Sztuka cyfrowa – snobizm czy inwestycja?

Na rynku sztuki zapanowała moda na ekskluzywne cyfrowe wersje artystycznych dzieł. Ich nabywcy niekoniecznie się na sztuce znają, ale mają pieniądze. Kusi ich przynależność do elitarnej grupy kolekcjonerów.

Publikacja: 15.07.2022 10:00

Nowojorska wystawa projektu Murakami Flowers, na której wszystkie prace były dostępne jako NFT, maj

Nowojorska wystawa projektu Murakami Flowers, na której wszystkie prace były dostępne jako NFT, maj 2022 r.

Foto: TIMOTHY A. CLARY/AFP

Kolekcję winylowych płyt wyrzuciliśmy na początku lat 90. – do dziś nie mogę tego odżałować. Wtedy, jak wszyscy, kupowaliśmy CD. Minęło parę lat. Pewnego dnia, gdy zdziwiliśmy się, że nasz syn nie ma w domu sprzętu grającego, odpowiedział, że wystarczą mu głośniki internetowe. Teraz muzyka jest w chmurze, powiedział. To było jakieś dziesięć lat temu.

Dzisiaj, zamiast gromadzić płyty, włączasz Spotify lub inny podobny serwis. Ale ostatnio sprawy nabrały jeszcze większego przyspieszenia. Rynek kultury i rozrywki może zmienić NFT, Non-Fungible Token. Czy niewymienialne tokeny, rodzaj kryptowaluty, za pomocą której możemy wejść w posiadanie wirtualnych przedmiotów zredefiniują rynek muzyczny, rynek sztuki, mody, nawet nieruchomości? Czy kolekcjonerzy płyt na zawsze stracą radość oglądania okładki, czytania opowieści o artyście? Nie poczują już delikatnego gestu kładzenia igły na krążku? Wszystko będzie w chmurze?

– Dużo ludzi ma dobry sprzęt grający, ale źródłem muzyki jest twardy dysk. Wszystko zależy od tego, czego szukamy: piosenki Madonny czy archiwalnych nagrań Marii Callas. Nie wszystko tam się znajduje. Artyści i ich spadkobiercy muszą płacić abonament, żeby ich utwory zachowano. Nagrania mogą też zniknąć z dnia na dzień. Rodzina Światosława Richtera przestała płacić abonament i nagrania zniknęły. Wiem, że młodzi ludzie nie kupują płyt. Ja poruszam się w kręgu kolekcjonerów starych nagrań. Uważam, że dostęp do stu płyt cyfrowych nie zastąpi słuchania dwóch płyt realnych. Z aukcjami muzyków NFT jeszcze się nie zetknąłem, ale trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś miał na wyłączność nagranie archiwalne. Istotą nagrania jest dostęp do jak największej liczby słuchaczy – mówi Przemek Psikuta, dziennikarz radiowy, krytyk muzyczny, fan winyli.

Nad tym, czy NFT zrewolucjonizuje rynek muzyczny, zastanawia się publicysta Tyler Jett Prescott w magazynie „Rolling Stone”. „Trudno będzie powtórzyć to jedyne w swoim rodzaju uczucie posiadania nieotwartej jeszcze przez nikogo płyty z pierwszego tłoczenia czy ręcznie podpisanego egzemplarza »Purple Rain«, jakich niewiele istnieje na świecie. Wszystko to zniknie razem z nadejściem ery wyłącznie cyfrowych nagrań”.

Na rynku muzyki rozrywkowej było już sporo aukcji NFT. Brali w nich udział Halsey, Mike Shinoda z Linkin Park, Kings of Leon, Grimes. Kto ma z tego korzyść? Wykonawcy, którzy mogą otrzymywać tantiemy nie od wytwórni płytowej, ale bezpośrednio od nabywców. Ale nabywcy mogą także zainwestować w artystę, jeśli wierzą, że jego wartość rynkowa wzrośnie”.

Czytaj więcej

Prezenty? Przecież wszystkiego mamy za dużo!

Prawie jak pocztówka

Przy wszystkich wirtualnych transakcjach powstaje pytanie: po co płacić za coś, co istnieje tylko wirtualnie, czego nie można mieć w realu? Ale transakcje NFT mają kilka zalet. Stając się posiadaczami przedmiotu pozyskanego w transakcji NFT, jesteśmy jego jedynymi właścicielami i mamy do niego wyłączne prawo. Podrobienie zakupionego aktywu jest niemożliwe, przez co dzieło w jakiś sposób staje się unikatowe.

Na tradycyjnym rynku sztuki autentyczność, pochodzenie i unikalny charakter dzieła stanowią podstawowe kryteria decyzji zakupowych. Nie zawsze te dane są prawdziwe i łatwe do ustalenia. W przypadku NFT można zweryfikować historię przedmiotu, zawarte wcześniej transakcje kupna i sprzedaży. System wprowadza prawo własności, czyni rynek bezpiecznym.

NFT zaanektowały już sporą część rynku sztuki. Na początku roku 2021 na aukcji w Christie’s sprzedano obraz pt. „Everydays – the first 5000 days” autorstwa Beeple. Jest to kolaż składający się z 5000 grafik tworzonych przez artystę codziennie przez 5000 dni. Nabywca zapłacił 69 mln dolarów, czyniąc Beeple, kimkolwiek on jest, jednym z trzech najbogatszych żyjących artystów. Dla porównania, najdroższym dotąd obrazem świata jest „Salvator Mundi” autorstwa Leonarda da Vinci sprzedany w 2017 r. za 450,3 mln dol. Do dziś trwają jednak spory o jego autentyczność.

Od czasu tamtej transakcji na rynku sztuki rozpętała się gorączka NFT. Sotheby sprzedał w ten sposób obiekty za 100 milionów dolarów. Aż z 78 proc. nowych klientów, których dom aukcyjny w ten sposób pozyskał, należy do najmłodszej grupy wiekowej. NFT zaistniało też w sztuce dawnej – dominują tu muzea brytyjskie i kanadyjskie. British Museum oferuje słyną „Wielką falę” japońskiego artysty Hokusai oraz pastele Turnera. Cztery włoskie muzea, w tym Galeria Uffizi, zgodziły się na cyfrowe reprodukcje ich kolekcji. Wśród nich „Madonna ze szczygłem” Rafaela. Cena od 100 do 200 tysięcy euro. Kto na tym zyskuje? Dla muzeów to korzystne rozwiązanie: zyskują fundusze, nie pozbywając się obiektów. Ale czy klient, kupując za setki tysięcy euro cyfrową reprodukcję egipskiej rzeźby sprzed trzech tysięcy lat, nie staje się po prostu właścicielem bardzo drogiej pocztówki?

W grudniu 2021 roku na aukcji w Desie za kwotę 460 tysięcy wylicytowano obraz Pawła Kowalewskiego, jednego z bardziej znanych współczesnych twórców, założyciela artystycznej Gruppy. Nabywca nie musiał fatygować się do Warszawy po odbiór płótna o wymiarach 100 na 80 cm. Nie będzie mógł również powiesić go na ścianie. Otrzymał je w formie elektronicznej. Jego wymiary, jak podał w komunikacie dom aukcyjny, to 2820 x 2292 pixeli – 4 MB. Jest to unikat w skali 1 do 1.

Ale po co kupować dzieło za grube pieniądze, przecież można je skopiować z internetu i użyć jako tapety na komórce. A jeśli zrobi się to w przyzwoitej rozdzielczości, to można nawet powiesić sobie na ścianie dzieło oprawione w złotą ramę. Mając obraz w postaci fizycznej, możesz na niego patrzeć, nawiązać z nim więź emocjonalną. Możesz go podarować. W przypadku NFT to wszystko jest niemożliwe. A przeżycie sztuki nie jest przecież objęte prawem wyłączności. Obraz Rafaela czy Vermeera mogą podziwiać tysiące ludzi, nie posiadając ich na własność.

Jedno jest pewne – w operacjach NFT marketing odkrył dla siebie nową niszę, może nawet żyłę złota. To nowi klienci, którzy mają pieniądze, na sztuce niezbyt się znają, ale przynętą dla nich jest przynależność do elitarnej grupy kolekcjonerów, którą zdobywają, wydając swoje pieniądze na wirtualny artefakt.

– Dla klientów obraz się nie liczy, liczy się metka – mówi Wojciech Tuleya, właściciel warszawskiej galerii sztuki współczesnej. – Odchodzimy od sztuki materialnej w stronę elektronicznego symbolu.

– Mój profesor rysunku z Akademii, całkowicie higroskopijny na wszystkie „gierki” w dzisiejszej sztuce, będąc już na emeryturze, powiedział mi: „Sztuka dzisiaj to śmiertelnie chory pacjent, którym zajmują się grabarze”. Czy za chwilę będziemy handlować „dziurą w powietrzu”? A najadać się, czytając przepisy z książki kucharskiej – podkreśla Andrzej Biernacki, dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi, krytyk sztuki.

Bilet wstępu do elity

NFT wciągnęło do swojej bańki również inne sfery rynku. Swoje miejsce w systemie znalazła moda. To branża ulotna, nieracjonalna, bardziej niż jakakolwiek inna kierująca się nastrojami konsumentów i kreująca je za pomocą wszechobecnego marketingu. Rynek musi sprostać nienasyconej żądzy nowości. Jak podaje Vogue Index Business, już 17 proc. rynku mody działa w systemie NFT.

Na czym to polega? Przecież sukienki nie można nosić wirtualnie. Ale wirtualnie zarobić można na próżności i snobizmie. Amerykańska marka The Hundreds zarobiła 50 milionów dolarów, wypuszczając wirtualną kolekcję 25 tys. rysunków przedstawiających różne wersje firmowych motywów reklamowych „The Adam Bomb Squad”. Kupując jeden rysunek, można było zdobyć dostęp do wczesnych egzemplarzy nowych kolekcji – tym razem już realnych, krótkich i limitowanych serii, otrzymać zaproszenia na realne eventy firmy czy zamknięte dla publiczności wyprzedaże. Ubrań nie oferowano. Projekt zakończył się wielkim sukcesem.

„My nie sprzedajemy torebek, sprzedajemy marzenia” – powiedział kiedyś jeden z szefów firmy Gucci. To było kilka lat temu, ale doskonale opisuje teraźniejszość. Podporządkowując się nakazom mody, kupujemy prawo do przynależności do grupy. Koleżeńskiej, rodzinnej, miejskiej. Kupujemy logo, bo chcemy pokazać nasz status. Okazuje się, że można modę sprzedawać, nie sprzedając płaszcza czy sukienki. Sprzedając prawo do wyłączności, wirtualne artykuły kolekcjonerskie wprowadzają nowy poziom „ekskluzywności”. Stanowi to dodatkowe źródło dochodu marek fashion, źródło niewymagające drogiej produkcji. Jest to możliwe w czasach, kiedy rynkiem rządzi internet, a najbardziej zamożne grupy społeczeństwa mają nadmiar pieniędzy. „NFT będą podstawą tworzenia społeczności w nadchodzącej dekadzie” – prognozują specjaliści biznesu fashion.

„Za kilkaset tysięcy złotych można będzie wkupić się w świat gwiazd i ludzi zamożnych. (...) NFT to po prostu dodatek, dzięki któremu łatwo pokazać to, że jesteśmy w danej grupie – coś jak właściciele roleksów. Widząc je, od razu wiemy, że ktoś jest zamożny” – pisze Patryk Pawelak w portalu informatycznym Ithahardware.

Profesjonalny portal branży mody informuje również o współpracy innych znanych marek, które zainicjowały sprzedaż NFT. Paryski dom mody z tradycją Balmain wraz z firmą Mattel sprzedają wirtualną lalkę Barbie, ale pobawić się nią będzie można tylko na ekranie komputera. Włoska marka Dolce & Gabbana zyskała 6 milionów dolarów na sprzedaży wirtualnej kolekcji składającej się z dziewięciu sztuk ubrań.

Gorączka NFT zachęciła wiele marek do eksploatowania potencjału cyfrowych artykułów kolekcjonerskich. Czy otworzy to nowy rozdział w modzie? Specjaliści od marketingu ostrzegają, że entuzjazm może być przedwczesny, bo liczba zamożnych i zaawansowanych technologicznie klientów jest jednak ograniczona. Dla większości moda oznacza nowe ubranie, nic więcej.

Czytaj więcej

No gender w modzie. Masowy klient tego nie kupi

Ciało cyfrowe

Na NFT skorzystają celebryci. Zdyskontować resztki utraconej popularności postanowiła Dorota Rabczewska, alias Doda. We wrześniu 2021 r. „Rzeczpospolita” podała, że gasnąca gwiazdka pop zamierza podzielić swoje ciało na 400 niewymiennych tokenów i każdą jego część, a raczej jej precyzyjny skan w 3D, wystawić na aukcji w cenie wywoławczej od 200 dolarów za sztukę. Niektóre części będą jednak droższe, proszę zgadnąć które… Za przedsięwzięciem stoi agencja Fanadise, która – jak sama o sobie pisze – zajmuje się „monetyzacją popularności influencerów w mediach społecznościowych”. Ciało Dody sprzedało się podobno w pięć minut.

Równie daleko posunęła się Marta Rentel. Ta gwiazdka polskiej sieci, znana jako Martirenti, która ma setki tysięcy obserwujących na Instagramie i TikToku, znalazła fana, który postanowił wydać 250 tys. dol. za token dający pełne prawa do jej cyfrowej miłości. – Chce być innowatorką i tworzyć przyszłość, więc jako pierwsza osoba na świecie stokenizowałam emocje – napisała influencerka na Instagramie. Nabywca ma więc wyłączność na jej miłość.

Czy to wszystko obraca się tylko wokół pieniądza? Czy komputery, które i tak zjadają dużą część naszego życia, pochłoną resztę? Zamiast popatrzeć na obraz, spojrzymy na monitor, zamiast posłuchać ulubionej płyty z gramofonu, już słuchamy jej w sieci. Siedząc w mikroapartamencie przespacerujemy się po pokojach domu w Hiszpanii kupionym za kryptowaluty jako token, dający do niego wyłączność. Pierwsza tego typu transakcja już za nami – w grudniu 2021 r. ktoś kupił prawo do wyłączności cyfrowego apartamentu w Kijowie. Cena wywoławcza wynosiła 23 tys. dolarów, a licytacja skończyła się na 93 tys. dolarów.

Na razie, całkiem niewirtualnie, wciąż w radiowej Dwójce, w każdą sobotę można słuchać audycji „Duża czarna” poświęconej starym, często unikatowym nagraniom z płyt winylowych, a nawet ebonitowych. Szumy, trzaski na płycie z etiudami Chopina z lat 30. nie tylko nie przeszkadzają, ale dodają uroku. Nawet płyta CD niektórym wydaje się zbyt jałowa, wyczyszczona w porównaniu z winylową.

– Zachłyśnięcie się muzyką z nośników elektronicznych tak silne na początku wieku teraz przygasa – mówi Przemek Psikuta. – Widać, że to był rodzaj mody. W przypadku muzyki cenionych artystów wyłączność nie ma sensu. Wykonawcy chcą mieć wielu odbiorców. Formuje się także front przeciwko cyfryzacji. Są wykonawcy, którzy nie dają swoich utworów do chmury – podkreśla.

A publiczność może jej słuchać, nie wykupując członkostwa w ekskluzywnym klubie. – Jaki problem rozwiązują NFT? – zastanawia się znajomy informatyk i podsumowuje. – Do tej pory to, że rzecz była cyfrowa, oznaczało, że każdy może ją mieć. Otóż teraz nie każdy.

Czytaj więcej

Od Kate Moss do Maye Musk. Co się ma nam podobać

Kolekcję winylowych płyt wyrzuciliśmy na początku lat 90. – do dziś nie mogę tego odżałować. Wtedy, jak wszyscy, kupowaliśmy CD. Minęło parę lat. Pewnego dnia, gdy zdziwiliśmy się, że nasz syn nie ma w domu sprzętu grającego, odpowiedział, że wystarczą mu głośniki internetowe. Teraz muzyka jest w chmurze, powiedział. To było jakieś dziesięć lat temu.

Dzisiaj, zamiast gromadzić płyty, włączasz Spotify lub inny podobny serwis. Ale ostatnio sprawy nabrały jeszcze większego przyspieszenia. Rynek kultury i rozrywki może zmienić NFT, Non-Fungible Token. Czy niewymienialne tokeny, rodzaj kryptowaluty, za pomocą której możemy wejść w posiadanie wirtualnych przedmiotów zredefiniują rynek muzyczny, rynek sztuki, mody, nawet nieruchomości? Czy kolekcjonerzy płyt na zawsze stracą radość oglądania okładki, czytania opowieści o artyście? Nie poczują już delikatnego gestu kładzenia igły na krążku? Wszystko będzie w chmurze?

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne