Bogusław Chrabota: Przyszłość świata to Azja

Wielkie miasta Azji to kosmos. Każdy, kto próbuje zmierzyć się z tym żywiołem, odnosząc go do naszych, europejskich realiów czy wyobrażeń, jest w błędzie. Bredzi, nie wie, o czym mówi.

Publikacja: 17.02.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Przyszłość świata to Azja

Foto: AdobeStock

Trochę to podobne do polskich wyobrażeń o Ameryce na początku lat 90. Świetnie pamiętam tamte czasy. Jeździło się wtedy do Stanów po to, by zaczerpnąć u źródeł kapitalizmu, zrozumieć, a potem przenieść do siebie model gospodarczy, który niesie ze sobą – tak to wtedy rozumieliśmy – wolność i bogactwo. Bogactwo – choć nie wszystkim – przyniósł, ale czy wolność? To sprawa dyskusyjna.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Nowa polaryzacja staje się faktem

Ale o tym innym razem. Ważne, że tamtej fascynacji towarzyszyło ocieranie się o kolory, polifonię ras i języków, komercyjny blichtr, który dla wielu był istotą tamtego doświadczenia. Dziś mamy to u siebie, choć rzecz jasna tylko w postaci jakiegoś substytutu. Zamerykanizowaliśmy się, ale czy naprawdę? Co ciekawe, odurzenie mojej generacji Ameryką w kolejnych pokoleniach zastąpiła fascynacja Azją. Ameryka stała się bogatym, ale łatwo osiągalnym przedłużeniem naszego podwórka; przywykliśmy do bycia zanurzonym w wodach cywilizacji euroatlantyckiej, niczym już nas nie kusi i niczym nie potrafi nas porwać. Z Azją jest przeciwnie; fascynuje, przyciąga jak magnes, kokietuje nową historią.

Nie tak dawno jeszcze karmieni byliśmy stereotypami o siermiężnych Chinach i dalekowschodnich tygrysach. Tyle że trzy dekady temu to były raptem tygrysiątka. Przez te 30 lat tygrysy dorosły, nabrały siły i przymierzają się do rządzenia światem. Najpierw demografia; wiemy co nieco o zasobach demograficznych Chin czy Indii, ale czy mamy świadomość, że cały ten region aż wibruje od głodnych pracy, zdesperowanych w walce o pozycję społeczną milionów ludzi? Indonezja – prawie 300 mln, Filipiny – 120 mln, Wietnam – niemal 100 mln, Tajlandia – 60 mln. Korea – 50 mln, Malezja – 35 mln, Japonia – ponad 120 mln. Owszem, są w tym kręgu kraje, które mają problem z odnawialnością pokoleń; jednak to mniejszość, z perspektywą łatwego wsparcia przez regionalne procesy migracyjne; nie taki z tym problem, jak w Europie. Lokalne społeczności są zwykle multietniczne i wieloreligijne. Idea rasy jest zwykle nawet nie na drugim, lecz trzecim planie. Zasobowi demograficznemu towarzyszy – co atrakcyjne dla świata – zróżnicowanie kulturowe; to różne tradycje, architektura, kuchnia, inne podejście do gospodarki, pracy. W większości krajów regionu zapobiegliwym i z konfucjańska zdyscyplinowanym Chińczykom towarzyszą bardziej chaotyczni i pełni wigoru Hindusi. Pracowici jak mrówki Filipińczycy, konkurujący z nimi na co dzień Wietnamczycy czy Malaje.

Do niedawna mieszkali w domach na palach; oplecionych milionami kilometrów kabli i drutów domach ze sklejki z dachami z blachy falistej. Dziś ten krajobraz powoli odchodzi w przeszłość. W wielkich miastach Azji pną się w górę wysokościowce. Mało kto wie, że na liście miast z największą liczbą wieżowców w pierwszej dziesiątce jest tylko jedno miasto amerykańskie – Nowy Jork. Reszta to metropolie azjatyckie. W pierwszej dwudziestce, prócz 17 miast Azji, znajdują się tylko trzy z innych kontynentów (prócz Nowego Jorku także Chicago i Toronto). To miara nowoczesności cywilizacyjnych ludzkich uli, którymi stały się miasta Azji. Poraża ich wielkość, przestrzenność, zasób populacyjny. Szanghaj to 25 mln ludzi. Dżakarta – ponad 10 mln. Seul z przedmieściami – 20 mln. Tokio – 14 mln. Ho Chi Minh – 9 mln. Bangkok trochę mniej – około 6 mln.

Nie tak dawno jeszcze karmieni byliśmy stereotypami o siermiężnych Chinach i dalekowschodnich tygrysach. Tyle że trzy dekady temu to były raptem tygrysiątka. Przez te 30 lat tygrysy dorosły, nabrały siły i przymierzają się do rządzenia światem. 

Czy ten zasób populacyjny przekłada się na gospodarkę? W pełni – dane statystyczne potwierdzają, że produkt narodowy Azji generują głównie wielkie miasta; wielkie ośrodki przemysłu i handlu; centra wytwórcze i finansowe. Dobrym przykładem siły w pełni dorosłego już azjatyckiego tygrysa jest Singapur, państwo-miasto o powierzchni tylko nieco większej od miasta stołecznego Warszawy (733 km kw.). Mieszka tu 5,5 mln ludzi, ale wyniki gospodarcze tego grajdołu wbijają w fotel. Produkt krajowy brutto to więcej niż połowa PKB średniego europejskiego kraju, jakim jest Polska. PKB per capita jest ponadtrzykrotnie wyższy. I myliliby się ci, którzy to prosperity Singapuru próbowaliby wiązać z kolonialną przeszłością. W czasach brytyjskich Singapur był ważny strategicznie, nie gospodarczo.

Za sukcesem miasta stoi jeden polityk: były premier Lee Kuan Yew, który na czele Partii Akcji Ludowej stworzył państwo, które – choć dalekie od demokracji liberalnej w naszym rozumieniu – potrafi świetnie wykorzystać lokalne i światowe koniunktury, melanż kultur i dobrodziejstwa globalizacji.

Dziś Singapur to jedno z najdroższych miast świata; główne centrum finansowe południowo-wschodniej Azji i demon nowoczesności. Technologia, usługi publiczne na najwyższym poziomie, architektura – wszystko to przyciąga kolejne miliardy dolarów i setki tysięcy ludzi, którzy właśnie tu szukają i znajdują swoją przyszłość. Dla jasności; mimo iż to raj ekspatów, w Singapurze jest relatywnie mało białych. Bogactwo jest w rękach lokalnej finansjery i przedsiębiorców pochodzenia azjatyckiego; Singapur czerpie garściami z zasobów regionu, stając się jednym z najbardziej atrakcyjnych finansowo miejsc na świecie. Przy okazji nic nie stracił z dawnego uroku kolonialnej metropolii. Nowoczesne wieżowce fantastycznie współegzystują z uliczkami obrosłymi piętrowymi domami z początku zeszłego wieku, hinduskimi czy chińskimi świątyniami różnych kultów. Nowoczesność tu nie poraża, subtelnie wkomponowując się w klimat wieloetnicznej tradycji. W istocie łatwo się zachłysnąć tym światem, poddać jego śmiałości, dać się uwieść perspektywom, uwierzyć w nowoczesność, to naprawdę nietrudne. Nudna Europa i jeszcze nudniejsza Ameryka wyglądają przy tej kolorowej kuli światła jak przedmieście planety.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Zasiąść do wigilijnego stołu z poczuciem przyzwoitości

Po co o tym piszę? Nie tylko z fascynacji tym światem, ale w przekonaniu, że to nasza przyszłość. Wiedzą o tym w Pekinie, Moskwie, wiedzą w Waszyngtonie. I już trwa geostrategiczna rozgrywka o wpływy w tym regionie. Czy będzie w przyszłości ostoją różnorodności i wolności, czy wydrą ją sobie autokracje? Nie mam wątpliwości, że to gra o przyszłość świata, w której niekoniecznie stoimy na pozycjach przegranych. Szkoda tylko, że marnujemy czas na niepotrzebne spory, rozpraszamy energię w bezsensownych wojnach, jak ta w Ukrainie. Życie jest gdzie indziej. Przyszłość też, warto to zrozumieć.

Trochę to podobne do polskich wyobrażeń o Ameryce na początku lat 90. Świetnie pamiętam tamte czasy. Jeździło się wtedy do Stanów po to, by zaczerpnąć u źródeł kapitalizmu, zrozumieć, a potem przenieść do siebie model gospodarczy, który niesie ze sobą – tak to wtedy rozumieliśmy – wolność i bogactwo. Bogactwo – choć nie wszystkim – przyniósł, ale czy wolność? To sprawa dyskusyjna.

Ale o tym innym razem. Ważne, że tamtej fascynacji towarzyszyło ocieranie się o kolory, polifonię ras i języków, komercyjny blichtr, który dla wielu był istotą tamtego doświadczenia. Dziś mamy to u siebie, choć rzecz jasna tylko w postaci jakiegoś substytutu. Zamerykanizowaliśmy się, ale czy naprawdę? Co ciekawe, odurzenie mojej generacji Ameryką w kolejnych pokoleniach zastąpiła fascynacja Azją. Ameryka stała się bogatym, ale łatwo osiągalnym przedłużeniem naszego podwórka; przywykliśmy do bycia zanurzonym w wodach cywilizacji euroatlantyckiej, niczym już nas nie kusi i niczym nie potrafi nas porwać. Z Azją jest przeciwnie; fascynuje, przyciąga jak magnes, kokietuje nową historią.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi