Jan Maciejewski: Van Gogh i sceny z życia malarskiego

Nie chodzi mi o bronienie głupiutkich gąsek, które przed tygodniem ciskały zupą w „Słoneczniki” van Gogha. W całej tej historii odegrały one podobną rolę co wazon rozbity przez zdradzoną żonę na głowie niewiernego męża.

Publikacja: 21.10.2022 17:00

Jan Maciejewski: Van Gogh i sceny z życia malarskiego

Foto: AFP

W rzucaniu talerzami o ziemię jest coś z przenoszenia panny młodej przez próg. W pełnych pretensjach krzyków – dalekie echo pierwszych westchnień. A w siarczystym, wymierzonym na pożegnanie policzku – domknięcie cyklu otwartego pierwszym pocałunkiem. Nie byłoby żalu, gdyby nie poprzedziła go fascynacja; naprawdę szczera nienawiść kiełkuje tylko na gruncie doszczętnie wypalonej miłości. Jeśli „po wszystkim” możemy się jeszcze przyjaźnić, to znaczy, że marnowaliśmy niepotrzebnie czas i zawsze byliśmy sobie obojętni. Dokładnie tak samo jest z każdym aktem wandalizmu.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Wspomożycielko na wpół pokonanych

Zupa, uryna czy jakakolwiek inna ciecz ciśnięta w któreś z najdroższych płócien świata to ostatnia z położonych na nim warstw barw i kształtów, postscriptum do opowieści zapoczątkowanej pierwszym szkicem. Zniszczenie jest ostatnią, rozpaczliwą i bezsensowną, metodą wyładowania energii, która kiedyś, dawno temu, potrafiła być twórcza. Jak agresja i nienawiść w rozpadającym się związku mają zmazać, unieważnić okazywaną sobie niegdyś czułość, tak w niszczeniu dzieł sztuki chodzi o unieważnienie, zamazanie tego wszystkiego, z czego się wzięły.

Nie chodzi mi o bronienie dwóch głupiutkich gąsek, które przed tygodniem ciskały zupą w „Słoneczniki” van Gogha. W całej tej historii odegrały one podobną rolę co wazon rozbity przez zdradzoną żonę na głowie niewiernego męża. Coś, jakiś nastrój lub stan ducha cisnął nimi we wnętrze londyńskiego muzeum. Kazał zniszczyć ten, a nie inny obraz. One mogły sobie nawet myśleć, że same dokonały tego wyboru, bo jest jednym z najdroższych obrazów. Ale ceny dzieł sztuki są wynikiem chyba najbardziej złożonego ze wszystkich wolnorynkowych procesów równania, faktycznego kunsztu i nadbudowanych nad nim stu pięter snobizmu. To więc nie one wzięły na celownik „Słoneczniki”, ale dokonał tego trwający już ponad 100 lat boom na van Gogha. Rozkwaszona na ochronnej szybie zupa jest kropką końcową tej historii, być może jedyną godną tego miana i roli. Bo to, co zaczęło się od jednego szaleństwa, może zostać zakończone, dopowiedziane jedynie przez inne.

To więc nie one wzięły na celownik „Słoneczniki”, ale dokonał tego trwający już ponad 100 lat boom na van Gogha. Rozkwaszona na ochronnej szybie zupa jest kropką końcową tej historii, być może jedyną godną tego miana i roli. 

A jeśli van Gogh był symbolem czegoś (zanim stał się symbolem mieszczańskiego gustu), to klęski przeradzającej się w triumf, nędzy w bogactwo, lekceważenia w duchową potęgę. A przede wszystkim – szaleństwa w geniusz. Jego płótna znajdują się w największych galeriach świata w delegacji, z wizytą gościnną. Ich prawdziwym domem jest dom wariatów. Żeby mogły przebyć drogę z pokoju bez klamek do uzbrojonych w pancerne szyby ram, świat musiał wpierw oszaleć. Zatriumfować nad rzeczywistością, „autentyczne ja” eksplodować z siłą bomby atomowej – do wyprodukowania której doprowadziły zresztą prace fizyków powstające dokładnie w czasie największego boomu na płótna van Gogha. Wykrzywiony w soczewce szaleństwa obraz świata stał się punktem odniesienia pewniejszym od tego, co namacalne i faktyczne. Kamień odrzucony, wyśmiany i zamknięty w szpitalu psychiatrycznym przez fin de siècle stał się kamieniem węgielnym epoki dwóch wielkich wojen. Van Gogh odrodził się jako pośmiertny, a po jego trupie sztuka stała się nową religią. Sposobem podbijania rzeczywistości, wywracania jej całkowicie na lewą, subiektywną stronę. Pierwsi biografowie bezuchego artysty nie mieli wątpliwości – był nowym Chrystusem, posłańcem zbzikowanej nowiny.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Siła bezsilnych

Tamta religia znalazła swoje dokładne odwrócenie w wyznaniu, którego dekalog kazał londyńskim dzierlatkom dokończyć obraz van Gogha. Wszystko to, co autentyczne, radykalnie indywidualne i ekspresyjne, ma zgodnie z nim zniknąć. Człowiek ma nie tylko przestać narzucać światu swoją wolę, ale nawet nie zostawiać na nim żadnego (a już broń Boże węglowego) śladu. Stuknięty subiektywizm został zastąpiony oszalałym obiektywizmem. Chrystus sztuki – bezlitosnym, starotestamentowym Jahwe szykującym się do zesłania na planetę potopu. Wtedy miało liczyć się tylko to, co indywidualne. Teraz – czysta, bezosobowa powszechność. Ale to wciąż ta sama potyczka dwojga czułych serc. Serdeczna wojna zakochanych.

W rzucaniu talerzami o ziemię jest coś z przenoszenia panny młodej przez próg. W pełnych pretensjach krzyków – dalekie echo pierwszych westchnień. A w siarczystym, wymierzonym na pożegnanie policzku – domknięcie cyklu otwartego pierwszym pocałunkiem. Nie byłoby żalu, gdyby nie poprzedziła go fascynacja; naprawdę szczera nienawiść kiełkuje tylko na gruncie doszczętnie wypalonej miłości. Jeśli „po wszystkim” możemy się jeszcze przyjaźnić, to znaczy, że marnowaliśmy niepotrzebnie czas i zawsze byliśmy sobie obojętni. Dokładnie tak samo jest z każdym aktem wandalizmu.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi