Blaski i cienie zielonego konserwatyzmu

Negatywne zmiany środowiska są faktem, a ludzkość jest zobowiązana, aby podjąć jakieś działania na rzecz jego ochrony – zgadzają się z tym dziś i konserwatyści, i liberałowie. Jedną z dróg do tego celu ma być „zielony konserwatyzm”. Nurt ten zawiera jednak wiele pułapek, co może odbić się na jego skuteczności.

Publikacja: 02.09.2022 17:00

Blaski i cienie zielonego konserwatyzmu

Foto: mirosław owczarek

Katastrofa związana ze śnięciem ryb w Odrze po raz kolejny wprowadziła tematykę ekologiczną do debaty publicznej w Polsce. Role są w niej dobrze rozpisane – szeroko rozumiana lewica troszczy się o środowisko naturalne, a szeroko rozumiana prawica nie traktuje tej sprawy priorytetowo. Jak to zwykle bywa, takie etykietki więcej zaciemniają niż rozjaśniają. Warto jednak zauważyć, że od jakiegoś czasu po prawej stronie pojawił się nowy nurt, który nie tylko próbuje ożenić prawicę z ekologią, co wręcz udowodnić, że ochrona środowiska jest w gruncie rzeczy postulatem z konserwatywnym rodowodem, który został zawłaszczone przez lewicowo-liberalne elity.

Zielony konserwatyzm, bo o nim mowa, nie jest polskim wymysłem. Za jednego z ojców tego nurtu uważa się brytyjskiego filozofa Rogera Scrutona, autora opublikowanej ponad dekadę temu książki „Zielona filozofia. Jak poważnie myśleć o naszej planecie”, która w Polsce ukazała się w 2017 roku. Drugim „ojcem” zielonego konserwatyzmu, choć on sam by się pewnie tak nie nazwał, jest papież Franciszek. Począwszy od encykliki „Laudato si'”, która ukazała się latem 2015 roku, niektórzy mówią wręcz o symbolicznym „ochrzczeniu” tematyki środowiskowej przez Kościół rzymskokatolicki, choć przecież wątków ekologicznych można doszukiwać się w głęboko zakorzenionej tradycji franciszkańskiej, już u Franciszka z Asyżu.

Zresztą już poprzedni papież Benedykt XVI w wydanej w 2009 roku encyklice „Caritas in veritate” jeden z rozdziałów poświęcił problematyce rozwoju integralnego, który uwzględnia wątki społeczne i właśnie środowiskowe. Samo pojęcie „ekologii integralnej”, które weszło do nauczania Kościoła razem ze wspomnianą już encykliką „Laudato si’”, można uznać za drugi filar tego sojuszu prawicy z konserwatyzmem, który szczególnie w polskiej tradycji ma mocno chrześcijański rys. Co prawda „zielony konserwatyzm” i „ekologia integralna” nie są pojęciami tożsamymi, ale mam głębokie przekonanie, że bez „ekologicznego nawrócenia”, zaproponowanego przez papieża Franciszka, scrutonowski zielony konserwatyzm nie zdobyłby nad Wisłą takiej popularności.

Czytaj więcej

Edukacja na rozdrożu. Nauka w szkole, czy nauka w domu

W rękach ludu

Czym zatem jest zielony konserwatyzm? Nie ma pewnie jednej, zwartej definicji tego pojęcia, ale w moim odczuciu można wskazać sześć głównych założeń. Po pierwsze, negatywne zmiany środowiska są faktem, a ludzkość jest zobowiązana, aby podjąć jakieś działania na rzecz jego ochrony. Po drugie, owe działania powinny mieć charakter ewolucyjny i organiczny, bez zbyt mocnej odgórnej ingerencji w rzeczywistość gospodarczo-społeczną. Po trzecie, ruchy liberalno-lewicowe przechwyciły postulaty ekologiczne, jednocześnie doprowadzając do zafałszowania naszej percepcji problemów z ochroną środowiska naturalnego. Zarazem wykorzystują one tzw. ekologizm do promocji swojej politycznej agendy emancypacyjnej, choćby w postaci tzw. ekofeminizmu czy w ogóle inżynierii społecznej. Notabene już samo określenie „ekologizm”, wykorzystywane często przez przedstawicieli środowisk prawicowych, ale także hierarchów kościelnych, utożsamia lewicową wizję ochrony środowiska z polityczną ideologią.

Po czwarte, zwykły „lud”, kierując się tzw. zdrowym rozsądkiem, ma znacznie lepsze wyczucie problematyki ekologicznej od często wielkomiejskiej lewicowo-liberalnej elity, która nie ma codziennego kontaktu z przyrodą i takie tematy, jak choćby susza, są dla niej zjawiskami abstrakcyjnymi. W przeciwieństwie do mieszkańców prowincji, zwłaszcza tych uprawiających rolę czy nawet przydomowe ogródki, którzy dostosowują swoje życie do rytmu natury i dla których zmiany klimatyczne są widoczne gołym okiem. Po piąte, to właśnie „lud”, który często przez elity jest wyszydzany i oskarżany o zatruwanie środowiska naturalnego, m.in. poprzez palenie śmieci w domowych piecach, jest jedyną polityczną siłą, która może doprowadzić do pozytywnych ekologicznie zmian. Głównie dlatego, że już dziś w pierwszej kolejności doświadcza negatywnych efektów związanych z problemami ekologicznymi, co świetnie pokazał kryzys na Odrze, dotykający przede wszystkim „lokalsów” żyjących nad rzeką.

Po szóste wreszcie, nie kto inny, jak wspomniany „lud”, będzie ponosić największe koszty nie tylko samych zmian środowiskowych, ale działań mających na celu ochronę środowiska naturalnego. Dlatego wszelkim decyzjom podejmowanym w tym obszarze powinny towarzyszyć mechanizmy osłonowe, które zahamują pojawienie się swoistej ekologicznej „reakcji pogańskiej” (odwołanie do kategorii religijnej jest tu absolutnie nieprzypadkowe).

Zanim przejdę do oceny poszczególnych założeń, warto na samym początku podkreślić, że sam fakt wzięcia problematyki ekologicznej na prawicowe sztandary jest zjawiskiem bardzo pozytywnym. Problemy ze stanem środowiska naturalnego nie dotykają bowiem wyłącznie ludzi o lewicowych poglądach, a skala stojących przed nami wyzwań domaga się ponadpartyjnego konsensusu. Z tej perspektywy należy docenić, że odwołania do problematyki ekologicznej na dobre zagościły już w programach politycznych prawicowych formacji w Polsce, nawet jeśli odgrywają one jeszcze w nich niewielką rolę. Z małą dozą ryzyka można założyć, obserwując sceny polityczne państw Europy Zachodniej, że „zielone” tematy będą coraz mocniej wchodziły do głównego nurtu polityki, a partie Zielonych będą się wyróżniać jedynie skalą i tempem proponowanych działań.

Odmienne nurty

Po tym spostrzeżeniu przyszła pora na zmierzenie się z sześcioma umownymi założeniami zielonego konserwatyzmu. Analizę tę warto rozpocząć od stwierdzenia, że osoby reprezentujące ten nurt nie kwestionują samego faktu zmian klimatycznych i co do zasady przyjmują do wiadomości regularne raporty publikowane przez IPCC (International Panel on Climate Change), agendę ONZ odpowiedzialną za ten problem. Można jednak odnieść wrażenie, że prezentują zdecydowanie większy optymizm co do kwestii zarówno skali/tempa tych zmian, jak i ich nieuchronności oraz potencjalnych skutków.

W dużym uproszczeniu, dla zrozumienia spektrum możliwych stanowisk można wyznaczyć swoiste kontinuum wśród środowisk uznających zmiany klimatyczne za fakt naukowy. Na jednym krańcu będą osoby twierdzące, że choć zmiany są realne, to natura jakoś sobie z nimi poradzi, a ich skutki nie będą katastrofalne. Z kolei na drugim krańcu znajdziemy przedstawicieli ruchów proekologicznych, według których pozostało nam osiem lat do wyginięcia. IPCC sytuuje się na tym kontinuum bliżej „katastrofistów”, wskazując, że zbliżamy się do punktu, z którego nie będzie już możliwości odwrotu, a skutki będą dramatyczne dla kilku miliardów mieszkańców Ziemi zamieszkujących głównie globalne Południe.

Zieloni konserwatyści pozycjonują się raczej bliżej zwolenników samoistnej regulacji, co nie oznacza, że nie dostrzegają konieczności podjęcia stosownych działań. Co ciekawe, przedstawicielom ekologii integralnej bliżej będzie raczej do stanowiska IPCC. Wynika to jednak z dość prostego faktu, że zarówno papież Franciszek, jak i członkowie takich instytucji, jak choćby Global Catholic Climate Movement czy tzw. ruchu Laudato Si, w znacznym stopniu reprezentują kraje Południa, które w największym stopniu doświadczają dziś skutków zmian klimatycznych.

Warto jednak pamiętać, że problemy środowiska naturalnego to nie tylko kwestia ocieplania się klimatu, ale także zanieczyszczenia wód i lądów, zagrożenia dla bioróżnorodności czy wreszcie wyczerpywania się wszelkiego rodzaju naturalnych zasobów – od drewna przez piasek po metale ziem rzadkich. Nawet jeśli przedstawiciele zielonego konserwatyzmu odwołują się do tych problemów, to zwykle robią to z perspektywy albo jakości życia (well-being), albo wyzwań dla przemysłu czy rolnictwa. Ekologia integralna zdaje się wychodzić z nieco szerszej perspektywy, nadając znacznie większą podmiotowość stworzeniu.

Spróbujmy tę różnicę ubrać w jakiś przykład. Zieloni konserwatyści będą wściekli, że przez zanieczyszczenie Odry sprowadzono niebezpieczeństwo dla ludzi korzystających z wody pitnej pochodzącej z tej rzeki, a dodatkowo nastąpiło poważne zagrożenie dla działalności rolniczej i gospodarczej (rybołówstwo) na terenach przylegających. Sympatykom ekologii integralnej poza wymienionymi emocjami będzie natomiast prawdopodobnie towarzyszył gniew związany z bezsensowną śmiercią mnóstwa ryb i skorupiaków, która może mieć daleko idące konsekwencje dla całego ekosystemu.

Albo inny przykład – zielony konserwatysta raczej zaakceptuje wycinkę przydrożnych drzew, jeśli będą one zagrażać bezpieczeństwu ludzi, bo ostatecznie są oni ważniejsi od drzew. Z kolei przedstawiciel ekologii integralnej nie będzie postrzegał tej hierarchii aż tak wyraźnie, i „bezpieczeństwo” drzew postawi niemal na równi z bezpieczeństwem użytkowników drogi. Mam świadomość, że powyższe przykłady stanowią spore uproszczenie, a jednocześnie nieuprawnioną generalizację, ale wydaje mi się, że całkiem nieźle prezentują odmienność perspektywy tych dwóch nurtów.

Powyższe rozważania mają fundamentalny wpływ na ocenę drugiego założenia, a mianowicie sposobu reakcji na zagrożenia ekologiczne. Jeśli sytuacja nie jest dramatyczna, a skutki zmian są co do zasady wciąż odwracalne, nie ma potrzeby dokonywania nerwowych ruchów. Choćby z tego powodu w retoryce zielonych konserwatystów znajdziemy sporo odwołań do konieczności prowadzenia ewolucyjnych działań, które jednocześnie nie będą powodować zbyt dużych konsekwencji dla społeczeństw. Stąd choćby bierze się krytyka unijnego Zielonego Ładu, która na dodatek wskazuje, że szeroko rozumiane koszty polityki klimatycznej UE będą niewspółmierne do korzyści dla środowiska. Nie ma się zresztą co dziwić tej retoryce – takie podejście można uznać za jedną z istotowych cech konserwatyzmu, który nawet jeśli nie wzywa do utrzymania status quo, to preferuje raczej stopniowe, organiczne zmiany w duchu „zdrowego rozsądku”.

Trudno jednak ocenić, na ile diagnoza zagrożeń wynika z realnej oceny sytuacji, a na ile z ideowych przesłanek dotyczących działań („skoro optymalne są zmiany ewolucyjne i organiczne, to sytuacja niejako z definicji nie może być katastrofalna”).

Przedstawiciele ekologii integralnej, ale także innych środowisk bliższych „katastroficznemu” krańcowi przywołanego wcześniej kontinuum, z racji znacznie bardziej pesymistycznej diagnozy co do stanu środowiska naturalnego dopuszczają zastosowanie radykalnych, nieraz wręcz rewolucyjnych działań, zakładających wyraźną inżynierię społeczną. Co ciekawe, zarówno w postulatach radykalnych ruchów proekologicznych, alterglobalistycznych czy lewicowych, ale także retoryce papieża Franciszka, pojawiają się głosy wzywające do mniej lub bardziej, ale jednak poważnej rewizji kapitalizmu jako dominującego modelu społeczno-gospodarczego, a nawet jego całkowitego odrzucenia. W głosach tych można usłyszeć hasła nie tylko wzywające do bardziej zrównoważonego, integralnego rozwoju, co wręcz wprowadzenia w życie tzw. idei postwzrostu, czyli programowego obniżenia poziomu produkcji. Nie będzie wielkim zaskoczeniem, że takie antykapitalistyczne rekomendacje nie znajdą uznania wśród zielonych konserwatystów, którzy na dodatek zwykle reprezentują bardziej prorynkową orientację.

Czytaj więcej

Starość nie musi być użyteczna

W okowach zdrowego rozsądku

Trzecie założenie obecne wśród przedstawicieli zielonego konserwatyzmu to przekonanie, że katastroficzne wizje są w gruncie rzeczy narzędziem umożliwiającym wprowadzenie lewicowej agendy. „Ekologizm” to w tej perspektywie nie prawdziwa troska o środowisko naturalne, co raczej wygodny wytrych do otwarcia drzwi dla światopoglądowej rewolucji. Z tej perspektywy jednym z „ulubionych” nurtów proekologicznych będzie dla konserwatystów, także tych zielonych, tzw. ruch childfree wzywających do dobrowolnej bezdzietności. Nie chciałbym w tym tekście w żaden sposób odwoływać się do sensowności tego ruchu, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że cywilizacja sprzeciwiająca się życiu niejako z automatu musi zostać nazwana mianem cywilizacji śmierci. A to już wystarczający powód, by uznać „ekologizm” za szkodliwą i niebezpieczną ideologię, a wręcz diabelską religię, sprzeciwiającą się ideom chrześcijaństwa.

Nie da się ukryć, że w tym obszarze istnieje bodaj najmniejsza różnica między zielonym konserwatyzmem a ekologią integralną, bo dla tej drugiej czynienie „bożka” ze środowiska naturalnego będzie niczym innym jak bałwochwalstwem. Inna sprawa, że definicja samego „ekologizmu” w wydaniu abp. Marka Jędraszewskiego, zielonych konserwatystów i papieża Franciszka może być diametralnie różna. To, co dla krakowskiego metropolity będzie już elementem wprowadzania tylnymi drzwiami cywilizacji śmierci, dla Ojca Świętego może być usprawiedliwionym wołaniem o prawa stworzonego świata. Nie zmienia to jednak faktu, że brak zgody na aborcję będzie dla przedstawicieli obu tych nurtów elementem wyraźnie odróżniającym je od środowisk lewicowych, które nierzadko w pakiecie ekologicznym wprowadzają także postulaty dotyczące możliwości przerywania ciąży.

Tę różnicę między zielonym konserwatyzmem i ekologią integralną a częścią ruchów ekologicznych widać także w zakresie czwartego założenia, a mianowicie świadomości środowiskowej poszczególnych grup społecznych. Osoby reprezentujące światopogląd lewicowo-liberalny zwykle będą twierdzić, że to one dysponują prawdą objawioną, podczas gdy ciemny lud, w tym zwłaszcza przedstawiciele starszych pokoleń, wciąż żyje w błogiej nieświadomości albo wręcz ma w głębokim poważaniu los Matki Ziemi i ogrzewa swoje prowincjonalne domy, paląc opony (upraszczam dla celów publicystycznych).

Zieloni konserwatyści stają zwykle w obronie ludu, argumentując, zresztą nie bez powodu, że to właśnie mieszkańcy prowincji mają większą świadomość znaczenia środowiska naturalnego, podczas gdy „młodzi, wykształceni, z wielkich miast” (MWWM) mają jedynie usta pełne ekologicznych frazesów, a sami marnują mnóstwo jedzenia, co chwilę wymieniają smartfony albo latają na egzotyczne wakacje. Nie jest przypadkiem, że także papież Franciszek w swojej encyklice „Fratelli tutti” odwołuje się do ludowego, prostego doświadczenia, choć w ekologii integralnej raczej nie znajdziemy silnego antyelitarnego resentymentu, który da się zauważyć w retoryce zielonych konserwatystów.

W tym kontekście należy jednak zwrócić uwagę, że obydwie grupy (lud i MWWM) są podatne na błąd, który często towarzyszy nam choćby przy ocenie zjawisk ekonomicznych. Z jednej strony mamy ekonomistów, którzy wyciągają wnioski na podstawie makrozałożeń, ignorując lub często całkowicie nie rozumiejąc perspektywy mikro i rzeczywistych motywów stojących za decyzjami konsumentów czy pracowników. Natomiast z drugiej strony mamy ludzi, którzy na podstawie jednostkowych obserwacji zachowań ekonomicznych swoich znajomych tworzą pewne uogólnienia, które ich zdaniem dobrze opisują rzeczywistość. Prawda jest jednak zazwyczaj gdzieś pomiędzy – tak jak nie da się opisać rzeczywistości bez zrozumienia mikropodstaw, tak też nie da się jej analizować jedynie na podstawie prostej indukcji, bo zwyczajnie w świecie wiele procesów ma bardziej złożony charakter, którego nie jesteśmy w stanie dostrzec z jednostkowej perspektywy.

Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia w przypadku dyskusji ekologicznej. Tak, hasła głoszone przez ekoaktywistów nie zawsze są najlepszym sposobem troski o los planety. Choćby z tego powodu, że dla wielu są nieraz abstrakcyjne albo tak maksymalistyczne, że zniechęcają do jakiegokolwiek działania. Jednocześnie jednak wrogiem realnej oceny sytuacji jest tzw. zdrowy rozsądek. Może on bowiem podpowiadać, aby robić tylko to, co przynosi nam korzyści zauważalne w krótkim okresie. Przykład? Zdrowy rozsądek może zachęcić do wycinki drzew w czasie suszy, bo ściągają one wodę i zabierają ją innym roślinom, co w jakimś sensie jest prawdą. Dopiero jednak po czasie widać, że wycięcie drzew jedynie pogorszyło sytuację, bo skutkowało podwyższeniem lokalnej temperatury i szybszym odparowywaniem wody.

Takich przykładów „zdrowego rozsądku”, na podstawie którego podejmujemy działania, nie będąc świadomymi długofalowych skutków, jest znacznie więcej. Obszarem, w których „zdroworozsądkizm” króluje, jest zdrowie – każdy z nas ma wiele zdroworozsądkowych przekonań, które nijak mają się do aktualnej wiedzy medycznej, czego świetnym przykładem była pandemia Covid-19. Ale ekologia sytuuje się prawdopodobnie w pierwszej trójce tematów, gdzie „zdrowy rozsądek” wygrywa z wiedzą naukową („jakie tam ocieplenie klimatu, skoro przez pół wakacji muszę siedzieć w swetrze”). Zważywszy, że konserwatyzm jako ideologia polityczna zasadniczo dowartościowuje powszechnie obowiązujące w społeczeństwie przekonania, zdrowy rozsądek jest jej ważnym elementem. Tak ważnym, że czasem może przybierać wręcz formę współczesnej chłopomanii („lud czuje i wsłuchujemy się w jego głos”) i tyranii, lub w bardziej neutralnym znaczeniu – radykalnego demokratyzmu.

Przekonanie o ludowym „czuciu” ma wpływ na piąte ze wspomnianych założeń, a mianowicie podejście zielonych konserwatystów do prowadzenia polityki środowiskowej. Dopiero kiedy w ludzie pojawi się owe „czucie”, można z pełną legitymizacją zabrać się do wprowadzania określonych rozwiązań. Tym bardziej że sam fakt „czucia” problemu przez lud jest najlepszym dowodem, że ów problem jest realny i dojrzał do tego, aby się nim zająć. Zieloni konserwatyści mają bowiem przekonanie, które nie jest pozbawione racji, że uruchamianie państwowego aparatu do rozwiązywania problemów publicznych, które nie weszły na dobre do „agendy przystankowej” (czyli w uproszczeniu tego, o czym ludzie rozmawiają, czekając na autobus), nie ma większych szans powodzenia. Przykładem jest polityka antysmogowa – dziś zieloni konserwatyści są w Polsce forpocztą walki o czyste powietrze, ale zajęli się tym na poważnie w momencie, w którym pojawiły się aplikacje upowszechniające wiedzę o stanie zanieczyszczenia i jego możliwych skutków. Sęk w tym, że gdyby nie ekoaktywiści, dzięki zaangażowaniu których powstały wspomniane aplikacje smogowe, program „Czyste powietrze” mógłby ruszyć dopiero za kilka lat.

Jednocześnie przedstawiciele zielonego konserwatyzmu rozumieją, że dobra polityka musi zasadzać się na twardych rozróżnieniach tego, co jest dobre/nasze, a co jest złe/obce. Dlatego w ich retoryce możemy usłyszeć narrację, że to lud poniewierany przez elity ma większą wrażliwość ekologiczną, co w zamyśle ma zbudować poczucie wartości i godności tego ludu, a tym samym stanowić gwarancję społecznej akceptacji dla polityki ekologicznej.

Zaryzykowałbym ponadto hipotezę, że dla zielonych konserwatystów bardzo ważnym elementem jest włączenie ludzi w tę politykę, a wręcz realizowanie jej ich rękami, co jakoś wpisuje się w silne poczucie indywidualizmu, a przede wszystkim niezależności, czyli wartości silnie obecnych w myśli konserwatywnej. Tu najlepszym przykładem jest w Polsce chyba fotowoltaika – ludzie, którzy zamontowali „solary” na dachach swoich prowincjonalnych domów, mogą dziś z poczuciem godności (a nieraz wyższości) patrzeć na wielkomiejskie elity, które jedynie pożerają energię, podczas gdy oni ją produkują w czysty, ekologiczny sposób. To oczywiście rodzi określone problemy, bo nie wszystkie instrumenty polityki ekologicznej da się realizować w tak partycypacyjny sposób.

Tu jednak przedstawiciele opisywanego nurtu odpowiedzieliby zapewne, że trzeba mierzyć zamiary na siły, a co więcej, w pierwszej kolejności dbać o dobro własnych obywateli. Walka ze smogiem czy instalacja fotowoltaiki bez wątpienia przynoszą bowiem indywidualnie odczuwane korzyści. Dla porównania, papież Franciszek na różnych poziomach, w tym także ekologii integralnej, stara się wychodzić poza logikę ordo caritatis. Wskazuje choćby, że dziecko cierpiące w Demokratycznej Republice Kongo za sprawą masowego wydobycia kobaltu, niezbędnego do produkcji „ekologicznych” samochodów elektrycznych, jest także naszym bliźnim i wymaga naszych działań w takim samym stopniu, jak czyste powietrze za oknem. Zielony konserwatysta prawdopodobnie też będzie się burzył na program „Mój elektryk”, zakładający dopłaty do zakupu elektrycznych aut, ale bardziej dlatego, że publiczne wsparcie trafi głównie do elit, które będą mieć kolejną okazję do snobowania się na swoim ekologizmie niż ze względu na troskę o kongijskie dziecko.

Korzyści i koszty transformacji

W ten sposób przechodzimy do szóstego założenia zielonego konserwatyzmu, które w moim odczuciu stanowi najmocniejszy element tego nurtu – brak indywidualnych korzyści wynikających z wprowadzania rozwiązań prośrodowiskowych, a jednocześnie przerzucenie na lud kosztów abstrakcyjnej (z indywidualnej perspektywy) walki ze zmianami klimatycznymi, będzie skutkował rosnącym sprzeciwem wobec ekologicznych postulatów i zielonej polityki. To z kolei może prowadzić do radykalnego odwrotu od zielonych haseł i albo zakwestionowania samych zmian środowiskowych, albo przynajmniej zasadności przeciwdziałania im.

Jednocześnie należy mieć świadomość, że walka z negatywnymi zjawiskami klimatycznymi prędzej czy później (raczej prędzej) będzie od wszystkich wymagać wyrzeczeń. Tym bardziej że choćby unijna polityka klimatyczna kosztem naszego regionu będzie starała się maksymalizować korzyści i minimalizować koszty dla społeczeństw zachodnioeuropejskich, których elity mają decydujący wpływ na takie programy jak Fit for 55. W efekcie Polska znacznie szybciej doświadczy kosztów walki ze zmianami klimatu. To zaś oznacza, że oparcie polityki, zwłaszcza w naszym kraju, na logice korzyści może się okazać strategią krótkoterminową.

Co więcej, rozbudzenie oczekiwań co do potencjalnych korzyści wynikających z zielonej polityki w zestawieniu z prawdopodobnie brutalną rzeczywistością może skutkować jeszcze silniejszą „reakcją pogańską” wobec działań na rzecz środowiska naturalnego. W konsekwencji będziemy mieć do czynienia z konfliktem między „zielonym” i „konserwatyzmem”, z którego to konfliktu zwycięsko wyjdzie raczej konserwatyzm. Trochę jak w przypadku ruchów alt-rightowych, których członkowie, wychodząc z chrześcijańskich przesłanek i przywiązania do tradycyjnych wartości, prędzej czy później, ale jednak zwykle przechodzą na pozycje „niewierzącego tradycjonalizmu”. Tym bardziej że nasi rodzimi zieloni konserwatyści, w przeciwieństwie do integralnych ekologów, raczej nie odważą się rozpocząć dyskusji o konieczności wprowadzenia istotnie większej skali redystrybucji, która mogłaby bardziej równomiernie rozłożyć koszty choćby transformacji energetycznej. W zamian skoncentrują się bardziej na krytyce nierówności pomiędzy państwami członkowskim w UE w ramach np. programu Fit for 55, na który, umówmy się, nie będą mieć większego wpływu.

Mając na uwadze ryzyko „odzielenienia” konserwatyzmu, jak i inne wnioski płynące z wcześniejszych rozważań, wskazujące w moim odczuciu na słabości zielonego konserwatyzmu, uważam ten nurt za ślepą uliczkę. Oczywiście, o ile faktycznie zależy nam na przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym, a jednocześnie utrzymaniu długofalowo jakiegokolwiek społecznego poparcia dla takiej polityki. O wiele bardziej obiecująca z mojej perspektywy wydaje mi się ekologia integralna papieża Franciszka, która nie oferuje nam złudnych obietnic, a jednocześnie zachęca nie tylko do głębszej przemiany (metanoia) naszego myślenia o środowisku naturalnym w duchu ekologicznego nawrócenia, ale i przewartościowania obecnego modelu społeczno-gospodarczego w kierunku o wiele bardziej solidarystycznym.

Mam pełną świadomość, że strategia oparta na ekologii integralnej, choć w dzisiejszych warunkach w moim odczuciu jawi się jako optymalna, politycznie może okazać się jeszcze trudniejsza do wdrożenia niż ta oparta na zielonym konserwatyzmie. Tyle że czas prostych, akceptowalnych rozwiązań już dawno się skończył.

Czytaj więcej

Nie stać nas na tanie państwo. Słabo wynagradzani urzędnicy i ministrowie to droga do republiki bananowej

Katastrofa związana ze śnięciem ryb w Odrze po raz kolejny wprowadziła tematykę ekologiczną do debaty publicznej w Polsce. Role są w niej dobrze rozpisane – szeroko rozumiana lewica troszczy się o środowisko naturalne, a szeroko rozumiana prawica nie traktuje tej sprawy priorytetowo. Jak to zwykle bywa, takie etykietki więcej zaciemniają niż rozjaśniają. Warto jednak zauważyć, że od jakiegoś czasu po prawej stronie pojawił się nowy nurt, który nie tylko próbuje ożenić prawicę z ekologią, co wręcz udowodnić, że ochrona środowiska jest w gruncie rzeczy postulatem z konserwatywnym rodowodem, który został zawłaszczone przez lewicowo-liberalne elity.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi