Bernard Newman. Rowerem przez Polskę w ruinie

Nigdzie nie usłyszałem ostrzejszej krytyki całkowitego wywłaszczenia niż w wioskach, gdzie rozradowani ziemią na własność chłopi znajdowali chwilę, by przypomnieć niedolę człowieka, który pół życia ich zatrudniał.

Publikacja: 28.10.2022 17:00

Polska wieś w 1946 roku

Polska wieś w 1946 roku

Foto: PAP/CAF

Rosyjski najazd najbardziej dał się we znaki chłopom. Zwyczaj stacjonowania wojska na wsi ogromnie zakłóca wiejską gospodarkę, która nigdy nie może narzekać na klęskę urodzaju. Ruszyłem samotnie na objazd wsi. Monotonnie rozbrzmiewały skargi na rosyjskie grabieże. Można było jednak rozsądnie zakładać, że to jedynie faza przejściowa. Bardziej mnie interesowało badanie skutków programu reformy rolnej.

Czytaj więcej

Rosyjskie imperium po kolei

Złowieszcze miano

Wieśniacy nigdy nie reagują dobrze na dyscyplinę, czy będzie ona ekonomicznej, czy też innej natury. Spotkałem ludzi, którzy zrealizowali życiowe cele, czyli posiedli na własność ziemię, lecz teraz obmyślali sposoby, by oszukać państwo, które im to umożliwiło.

Wyjaśniałem już, że osadzony na gospodarce chłop musi oddać państwu umiarkowaną część zbiorów jako formę spłaty. Ponadto 25 proc. produkcji rolnej musi zostać sprzedane rządowi po stałych, niskich cenach. To te płody rolne zapewniają racje podstawowe wydawane ludziom w miastach.

Pozostałą produkcję gospodarstwa rolnego można sprzedać na wolnym rynku, gdzie osiąga ona ceny od ośmiu do dziesięciu razy wyższe od cen państwowych. Pokusa jest oczywista. Chłop niekiedy próbuje uniknąć rządowych kontyngentów, by zachować więcej towaru na wolną sprzedaż.

Postępując w ten sposób, zachowuje się on nie tylko antyspołecznie, ale też bardzo nierozsądnie. Wielu komunistów chciało od razu ustanowić gospodarstwa kolektywne, ale ustąpili przed oczywistymi i przytłaczającymi pragnieniami chłopów. Jeżeli jednak nie uda się zaopatrzyć miejskich pracowników w żywność, może dojść do drastycznych działań. Słyszałem, jak nawet w rządowych kręgach w Warszawie mówi się o chłopach jako kułakach – złowieszcze to miano. Polacy dobrze by zrobili, studiując historię rosyjskiej rewolucji – jak to chłopi usiłowali przeciwstawić się rządowi i jak się okazało, że to oni będą ginąć z głodu. Wśród ludzi władzy jest przynajmniej kilku o podobnym temperamencie co bolszewicy w 1920 roku. Nie będą oni raczej spokojnie patrzeć, jak ich ulubione plany są sabotowane przez upór rodzimych chłopów.

Siły tradycji nie sposób złamać w jeden dzień

Nie jest prawdą, że wszyscy pozbawieni majątków ziemianie schronili się w Krakowie, natomiast niektórzy tam osiedli. Większość z nich jest rozgoryczona i trudno mieć im to za złe. Przewidywali, że utracą ziemię, ponieważ od dawna było oczywiste, że sprawy idą w tym kierunku. Mają jednak pretensje, że nie dostali żadnych odszkodowań i że skonfiskowano im domy i mienie osobiste. Pod tym względem uważam, że ich żale są usprawiedliwione.

Pewien polski prominent tak to tłumaczył:

– Musi pan zrozumieć, że to nie była reforma gospodarcza – tylko polityczna. Naszym zadaniem nie było jedynie pozbawienie magnata ziemi, musieliśmy ukrócić jego wpływy. Generalnie jest on sprytniejszy od chłopa. Jeślibyśmy mu pozwolili zostać we dworze, to ciągle wywierałby ogromny wpływ na swoją wieś, siły tradycji nie sposób złamać w jeden dzień. Tak więc nakazano mu natychmiast się wynosić. W późniejszym czasie, jeśli będzie chciał, będzie się mógł ubiegać o gospodarstwo w innej części kraju i samemu zostać chłopem. Niektórzy ziemianie bardzo dobrze się zachowywali. Są dobrymi rolnikami i pomagają w prowadzeniu nowych eksperymentalnych gospodarstw. Inni muszą zmienić poglądy.

Tymczasem mogą umrzeć z głodu. Spotkałem paru żyjących w skrajnej nędzy. Inni pozostawali na łasce swoich wieśniaków. Nigdzie nie usłyszałem ostrzejszej krytyki całkowitego wywłaszczenia niż w wioskach, gdzie rozradowani ziemią na własność chłopi znajdowali chwilę, by przypomnieć niedolę człowieka, który pół życia ich zatrudniał.

– To trzeba będzie zmienić – mówili. – Jesteśmy Polakami, nie Rosjanami.

Czytaj więcej

Jan Mencwel: Polskie elity są przyspawane do aut

Karygodna bezmyślność

Katowice są jak Sheffield, tylko czystsze. To miasto wyraźnie przemysłowe o walorach raczej praktycznych niż estetycznych. Otaczające je tereny są pagórkowate, na południu zaś przechodzą we wzgórza i góry Kraju Sudeckiego.

Tu także zniszczenia wojenne były stosunkowo niewielkie. Ludzie wydawali się o wiele lepiej ubrani i odżywieni od warszawiaków – Niemcy potrzebowali węgla z Górnego Śląska, więc traktowali mieszkańców o wiele łagodniej niż partyzantów w Warszawie. Ponownie sobie uświadomiłem, że jak dotąd żaden kraj nie wynalazł metody sprawiedliwego podziału nędzy i cierpień wojny. To chyba zresztą niemożliwe, nic nie wynagrodzi utraty ukochanej osoby. A jednak kobieta, która straciła męża, ale zachowała dom, znajduje się w odrobinę lepszym położeniu niż ta, która straciła męża i cały dobytek. W każdym też społeczeństwie jakaś jego część wychodzi niemal nietknięta z opresji. Bardzo często im słabiej kogoś osobiście dotknęło cierpienie, tym mniej współczucia ma dla przeżyć innych osób. W tym rejonie Polski napotkałem niewielu, którzy naprawdę pojmowali tragedię Warszawy.

Około 70 proc. zakładów przemysłowych podjęło już pracę. Znowu dobiegały mnie zwyczajowe skargi na zabranie maszyn i sprzętu przez Rosjan, ruszyłem więc sprawdzić sytuację na własne oczy. Niektóre żale były przesadzone, inne zaś słuszne.

– Próbowaliśmy ich powstrzymać, ale w ogóle nas nie słuchali – tłumaczył mi pewien robotnik. – Mówili, że Niemcy rozbudowali nasze zakłady podczas okupacji, wobec czego maszyny im się należą jako łup wojenny. Ale nie zabrali tylko wyposażenia zainstalowanego przez Niemców, nasz sprzęt też zagarnęli. Serce mi się krajało, gdy patrzyłem, co oni robili. Wyrywali po prostu maszyny z betonowych osadzeń; kiedy ten sprzęt dotrze do Rosji, będzie się już tylko nadawał na złom. Po co to wszystko? Niech pan przyjdzie i sam zobaczy.

Nie jestem mechanikiem, ale potrzaskane szczątki wyposażenia nie sugerowały, że wymontowano je jak należy. Demontaż sprzętu technicznego jest zadaniem dla fachowców, a że większość rosyjskich specjalistów była ogromnie zajęta, to powierzono je żołnierzom wojsk inżynieryjnych. Później widziałem wiele jadących do Rosji pociągów załadowanych maszynami. Czasami dbano o ładunek w sposób godny pochwały, innym zaś razem krytyka polskich robotników była w pełni zasłużona. Niekiedy w oczy biła karygodna bezmyślność. Widziałem wywożone ciężarówkami z Niemiec maszyny liczące w charakterze łupu. Wstawiono je luzem na platformy – a lał rzęsisty deszcz. Zanim dotrą do Rosji, będą już bezużyteczne.

Robotnicy mieli mnóstwo pretensji o warunki, w których żyli, ale to było nieuniknione. Miejski pracownik rzadko myśli perspektywicznie, a wyjaśniałem już, że odważna polityka rządu, polegająca na zamrożeniu płac i obniżeniu cen, pociągała za sobą wiele dokuczliwości. Tak naprawdę żaden ustrój nie zdołałby wyeliminować trudności życiowych w kraju tak ciężko doświadczonym jak Polska.

Ci komuniści są bardzo tolerancyjni wobec fachowców

W Katowicach spotkałem mężczyznę w brązowej drelichowej kurtce. Szeroko się uśmiechał, gdy ponownie mi się przedstawiał.

– Spotkaliśmy się lata temu – przypomniał. – Och, nie dziwię się, że pan mnie nie pamięta. Ostatni raz widzieliśmy się na przyjęciu u gubernatora, a ja byłem w stroju wieczorowym! Miałem tu fabrykę. Oczywiście została znacjonalizowana, a ja nie dostałem żadnego odszkodowania. Dali mi jednak pracę w mojej własnej fabryce i to trzyma mnie przy życiu. Czegóż więcej może chcieć człowiek po ponad pięciu latach niemieckiej okupacji? Tak, było ciężko. Ale wie pan, chociaż nie mogę się zgodzić z rządem w wielu sprawach, to doceniam ogrom ich zadań. Niemcy drukowali banknoty złotowe bilionami, były bezwartościowe. Tak więc rząd ściągnął je z rynku i wydał nowy pieniądz. Nikt nie mógł mieć więcej niż pięćset złotych w nowej walucie. Wie pan, ile to warte w sile nabywczej.

Wiedziałem – około funta.

– Zamrożono wszystkie depozyty bankowe. Co oznacza, że fortuny prywatne zniknęły. Jednego dnia byłem bogatym człowiekiem, a następnego niemal nędzarzem. I tak jednak nie wyszedłem na tym tak źle jak mój kuzyn. Miał majątek ziemski i dobrze na nim gospodarował. Stracił wszystko, nawet dom, a ja musiałem przygarnąć jego rodzinę. Bo mnie przynajmniej zostawili dom, a ponieważ sprzedajemy po trosze jego wyposażenie, udaje nam się przetrwać. Nie mogę specjalnie narzekać. O wiele lepiej mi się wiedzie niż tysiącom innych ludzi. I lubię swoją pracę w fabryce. Zawsze tak było. Mój nowy szef jest komunistą, ale to bardzo rozsądny człowiek. Bladego pojęcia nie ma o metalach i sam to przyznaje, tak więc bierze pensję menedżera, ale pozwala mi zająć się tym, co trzeba. Może jestem szczęśliwszy niż on.

Spotkałem kierownika kopalni, który twierdził, że jest bardzo zadowolony.

– Oczywiście, nasza sytuacja ekonomiczna jest straszna, ale nikt z nas od niej nie ucieknie – wyjaśnił. – Ale ci komuniści są bardzo tolerancyjni wobec fachowców. Wszyscy zachowaliśmy swoje dawne miejsca pracy, tak czy siak powinniśmy być szczęśliwi z tego powodu, dla dobra Polski, ale dają nam uczciwą część tego, co akurat jest. Mam kartki żywnościowe kategorii pierwszej i oprócz tego od czasu do czasu dostaję paczki z UNRR-y. W dzisiejszej Polsce to o wiele więcej warte od pieniędzy. No i teraz naprawdę jestem kierownikiem kopalni. Pamięta pan, że przed wojną zaczęły się standardowe konflikty ze związkami zawodowymi. Rozumiem, że mieliście do czynienia z tymi samymi problemami w Anglii. No cóż, strajki są obecnie nielegalne! Ludzie muszą robić to, co im się powie, i to im nie odpowiada. Jako komunistyczny fachowiec mam nad nimi taką władzę, jakiej nigdy nie miałem jako kapitalista. Ale muszę uważać, bo powoli uderza mi ona do głowy. Już sobie zacząłem wyobrażać, że jestem komisarzem. A wkrótce, kto wie, zostanę dyktatorem!

Przekonałem się, że ma rację – górnicy nie byli zbyt szczęśliwi. W rzeczywistości nie trapiły ich przesadnie problemy polityczne, lecz bardziej praktyczna kwestia wykonywania ciężkiej pracy za niską płacę i nędzne racje żywnościowe. Przedstawiłem im stanowisko rządu w tej sprawie, podkreślając walkę z inflacją. Moje argumenty nie odniosły większego skutku. Ci ludzie nie udawali, że interesują ich odległe perspektywy, lecz skupiali się przede wszystkim na dniu dzisiejszym, jutro mniej ich obchodziło.

Czytaj więcej

Andrzej Trzaskowski wyprzedzał czas

Jeńcy za węgiel

Zwracałem już uwagę, że rosyjska polityka samowystarczalności zdławiła polski handel i zmusiła do szukania nowych rynków. Obecnie wektor się zmienił.

W Warszawie pytałem:

– Dlaczego nie weźmiecie z pół miliona niemieckich jeńców, żeby zaczęli odgruzowywać teren?

– Nie mielibyśmy nic przeciwko i wiemy, jak skłonić ich do pracy! Ale Rosjanie zabrali na wschód wszystkich jeńców pojmanych przez polską armię. No i nie mamy nikogo. Jednak udało nam się coś załatwić. Przekażemy Rosjanom cztery miliony ton węgla w zamian za czterdzieści pięć tysięcy niemieckich więźniów.

Trudne to były targi, a zetknąłem się z wieloma podobnymi transakcjami. Rosja niemal całkowicie zawładnie polskim przemysłem. Oficjalne szacunki wydobycia węgla na 1946 rok opiewają na 50 milionów ton i są najpewniej za wysokie. Połowę zakładanej ilości przeznacza się na eksport – z czego 15 milionów ton dla Rosji. Twarde warunki, a uzyskana cena pokryje niewiele więcej ponad koszty produkcji.

Rosja ponadto zażądała dużej części wytwarzanych tekstyliów. Ma ona otrzymać 45 milionów z prognozowanych na 1946 rok 75 milionów jardów materiałów. Oczywiście nie jest to ruch w jedną stronę. Rosja dostarcza Polsce surowce – żelazo i rudy manganu, surową bawełnę i skóry zwierzęce. Dla Polski to wielkie dobrodziejstwo, ponieważ rozpaczliwy brak transportu powoduje, że w ciągu kolejnych miesięcy nie będzie można zdobyć gdzie indziej tych kluczowych towarów.

Intensywna wymiana handlowa między Polską a Rosją byłaby niezmiernie korzystna dla obu stron. Jednak wielu Polaków ma nadzieję, że przyszłe warunki umów nie będą już tak ciężkie.

Kiedy wiara pokonywała bagnety

Pisałem już o tym, że odradzająca się w 1918 roku Polska odziedziczyła cztery systemy prawne. Do roku 1939 nie udało się w pełni ujednolicić prawa. Tak na przykład w poniemieckiej Polsce legalny był ślub cywilny, ale w innych regionach kraju powszechnie spotykało się ceremonię religijną. Ten zwyczaj przeważał – i wydawało się, że chcąc uregulować sytuację, należałoby unieważnić wszystkie małżeństwa zawarte wcześniej w północno-zachodniej Polsce!

Obecnie ta kwestia powróciła, lecz w szczególnej formie. We wrześniu 1945 roku rząd obwieścił swój zamiar pozbawienia mocy prawnej ślubów wyznaniowych we wszystkich częściach Polski. Para młoda może odprawić religijną uroczystość, lecz prawdziwy ślub należy do porządku prawa cywilnego. Brzmi to na pierwszy rzut oka niewinnie, gdyż po prostu dostosowuje polskie obyczaje do tych, jakie panują w dziesiątkach innych krajów. Jednak wspomniany komunikat spowodował wielkie poruszenie – każdy traktował je nie jako drobny szczegół polityki wewnętrznej, lecz pierwsze poważne i nieuniknione starcie pomiędzy rządem a Kościołem rzymskokatolickim.

Pod wieloma względami pozycja Kościoła jest równie silna co zawsze. Kapłani dzielili smętny los swoich owieczek. Często jednak byli pierwszymi ofiarami jako jedni z naturalnych przywódców wiejskiej społeczności. W okupowanej przez Rosjan Polsce odsetek wypędzonych księży był wyższy niż wygnańców z innych grup społecznych. Cierpieli oni także znacznie bardziej niż inni wskutek niemieckiego ataku na polską kulturę.

Dał się słyszeć tylko jeden zgrzyt. Na wczesnym etapie wojny papież zgodził się na rozszerzenie kościelnej władzy administracyjnej gdańskiego biskupa. Dotyczyła ona wprawdzie jedynie opieki duchowej, lecz ludzie zinterpretowali papieską zgodę jako darowanie Niemcom wcielenia północnowschodniej Polski do Rzeszy i mieli o to do niego pretensje.

Jeżeli rząd zamierza rzucić wyzwanie potędze Kościoła, to walka będzie długa i zacięta. Wpływ proboszcza nadal jest znaczny. W Krakowie zaszedłem do pięciu kościołów na wczesnoporanną mszę i wszędzie panował tłok. W niedzielny poranek pożyczyłem rower i objechałem wsie – kościoły były pełne jak przed wojną.

Rozmawiałem z parafianami i z proboszczami. Nadal żywili dawną nieufność wobec komunistów i ich ateistycznej propagandy. Nowy status kościoła prawosławnego w Rosji postrzegali jako manewr polityczny, którego celem było nie tylko spacyfikowanie milionów Rosjan, którzy ciągle trwali przy pradawnej wierze, lecz także przyciągnięcie wyznawców prawosławia w sąsiednich krajach.

Księża mówili mi, że przewidzieli atak rządu, ponieważ antypatia komunistów wobec religii była powszechnie znana, i przygotowali się do stawiania oporu. Spór o małżeństwa cywilne stanowił jedynie pretekst – uznałem, że rząd dokonał tu chytrego wyboru, gdyż sama ta kwestia była mocno dyskusyjna. Nie po raz pierwszy występowano przeciwko Kościołowi w Polsce, lecz zawsze zdołał on przetrwać dzięki silnemu oparciu w ludzkich sercach. Takie słyszałem argumenty. Rząd polski będzie musiał chyba ostrożnie postępować. Władza upaja, lecz kiedy wspiera się na obcych wojskach, jest iluzoryczna. Historia zna wiele przypadków, kiedy wiara pokonywała bagnety – a całkiem sporo takich wydarzeń odnotowano w Polsce.

Kolejny etap bitwy może być znacznie bardziej zacięty. Do Kościoła należą duże majątki ziemskie, a podczas pierwszych gwałtownych wywłaszczeń oszczędzono je. Bazując na głodzie ziemi milionów bezrolnych chłopów, rząd może podjąć próbę przechwycenia kościelnej własności; walka będzie zaciekła, a nie wszyscy chłopi staną po stronie rządu. W wiejskich rejonach przetrwało wiele zabobonów i niejeden człowiek będzie się bał przyjąć gospodarstwo „ukradzione” świętemu Kościołowi.

W kręgach rządowych słyszałem liczne potępienia Kościoła katolickiego jako instytucji „reakcyjnej”, co w tym przypadku znaczy tyle co antykomunistycznej. Musiałem przypomnieć co bardziej zapalczywym przyjaciołom stare powiedzenie: „Kościół jest kowadłem, na którym strzaskało się wiele młotów”.

Fragment książki Bernarda Newmana „Rowerem przez Polskę w ruinie” w przekładzie Ewy Kochanowskiej, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Rosyjski najazd najbardziej dał się we znaki chłopom. Zwyczaj stacjonowania wojska na wsi ogromnie zakłóca wiejską gospodarkę, która nigdy nie może narzekać na klęskę urodzaju. Ruszyłem samotnie na objazd wsi. Monotonnie rozbrzmiewały skargi na rosyjskie grabieże. Można było jednak rozsądnie zakładać, że to jedynie faza przejściowa. Bardziej mnie interesowało badanie skutków programu reformy rolnej.

Złowieszcze miano

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi