Polska i Niemcy – wyjątkowo nierówni partnerzy

Pojednanie, dialog i resentyment – na te trzy sposoby kształtowano stosunki polsko-niemieckie. Każdy jest odpowiedzią na pytanie, jak zmniejszyć historyczną nierówność pomiędzy obu społeczeństwami.

Publikacja: 03.02.2023 10:00

Willy Brandt klęka przed warszawskim pomnikiem Bohaterów Getta; 7 grudnia 1971 r. W relacjach polsko

Willy Brandt klęka przed warszawskim pomnikiem Bohaterów Getta; 7 grudnia 1971 r. W relacjach polsko-niemieckich pojawia się tym samym postać „dobrego Niemca”

Foto: DPA/dpa Picture-Alliance/AFP

W pierwszych latach po zakończeniu niemieckiej wojny eksterminacyjnej w Europie Środkowo-Wschodniej, w zniszczonych polskich miastach niemieccy jeńcy wojenni, jak przyszły pisarz Hermann Kant, oczyszczali ruiny z gruzu i budowali fundamenty nowych domów. W powieści „Pobyt” Kant wrócił później do czterech lat pracy przymusowej i uwięzienia w Polsce.

Bohater jego książki zastanawia się, co z porządku społecznego ustanowionego przez Wehrmacht i nazistowską partię przetrwa w nowym świecie. Choć on i inni niemieccy mężczyźni przebywają fizycznie w Polsce i są tu zmuszeni do konfrontacji z czynami popełnionymi przez Niemców, to w literackiej rzeczywistości nakreślonej przez Kanta chodzi nie o zrozumienie Polaków, lecz o samozrozumienie – uświadomienie sobie indywidualnej odpowiedzialności w dopiero co zakończonej wojnie.

Czytaj więcej

Blizna porucznika Augsteina

Po niemiecku

W tym samym mokotowskim więzieniu, w którym rozgrywa się akcja „Pobytu”, Gruppenführer SS Josef alias Jürgen Stroop siedział w jednej celi z byłym żołnierzem polskiej Armii Krajowej Kazimierzem Moczarskim. W 1952 r. sąd skazał ich obu na śmierć.

Stroop popełnił wiele zbrodni wojennych. Dowodził stłumieniem powstania w getcie warszawskim i osobiście zainicjował zamordowanie ponad 17 tys. Żydów, których deportował do obozu zagłady w Treblince. Moczarski walczył o przetrwanie Polski pod okupacją niemiecką. W ciągu kilku miesięcy wspólnego uwięzienia podjęli rozmowę, której granice wyznaczały cela i nadzór strażników.

To, co na pierwszy rzut oka wydaje się symetrią – dwie osoby są osadzone w więzieniu w stalinowskiej Polsce, dostają takie samo jedzenie, śpią w tej samej zimnej i wilgotnej celi – w rzeczywistości nie było symetryczne. Służyło upokorzeniu AK-owca wystawionego na codzienną obecność wroga. Książka Moczarskiego „Rozmowy z katem” to nie tylko dialog polsko-niemiecki, ale także dokument wewnętrznego polskiego konfliktu.

Mimo takich samych warunków uwięzienia obaj mężczyźni zajmują w rzeczywistości asymetryczne pozycje, z których się wypowiadają, co wynika z ich różnych ról podczas niemieckiej próby unicestwienia Polski.

Teksty Kanta i Moczarskiego mają dwie cechy, które miały pozostać charakterystyczne dla dialogów polsko-niemieckich przez dziesiątki lat. Nie ma formalnej równości między mówiącymi, bo z reguły język porozumienia, nawet po 1945 r., jest językiem okupantów i morderców. Jeszcze w 1949 r. uznano za oczywiste, że nawet po ludobójstwie polskich Żydów, systematycznym mordowaniu przedstawicieli inteligencji i eksterminacji całych wsi, niemiecki pozostał środkiem komunikacji. Symboliczny zasób języka określa to, co można powiedzieć. Dla osób posługujących się niemieckim jest on stałym towarzyszem jako ich język ojczysty. Dla ich polskojęzycznych współrozmówców na ogół nie. Asymetria wynika z nierównomiernie rozłożonego potencjału wykorzystania języka do wpływania na strukturę i formę konkretnej rozmowy.

Uderzające w utrwalaniu się niemieckiego jako języka komunikacji za kratami jest to, że jeszcze kilka lat wcześniej w Polsce ludzie posługujący się nim dokonywali aktów przemocy w imię narodu niemieckiego i Rzeszy; przemocy, która zawsze miała charakter zarówno symboliczny, jak i fizyczny. Język pozostał nośnikiem symbolicznego jej wymiaru.

Jednocześnie członkowie niemieckiego społeczeństwa zaangażowani w te konkretne rozmowy z reguły sami ponosili asymetrycznie większą indywidualną i zbiorową odpowiedzialność za próbę zniszczenia sąsiedniego państwa i całego społeczeństwa. Poza bezpośrednią konfrontacją sprawców i ofiar, ta asymetryczna struktura kształtuje międzypokoleniowe relacje, odpowiedzialność i możliwości działania potomków.

Dwie asymetrie determinowały rozmowy polsko-niemieckie od końca wojny, nawet jeśli dialogi nie odbywały się już w więzieniu, a ich uczestnikiem nie był dowódca SS.

Znak równości

Idea, że mimo tej asymetrii możliwy jest otwarty dialog, nabrała konkretów dzięki wybitnym katolikom. W 1965 r. biskupi polscy wystosowali list do swoich odpowiedników znad Renu, zapraszając ich w języku niemieckim na obchody 1000-lecia chrztu piastowskiego księcia Mieszka I. To symboliczne przezwyciężenie rzeczywistej asymetrii zostało odrzucone przez adresatów. Choć dziękowali za zaproszenie i prosili o przebaczenie, w tym samym liście upierali się, że niemieccy wypędzeni mają „prawo do ojczyzny”.

Znamienne, że polscy biskupi rozpoczęli wymianę po niemiecku, a nie po łacinie – asymetria językowa pozostała mimo gestu pojednania. Jak pisał historyk Severin Gawlitta, „polsko-niemiecka wymiana słów trwała na wiele różnych sposobów, czasem ustnie, czasem pisemnie, przeważnie po niemiecku, sporadycznie po łacinie”. Przynajmniej biskupi niemieccy dostrzegli konieczność dodania do swojej odpowiedzi polskiego tłumaczenia.

Kilka lat później były członek AK Władysław Bartoszewski znalazł inny sposób, by rozmawiać z Niemcami bez warunków wstępnych i ukrywać w tych rozmowach asymetrię. W tym celu udawał, podobnie jak biskupi, poprzez gest wyciągniętej bezwarunkowo ręki, że są równymi mówcami w równej wymianie. Bartoszewski w swojej książce „Warto być przyzwoitym” opisał, jak to w prywatnym dialogu z niemieckimi katolikami wprowadził praktykę pojednania wbrew wszelkim zastrzeżeniom ze strony polskich komunistów. Było to możliwe, ponieważ powstrzymał się od symbolicznych lub realnych aktów oczekiwania na zmniejszenie przez drugą stronę istniejącej jeszcze asymetrii. Nie zmuszał rozmówców do zmierzenia się z wojenną winą ich krewnych. I oczywiście, zwykle prowadził te rozmowy po niemiecku.

Bartoszewski praktykował symetrię symboliczną jako pobożny chrześcijanin i dlatego, że miał moralne prawo, by w konkretnych spotkaniach samemu decydować, jak postępować z asymetrią. Był nie tylko więźniem Auschwitz, ale z narażeniem życia walczył o istnienie Polski, prowadził kampanię na rzecz ratowania Żydów w czasie Holokaustu, a po zakończeniu wojny stał się aktywnym przeciwnikiem rządów komunistycznych. W 1949 r. stał się też więźniem politycznym w tym samym więzieniu mokotowskim i dopiero w 1956 r. go uniewinniono.

Dla swoich wielbicieli jest apostołem pojednania polsko-niemieckiego. Jego polscy krytycy zauważają z kolei, że w praktyce był w stanie ustanowić tylko pozorną symetrię, która mogła być utrzymana tylko wtedy, gdy rozmówcy nie byli zmuszeni do zmierzenia się z rozmiarami niemieckiej przemocy i odpowiedzialnością własnych członków rodziny za to, co robili w Polsce. W tym ujęciu praktyka wyciągniętej ręki idzie w parze z rezygnacją z symbolicznej lub materialnej rekompensaty ze strony niemieckiej.

Jeśli uznać Bartoszewskiego za wzór do naśladowania, pojednanie polsko-niemieckie można opisać historycznie jako praktykę komunikacyjną, w której dochodzi do ustanowienia symetrii sytuacyjnej w języku niemieckim między asymetrycznie połączonymi rozmówcami. Umożliwia ona stronie niemieckiej, mimo rozmiaru zbrodni popełnionych w Polsce, konfrontację z potomkami Polaków na równych prawach, bez konieczności rozliczenia konkretnych działań własnych ojców i dziadków w czasie wojny i bez narażania się na niebezpieczeństwo, że polski współrozmówca wystąpi z konkretnymi żądaniami redystrybucji. A praktyka pojednania utrwalała asymetrię, gdyż wspólną rozmowę nadal prowadzono z reguły po niemiecku, bo wciąż niewielu Niemców uczyło się języka sąsiada.

Równolegle z ustanowieniem pojednania polsko-niemieckiego w Republice Federalnej Niemiec powstała nowa kultura pamięci o Holokauście, która obecnie uważana jest za fundament tamtejszej kultury pamięci społecznej. Wynikające z tego specyficzne postrzeganie Polski jako centralnego miejsca Zagłady krystalizuje się w obrazie Willy’ego Brandta klękającego w grudniu 1970 r. przed pomnikiem bohaterów powstania w getcie warszawskim stłumionego na rozkaz Josefa Stroopa.

Wprawdzie Brandt wcześniej tego samego dnia złożył w stolicy wieniec przed Grobem Nieznanego Żołnierza, aby upamiętnić wszystkie ofiary niemieckiej okupacji w Polsce, ale uklęknięcie przed monumentem w getcie stało się w RFN symbolem nowej postawy wobec sąsiedniego kraju. W dłuższej perspektywie wzmocniło to skupienie się Niemców na 3 mln zamordowanych Żydów wśród cywilnych ofiar polityki okupacyjnej w Polsce. Jednocześnie za sprawą Brandta pojawiła się nowa postać „dobrego Niemca”, który znalazł sposób, by do aktu dialogu dodać fizyczny gest uznania asymetrycznej historycznej niemieckiej winy. Opcja pojednania „dobrych Niemców” z Polską jest wciąż odpowiedzią na pytanie, jak niemal nie do pokonania asymetryczną odpowiedzialność historyczną można zamienić w bardziej symetryczną relację.

Czytaj więcej

Felix Ackermann: Siła i bezsilność Rzeczypospolitej

Gest Brandta był przełomowy, ponieważ symboliczna pokora oferowała stronie polskiej formę dialogu na równi, pozornie symetrycznego. Co znamienne, gest kanclerza miał efekt odkupieńczy przede wszystkim dla strony niemieckiej, gdyż przekształcił wprowadzony przez stronę polską chrześcijański gest wyciągniętej ręki gotowej do przebaczenia w postsakralną postawę bezbrzeżnej pokory, w której Niemcy mogli teraz dokonać publicznej spowiedzi w akcie samozwańczym, bez znaku przebaczenia ze strony polskiej. Ponieważ w rzeczywistości Willy Brandt osobiście nie poniósł żadnej winy, ukląkł w Warszawie w imieniu wszystkich Niemców i ich zbiorowej odpowiedzialności.

Znaczące jest to, że jego gest odnosił się przede wszystkim do żydowskich ofiar okupacji i że zarówno w momencie historycznym, jak i w późniejszej recepcji jako punkt krystalizacji kultury pamięci aktywna rola podmiotu zarezerwowana była wyłącznie dla „dobrego Niemca”. Ofiary żydowskie zachowały swój przedmiotowy charakter, a ofiary nieżydowskie w dużej mierze pominięto.

Pojednanie polsko-niemieckie było teraz w Republice Federalnej uważane za wartość samą w sobie, chociaż uznanie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej w świetle prawa międzynarodowego nie nastąpiło również za rządu Brandta. Co do odszkodowań za ludobójstwo i wojenne zniszczenia, to symboliczne wypłaty płynęły po zawarciu układu luksemburskiego w 1952 r. przede wszystkim do żydowskich ofiar z Polski, które wyemigrowały do Izraela. W 1970 r. nie do pomyślenia było również, aby Republika Federalna pod rządami socjalliberałów zainicjowała reparacje dla Polski jako państwa napadniętego i w dużej mierze zniszczonego, czy też wypłatę odszkodowań dla obywateli polskich, którzy stali się ofiarami niemieckiej tyranii. Reparacje wypłacono z radzieckiej strefy okupacyjnej Związkowi Radzieckiemu natychmiast po zakończeniu działań wojennych. Stamtąd tylko niewielką część przekazano do Polski.

Z tych wszystkich powodów przed rokiem 1989, kiedy to przezwyciężone zostały rządy partii komunistycznej w Polsce i runął mur między dwoma państwami niemieckimi, ze strony kierownictwa Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) i partyjnych propagandzistów, środowisk katolickich i z emigracji płynęła polska krytyka gestu wyciągniętej ręki i pozornej symetrii w mowie między Niemcami i Polakami.

Na szczeblu międzyrządowym Willy Brandt uczynił z Republiki Federalnej równorzędnego rozmówcę. Kierownictwo PZPR przyjęło ofertę rozmów. Podobnie jak biskupi pięć lat wcześniej, na próżno jednak liczyło na ostateczne wyjaśnienie kwestii granicznej. Pozorna symetria w akcie pojednania ułatwiła państwu niemieckiemu, nawet w latach 70. ubiegłego wieku, niewnoszenie niczego lub prawie niczego do zmniejszenia wciąż istniejącej asymetrii historycznej.

Kicz pojednania?

Jeszcze przed 1939 r. istniały silne dysproporcje gospodarcze między Niemcami a Polską. Pogłębiło to zniszczenie Polski w czasie wojny. Republika Federalna dzięki planowi Marshalla szybko podniosła się z ruin. W latach 60. symbolicznemu pojednaniu towarzyszyła nasilająca się materialna asymetria – większość niemieckich rodzin żyła już w znacznie lepszych warunkach niż rodziny polskie.

Wobec tej asymetrii materialnej powszechna pomoc dla Polaków w latach 80. miała charakter ambiwalentny. Setki tysięcy rodzin z RFN wysyłały paczki żywnościowe w geście sympatii i solidarności. Gdyby doszło do wymiany listów, z pewnością mogłaby ona przybrać formę pojednania i przyczynić się do swoistej symetrii. Ale jednocześnie ten gest zdradzał polsko-niemiecką asymetrię, bo każda paczka była wyrazem różnicy ekonomicznej. Ważnym efektem ubocznym było to, że wysłanie paczki pomocowej pozwalało każdej rodzinie wejść w rolę „dobrego Niemca”; nie trzeba już było szukać innych form zmniejszania asymetrii.

Przezwyciężenie w 1989 r. rządów partii komunistycznych w Europie Środkowo-Wschodniej, do czego w dużej mierze przyczynili się Polacy, wraz ze zjednoczeniem Niemiec w 1990 r. przyniosło zasadnicze zmiany we wzajemnych stosunkach. RFN uznała granicę na Odrze i Nysie. A niespłacone pożyczki dla Polski z początku lat 80. zamieniono w kapitał wieczysty Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, która rozpoczęła swoją działalność w 1991 r. Jej struktura odzwierciedla ideę symetrii we wzajemnych stosunkach, nawet jeśli pochodzenie kapitału fundacji jest skrajnym przykładem asymetrii materialnej.

Z punktu widzenia rządu niemieckiego zakończenie negocjacji dwa plus cztery (oba państwa niemieckie oraz USA, Francja, Wielka Brytania i ZSRR) oznaczało koniec II wojny światowej w rozumieniu prawa międzynarodowego. Rządowi Helmuta Kohla udało się zjednoczyć Niemcy bez żądania przez Polskę reparacji, ponieważ kwestia granic była w tym okresie dla Warszawy ważniejsza. Do końca niewielka część grupy parlamentarnej CDU/CSU oraz związki wypędzonych odmawiały uznania granicy w świetle prawa międzynarodowego. Od tego czasu spora część elit milcząco przyjęła, że za alternatywną formę reparacji należy uznać formalnie utratę byłych prowincji wschodnich Rzeszy Niemieckiej – Śląska, Pomorza i południowych Prus Wschodnich oraz wschodniej Brandenburgii.

Po przystąpieniu NRD do Republiki Federalnej, nastąpiła – aż do przyjęcia Polski do UE w 2004 r. – faza, w której praktyki pojednania polsko-niemieckiego stały się po raz pierwszy częścią życia codziennego w obu krajach. Partnerstwo miast, szkolne wymiany czy współpraca straży pożarnych miały jednak nadal szczególne znaczenie symboliczne. Ludzie często rozmawiali ze sobą z patosem jako przedstawiciele społeczeństwa niemieckiego i polskiego. Ale wcześniej zdiagnozowana asymetria pozostała. Dialog odbywał się zwykle po niemiecku i nie towarzyszyła mu konfrontacja z czynami członków niemieckich rodziny podczas okupacji.

W 1994 r. politolog Klaus Bachmann w jednym z felietonów ukuł termin „kicz pojednania”, który był krytyką moralnego przeładowania codziennej komunikacji polsko-niemieckiej. Dziesięć lat później pisał: „Kiczem było sprzedawanie tych wszystkich rzeczy jako przyczynku do pojednania i zrozumienia, zamiast powiedzieć, jakie są wzajemne interesy. Obie strony upominały się bowiem o swoje interesy, a czyniąc to – wobec asymetrii obu państw nie może to dziwić – Niemcy odniosły generalnie większy sukces niż Polska”.

Na początku lat 90. XX w. różnica w zamożności między Niemcami a Polską jeszcze się powiększyła. Dopiero po zakończeniu fazy szoku gospodarczego transformacja nabrała tempa i Polska zmieniała się znacznie dynamiczniej niż pięć ziem federalnych, które przystąpiły w 1990 r. do RFN.

Faza ta obejmowała ważne projekty, dzięki którym Republika Federalna zainicjowała pomoc humanitarną i finansową dla grup ludzi dotkniętych okupacją. Od 1992 r. Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie wypłacała odszkodowania m.in. byłym więźniom niemieckich obozów koncentracyjnych. Rozpatrzyła łącznie 3 mln wniosków. W traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy obiecano Polsce wcześniej 500 mln marek na programy humanitarne. Te środki nie były reparacjami, a jedynie symboliczną formą uznania cierpienia osób szczególnie dotkniętych przemocą w czasie okupacji. To samo dotyczy jedynie symbolicznych wypłat dokonanych przez Fundację Pamięć, Odpowiedzialność i Przyszłość na rzecz 484 tys. byłych robotników przymusowych z Polski. A jeszcze w 2002 r. niemieckie sądy próbowały poprzez restrykcyjną interpretację nowych podstaw prawnych zapobiec roszczeniom emerytalnym Żydów z tytułu pracy przymusowej w gettach na terenie okupowanej Rzeczypospolitej.

Te różne wypłaty mogą być interpretowane jako formy zmniejszania asymetrii. Były jednak ściśle powiązane z nadchodzącym końcem życia osób, które pod koniec II wojny światowej były dziećmi, nastolatkami lub młodymi dorosłymi. Dla strony niemieckiej było to i jest związane z perspektywą rychłego wygaśnięcia indywidualnych polskich roszczeń – co nastąpi wraz z odejściem pokolenia, które jako ostatnie samo doświadczyło wojny.

Budowa symetrii

Wejście Polski do NATO w marcu 1999 r. i do Unii Europejskiej w maju 2004 r. było aktem symbolicznego tworzenia symetrii na poziomie wojskowym i politycznym. Oba kraje były teraz de iure równoprawnymi członkami północnoatlantyckiego sojuszu obronnego i konfederacji europejskiej. Polska również w znacznym stopniu nadrobiła zaległości gospodarcze.

De facto nie było jednak symetrii w negocjowaniu interesów na poziomie politycznym. Stało się to jasne, gdy w 2005 r. Lech Kaczyński został wybrany na głowę państwa. Już wcześniej jako prezydent Warszawy, zamiast kontynuować politykę bezwarunkowego pojednania w stylu Bartoszewskiego, wysuwał żądania wobec Republiki Federalnej.

Nie jest przypadkiem, że latem 2004 r., zaledwie kilka miesięcy po wejściu Polski do UE, komisja ekspertów zestawiła straty stolicy Polski z powodu wojny i okupacji. Oszacowała je na grubo ponad 43 mld dol. Jednocześnie Kaczyński stanął na stanowisku, że poza częściowym uznaniem indywidualnych cierpień, należy uznać i zrekompensować zbiorowe konsekwencje wojny i okupacji dla Polski jako społeczeństwa, narodu i państwa.

Dokładnie dziesięć lat przed zgłoszeniem roszczeń przez Kaczyńskiego, 1 sierpnia 1994 r. prezydent Niemiec Roman Herzog w przemówieniu z okazji 50. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego prosił – oczywiście po niemiecku – o przebaczenie „za to, co zrobili Wam Niemcy”. Prośbie tej nie towarzyszyła jednak konkretna oferta kompleksowej rekompensaty materialnej (nie było jej także w 2004 r.). Zamiast tego Herzog stworzył nową wersję „dobrego Niemca”, zapowiadając, że Republika Federalna wesprze w najbliższej przyszłości wejście Polski do UE i NATO – co było potwierdzeniem asymetrii.

Szafka w pałacu Raczyńskich

Kaczyński, publicznie wysuwając konkretne żądania jako demokratycznie wybrany prezydent polskiej stolicy, nie występował już wobec Niemców z pozycji ofiary, lecz jako potomek społeczeństwa powstańczego, które się starło z wrogiem. Nie dziwi zatem, że swoje postulaty sformułował po polsku, a nie po niemiecku.

W Polsce, daleko poza elektoratem Kaczyńskiego, pozostaje świadomość, że ani Niemiecka Republika Demokratyczna, ani Republika Federalna Niemiec nie znalazły formy symbolicznego lub materialnego „zadośćuczynienia” za zniszczenie Warszawy, i że Niemcy nie wypłaciły Polsce reparacji.

Symboliczny jest przypadek pałacu Raczyńskich przy ulicy Długiej, stojącego zaledwie kilkaset metrów od pomnika Powstania Warszawskiego. Tam, gdzie dziś mieści się czytelnia Archiwum Głównego Akt Dawnych, w sierpniu 1944 r. znajdował się staromiejski szpital powstańczej Armii Krajowej. W ostatnich dniach powstania członkowie SS Sonderkommando pod dowództwem Otto Dirlewangera chodzili w tym pałacu od sali do sali i zamordowali w łóżkach około 400 chorych lub rannych członków AK. Każdy, kto bada historię Polski w AGAD-zie, pracuje dosłownie w miejscu masowego mordu. Temu, że ten mord w dużej mierze jest nieznany w Niemczech, trudno się dziwić. Niemcy popełnili masowe mordy jednocześnie w zbyt wielu miejscach okupowanej wówczas Europy.

Przepadły warszawskie zbiory archiwalne i biblioteczne podpalone przez niemieckich żołnierzy na początku września 1944 r. Większość tych zniszczeń jest nie do odrobienia, nie wspominając o urwanych życiorysach zamordowanych ludzi. Spalony pałac Raczyńskich społeczeństwo polskie odbudowało po wojnie własnymi siłami i bez wsparcia Niemiec, podobnie jak leżące w gruzach Stare Miasto w Warszawie.

W strefie wejściowej Archiwum Państwowego jeszcze niedawno znajdowała się szatnia dla zwiedzających. W środku stały proste szare, metalowe szafki z lat 90. z naklejkami: „Zakupiono ze środków Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej”. Stosunek wielkości schowków do całego pałacu Raczyńskich odpowiada z grubsza proporcjom dotychczasowych płatności Republiki Federalnej Niemiec na rzecz Rzeczypospolitej Polskiej w ogóle, a jej stolicy Warszawy w szczególności, do całości szkód im wyrządzonych.

Ucieczka do przodu

W Niemczech reakcje na roszczeniową postawę Lecha Kaczyńskiego były konsekwentnie negatywne. „Die Tageszeitung” opublikował o nim artykuł pod nagłówkiem „Nowy kartofel Rzeczypospolitej”. Choć to satyra o jakości bliskiej zeru, „taz” szczycił się tym, że był to jeden z najczęściej cytowanych tekstów w historii rubryki, w której się ukazał.

Jeszcze sześć lat po tragicznej śmierci Kaczyńskiego w katastrofie pod Smoleńskiem gazeta wyśmiewała się z prezydenta. Szydziła też z błędów językowych w liście do redakcji przysłanym przez pewną Polkę, co świadczy o ukrytym oczekiwaniu rodzimych użytkowników języka niemieckiego, że nadal będzie on środkiem komunikacji między członkami obu społeczeństw i traktowaniu tego jako oczywistości. Dowodzi to też, że tryb asymetryczny utrzymuje się nawet w środowisku, które tak bardzo szczyci się swoją wrażliwością na uprzedzenia.

Ważne było to, że autorka tekstu w „taz”, po upływie sześciu dekad od zakończenia wojny i czterech od uklęknięcia Willy’ego Brandta, nie czuła się już związana niepisanymi zasadami polsko-niemieckiego pojednania. W swoim postrzeganiu siebie i działaniach wobec Polski prawdopodobnie należy do tych, którzy nieświadomie przyjęli pozycję „dobrego Niemca”. Z powodu swoich postępowych przekonań politycznych uważają, że mają prawo krytykować i symbolicznie dyskredytować głowę państwa sąsiedniego, które 80 lat temu miało być zniszczone na rozkaz z Berlina.

Czytaj więcej

Felix Ackermann: Białoruski strach i nędza

Utrata znaczenia pojednania polsko-niemieckiego wynika również z faktu, że nad Renem od początku XXI wieku coraz większa część społeczeństwa widzi siebie przede wszystkim jako Europejczyków. Tacy postępowcy domyślnie zakładają, że gdyby wszyscy w Europie postrzegali siebie tak jak oni, możliwe byłoby przezwyciężenie nacjonalizmu także u innych.

Stawia to dwa wyzwania dla pojednania polsko-niemieckiego. Z jednej strony, w stosunku do tych Polaków, którzy dbają o swoją tożsamość narodową, stworzona jest nowa asymetria, która polega na tym, że Niemcy wyobrażają sobie, że są o krok dalej w rzekomo uniwersalnym rozwoju ludzkości. Z drugiej strony, ucieczka w postnarodową tożsamość europejską daje możliwość uniknięcia tego, by zajmować się ciężarem spuścizny własnej rodziny i środowisk, które sprzyjały powstaniu narodowego socjalizmu. Nowi niemieccy Europejczycy nie chcą już przemawiać jako Niemcy. To sprawia, że praktyki pojednania wydają im się anachroniczne. Jednocześnie ci, którzy postrzegają siebie jako postnarodowych i europejskich, nadal są postrzegani przez stronę polską przede wszystkim jako przedstawiciele niemieckiego społeczeństwa lub narodu.

Postępowa ucieczka do przodu sprawia, że w bieżących sporach Niemcy mogą ponownie uzyskać przewagę nad Polską. Mogą ją krytykować, wskazując na anachroniczność jej działań i myślenia w kwestiach ekologii, polityki tożsamości czy praworządności. Członkowie niemal wszystkich środowisk politycznych nad Renem skrycie śmiali się z kartoflanej satyry z 2006 r., ponieważ Lech Kaczyński reprezentował dla nich politykę, która w Republice Federalnej w dużej mierze uważana była i jest za przezwyciężoną. To, że polski prezydent potraktował satyrę poważnie i podjął przeciwko niej działania polityczne i prawne, można było łatwo zinterpretować jako dowód jego zacofania.

Powrót do pragmatyzmu?

Dziś w dialogu polsko-niemieckim dominują sprawy współczesne. Pojednanie z jego etyczno-moralną specyfiką straciło na znaczeniu. Dialog jest bardziej zorientowany na rozwiązywanie problemów. Charakteryzuje się czterema cechami: niemiecki jest nadal lingua franca, polski i angielski używane są sytuacyjnie; pragmatyzm determinuje próbę radzenia sobie z konkretnymi problemami; zanikł patos; w dialogu pozostają tylko ci, którzy w zasadzie myślą podobnie.

Istnieją liczne fora, na których rozmawiają ze sobą Niemcy i Polacy. Inaczej niż w przeszłości, rozmówcy ani nie postrzegają siebie jako przedstawicieli obu państw ani nie oczekuje się od nich tego z zewnątrz. Odciążenie od patosu pojednania uwalnia stronę niemiecką od konieczności formułowania swojego stanowiska zawsze z uwzględnieniem odpowiedzialności za zbrodnie swoich przodków. A stronę polską – z obowiązku usprawiedliwiania swojego rządu czy bieżących wydarzeń społeczno-politycznych. Rozmówców łączy mniej gest pojednania, a bardziej stosunek do aktualnych problemów politycznych i wola ich przezwyciężenia. Oznacza to, że w pragmatycznych formatach dialogowych poza językiem występuje względna symetria.

Od 2015 r. nasila się jednak presja wynikająca z polaryzacji życia publicznego w Niemczech i Polsce. Radykalna przebudowa systemu sądownictwa przez obóz rządzący zmusza każdego, kto wypowiada się publicznie, do zajęcia stanowiska albo za coraz bardziej narodowo-radykalnym rządem, albo przeciw niemu. Nad Renem w następstwie tzw. kryzysu migracyjnego w latach 2015–2016 wystąpił podobny efekt polaryzacji, z tą jednak różnicą, że napędzająca eskalację debaty publicznej siła polityczna nie była wówczas reprezentowana w Bundestagu ani w rządzie.

W obliczu wojny Rosji z Ukrainą i jej konsekwencji dla energetyki, bezpieczeństwa i polityki europejskiej czy zmian klimatycznych rośnie potrzeba dialogu polsko-niemieckiego w celu rozwiązywania konkretnych problemów na poziomie lokalnym, regionalnym, dwunarodowym i europejskim. Zmniejszają się jednak przestrzenie, w których ten dialog można prowadzić z innowiercami politycznymi – u siebie i z tymi z sąsiedniego kraju.

W reakcji na pojawienie się nowej wersji „dobrego Niemca” – który uważa, że broni przyszłości demokracji w Polsce – polska prawica z roku na rok aktualizuje wizerunek „złego Niemca”. Jesienią 2022 r., w siódmym roku rządów PiS, uderza radykalizacja w polityce zagranicznej. Obraz Niemiec politycy i ideolodzy Zjednoczonej Prawicy malują teraz w najczarniejszych barwach. Kaczyński w swoich wystąpieniach publicznych powtarza mantrę, że UE to nic innego jak instrument niemieckich dążeń hegemonicznych. Zbigniew Ziobro jeszcze w marcu 2022 r. publicznie stwierdzał, że zagrożenie ze strony Niemiec jest większe niż ze strony Rosji Putina, ponieważ dążenie do paneuropejskiej tożsamości i państwowości ma na celu zniszczenie idei suwerennego państwa narodowego, a tym samym niepodległości Polski. Nawet więcej: oskarżył Niemcy o świadome sponsorowanie wojny Rosji z Ukrainą.

W decyzji Komisji Europejskiej o uzależnieniu wypłaty środków z Funduszu Odbudowy dla Węgier i Polski od przestrzegania praworządności Ziobro widział unijny szantaż, za którym kryją się Niemcy. „Chcą budować IV Rzeszę, mają to w genach” – przekonywał.

Pretensje i działania

Wszystkie te złudzenia, wynikające z symbolicznego wykorzystania polskich zbiorowych doświadczeń wojennych we współczesnych politycznych zmaganiach, nie są stanowiskami wypracowanymi w dialogu z niemieckim odpowiednikiem, lecz projekcją własnego dążenia do wielkości i niezależności. Wyrażający się w tym historyczny kompleks niższości jest lustrzanym odbiciem głębokiego przekonania wielu Niemców, że w pokonywaniu narodowosocjalistycznej przeszłości osiągnęli mistrzostwo świata. Po obu stronach dominuje przekonanie: „Jesteśmy bohaterami”.

W przeciwieństwie do pojednania czy dialogu polsko-niemieckiego, praktyka resentymentu nie wymaga bezpośredniej komunikacji z niemieckim rozmówcą. Emblematyczne są plakaty, które dwie polskie organizacje pozarządowe – Reduta Dobrego Imienia i Ruch Higieny Moralnej – od kilku lat umieszczały na ścianach warszawskich kamienic i słupach ogłoszeniowych. Na jednym z plakatów grafik opatrzył ikoniczną bramę do obozu w Auschwitz hasłem: „Reparacje czynią wolnym”. Kolejny plakat pokazywał ruiny Warszawy z napisem po niemiecku: „Hej, Szwabie, oddaj to, co twój dziadek ukradł w Polsce! Albo zapłać za to!”.

Przeniesienie polsko-niemieckich resentymentów na pole walki polsko-polskiej, i z teorii do praktyki, odbyło się w 2016 r. podczas napaści na prof. Jerzego Kochanowskiego. Historyk z Uniwersytetu Warszawskiego jechał tramwajem z kolegą z Uniwersytetu w Jenie. Rozmawiali po niemiecku. W pewnej chwili jeden ze współpasażerów zażądał, aby przestali mówić w tym języku. Po krótkiej wymianie słów fizycznie zaatakował Kochanowskiego. Sąd skazał napastnika na dziesięć miesięcy więzienia.

Ze względu na brak niemieckiego rozmówcy jako strony konfliktu, była to, ściśle rzecz biorąc, wewnątrzpolska debata o obecność języka niemieckiego w Polsce na początku XXI wieku. Naukowiec z Jeny nie interweniował bowiem w tramwaju, nie wypowiadał się też potem publicznie na temat incydentu. Centralną cechą polsko-niemieckiego resentymentu jest więc to, że jest to jednostronny proces prowadzony przede wszystkim w języku polskim. Język niemiecki lub postać Niemca służą wyłącznie jako symboliczny wyzwalacz pretensji do rzekomego wewnętrznego wroga Polski.

Instytut Pamięci Narodowej w 2018 r. kontynuował symboliczną walkę w duchu tego resentymentu. Na okładce swego „Biuletynu” zamieścił zdjęcia więźniów obozu koncentracyjnego z cytatem z Zofii Nałkowskiej, którego oryginał brzmi: „Ludzie ludziom zgotowali ten los”. IPN go jednak strawestował: „Niemcy ludziom zgotowali ten los”. Wchodząca w skład Instytutu Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu doprowadziła do finału więcej spraw sądowych przeciwko sprawcom zbrodni z czasów okupacji niż wszystkie niemieckie sądy w okresie powojennym razem wzięte, jednak IPN pozostawił na boku sferę autentycznych świadectw i przeszedł do walki politycznej. Znamienne jest, że towarzysząca temu wewnątrzpolskiemu przesunięciu dyskursu autoradykalizacja pozostała w dużej mierze bez reakcji w niemieckiej przestrzeni publicznej.

Niedoszła wspólnota prawicowych radykałów

Druga kadencja koalicji kierowanej przez PiS charakteryzuje się tym, że polski rząd przywiązuje dużą wagę do ograniczenia do minimum spotkań i praktyk pojednania polsko-niemieckiego, aby nie dawać Niemcom okazji do prezentowania się jako „dobrzy Niemcy”. Polskiej prawicy również wyraźnie brakuje kadr, które znają język niemiecki i są skłonne do prowadzenia dialogu. Tym łatwiej jest im go unikać, że siły, które są zaangażowane w dialog polsko-niemiecki, to przede wszystkim osoby, które wyraźnie odrzucają Kaczyńskiego, PiS i ich sposób rządzenia.

Inni przedstawiciele polskiej prawicy są otwarcie wrogo nastawieni do Niemiec. A wrogość uniemożliwia realizację zasady dialogu.

W obozie PiS jest kilka prominentnych postaci, które wcześniej uczestniczyły w dialogu polsko-niemieckim. Dobitnym przykładem jest korespondent telewizji publicznej Cezary Gmyz, który w swoich relacjach z Berlina od lat maluje nienawistny obraz Niemiec zdominowany przez groźnych migrantów i polityczną poprawność społeczeństwa. Przed wejściem Polski do UE Gmyz był współinicjatorem i motorem polsko-niemieckiego tandemu dziennikarskiego przy wsparciu fundacji Roberta Boscha, który przez lata ułatwiał wymianę zawodową. Biograficzne opracowanie przyczyn jego odwrócenia się od dialogu w kierunku kultywowania otwartego resentymentu byłoby ważnym przedsięwzięciem naukowym.

Jeszcze ważniejsze byłoby trzeźwe spojrzenie na zwrot Zdzisława Krasnodębskiego, byłego profesora Uniwersytetu w Bremie. Socjolog przez dziesięciolecia szukał dialogu z niemieckimi kolegami, zanim w 2014 r. został posłem do Parlamentu Europejskiego z ramienia PiS i stopniowo odwracał się od wszelkich form dialogu polsko-niemieckiego. Dziś Krasnodębski jest nie tylko doradcą polskiego rządu w sprawach polityki europejskiej i niemieckiej, ale i silnie wpływa na polską agendę polityczną.

Mniej błyskawiczna była kariera historyka Bogdana Musiała, który po ucieczce z PRL w 1985 r. znalazł azyl polityczny w Republice Federalnej, doktoryzował się tam pracą o prześladowaniu Żydów w okupowanej Polsce, a następnie dostarczył ważnych impulsów do badań historii narodowego socjalizmu oraz stalinizmu. Opuścił Instytut Strat Wojennych utworzony przez rząd Zjednoczonej Prawicy, bo nie godził się ani na metody wyliczania strat demograficznych, ani na celowe przemieszanie liczb cywilnych ofiar RP żydowskich i nieżydowskich. W dialogu polsko-niemieckim nie uczestniczy od lat.

Krasnodębskiego, Musiała i Gmyza łączy decyzja o nieuczestniczeniu ani w uświęconych tradycją praktykach pojednania polsko-niemieckiego, ani w analogicznych formach dialogu. Z dystansu można to interpretować jako świadomą decyzję o nieuczestniczeniu w próbach osiągnięcia czegoś, co byłoby tylko rzekomą symetrią w stosunkach polsko-niemieckich.

W Niemczech można znaleźć analogie do radykalnej przemiany Zdzisława Krasnodębskiego. Państwa nie są statycznymi tworami. Zmieniają się pod wpływem zmian społecznych w kraju i tych w polityce międzynarodowej. Republika Federalna z 2022 r. nie jest już tą lat 80. czy 90. XX w., ani nawet tą z pierwszej dekady obecnego stulecia. W podobny sposób, w jaki Alexander Gauland, dziś jeden z liderów Alternatywy dla Niemiec, zakotwiczony niegdyś w centrum CDU, stracił swój polityczny Heimat w wyniku zmiany społecznej i wynikającej z niej zmiany w CDU, Krasnodębski prawdopodobnie stracił kontakt z krajem, który przyjął go i zapewnił uprzywilejowane możliwości pracy naukowej w latach 80. Krasnodębski i Gauland mogliby stworzyć doskonałą parę dialogową – ich poglądy i doświadczenia życiowe są zbliżone.

W nowej sytuacji byłoby teoretycznie do pomyślenia, aby polska prawica utworzyła z niemiecką coś, co nazwalibyśmy przestrzenią echa. Radykalna działaczka Tatjana Festerling podjęła taką próbę krótko po zwycięstwie wyborczym PiS , gdy na początku 2016 r. zorganizowała z ramienia ruchu Pegida wiec pod hasłem „Twierdza Europa” przed warszawskim Zamkiem Królewskim. Wprawdzie chuligani i prawicowi radykałowie z zadowoleniem przyjęli jej antymuzułmańską agitację przeciwko uchodźcom i migrantom z terenów objętych wojną na Bliskim Wschodzie, ale symbolicznego zwarcia szeregów pozaparlamentarnej niemieckiej prawicy z polskimi partiami nie udało się zrealizować, bo nadal istniał problem asymetrii. Politycy Alternatywy dla Niemiec, tacy jak Björn Höcke, upewnili się o tym, przesuwając krok po kroku granice tego, co można powiedzieć także w Niemczech, wzywając do zakończenia dotychczas obowiązującej kultury pamięci, która była przecież próbą zmniejszenia owej asymetrii.

Czytaj więcej

Felix Ackermann: Siła i bezsilność Rzeczypospolitej

Mateusz Morawiecki w 2022 r. był dumny z próby stworzenia paneuropejskiej koalicji skrajnie nacjonalicznych polityków z Viktorem Orbánem i Marine Le Pen na czele, aby wspólnie zapobiec dalszej integracji Unii Europejskiej. Morawiecki – jako premier kraju poszkodowanynego przez niemiecką odmianę faszyzmu – nie widzi problemu w zwarciu szeregów z postfaszystami we Włoszech i ultranacjonalistami we Francji. Ale integracja z postfaszystami z Niemiec w Polsce do dziś jest wykluczona, nawet na ultraprawicowych obrzeżach obozu władzy. Po pierwsze, wszystkie polskie rodziny zostały bezpośrednio dotknięte niemiecką przemocą okupacyjną. Z drugiej strony nad Wisłą prawica ma strategiczny interes w utrzymaniu historycznej asymetrii między Niemcami a Polską, a nie w zniwelowaniu jej poprzez – w zasadzie możliwy – symetryczny dialog skrajnych prawicowców z klubu miłośników samoradykalizacji.

Jak pokazuje niemieckojęzyczna kampania plakatowa w Warszawie, podtrzymywanie asymetrii historycznej nadal służy jako źródło wewnętrznej mobilizacji politycznej. Nadaje się do szukania wrogów wewnętrznych. Donald Tusk i jego Platforma Obywatelska w tym duchu są do dziś konsekwentnie przedstawiani jako „niemieccy agenci”.

Z powodu tej strategicznej decyzji rządu PiS, by nie tworzyć owej publicznej „przestrzeni echa” dla Gaulanda, Krasnodębskiego i im podobnych, dialog polsko-niemiecki dziś odbywa się przede wszystkim w zamkniętych forach podobnie myślących ludzi, których łączy odrzucenie reżimu PiS i zasadnicze uznanie dla integracji europejskiej. Rozumienie polityki przez Jarosława Kaczyńskiego oparte na schemacie „przyjaciel – wróg” powoduje, że te siły opozycyjne mają obecnie niewielki dostęp do zasobów państwa. Nawet jeśli poszczególni przedstawiciele dawnego dialogu pozostają na stanowiskach państwowych lub pełnią swoje funkcje, to ich możliwości kształtowania polityki są często znacznie mniejsze niż przed 2015 r.

Konsekwencje końca pojednania jako podstawy współpracy międzyrządowej oraz systematycznej marginalizacji dialogu widać było latem 2022 r. Masowa śmierć ryb w Odrze dobitnie pokazała niezdolność do wspólnego działania wobec transgranicznej katastrofy ekologicznej. Przyczyną były nie tylko nierozwiązane zadania domowe na obu brzegach rzeki granicznej, ale i rażący brak kanałów komunikacji.

Dwie schizofrenie

Polska jest obecnie najważniejszym europejskim partnerem handlowym Niemiec po Francji i Holandii. Jej gospodarka jest nadal trzykrotnie mniejsza w przeliczeniu na mieszkańca niż niemiecka, ale skala asymetrii stała się znacznie mniejsza niż w 1990 r., kiedy to stosunek ten wynosił jeszcze około 1 do 12. W obliczu rosyjskiej wojny przeciwko Ukrainie Polska w 2022 r. pokazuje swoją zdolność do działania. Czy to w kwestii wsparcia militarnego dla Ukrainy, czy przyjęcia uchodźców, Rzeczpospolita Polska działa szybko, jasno i konsekwentnie. Gdy przekazała już na Ukrainę ponad 100 poradzieckich czołgów, w Niemczech dopiero zaczynała się dyskusja o dostarczeniu ciężkiej broni. Jeśli kontrakty na dostawy z Korei Płd. i USA zostaną zrealizowane, a polityka obronna Niemiec pozostanie mało energiczna, nie jest wykluczone, że za kilka lat polska armia będzie miała więcej operacyjnego ciężkiego sprzętu bojowego niż Bundeswehra. Dzięki utworzeniu Wojsk Obrony Terytorialnej Polska ma obecnie prawie tylu obywateli w formacjach obronnych, ilu żołnierzy ma Bundeswehra.

W bieżącej polityce między oboma krajami pojawiła się nowa realna symetria, umożliwiająca Polsce występowanie z pozycji siły. Nie prowadzi to jednak do otwartej i szczerej rozmowy, czego przykładem były pod koniec 2022 roku celowo wywołane nieporozumienie w sprawie stacjonowania na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej systemów obrony Patriot z zapasów niemieckich sił zbrojnych.

Rząd polski nie wykorzystuje tej nowej realnej symetrii do realizowania własnych interesów w pragmatycznych formatach dialogu polsko-niemieckiego, ponieważ świadomie podtrzymuje historyczną asymetrię. Pokazał to Jarosław Kaczyński 1 września 2022 r., kiedy to przedstawił żądania reparacyjne wobec Niemiec. Żądania te służą mobilizacji prawicowych wyborców w Polsce przed wyborami parlamentarnymi jesienią 2023 r. oraz jako amunicja w walce o przyszłość Unii Europejskiej. PiS pośrednio odmawia Republice Federalnej Niemiec legitymacji do opowiadania się za silniejszą integracją polityki zagranicznej i bezpieczeństwa w UE.

Działania PiS były i są możliwe za sprawą stanowiska rządu niemieckiego, które opiera się na pięciu niepisanych założeniach: po pierwsze, że pojednanie polsko-niemieckie dokonało się już w gestach przeszłości. Należy o nich pamiętać w dniach upamiętniających; po drugie, że formy indywidualnych odszkodowań zostały w dużej mierze zakończone; po trzecie, że żądania reparacji państwowych są prawnie nieistotne; po czwarte, że dzięki wspólnemu sąsiedztwu w UE dawno osiągnięto symetrię w stosunkach polsko-niemieckich; po piąte, że Niemcy kompleksowo „przerobili” swoją narodowosocjalistyczną historię.

Schizofrenia dzisiejszej polityki Kaczyńskiego i Morawieckiego polega na walce o symetrię w działaniu politycznym w teraźniejszości przy zachowaniu historycznej asymetrii jako hipoteki strony niemieckiej i wewnętrznego zasobu politycznego. Schizofrenia wielu Niemców polega na tym, że uważają oni, iż historyczną asymetrię przezwyciężyły symboliczne osiągnięcia pojednania i trwała przemiana w „dobrych Niemców”, i dlatego nie widzą potrzeby merytorycznej materialnej ugody z państwem polskim, wykraczającej poza cesję niemieckich prowincji wschodnich na rzecz Polski.

Najważniejszym spostrzeżeniem wynikającym z analizy pojednania, dialogu i resentymentu jako sposobów mówienia i działania w stosunkach polsko-niemieckich jest koniec późnonowoczesnej linearności. Z jednej strony widzimy teraz wyraźniej, że przyszły rozwój stosunków sąsiedzkich jest równie niepewny jak wynik wyborów do polskiego parlamentu w 2023 r. Z drugiej wzajemne stosunki – czy to w trybie pojednania, dialogu czy resentymentu – układają się we wciąż nowe konstelacje. Redakcja pisma „Dialog” przygotowuje nowe numery tematyczne. Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie wypełnia nowym życiem akademickim obszar badawczy „Globalne wyzwania i zmiany społeczne”. Ambasador Niemiec w Warszawie Thomas Bagger praktykuje cyfrowe pojednanie za pośrednictwem Twittera, dokumentując swój udział w wydarzeniach upamiętniających w Polsce. Nowy ambasador RP w Berlinie Dariusz Pawłoś przyjmuje przyjazny ton, choć pozostaje stanowczy w sprawie żądań reparacyjnych. Jesienią 2022 r. Katarzyna Wielga-Skolimowska, polska menedżerka kultury, została nowym prezesem Federalnej Fundacji Kultury, jednej z najważniejszych niemieckich instytucji kulturalnych na szczeblu federalnym (co nad Wisłą przeszło niezauważone).

A czym zajmuje się Jarosław Kaczyński? W kampanii wyborczej, która w praktyce już się zaczęła, uprawia mowę nienawiści wobec sąsiadów zza Odry, aby dotrzymać kroku twardej konkurencji ze strony Zbigniewa Ziobry.

Dla odpowiedzi na pytanie o przyszłość w relacjach polsko-niemieckich decydujące pozostaje to, jak Polacy i Niemcy poradzą sobie z jednoczesną obecnością symetrii i asymetrii oraz w jakim języku będą prowadzić przyszłe rozmowy. Esperanto nie stało się alternatywą dla języka niemieckiego jako lingua franca w żadnym z krajów, pomimo obecności wiernych fanów jego twórcy Ludwiga Zamenhofa. Za sprawą Netfliksa czy HBO angielski ma większe szanse.

Przyszłość asymetrii między dwoma społeczeństwami będzie dyskutowana nie tylko na polu historii, polityki, ekonomii, kultury, języka, nauki, ekologii i wojskowości, ale w wymiarach, które pozostały tu nieuwzględnione. Należy do nich m.in. dotychczas w dużej mierze niewidoczna rola kobiet w praktykach pojednania, dialogu i resentymentu – nieobecność perspektywy, bądź co bądź, prawie 60 mln mieszkanek obu krajów jest zdumiewająca i wymaga osobnego potraktowania. Brakuje też perspektywy 17 mln obywateli NRD, których stosunek do PRL różnił się wyraźnie od podejścia obywateli republiki bońskiej.

Ponadto bez odpowiedzi pozostaje pytanie, jak migracja zmieniła społeczeństwa obu krajów. Ich współcześni mieszkańcy nie zawsze przecież konfrontują się ze sobą tylko jako Niemcy i Polacy.

Mroczne dziedzictwo

A jak potoczyły się losy mężczyzn, którzy w więzieniu na Rakowieckiej po 1945 r. rozpoczęli dialog polsko-niemiecki? Po powrocie z Polski Hermann Kant wywarł decydujący wpływ na literacką i teatralną historię NRD od 1949 r. Filmowa wersja jego powieści „Pobyt” z 1983 r. pozostała przede wszystkim niemiecko-niemiecką konfrontacją z narodowym socjalizmem; obecnie jest w dużej mierze zapomniana także w Niemczech. Kant nigdy nie zaangażował się w niemiecko-polskie porozumienie.

Wyrok śmierci wobec Kazimierza Moczarskiego został zamieniony na dożywocie przez Sąd Najwyższy w 1953 r. Trzy lata później Moczarski został sądownie uniewinniony od wszystkich zarzutów i zwolniony. Swoje wspomnienia „Rozmowy z katem” najpierw opublikował po polsku, a od 1977 r. wydawano je na świecie w wielu językach. Jego córka Elżbieta pracuje do dziś w fundacji rodziny Moczarskich, aby spuścizna ojca służyła polsko-niemieckim rozmowom.

Wyrok śmierci na Josefa Stroopa wykonano w marcu 1952 r. przy Rakowieckiej. Jak dotąd nic nie wiadomo o fundacji rodziny Stroop, która działałaby na rzecz porozumienia polsko-niemiecko-żydowskiego. Bogato ilustrowana i wystawnie zredagowana dokumentacja Stroopa dotycząca brutalnego zniszczenia getta pozostaje natomiast dokumentem, który pozwala zrozumieć, jak antysemityzm i rasizm jako podstawowe składniki ideologii narodowego socjalizmu doprowadziły bezpośrednio do wymordowania ponad 350 tys. żydowskich mieszkańców Warszawy. Mroczne dziedzictwo Stroopa jest obecne, gdy redaktorzy niemieckich gazet do dziś nie potrafią odróżnić obrazów materialnych skutków tłumienia powstania w getcie od obrazów tłumienia powstania warszawskiego. W 1943 r., inaczej niż w 1944 r., niemieccy okupanci Warszawy mieli jeszcze czas i środki, aby po wywiezieniu pozostałych 56 tys. Żydów do obozu zagłady w Treblince zlecić robotnikom przymusowym całkowite usunięcie ruin północnego centrum miasta. Ikoniczne zdjęcie samotnego kościoła rzymskokatolickiego stojącego pośrodku pola gruzów o powierzchni kilku kilometrów kwadratowych będzie nadal wykorzystywane jako ilustracja powstania warszawskiego w publicznej dyskusji nad polskimi żądaniami dotyczącymi niemieckich reparacji.

Felix Ackermann jest kulturoznawcą i historykiem, profesorem historii stosowanej na FernUniversität Hagen. Obronił doktorat na temat radzieckiej oraz niemieckiej okupacji Grodna.

W 2004 r. prezydent stolicy Lech Kaczyński, żądając rekompensat za zniszczenia wojenne, nie występow

W 2004 r. prezydent stolicy Lech Kaczyński, żądając rekompensat za zniszczenia wojenne, nie występował już wobec Niemców z pozycji ofiary, lecz jako potomek społeczeństwa powstańczego, które starło się z wrogiem (na zdjęciu podczas odsłonięcia dzwonu upamiętniajacego dowódcę powstania warszawskiego gen. Antoniego Chruściela, 31 lipca 2004 r.)

Witold Rozbicki/REPORTER

W pierwszych latach po zakończeniu niemieckiej wojny eksterminacyjnej w Europie Środkowo-Wschodniej, w zniszczonych polskich miastach niemieccy jeńcy wojenni, jak przyszły pisarz Hermann Kant, oczyszczali ruiny z gruzu i budowali fundamenty nowych domów. W powieści „Pobyt” Kant wrócił później do czterech lat pracy przymusowej i uwięzienia w Polsce.

Bohater jego książki zastanawia się, co z porządku społecznego ustanowionego przez Wehrmacht i nazistowską partię przetrwa w nowym świecie. Choć on i inni niemieccy mężczyźni przebywają fizycznie w Polsce i są tu zmuszeni do konfrontacji z czynami popełnionymi przez Niemców, to w literackiej rzeczywistości nakreślonej przez Kanta chodzi nie o zrozumienie Polaków, lecz o samozrozumienie – uświadomienie sobie indywidualnej odpowiedzialności w dopiero co zakończonej wojnie.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi