Jestem daleki od twierdzenia, że można kontrolować swój koniec. Nikt nigdy tak naprawdę nie ma nad tym kontroli. Ostatecznie w nasze życie wkraczają fizyka, biologia i przypadek. Chodzi jednak o to, że nie jesteśmy wobec nich bezradni. Odwaga polega na tym, żeby pogodzić się z obydwoma tymi faktami. Mamy pewien margines swobody działania, możliwość kształtowania naszej historii, chociaż z biegiem czasu coraz bardziej ulega on zawężeniu. Kiedy to zrozumiemy, kilka wniosków staje się dla nas oczywistych: że najbardziej okrutnym zaniedbaniem, jakie popełniamy w opiece nad ludźmi chorymi i starszymi, jest niezrozumienie, iż poza bezpieczeństwem i pozostaniem przy życiu mają oni również inne priorytety; że możliwość kształtowania własnej historii jest kluczowa dla zachowania poczucia sensu życia; że mamy okazję przekształcić nasze instytucje, naszą kulturę i nasze rozmowy w taki sposób, aby każdy z nas miał swobodę w większym niż dotychczas stopniu samodzielnie pisać ostatnie rozdziały swojego życia.
Czytaj więcej
Na moje wybory lektur niewątpliwie wpływa wojna w Ukrainie i otaczająca nas atmosfera niepewności.
Strach przed błędem
Nieuchronnie pojawia się pytanie o to, jak daleko powinna sięgać ta swoboda pod sam koniec życia: czy zgodnie z logiką zachowania ludzkiej autonomii i kontroli nad własnym życiem powinniśmy pomagać ludziom przyspieszyć ich śmierć, jeśli sobie tego życzą? „Wspomagane samobójstwo” stało się specjalistycznym terminem, chociaż jego zwolennicy wolą używać eufemizmu „śmierć z godnością”. Zresztą wszystko wskazuje na to, że przynajmniej częściowo uznajemy to prawo, zezwalając ludziom na rezygnację z jedzenia, wody, leków czy leczenia, nawet wtedy, gdy potęga nowoczesnej medycyny pozwala jeszcze utrzymać ich przy życiu. Przyspieszamy czyjąś śmierć za każdym razem, kiedy odłączamy kogoś od respiratora albo sztucznego odżywiania. Pomimo początkowych sprzeciwów obecnie kardiolodzy respektują prawo pacjentów do wyłączania na ich życzenie sztucznych rozruszników serca. Uznajemy również za konieczne przyzwolenie na podawanie ludziom leków przeciwbólowych i środków nasennych w celu zredukowania bólu i dyskomfortu, nawet jeśli w ten sposób umyślnie przybliżamy moment ich śmierci.
Jedyne, czego domagają się zwolennicy „śmierci z godnością”, to danie osobom cierpiącym tej samej możliwości, ale przy zastosowaniu leków jednoznacznie przyspieszających śmierć. Mamy wyraźną trudność z zachowaniem spójnego filozoficznie rozróżnienia pomiędzy przyznaniem ludziom prawa do zatrzymania zewnętrznych lub sztucznych procesów przedłużających życie a przyznaniem im prawa do przerwania naturalnych, wewnętrznych procesów, które także to czynią.
U źródeł tego sporu leży pytanie o to, jakiego błędu boimy się bardziej – błędu przedłużania cierpienia czy błędu skrócenia wartościowego życia. Powstrzymujemy zdrowych ludzi przed popełnieniem samobójstwa, ponieważ przypuszczamy, że ich cierpienie psychiczne jest często tylko chwilowe. Sądzimy, że dzięki naszej pomocy ich „ja pamiętające” spojrzy później na sprawy inaczej niż „ja doświadczające” – i faktycznie tylko garstka niedoszłych samobójców podejmuje kolejną próbę; ogromna większość ostatecznie jest szczęśliwa, że żyje. Lecz jedynie ktoś o sercu z kamienia może nie współczuć ludziom nieuleczalnie chorym, co do których nie ma wątpliwości, że ich cierpienie będzie tylko wzrastać.