W rzucaniu talerzami o ziemię jest coś z przenoszenia panny młodej przez próg. W pełnych pretensjach krzyków – dalekie echo pierwszych westchnień. A w siarczystym, wymierzonym na pożegnanie policzku – domknięcie cyklu otwartego pierwszym pocałunkiem. Nie byłoby żalu, gdyby nie poprzedziła go fascynacja; naprawdę szczera nienawiść kiełkuje tylko na gruncie doszczętnie wypalonej miłości. Jeśli „po wszystkim” możemy się jeszcze przyjaźnić, to znaczy, że marnowaliśmy niepotrzebnie czas i zawsze byliśmy sobie obojętni. Dokładnie tak samo jest z każdym aktem wandalizmu.
Czytaj więcej
Jesteśmy jak ten nieszczęsny jeździec niemogący dobrze usiąść na swym koniu i w najmniej spodziewanym momencie zrywający się do lotu.
Zupa, uryna czy jakakolwiek inna ciecz ciśnięta w któreś z najdroższych płócien świata to ostatnia z położonych na nim warstw barw i kształtów, postscriptum do opowieści zapoczątkowanej pierwszym szkicem. Zniszczenie jest ostatnią, rozpaczliwą i bezsensowną, metodą wyładowania energii, która kiedyś, dawno temu, potrafiła być twórcza. Jak agresja i nienawiść w rozpadającym się związku mają zmazać, unieważnić okazywaną sobie niegdyś czułość, tak w niszczeniu dzieł sztuki chodzi o unieważnienie, zamazanie tego wszystkiego, z czego się wzięły.
Nie chodzi mi o bronienie dwóch głupiutkich gąsek, które przed tygodniem ciskały zupą w „Słoneczniki” van Gogha. W całej tej historii odegrały one podobną rolę co wazon rozbity przez zdradzoną żonę na głowie niewiernego męża. Coś, jakiś nastrój lub stan ducha cisnął nimi we wnętrze londyńskiego muzeum. Kazał zniszczyć ten, a nie inny obraz. One mogły sobie nawet myśleć, że same dokonały tego wyboru, bo jest jednym z najdroższych obrazów. Ale ceny dzieł sztuki są wynikiem chyba najbardziej złożonego ze wszystkich wolnorynkowych procesów równania, faktycznego kunsztu i nadbudowanych nad nim stu pięter snobizmu. To więc nie one wzięły na celownik „Słoneczniki”, ale dokonał tego trwający już ponad 100 lat boom na van Gogha. Rozkwaszona na ochronnej szybie zupa jest kropką końcową tej historii, być może jedyną godną tego miana i roli. Bo to, co zaczęło się od jednego szaleństwa, może zostać zakończone, dopowiedziane jedynie przez inne.