Bogusław Chrabota: Senne koszmary z Hiroszimy

Przewodnik w muzeum potwierdza, że Putin nie odwiedził nigdy Hiroszimy. Był, ale tylko w nieodległym Yamaguchi. Tu przyjechać się nie odważył. Szkoda, myślę sobie. Powinien.

Publikacja: 03.03.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Senne koszmary z Hiroszimy

Foto: Wikimedia Common/Domena Publiczna

Hiroszima jest jak miasto u ujścia Amazonki. Przecinają je liczne ramiona wartkiej, spływającej z gór deszczowej rzeki Ōta. Legenda głosi, że w jej odmętach żyją podobne do człowieka potwory Kappa. Nocami wychodzą z przybrzeżnego błota, by straszyć dzieci. Mimo dużo bardziej potwornej tragedii z końca ostatniej wojny do dziś tutejsze matki strofują niesforne potomstwo, że Kappa przyjdzie i je porwie, by zgubić w granatowych falach rzeki.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Przyszłość świata to Azja

Główny nurt Ōty rozdziela się nad miastem na kilka ramion, a te, od niepamiętnych czasów wyrywają się jak palce rozcapierzonej dłoni w stronę morza. Lokalni daimyō, panowie feudalni, z rodu Mōri wybudowali na jej wysokim brzegu wielki zamek. Wielopiętrowa konstrukcja była jednak w rękach rodziny krótko, niecałą dekadę. Wszystko przez to, że Terumoto Mōri, głowa rodu, zawarł niewłaściwe sojusze. W 1600 r., kiedy wschodnia armia Ieyasu Tokugawy zbliżała się do Sekigahary, głowa rodu Mōri, Terumoto, sprzymierzył się ze śmiertelnym wrogiem przyszłego sioguna, Mitsunarim Ishidą. Co prawda w wielkiej bitwie, która na stulecia rozstrzygnęła o losach Japonii, udziału nie wziął, ale jako sojusznik Ishidy został przez zwycięzcę pozbawiony większości swoich ziem.

To w sumie paradoks, bo oddziały Terumoto w bitwie nie walczyły. Co więcej, tokijscy historycy uważają, że gdyby klan Mōri dołączył się do sił Ishidy, bitwa mogłaby wyglądać inaczej, a Tokugawa, zamiast zostać siogunem, mógł położyć głowę na łąkach równiny Sekigahara. Historia potoczyła się jak potoczyła; siogun, którego ród miał panować nad ojczyzną wschodzącego słońca do rewolucji Meiji w 1867 r., nie wykazał się łaską i Hiroszima przechodziła z rąk do rąk przez kolejne stulecia.

W XIX wieku stała się ważnym miastem portowym, a potem bazą cesarskiej floty. W sierpniu 1945 r. stacjonował tu 40-tysięczny garnizon, stocznia Mitsubishi produkowała statki wojenne, a w szkole marynarki uczyły się setki kadetów, przyszłych oficerów cesarskiej floty.

To jedna z najbardziej wstrząsających wystaw na świecie. Przechowuje się w niej zdjęcia i pamiątki po zabitych przez bombę. Ludzie przechodzą korytarzami w milczeniu. Ze ścian spoglądają na nich dusze tych, którzy spłonęli w mgnieniu oka. 

Tragedia wydarzyła się 6 sierpnia o godzinie 8.16 rano. Ludzie pędzili do pracy, młodzież odgruzowywała zbombardowane wcześniej budynki, przymusowi robotnicy z Korei zasuwali jak mrówki przy swoich stanowiskach pracy. Zrzucona przez latającą superfortecę Enola Gay bomba wybuchła na wysokości 580 metrów. Celem bezpośrednim był – łatwo rozpoznawalny przez lotników – most Aioi. Najpierw rozbłysk, potem huk o natężeniu 248 dB. A po nim deszcz ognia. Płonące serce ładunku miało temperaturę 300 tys. stopni C. W mgnieniu oka wyparowało kilka tysięcy ludzi. Kilkanaście tysięcy zabił podmuch płomieni, kilkadziesiąt tysięcy tak bardzo poparzył, że umierali przez kolejne miesiące. Nie mieli szans, rany powodowały obkurczenie mięśni, odsłaniały kości. Skóra była tak spalona, że można ją było zdzierać płatami jak szmaty. Butelki w restauracjach topiły się w szklaną masę, rozlewał się beton, belki domów znikały w ciągu sekundy. Piekielny podmuch zdzierał ubrania, obdzierał ludzi nie tylko z sukni, kimon, mundurów, ale również z godności i człowieczeństwa.

Ile było ofiar? Statystycy mówią dziś, że bomba zabiła 78 100 mieszkańców i ciężko raniła 37 424. Za zaginione uznano 13 983 osoby. Kolejne tysiące miały umierać od choroby popromiennej przez następne dekady. Taki był efekt bomby. Wzniecone przez eksplozję płomienie zniszczyły niemal wszystkie budynki wokół epicentrum. Została spalona ziemia, nieco obdartych z liści drzew i kilka zmasakrowanych betonowych budynków.

Dziś już tego nie widać. Hiroszima to wielkie, milionowe miasto. Zamek odbudowano, gruzy uprzątnięto. Nieodległą historię upamiętnia Pomnik Pokoju, czyli ruiny centrum wystawowego nieopodal dawnego mostu Aioi, zwane Kopułą Bomby Atomowej oraz Muzeum. To jedna z najbardziej wstrząsających wystaw na świecie. Przechowuje się w niej zdjęcia i pamiątki po zabitych przez bombę. Ludzie przechodzą korytarzami w milczeniu. Ze ścian spoglądają na nich dusze tych, którzy spłonęli w mgnieniu oka. W gablotach ich pokrwawione ubrania, stopione okulary, rozsypujące się buty. Jakieś notatki i zdjęcia sprzed tragedii. Nie można po obejrzeniu tej wystawy pozostać obojętnym wobec bomby. Wobec zbrojeń. Można za to poczuć, jak może boleć człowieczeństwo.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Koniec epoki nadchodzi niepostrzeżenie

Oglądam wystawę w ostatnich dniach lutego. W Europie krwawi Ukraina, a Putin odgraża się, że użyje bomby. Zgaduję, że nie był w Hiroszimie. Przewodnik potwierdza. Był, ale tylko w nieodległym Yamaguchi. Tu przyjechać się nie odważył. Szkoda, myślę sobie. Powinien, jak każdy żywy człowiek. Może by zmienił poglądy. Pocieszam się, że pewnie go dręczą po nocach potwory Kappa. Ale czy one istnieją? Widziałem je wykute w stali na barierach jednego z mostów w Hiroszimie. Bałem się, że będą mi się śniły. Ale nie. Śniła mi się inna opowieść z historii tego miasta. Opowieść o bombie.

Hiroszima jest jak miasto u ujścia Amazonki. Przecinają je liczne ramiona wartkiej, spływającej z gór deszczowej rzeki Ōta. Legenda głosi, że w jej odmętach żyją podobne do człowieka potwory Kappa. Nocami wychodzą z przybrzeżnego błota, by straszyć dzieci. Mimo dużo bardziej potwornej tragedii z końca ostatniej wojny do dziś tutejsze matki strofują niesforne potomstwo, że Kappa przyjdzie i je porwie, by zgubić w granatowych falach rzeki.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi