Czy rosyjskie matki obalą reżim Putina?

Tysiące zabitych na froncie i mobilizacja poborowych przypomniały Rosjanom o istnieniu Komitetu Matek Żołnierzy. Teraz masowo zwracają się do niego z prośbą o pomoc w odnalezieniu synów i mężów, a nawet wyciągnięciu ich z wojska.

Publikacja: 21.10.2022 10:00

Czy istnieje chociaż cień szansy, że rosyjskie matki będą w stanie się przebudzić i raz jeszcze stać

Czy istnieje chociaż cień szansy, że rosyjskie matki będą w stanie się przebudzić i raz jeszcze stać się symbolem determinacji i walki o prawa swoich synów? – Tylko masowy napływ cynkowych trumien z frontu może zmienić sytuację – mówi „Plusowi Minusowi” rosyjski politolog. Te już od dawna się pojawiają. Jak w Kara-Balcie, niedaleko Biszkeku, gdzie 27 marca pochowano z honorami Rustama Zarifulina, który zginął na ukraińskim froncie

Foto: Vyacheslav OSELEDKO/AFP

Na fotografii widać grupę kobiet w ciepłych kurtkach i futrzanych czapkach, stojących na jednej z moskiewskich ulic. Smutne, zmęczone twarze spoglądają w obiektyw. Wszystkie kobiety trzymają w rękach kartki oraz kawałki kartonów, na których odręcznie napisano m.in. „Demobilizacja” czy „Chrońcie naszych synów”. Ktoś przyniósł ze sobą ikonę Matki Boskiej. Między kobietami stoi kilkoro dzieci. Na innych planszach widać apele do ówczesnego prezydenta Borysa Jelcyna i ministra obrony Pawła Graczowa o to, by wykorzystali swoje uprawnienia i ratowali młodych chłopców ginących na wojnie w Czeczenii. Zdjęcie pochodzi z innej epoki, gdy Kreml jeszcze słuchał i obawiał się głosu rodzin poborowych, a Komitet Matek Żołnierzy Rosji (KSM) był oblegany przez bliskich próbujących wyciągnąć swoich synów, braci i mężów z rzezi na Kaukazie. Z czasów, gdy matki nie bały się protestować i głośno krytykować władz.

Dzisiaj Rosjanie znów zwracają się do KSM z prośbą o pomoc. Problem w tym, że głos rosyjskich matek, żon i sióstr jest zdecydowanie słabszy, a one same są o wiele mniej zdeterminowane.

Czytaj więcej

Konkrecje jak złoto. Ruszył wyścig po surowce z morskiego dna

Systematyczne nadużycia

Pierwsze telefony zaczęły dzwonić jeszcze przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji. Rodzice poborowych próbowali dowiedzieć się w jednym z regionalnych oddziałów Komitetu Matek Żołnierzy, dlaczego ich dzieci trafiły do jednostek znajdujących się przy granicy z Ukrainą, a kontakt z nimi jest utrudniony. Niektórzy donosili, że poborowi są zmuszani do podpisywania kontraktów z armią. Tylko w jednej z jednostek takich osób miało być ponad 20.

Krótko po wybuchu wojny matki zaczęły zwracać się do KSM, próbując dowiedzieć się, co dzieje się z ich synami. Inni chcieli uzyskać pomoc w sprowadzaniu do domów ciał zabitych na froncie. Kreml, wbrew często wykorzystywanemu przez propagandę hasłu „swoich nie porzucamy”, nie przywiązuje dużej wagi do szczątków poległych żołnierzy. – Rodziny zaczęły się do nas odzywać w połowie marca, gdy utraciły kontakt ze swoimi bliskimi. Naszym pierwszym zadaniem było ustalenie tego, co się z nimi stało. Pisaliśmy do administracji prezydenta, do prokuratury, do Ministerstwa Obrony oraz do siedziby Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie. Jeśli któryś z nich zginął, to staraliśmy się pomóc w sprowadzeniu jego ciała. Naszej pracy pomogło to, że Ukraińcy, zachowując się bardzo humanitarne, zaczęli publikować w internecie filmiki z wziętymi do niewoli Rosjanami. Odzywały się do nas rodziny, które widziały te nagrania. Tłumaczyliśmy im, do kogo się zwrócić i co zrobić. Który dowódca powinien wiedzieć, jaki los spotkał ich syna. Nie możemy pomóc wszystkim z osobna. Gdy dzwoni do nas dziennie 400 osób, to nie jesteśmy w stanie rozwiązać ich problemów. Interweniujemy osobiście, gdy widzimy jakąś wyjątkową sytuację, gdy naprawdę dzieje się coś dziwnego. Staramy się dowiedzieć, kto odpowiada za daną jednostkę, kto może zareagować. Jeśli trzeba, pomagamy zbierać pieniądze – mówi „Plusowi Minusowi” współzałożycielka, a obecnie sekretarz Związku Komitetów Matek Żołnierzy, struktury zrzeszającej wszystkie regionalne oddziały organizacji (prosi, by nie podawać jej nazwiska).

Z Komitetem współpracują również prawnicy specjalizujący się w obronie praw żołnierzy. Te działania są konieczne, ponieważ rosyjskie dowództwo nie informuje rodzin o losach ich synów. Brakuje dokumentów i statystyk. Nie istnieje też żaden system prawnego wsparcia dla bliskich zaginionych. Jeśli nie uda się ustalić losu danego żołnierza, rodzina nie dostanie odszkodowania z powodu jego śmierci. Jak pisze niezależny portal Meduza, do KSM zwracają się też bezpośrednio wojskowi, którzy wrócili z frontu i nie chcą tam trafić drugi raz.

Komitet stara się też zbierać dane dotyczące prawdziwego rozmiaru rosyjskich strat w Ukrainie. Pod koniec marca w rozmowie z niezależną dziennikarką Kateriną Gordiejewą przedstawiciele KSM przyznali, że informacje publikowane przez stronę ukraińską najpewniej są bliskie prawdy. W przeciwieństwie do tego, co mówi rosyjskie Ministerstwo Obrony.

Mobilizacyjny chaos

Nowa fala zgłoszeń zalała Komitet Matek Żołnierzy zaraz po ogłoszeniu przez Władimira Putina „częściowej” mobilizacji. – Setki tysięcy rodziców, dziadków i innych członków rodzin zainteresowały się losem bliskich. Oni dobrze wiedzą, co dzieje się w Ukrainie, ale póki na froncie walczyła armia złożona głównie z żołnierzy zawodowych i kontraktowych, dla większości Rosjan to była wojna „telewizyjna”. Kiedy jednak dotyka ich najbliższych, zaczynają czuć zagrożenie. Stąd przypomnieli sobie o organizacji, która może mieć jakiś wpływ na los ich synów – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem” dr hab. Maciej Raś, ekspert ds. Rosji z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.

Do kontaktu z KSM wielu Rosjan skłania również chaos towarzyszący trzeciej w historii Rosji mobilizacji. – Nie wypracowano żadnego systemu mobilizowania poborowych. Pozostawiono to komisjom wojskowym. Oficjalnie mobilizacja miała być częściowa, ale w praktyce mogą wziąć każdego. Zdarzało się, że brano ludzi po sześćdziesiątce albo posiadających odroczenia od służby wojskowej. Kolega był świadkiem, jak w okolicach stacji metra Marina Roszcza w Moskwie pięciu policjantów i dwóch cywilów zatrzymywało chłopaków i wręczało im wezwania. Dekret prezydenta nie precyzuje ostatecznej wielkości mobilizacji. Miało to zrobić Ministerstwo Obrony. Utajniono punkt siódmy tego dokumentu, a jak twierdzi „Nowaja Gazieta”, mowa w nim o powołaniu do armii nawet miliona obywateli. Ale nic nie jest pewne. Wygląda tak, jakby Putin jeszcze nie podjął decyzji. Wiele osób nie zna swoich praw i nie wie, jakie są prawdziwe konsekwencje za niestawienie się w komendzie uzupełnień we wskazanym czasie bez uzasadnionej przyczyny. Pociąga to za sobą upomnienie lub karę administracyjną w wysokości do 3 tys. rubli, czyli ok. 45 euro – tłumaczy „Plusowi Minusowi” doświadczony rosyjski politolog proszący o zachowanie anonimowości.

By uświadamiać obywateli, KSM zamieścił na swojej stronie dokładny opis tego, kto i na jakich zasadach podlega mobilizacji. – Dziesiątki ludzi zaczęły dzwonić i pisać do naszych oddziałów w całym kraju. Trzeba pamiętać, że do wojska ma zostać powołanych co najmniej 300 tys. mężczyzn, którzy pracują, mają rodziny i swoje biznesy. Jest mnóstwo naruszeń. Doradzamy, co i do kogo napisać, jakie dokumenty dołączyć. Ledwo Putin ogłosił mobilizację i ludziom zaczęto już wręczać wezwania. Musieliśmy dokładnie zapoznać się z prawem, na podstawie którego zarządzono pobór – podkreśla sekretarz Związku Komitetów Matek Żołnierzy.

KSM utworzył specjalną gorącą linię, gdzie można próbować dowiedzieć się, co dzieje się poborowymi. Wolontariusze oddziałów regionalnych rozpoczęli także zbiórki najniezbędniejszych rzeczy dla powołanych do służby. Jak pisze Meduza, brakuje im śpiworów, butów, kamizelek kuloodpornych, ochraniaczy na kolana, kominiarek, a nawet skarpetek. Komitet z uralskiego Sierowa dostarczył do bazy wojskowej, gdzie skoszarowano poborowych, najpotrzebniejsze leki i opatrunki. Stworzył też specjalny chat room dla rodzin i poborowych na jednym z portali społecznościowych. Ci już zmobilizowani radzą tym, których dopiero to czeka, by zabrali ze sobą śpiwory oraz ciepłą bieliznę. Z kolei w Anapie nad Morzem Czarnym aktywiści zorganizowali punkt pomocy dla żołnierzy skierowanych na front i przebywających w szpitalach.

W Jakucku otwarto biuro, gdzie KSM zbiera doniesienia o nadużyciach związanych z mobilizacją. Jego pracownicy mają jeździć do jednostek wojskowych i pomagać w powrocie do domu osobom powołanym do armii wbrew prawu. W rozmowie z lokalnym portalem jedna z pracownic KSM w Krasnojarsku przyznała, że telefony od poborowych i ich rodzin dzwonią codziennie. „Zgłoszenia mamy dosłownie co minutę. Ludzie nie wiedzą, co robić” – powiedziała kobieta. Mimo tych wszystkich działań obecnie organizacja jest tylko cieniem dawnej siebie.

Czytaj więcej

Wkręceni Duda, Macron i Elton John. FSB pomaga pranksterom z Rosji?

Matczyne współczucie

Komitet Matek Żołnierzy Rosji powstał u schyłku Związku Radzieckiego, na fali gorbaczowowskiej odwilży. Jego skromne początki nie wskazywały, że wkrótce stanie się jedną z najważniejszych organizacji humanitarnych w kraju. Wszystko zaczęło się od grupki matek, które nie chciały, by ich synowie ginęli w afgańskich górach. – Pierwsza grupa kobiet to były rodziny studentów, których z uniwersytetów armia zabrała do Afganistanu. Uważały one, że to niesprawiedliwe, by ich dzieci, które zdały trudne egzaminy i dostały się na prestiżowe uniwersytety, były powoływane do wojska. Przez dwa lata matki chodziły z petycjami do politbiura KPZR, żeby studenci wrócili. Wówczas dobrze się poznały. W marcu 1989 roku stworzyły Komitet Matek Żołnierzy Rosji. W tym czasie interwencja w Afganistanie już się zakończyła, ale studenci wciąż byli w wojsku i trzeba ich było z niego wyciągnąć – wspomina sekretarz Związku Komitetów Matek Żołnierzy. Ostatecznie dzięki determinacji matek do cywila przed zakończeniem służby wojskowej wróciło ponad 17 tys. studentów. Idąc za ciosem, kobiety postanowiły upomnieć się o żołnierzy, którzy ginęli w koszarach najczęściej z powodu diedowszczyny, czyli systemowej przemocy, dużo brutalniejszej niż polska fala.

– Zwracali się do nas ludzie, których bliscy umarli z niewyjaśnionych przyczyn. Wojsko nie chciało im nic powiedzieć. Udało nam się wówczas wpłynąć na decyzje władz. Przyjęto ustawę, na mocy której nakazano dokładne badanie każdego zgonu, do którego doszło w trakcie służby. W 1990 roku Michaił Gorbaczow wydał dekret o uznaniu postulatów KSM. Nasz autorytet pomógł też przyjąć amnestię dla dezerterów – wylicza sekretarz.

W „nowej” Rosji przed Komitetem pojawiły się kolejne wyzwania. – Do diedowszczyny, która wielu poborowych kosztowała zdrowie fizyczne i psychiczne, dochodziły inne patologie, w tym korupcja. Młody żołnierz, który trafił do armii, mógł zostać pobity, okradziony, mógł popełnić samobójstwo albo być wykorzystany przez dowódców jako tania siła robocza w ich prywatnych biznesach. Do tego nierzadko dysponował zużytym umundurowaniem i był głodny – mówi dr hab. Raś.

Prawdziwy test dla KSM nadszedł w grudniu 1994 r. wraz z wybuchem I wojny czeczeńskiej. Mimo przewagi liczebnej i sprzętowej armia rosyjska w walkach z Czeczeńcami ponosiła ogromne straty. Wojsko było źle wyposażone i źle dowodzone, a generalicja nie troszczyła się o poległych i wziętych do niewoli. Komitet Matek Żołnierzy postanowił głośno sprzeciwić się wojnie i upomnieć o los żołnierzy walczących po obu stronach. – Po szturmie na Grozny na ulicach miasta leżały ciała zabitych. Nikt ich nie zabierał. Wówczas przedstawicielki naszego Komitetu wraz z rodzinami pojechały do sztabu armii do Mozdoku i tam przekonaliśmy wojsko, żeby wstrzymało ogień, a my zbierzemy ciała. Członkinie KSM rozmawiały też z czeczeńskim przywódcą Asłanem Maschadowem o tym, że matki mogą przyjeżdżać po jeńców i po ciała poległych. Moja koleżanka stworzyła listę wziętych do niewoli Rosjan i przekazała ją Maschadowowi – przypomina sekretarz Związku Komitetów Matek Żołnierzy.

Do historii przeszedł również tzw. marsz matczynego współczucia zorganizowany w 1995 roku przez KSM. Przez ponad miesiąc matki, aktywiści i obrońcy praw człowieka szli w antywojennym pochodzie, który zaczął się pod murami Kremla, a skończył w Groznym. Przez całą trasę kobiety niosły transparenty, na których napisano m.in.: „Wojna w Czeczenii to wstyd” oraz „Odeślijcie naszych synów do domu”. Gdy marsz przekroczył granicę kaukaskiej republiki, dołączyły do niego Czeczenki. W Groznym matki zorganizowały protest, domagając się zakończenia walk. Podpisały też petycję, w której żądały, by poborowi mieli umożliwić dokończenia służby, wykonując prace społeczne.

KSM przez całą wojnę organizował manifestacje, mityngi i pikiety oraz zajmował się dostarczaniem żołnierzom najpotrzebniejszych rzeczy, w tym leków. Kobiety nagłaśniały także zbrodnie i okrucieństwa, do jakich dochodziło na froncie. – Komitet zyskał dużą popularność i polityczne znaczenie. Rosyjskie władze na czele z Jelcynem musiały się z nim liczyć. Organizacja miała nie tylko znaczenie w kontekście losu poborowych, ale także wpływ na zachowania wyborcze. To także działania KSM wpłynęły na decyzję o zakończeniu I wojny czeczeńskiej – podkreśla dr hab. Raś. W 1996 r. za swoją działalność na rzecz praw człowieka Komitet otrzymał szwedzką Nagrodę Rafto oraz prestiżową nagrodę Right Livelihood. Rok później powołano do życia Związek Komitetów Matek Żołnierzy zrzeszający w szczytowym okresie 200 regionalnych oddziałów.

KSM działał także podczas II wojny czeczeńskiej, m.in. zdobywając dla rannych żołnierzy protezy i próbując uwalniać jeńców. Wówczas jednak w Rosji powoli nastawał nowy porządek. Służby, na czele z FSB, zaczęły kontrolować przepływ informacji z frontu. Znacznie ograniczono także możliwość wjeżdżania do Czeczenii cywilów. Po okresie pomocy ofiarom diedowszczyny KSM od 2014 roku skupił się na wojnie w Ukrainie. Jak pisze dziennik „Le Monde”, jego członkinie upominały się o prawa rosyjskich żołnierzy, których oficjalnie w Donbasie nie było, oraz o ukraińskich jeńców. Stawropolski oddział organizacji opublikował listę ponad 400 zabitych i rannych Rosjan. Matki z Kostromy wzywały z kolei władze, by oddały im synów wziętych do niewoli.

Utracony instynkt

Po ogłoszeniu przez Władimira Putina „częściowej” mobilizacji protesty rosyjskich kobiet, które mogą stracić swoich synów, mężów i braci, wybuchły wpierw w Dagestanie i Jakucji. W kaukaskiej republice przez tydzień matki wychodziły na ulice, krzycząc do wojskowych, dlaczego zabierają ich dzieci. Doszło do przepychanek z funkcjonariuszami.

W Jakucji na ulice w sprzeciwie wobec mobilizacji wyszło 500 osób. Biorąc pod uwagę historię działań Komitetu Matek Żołnierzy i szerzej determinacji rosyjskich matek, rodzi się pytanie: dlaczego teraz kobiety przeważnie milczą? Dlaczego nie manifestują i nie jeżdżą po synów jak niegdyś do Czeczenii? Jedną z odpowiedzi na to pytanie są niewątpliwe coraz ostrzejsze represje spadające na KSM. Już w 2014 roku petersburski oddział organizacji, który pytał o los komandosów z Pskowa posłanych do Ukrainy, otrzymał status „zagranicznego agenta”. Kilka miesięcy później policja aresztowała 73-letnią szefową filii Komitetu w Budionnowsku. Oficjalnie chodziło o rzekome oszustwa finansowe. Rok temu FSB opublikowała listę informacji, których gromadzenie zagraża bezpieczeństwu państwa. Znalazły się na niej m.in. doniesienia o stanie psychicznym i fizycznym żołnierzy. Tym samym Komitetowi wytrącono jedno z głównych narzędzi działania.

Jego moskiewski oddział kilkakrotnie eksmitowano z zajmowanych biur, a w całym kraju Kreml przyzwala na powstawanie klonów organizacji, które mają zmylić żołnierzy i ich rodziny. Przez lata zmniejszyła się też liczba regionalnych oddziałów KSM. Obecnie jest ich tylko 30. Po 24 lutego śrubę dokręcono jeszcze mocniej. Za samo użycie wyrazu „wojna” grozi do 15 lat więzienia. – Zmieniło się wszystko. Kodeks karny i stosunek władz do protestujących. Za samo wyjście na ulice z pustą kartką można trafić za kratki. Nie ma systemu sprawiedliwości i partii opozycyjnych. W latach 90. jeńców przetrzymywano w lasach i górach. Obecnie Ukraina wypełnia konwencję genewską i pozwala wziętym do niewoli Rosjanom kontaktować się z rodzinami. Co więcej, Czeczenia była terytorium Rosji i nie było żadnych problemów, by przekroczyć jej granicę. Ukraina natomiast to suwerenne państwo i nikt nas przez jego granice nie przepuści. Przyjmujemy takie metody, które mogą dać rezultaty i na które pozwalają nam realia – tłumaczy sekretarz Związku Komitetów Matek Żołnierzy.

Zmieniła się też mentalność rosyjskich kobiet i matek, które żyją w pewnej schizofrenii, zawieszone między strachem o synów a lękiem przed Kremlem. – Wiele Rosjanek w ogóle obawia się zwracać do KSM w sprawie swoich bliskich. Część z nich nawet nie chce podawać danych swoich dzieci, żeby nie pojawić się w jakimś rejestrze. Boją się, że zostaną pociągnięte do odpowiedzialności. W porównaniu z latami 90. wygląda, jakby rosyjskie matki straciły instynkt macierzyński. To efekt bardzo skutecznego zginania karku, w które włączono wszystkie elementy państwa. Np. na prowincji ludzie znajdują zatrudnienie głównie w sektorze publicznym. Jakikolwiek bunt możne oznaczać utratę pracy i środków do życia. Mimo że nie ma już komunizmu, władze coraz skuteczniej ingerują w każdy aspekt życia Rosjan. Stąd brak odruchów, by chronić synów, odradzać im stawienie się na komisji. To ogromny sukces Kremla – mówi „Plusowi Minusowi” prof. Agnieszka Legucka, ekspertka ds. Rosji z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Swoje zrobiła również sączona przez lata propaganda.

– Jest wiele przypadków matek, które mówią swoim synom, że powinni iść na wojnę i bronić ojczyzny. Gdy ci nie chcą, kobiety nalegają. Rosyjskie media, od Sołowiowa (prezenter kanałów Rossija – red.) po telewizję NTW, ciągle trąbią o „ukraińskich faszystach”, o banderowcach i NATO. Ten przekaz nie jest do ludzi, których obecnie obejmuje mobilizacja, ale do generacji ich rodziców. Stąd też niektóre matki naprawdę wierzą, że ich dzieci będą walczyły z globalnym złem – tłumaczy politolog.

Czytaj więcej

Miły pan Putin i przydatne łagry. Kreml uczy dzieci historii

Strumień trumien

Czy istnieje zatem chociaż cień szansy, że rosyjskie matki będą w stanie się przebudzić i raz jeszcze stać się symbolem determinacji i walki o prawa swoich synów? Większość ekspertów jest zgodna, że aby tak się stało, musi dojść do kryzysu, i to na wielu poziomach.

– Tylko masowy napływ cynkowych trumien z frontu może zmienić sytuację – mówi krótko rosyjski politolog. Podobnego zdania jest także dr hab. Raś. – Wszystko zależy od stabilności reżimu. Dotychczas protesty miały nieskoordynowany, nieco przypadkowy charakter. Były reakcją na postawę lokalnych urzędników i dowódców. Bez wątpienia, jeśli poborowi zaczną ginąć tysiącami, to trudno będzie ukryć ten fakt. Jeżeli do tego dojdzie rozkład systemu władzy, to do masowych protestów może dojść. Trzeba jednak pamiętać, że to wszystko jest wypadkową spoistości reżimu i jego zdolności do zachowania kontroli nad społeczeństwem – podkreśla ekspert.

Duży wpływ na sytuację w Rosji będą niewątpliwe miały również wydarzenia na froncie. – Ta mobilizacja nie może się udać, bo jest fatalnie zorganizowana. Ukraińcy rozgromią źle wyposażonych i przeszkolonych poborowych najpewniej do lutego. Jakiś przełom będzie miał miejsce. Na razie rosyjskie społeczeństwo jest niezdolne do jakiegokolwiek aktywnego przeciwstawiania się sytuacji. W przypadku kolejnych porażek na froncie niepokoje mogą wybuchnąć na Kaukazie. Tamtejsze matki mogą odegrać ważną rolę. Panuje tam inny system wartości, istnieje też pamięć o oporze przeciwko Rosji. Nawet Ramzan Kadyrow oficjalnie deklaruje, że dba o to, żeby poborowi z Czeczenii nie byli wysyłani na wojnę. Za ich przykładem mogą ruszyć także matki z całej Rosji i w końcu rzucić się władzy do gardła tak, że może kiedyś dojdzie do przesilenia – prognozuje prof. Legucka. Może wtedy, tak jak w latach 90., znów zasłużą sobie na szacunek świata.

Na fotografii widać grupę kobiet w ciepłych kurtkach i futrzanych czapkach, stojących na jednej z moskiewskich ulic. Smutne, zmęczone twarze spoglądają w obiektyw. Wszystkie kobiety trzymają w rękach kartki oraz kawałki kartonów, na których odręcznie napisano m.in. „Demobilizacja” czy „Chrońcie naszych synów”. Ktoś przyniósł ze sobą ikonę Matki Boskiej. Między kobietami stoi kilkoro dzieci. Na innych planszach widać apele do ówczesnego prezydenta Borysa Jelcyna i ministra obrony Pawła Graczowa o to, by wykorzystali swoje uprawnienia i ratowali młodych chłopców ginących na wojnie w Czeczenii. Zdjęcie pochodzi z innej epoki, gdy Kreml jeszcze słuchał i obawiał się głosu rodzin poborowych, a Komitet Matek Żołnierzy Rosji (KSM) był oblegany przez bliskich próbujących wyciągnąć swoich synów, braci i mężów z rzezi na Kaukazie. Z czasów, gdy matki nie bały się protestować i głośno krytykować władz.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi