Michał Kacewicz: Putin jest zdemoralizowany, ale nie szalony

W ostatnich latach można było odnieść wrażenie, że Rosjanie wręcz czekają na sytuację, w której będą mogli się wykazać. Wynika to z jednej strony z kultu przemocy, który w Rosji jest stary jak świat, a z drugiej – z kultu munduru. W dodatku od 2015 roku przekaz prowojenny jest w dużym natężeniu obecny w mediach - mówi Michał Kacewicz, dziennikarz Biełsat TV, znawca wschodu.

Publikacja: 24.03.2023 17:00

Dziś Rosji nie opłaca się zmiana władzy na Białorusi. Na zdjęciu: Aleksander Łukaszenko i Władimir P

Dziś Rosji nie opłaca się zmiana władzy na Białorusi. Na zdjęciu: Aleksander Łukaszenko i Władimir Putin podczas spotkania jesienią 2015 r.

Foto: Sasha Mordovets/Getty Images

Białoruś ustanowiła nagrodę Emila Czeczki, dezertera z polskiego wojska, który uciekł na Białoruś, opowiadał kłamstwa o tym, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej, a potem w tajemniczych okolicznościach stracił życie. O co chodzi z tą nagrodą?

To się wpisuje w opowieść Aleksandra Łukaszenki o Polsce, która rzekomo jest wrogo i agresywnie nastawiona do Białorusi. Wykorzystuje się nazwisko młodego żołnierza i dezertera Emila Czeczki, wiele wskazuje na to, że niestabilnego psychicznie lub posiadającego liczne problemy osobiste, który został zwerbowany i wykorzystany, a na koniec prawdopodobnie zabity, gdy stał się bezużyteczny, a może problematyczny. A jeżeli chodzi o nagrodę, to z dużym prawdopodobieństwem chodzi o to, żeby cały czas przypominać o sytuacji na granicy. Tym bardziej że w najbliższym czasie będziemy mieli prawdopodobnie kolejną odsłonę kryzysu granicznego. Docierają do nas w Biełsacie informacje, że białoruskie służby intensyfikują działania przy granicy i znowu są otwierane możliwości nielegalnego przerzutu migrantów. Sytuacja będzie teraz o tyle bardziej niebezpieczna i grożąca eskalacją prowokacji, że po białoruskiej stronie granicy mamy rosyjską armię uczestniczącą w działaniach wojennych przeciw Ukrainie.

To wojna hybrydowa, jak mówi nasz rząd?

Białoruś próbuje w ten sposób odgrywać się m.in. za sankcje związane z rosyjską napaścią na Ukrainę. Rosja i Białoruś zdiagnozowały, że broń migracyjna jest skuteczna, i dlatego nie ustają w wysiłkach, by prowokować i kontrolować potok migrantów napływający do Europy. Ostatnio sporo mówi się o tym, że Rosjanie od dłuższego czasu pracują nad wywoływaniem kolejnych fal migracji w Afryce. Są tam obecni wojskowo, mają pewne wpływy i powiązania z grupami przestępczymi, radykalnymi i używają ich do swoich celów.

Białoruś snuje opowieść o wrogiej Polsce, ale do kogo trafia ten przekaz?

Przede wszystkim do części Białorusinów i większości Rosjan. W mniejszym stopniu jest to przekaz skierowany na zewnątrz. Ale za pośrednictwem rosyjskiej telewizji ta opowieść może docierać do krajów afrykańskich, azjatyckich, Bliskiego Wschodu, a także do Chin i częściowo Ameryki Łacińskiej.

Czyli są odbiorcy na tę fałszywą narrację?

Oczywiście, że tak. Może są daleko i mają marne pojęcie o sytuacji politycznej w Europie, ale to są często państwa, które poszukują kontrapunktu dla zachodniej demokracji. Białoruś – z racji położenia – została rzucona przez rosyjskie służby na odcinek polsko-litewski. Co oznacza, że jej zadaniem jest kształtowanie opinii o Polsce i Litwie – pełnej zresztą absurdów i kłamstw. Czasami mam wrażenie, że propaganda, którą posługuje się Łukaszenko, jest rodem z czasów bolszewickich, z lat 20. i 30. XX wieku, a nawet z czasów carskich. Polska jest przedstawiana jako forpoczta zachodniego imperializmu, a Polacy – jako naród fałszywy i zdradziecki, służący interesom Zachodu. Stałym elementem tej propagandy jest opowieść, jakoby Polacy czyhali na okazję, żeby odebrać dawne kresy wschodnie, czyli Grodzieńszczyznę w przypadku Białorusi, a w przypadku Ukrainy – Lwów. Tego typu rzeczy są na porządku dziennym w oficjalnych białoruskich mediach, a tylko takie są dozwolone.

Ostatnio reżim białoruski skazał dziennikarza Andrzeja Poczobuta na osiem lat łagrów pod wymyślonym pretekstem, a w odpowiedzi nasz rząd zamknął przejście graniczne z Białorusią.

Moim zdaniem to działanie trochę spóźnione, ale odniosło skutek – zabolało Łukaszenkę. Drogowe przejścia graniczne są jedynym oknem gospodarczym dla Białorusi po wprowadzeniu sankcji za tłumienie protestów społecznych. Od czasu wojny w Ukrainie Białoruś zyskała na statusie kraju tranzytowego. Ograniczenie tranzytu na Wschód jest zatem ciosem w białoruską gospodarkę, i tak zmagającą się z gigantycznymi problemami. Choć oczywiście ucierpią też zwykli Białorusini, którzy przyjeżdżali do Polski na zakupy. Taki jest, niestety, charakter sankcji, że cierpią winni i niewinni oraz czasem strona wprowadzająca sankcje. Są one jednak dobrym narzędziem, kiedy mają dobrze sprecyzowany cel i wprowadza się je według dobrze określonego harmonogramu.

A co nasza władza chciała osiągnąć tym zakazem? Chodzi o odwet za skazanie Poczobuta?

Chodzi o odwet. Poważne państwo czasami musi się zdobyć na tego typu działanie. Skazanie Poczobuta, Białorusina polskiego pochodzenia, współpracownika polskich mediów, było wymierzone w Polskę. Łukaszenko chciał pokazać, że może to zrobić. Zatem polski rząd nie powinien udawać, że nic się nie stało. Jego odpowiedź była adekwatna do sytuacji. Czekamy teraz na to, co zrobi strona białoruska, bo oni już wiedzą, że gdyby doszło do kolejnych represji, to Polska może znowu boleśnie ich ugodzić.

Dlaczego Łukaszenko poniechał swojej wieloletniej gry z Zachodem, polegającej na wysyłaniu sygnałów, że być może za jakiś czas zbliży się do demokracji?

Bo stracił możliwości jakiegokolwiek manewru. Stało się to w 2020 roku, kiedy brutalnie zdławił protesty ludności po wyborach prezydenckich i uruchomił masowe represje. Wiedział, jak to zostanie przyjęte na Zachodzie – że spotkają go sankcje, a kraje ościenne staną się bezpieczną przystanią dla białoruskiej opozycji. Dlatego w relacjach polsko-białoruskich zapanował mróz. Na dodatek Łukaszenko był poddawany silnej presji ze strony Rosji. Moskwa cały czas naciskała na niego, by przeprowadzić proces tzw. integracji, co sprowadzało się do pełnej kontroli Federacji Rosyjskiej nad Białorusią. Gdy rozpoczęła się rosyjska agresja na Ukrainę z terytorium Białorusi, Łukaszenko stał się po prostu uczestnikiem wojny Putina, choć ciągle opiera się przed udziałem w wojnie na terenie Ukrainy.

Czy Putin w końcu nie wymieni go na bardziej posłusznego polityka?

W obecnych warunkach byłoby to bardzo Rosji nie na rękę, bo wywołałoby duży chaos na Białorusi. Przez prawie trzy dekady rządów Łukaszenki „podpięły się” pod niego rzesze ludzi. To są całe struktury powiązań klanowych, osobistych, administracyjnych. Wszystko wisi na Łukaszence i jego rodzinie. Zmiana mogłaby wywołać trzęsienie ziemi na Białorusi, które Rosjanie musieliby sami opanować, a w czasie, gdy prowadzą wojnę, nie bardzo ich na to stać. Nie chcą chaosu na zapleczu, dlatego pozwalają Łukaszence na bardzo ograniczoną, ale jednak niezależność.

Pojawiały się pogłoski, że Łukaszenko boi się, iż zostanie zabity.

Łukaszenko gwarantuje Putinowi wystarczający poziom lojalności, żeby do tego nie doszło. Zgodził się, żeby na Białorusi stacjonowała duża grupa wojsk rosyjskich. A to oznacza stałą obecność rosyjskiej armii przy granicy z NATO i Unią Europejską. Poza tym Łukaszenko odgrywa swoją rolę, prowadząc konfrontacyjną politykę wobec NATO, Europy i Polski. Jeżeli trzeba będzie przeprowadzić kolejną inwazję na Ukrainę z terytorium Białorusi, to on się na to zgodzi. Zatem przewrócenie układu na Białorusi jest niepotrzebne. Zresztą Rosjanie nie lubią takich gruntownych zmian personalnych. Kiedy mają kogoś tak oswojonego przez dekady, nie będą eksperymentować z nowym namiestnikiem.

Jak to się w ogóle stało, że Łukaszenko, kierownik kołchozu, został niemalże carem na Białorusi?

To była typowa kariera czasu przemian. Doszedł do władzy w okresie chaosu pierwszej połowy lat 90. Na Białorusi funkcjonowały wtedy polityczne siły niepodległościowe, było też grono dawnych funkcjonariuszy partyjnych, nawróconych na demokrację, którzy jednak nie bardzo wiedzieli, jak ta demokracja ma wyglądać. Oprócz tego była masa dawnej komunistycznej nomenklatury, z której wywodzi się m.in. Łukaszenko, szukającej pomysłu na siebie. Ci ludzie z jednej strony przekonywali społeczeństwo białoruskie, że stary system może funkcjonować mimo upadku Związku Radzieckiego, a z drugiej strony mieli liberalne pomysły, nawet prozachodnie. Ówczesna gospodarka funkcjonowała za zasadach mafijnych – przestępczość i korupcja były gigantyczne. Na to nałożyła się pauperyzacja społeczeństwa. Łukaszenko, który w tamtym momencie wkroczył na scenę polityczną, obiecał, że zrobi z tym wszystkim porządek. Wyglądał na wiarygodnego, bo mu się chciało. W 1994 roku, gdy prowadził kampanię wyborczą, objeżdżał cały kraj, był bardzo aktywny i zbudował wizerunek młodego, rzutkiego reformatora. Zarazem był swojakiem, gościem z północno-wschodniej Białorusi, który mówił językiem takim jak ci, do których przemawiał. Dopiero gdy doszedł do władzy, zaczęły wychodzić na wierzch cechy, które go ukształtowały – praca w radzieckiej administracji i w służbach, bo służył w wojskach pogranicznych, czyli tak naprawdę w KGB.

Czyli poznał swój swojego? KGB-ista Putin łatwo dogadał się z Łukaszenką?

Do pewnego stopnia. Putin bardzo długo gardził Łukaszenką, bo jednak w strukturze KGB był kilka szczebli wyżej. Prowincjusz Łukaszenko dla Putina, który w pewnym momencie znalazł się w wywiadzie KGB, to nie był żaden partner. Również sposób bycia Łukaszenki, jego charakter sprawiły, że oni nadają na innych falach. Zarazem Białorusin był bardzo sprytny. Pojawił się nawet taki moment w jego karierze, że zaczął łakomie patrzeć na Moskwę.

Podobno wierzył, że może zostać prezydentem ZBiR-u, czyli Związku Białorusi i Rosji.

Było to w czasie, gdy Borys Jelcyn zaczynał dramatycznie słabnąć jako prezydent Rosji. Jednocześnie w Rosji rosły radykalne siły postkomunistyczne. Łukaszenko jeździł wtedy dużo po Rosji, odwiedzał ośrodki związane z przemysłem zbrojeniowym, w tamtych czasach mocno zbiedniałe, i odbywał spotkania, które można by zakwalifikować jako rodzaj kampanii wyborczej bez wyborów. Bo przecież w wyborach w Rosji nie mógł uczestniczyć. Ale był szalenie popularny na rosyjskiej prowincji.

Na co wtedy liczył?

Na to, że dojdzie do reinkarnacji Związku Radzieckiego i wtedy sięgnie po stanowisko superprezydenta ZBiR-u. Budował więc popularność wśród Rosjan. Gdy bywałem w Rosji pod koniec lat 90., słyszałem nie raz opinię, że Białoruś to jest poukładany kraj. Baćka Łukaszenko zaprowadził tam porządek. A w Rosji jest bałagan, korupcja i chaos. Panował wtedy mit, że Białoruś to jest taki malutki Związek Radziecki – jest czysto, porządek, sklepy są pełne towarów, i że to wszystko jest zasługa Łukaszenki. A w Rosji jest demokracja, czyli bałagan, strajki, protesty i bójki w parlamencie. Tak mówiono przed Putinem. Potem nadzieje Łukaszenki na ewentualną władzę w Moskwie upadły. Putin zaczął integrować Rosję z Białorusią, ale nie po to, żeby oddać władzę Łukaszence.

Rosjanie Białorusinów dobrze postrzegali, a jak postrzegali w przeszłości Polaków?

Pod koniec lat 90. wśród zwykłych Rosjan przeważał sentyment do czasów Związku Radzieckiego i bloku wschodniego, w tym do Polski. W czasach ZSRR, zwłaszcza w schyłkowym okresie, do Polski jeździło się na zakupy. Inteligencja rosyjska próbowała czytać polską prasę, bo więcej w niej było o świecie niż w prasie radzieckiej. Czasami w rozmowach pojawiały się refleksje, że Polska po 1989 roku poszła w stronę Zachodu, ale to wtedy nie było aż takim dużym problemem. Młodzi ludzie zaś, którzy nie pamiętali czasów Związku Radzieckiego, nic o Polsce nie wiedzieli. Nasz kraj za wczesnego Putina nie funkcjonował w obiegu medialno-politycznym. Jeżeli pojawiała się niechęć i wrogość wobec innych krajów, to raczej wobec państw nadbałtyckich. Estonia, Łotwa już wtedy były oskarżane o prześladowania mniejszości rosyjskiej.

Kiedy się to zmieniło?

Gdy Polska przystąpiła do NATO, pojawiła się kwestia budowy tarczy antyrakietowej oraz udziału polskich żołnierzy w misjach w Iraku i Afganistanie. Wtedy w rosyjskich mediach zaczęły ukazywać się artykuły, że Polska wychodzi przed szereg, a nasze działania są wrogie wobec Rosji. Po 2004 roku, kiedy Polska poparła pomarańczową rewolucję w Ukrainie, w Rosji pojawiła się narracja, że nasz kraj angażuje się przeciwko Moskwie. Później rosyjskie media propagandowe zaczęły zaliczać Polskę do państw nieprzyjaznych, szczególnie po wojnie w Gruzji w 2008 roku i po wydarzeniach na kijowskim Majdanie w roku 2014. Wtedy Polska została zaliczona przez rosyjskie media do krajów całkowicie wrogich.

Przez zwykłych Rosjan też?

Nie. Na poziomie relacji indywidualnych nie odczuwało się tego. Czasami zdarzało mi się słyszeć pytanie, dlaczego popieramy banderowców, „którzy są przeciwko nam”. Z drugiej strony już wtedy dostrzegałem, że dzieje się coś niedobrego z Rosjanami. Rozmawiając ze zwykłymi ludźmi, odnosiłem wrażenie, że są gotowi na wszystko, również na wojnę. A nawet można było odnieść wrażenie, że oni wręcz czekają na sytuację, w której będą mogli się wykazać.

Z czego to wynikało?

Z jednej strony z kultu przemocy, który w Rosji jest stary jak świat, a z drugiej – z kultu munduru. Nie bez powodu w Rosji organizowane są defilady, a niektóre mają naprawdę imponujący rozmach. Działa też telewizja Zwiezda, która cały czas pokazuje albo obrazki z wojny, albo z parad, defilad czy manewrów. Od 2015 roku przekaz prowojenny jest obecny w mediach w dużym natężeniu. Kult munduru jest rozpowszechniony zwłaszcza w Rosji prowincjonalnej. Zaciąg do armii od dekady jest na prowincji atrakcyjną ścieżką kariery, drogą do poprawy statusu społecznego. Mamy więc setki tysięcy Rosjan związanych z armią, do tego należy doliczyć ludzi zaangażowanych w inne służby mundurowe, pracowników kompleksu zbrojeniowego oraz całą administrację. Daje nam to kilka milionów ludzi z rodzinami bezpośrednio zależnych od polityki militarnej państwa.

Czy to prawda, że zwykli Rosjanie zniosą bardzo złe warunki bytowe, że mogą latami żyć ziemniakami i cebulą?

To jest dość powszechny stereotyp. Rosja po wybuchu wojny weszła w stagnację gospodarczą, ale i tak obecna sytuacja materialna Rosjan jest najlepsza w historii. Mam na myśli okres ostatnich kilkunastu lat. Gospodarka rosyjska ma mnóstwo wad, ale latami była napędzana miliardami petrodolarów, które przyczyniły się nie tylko do niesamowitego wzbogacenia oligarchów. Reszta społeczeństwa też coś z tego miała. Ostatnie 20 lat to stała poprawa sytuacji materialnej większości Rosjan. W 2014 roku sankcje nieco przyhamowały ten proces, ale próg bólu rzeczywiście jest u Rosjan bardzo wysoki. Na dodatek wielu z nich uważało, że dobrobyt jest chwilowy, a potem wszystko wróci do nędznej normy. W powszechnej świadomości dobrobyt ma charakter okresowy, a normą są ciężkie czasy. Może wyjątkiem jest młode pokolenie, które bardziej przywykło do dobrobytu i będzie załamane, że znika świat, do którego przywykli. Problem polega jednak na tym, że ten świat raczej nie zniknie całkiem ani szybko.

Niektórzy uważają, że Putin oszalał i jest zdolny do wszystkiego.

Nie zgadzam się z tym. Putin nie jest kreskówkowym doktorem Zło, który chce zniszczyć świat, jak to czasami bywa przedstawiane. Podejmuje złe decyzje na podstawie fałszywego oglądu rzeczywistości i ma złe, nacechowane kompleksami i strachem o utratę władzy cele w polityce. Jest przywódcą zdemoralizowanym przez fałszywe poczucie omnipotencji i ma groteskowe aspiracje. Nie jest jednak szalony. Po pierwsze, jest uwikłany w skomplikowaną sieć zależności z wieloma ludźmi w tle, po drugie, nie zakładałbym, że dąży do rozpętania światowej wojny atomowej. Wie, że to byłby koniec jego i Rosji. A jemu zależy na tym, żeby przejść do historii jako nowy Piotr Wielki. Takie ma o sobie wyobrażenie.

Czytaj więcej

Andrzej Szejna: Rozpędzono machinę, która miała staranować SLD

Ta wizja nie została jeszcze przekreślona?

W jego mniemaniu nie, skoro kontynuuje wojnę i agresywne działania. Niektóre jego posunięcia można uznać za szaleńcze, bo niosą ze sobą ogromne koszty dla społeczeństwa rosyjskiego i świata. Dla polityka zachodniego byłyby nie do przyjęcia, zaś dla Putina tak. Ale to nie jest szaleństwo, tylko inne postrzeganie rzeczywistości. Dla mnie współczesna Rosja to nie jest państwo, tylko gang. Bo sposób zarządzania, a także przeszłość ludzi, którzy tworzą elitę władzy, są bardziej charakterystyczne dla zorganizowanej grupy przestępczej niż dla polityków. Dla nich głównym instrumentem, jakiego używają, żeby załatwić sprawę, jest oszustwo. Jeżeli nie skutkuje, sięgają po groźby, a jeżeli i to nie daje rezultatów, naturalne jest dla nich użycie siły. Nawykli do stosowania przemocy nawet w błahych sprawach, które można by rozwiązać w drodze kompromisu. On w ogóle nie istnieje w ich świadomości. Jest postrzegany jako oznaka słabości lub skutek oszustwa ze strony przeciwnika. Pewnie dlatego tak łatwo zaakceptowali decyzję o rozpoczęciu wojny z Ukrainą na pełną skalę i nie myśleli ani o konsekwencjach, ani o kosztach.

To co będzie z Ukrainą, Białorusią i Europą?

Sytuacja Białorusi będzie zależała od tego, jak się potoczy wojna w Ukrainie, która przez lata będzie państwem frontowym. Nie możemy liczyć na to, że Rosja szybko i radykalnie się zmieni. Oczywiście może dojść do przesilenia politycznego, Putin może zostać odsunięty od władzy i przyjdzie ktoś skłonny do zakończenia wojny. Do taktycznego zawieszenia broni może wreszcie dążyć sam Putin. Ale co do tego, że Rosja prędzej czy później będzie chciała zrealizować swoje ekspansywne cele, to nie mam najmniejszych wątpliwości.

Czyli sielski spokój nie powróci do Europy?

Nie. Napięcia będą powracały. Mamy krwawą wojnę z tysiącami ofiar po obu stronach i jeżeli ta wojna nie zakończy się trwałym rozstrzygnięciem – a na razie nic tego nie zapowiada – to będzie się tliła latami.

Fot. Jerzy Dudek/DDTVN/East News. Warszawa, 27.02.2022. Na planie programu Dzien Dobry TVN. N/z: Mic

Fot. Jerzy Dudek/DDTVN/East News. Warszawa, 27.02.2022. Na planie programu Dzien Dobry TVN. N/z: Michal Kacewicz

Jerzy Dudek

Białoruś ustanowiła nagrodę Emila Czeczki, dezertera z polskiego wojska, który uciekł na Białoruś, opowiadał kłamstwa o tym, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej, a potem w tajemniczych okolicznościach stracił życie. O co chodzi z tą nagrodą?

To się wpisuje w opowieść Aleksandra Łukaszenki o Polsce, która rzekomo jest wrogo i agresywnie nastawiona do Białorusi. Wykorzystuje się nazwisko młodego żołnierza i dezertera Emila Czeczki, wiele wskazuje na to, że niestabilnego psychicznie lub posiadającego liczne problemy osobiste, który został zwerbowany i wykorzystany, a na koniec prawdopodobnie zabity, gdy stał się bezużyteczny, a może problematyczny. A jeżeli chodzi o nagrodę, to z dużym prawdopodobieństwem chodzi o to, żeby cały czas przypominać o sytuacji na granicy. Tym bardziej że w najbliższym czasie będziemy mieli prawdopodobnie kolejną odsłonę kryzysu granicznego. Docierają do nas w Biełsacie informacje, że białoruskie służby intensyfikują działania przy granicy i znowu są otwierane możliwości nielegalnego przerzutu migrantów. Sytuacja będzie teraz o tyle bardziej niebezpieczna i grożąca eskalacją prowokacji, że po białoruskiej stronie granicy mamy rosyjską armię uczestniczącą w działaniach wojennych przeciw Ukrainie.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi