniej umiera się osobom, które mają przekonanie, że całkiem nie odchodzą. Z ich perspektywy żegnają się tylko z własnym ciałem.

Czasami czekają na nową przygodę, na coś nowego. Nie chodzi tu o konkretną religię, lecz o podejście, w którym śmierć nie oznacza końca, tylko raczej zmianę miejsca – dodaje.

Podobne obserwacje ma internista prof. Kuna. – Wiara pomaga chorym w pogodzeniu się z tym, że odchodzą. Mówią czasami: „Cieszę się, że spotkam się z moim mężem, synem, ojcem, których już od dawna nie ma wśród nas” – opowiada.

Czytaj więcej

Myśli o śmierci zdrowe i niezdrowe

Psychiatra: altruizm może oddalić od śmierci

W jeszcze innym kontekście o śmierci rozmawia się w gabinecie psychiatry. Gdy pytanie o granice między życiem a śmiercią zadaje się psychiatrze, jego pierwsze skojarzenie dotyczy pacjentów w kryzysie samobójczym. – Jeden z moich pacjentów, jeszcze zanim się poznaliśmy, planował samobójstwo. Przygotowywał się do tego. Napisał list pożegnalny. Czekał na moment, gdy jego rodzina wyjedzie na zaplanowany urlop. On miał do nich dojechać. I nagle jego ojciec doznał udaru. Ta sytuacja sprawiła, że mój pacjent zmienił plan. Poczuł, że musi pomóc ojcu – wspomina krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii prof. Piotr Gałecki, kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

– Dowiedziałem się o tej sytuacji oczywiście po fakcie. Ciąg wydarzeń sprawił, że mój pacjent trafił do psychiatry i zaczął się leczyć. Zmotywowało go to, że jego ojciec rozpoczął rehabilitację i wciąż potrzebował jego wsparcia. Usłyszałem od mojego pacjenta, że nie byłoby go już wśród nas, gdyby ojciec doznał udaru tydzień później – podkreśla prof. Gałecki. – Niedawno przyznał, że do dzisiaj ma list pożegnalny, który wtedy napisał. Gdy spotyka go trudna sytuacja, wraca do tego listu – dodaje.

Ta historia pokazała, że pomoc udzielana innym może oddalić od śmierci. Prof. Gałecki zgadza się, że jeżeli zbliżanie się do granicy życia i śmierci porównamy do podróży tunelem, można wskazać czynniki, które zatrzymają nas w tej trasie. Dla osoby w kryzysie psychicznym to może być właśnie altruizm, dzięki któremu mniej myśli się o swoim cierpieniu. To może być też skuteczna psychoterapia czy farmakoterapia.

Dlatego psychiatrzy rozmawiają ze swoimi pacjentami o śmierci. – Pytamy, czy akceptują to, że w nocy umrą. Zwracamy uwagę, gdy pada odpowiedź twierdząca. To może oznaczać, że ten człowiek jest bliżej niż inni myśli o samobójstwie, że rozpoczął się proces prowadzący do decyzji suicydalnej – tłumaczy prof. Gałecki.

Punkty końcowe

Jeśli nawet Epikur miał rację i z samą śmiercią rozminiemy się, bo gdy ona nadejdzie, nas już nie będzie, zbliżanie się do jej granic z pewnością będzie naszym doświadczeniem. Lekarze są zgodni, że jest to proces. Obserwacje medyków pokazują, jak trudno jest określić precyzyjnie, ile dzieli pacjenta od granicy życia i śmierci. Czasami jednak trzeba to robić ze względów praktycznych. Tak było między innymi w czasie pandemii koronawirusa. Gdy oddziały covidowe były przepełnione, lekarze musieli podejmować decyzje, kto dostanie respirator. Szacowali, jaki dystans między życiem a śmiercią jest u konkretnego pacjenta. Decydowały czynniki ryzyka.

– Analizowaliśmy stan pacjentów: choroby przewlekłe, jakie są jego rokowania, jak wydolne są jego płuca i układ krążenia. Braliśmy pod uwagę mnóstwo parametrów – wspomina prof. Małgorzata Malec-Milewska. I dodaje, że na młodszego pacjenta specjaliści patrzyli jak na tego, który jest dalej od śmierci. – Zdarzały się dni, gdy mieliśmy dwóch pacjentów w podobnym, złym stanie. Jeden miał 20 lat, a drugi 60. 20-latek miał większe szanse na przeżycie – wspomina. Do takich sytuacji dochodziło między innymi dwa lata temu, w kwietniu 2021 roku, gdy na oddziałach covidowych w całym kraju wykorzystywanych było niemal 3,5 tys. respiratorów. Obecnie sytuacja jest na szczęście inna. W szpitalach w całej Polsce pacjenci z koronawirusem wykorzystują kilkadziesiąt respiratorów.

Wśród medyków i naukowców popularne jest obecnie podejście określane jako evidence-based medicine. W praktyce oznacza to posługiwanie się naukowymi faktami i wynikami badań. Specjaliści szukają tzw. twardych punktów końcowych, czyli dowodów, które dają się zmierzyć i są oparte najczęściej na eksperymentach albo obserwacjach. Są to wyrażone liczbami wskaźniki, które pokazują na przykład, czy konkretny lek u konkretnych chorych obniża ciśnienie krwi albo redukuje śmiertelność.

Gdy zastanowimy się, jakie są twarde punkty końcowe granicy między życiem a śmiercią, dojdziemy do wniosku, że jest to przede wszystkim uznana naukowo definicja śmierci mózgu. Poza tym dysponujemy relacjami osób, które otarły się o śmierć, i tym, co zauważyli lekarze-praktycy. Na ich obserwacje wpływ ma to, z jakimi pacjentami mają kontakt, i ich zwykła ludzka wrażliwość. Pozostałych informacji możemy się tylko domyślać. Może właśnie w tej niejednoznaczności granicy między życiem i śmiercią są jej siła i tajemnica? Czas, który sprzyja zastanowieniu się nad tym, to właśnie Wielkanoc. Przecież samo myślenie o śmierci może sprawić, że życie choć na chwilę zacznie lepiej smakować.

Michał Dobrołowicz jest doktorem nauk społecznych i dziennikarzem RMF FM.

Gdzie przebiega i jak wygląda granica między życiem a śmiercią? Czy da się wymierzyć, jak daleko od niej jesteśmy? Czy przekroczenie tej granicy jest procesem, który trwa długo, czy raczej krótką chwilę? I czy należy zgodzić się ze starożytnym filozofem Epikurem, który przekonywał, że śmierci nie należy się bać, gdyż i tak jej nie spotkamy, bo „gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma”?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi