Jak Dostojewski zerwał więzi między wiarą i prawdą

Czy na ławie dla oskarżonych za masakrę w Buczy i Hostomelu, za gwałty na kobietach i dzieciach, za rozstrzelanych w drodze po chleb i za wywiezionych w nieznanym kierunku zasiąść powinni także – zaocznie – Dostojewski i Tołstoj? Czy zbrodnie Putina byłyby możliwe, gdyby nie takie, a nie inne ukształtowanie „szerokiej duszy rosyjskiej"?

Aktualizacja: 06.05.2022 15:18 Publikacja: 06.05.2022 10:00

Jak Dostojewski zerwał więzi między wiarą i prawdą

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Zamknięta, przezroczysta klatka, a w niej uosobienie przeciętności, bezbarwny, pozbawiony charyzmy Adolf Eichmann. Łysina sięga wysoko, ale nawet okulary nie dodają inteligencji, na pierwszy rzut oka zwykły przedstawiciel handlowy. Banalny, smutny, niewyrazisty. Daleki od obrazu zbrodniarza, daleki od tego, jak wyobrażać sobie można geniusza zła, który jako główny koordynator systemu zagłady odpowiadał za Holokaust. Owszem – jak wskazuje francuski reżyser Claude Lanzmann, autor głośnego filmu „Shoah" – skorumpowanym do szpiku kości i nienawidzącym Żydów, ale w gruncie rzeczy banalnym.

Gdzieś w sali siedzi kobieta, notuje, pisze, później powstanie z tego jedno z najwybitniejszych dzieł o człowieku, o banalności zła. „Eichmann w Jerozolimie" Hannah Arendt budzi wątpliwości, rodzi pytania, zarzuca mu się faktograficzną nieadekwatność, a mimo to pozostaje jednym z najważniejszych oskarżeń nie tylko Eichmanna, nie tylko nazizmu, ale pośrednio także kultury niemieckiej. Urzędnicza zbrodnia tego ostatniego nie byłaby przecież możliwa, gdyby nie kult porządku i posłuszeństwa wpojony Niemcom przez pokolenia, obecny w myśli Immanuela Kanta, i bez heglowskiego przekonania, że Absolut ucieleśnia się w państwie. Nie byłoby go, gdyby nie nacjonalistyczna, pogańska muzyka Wagnera, ale i wola mocy Nietzschego.

I chciałbym, bardzo chciałbym, żeby kiedyś w Kijowie, nie gdzie indziej, ale właśnie tam, odbył się sąd nad Władimirem Władimirowiczem Putinem, nad generałem Aleksandrem Władimirowiczem Dwornikowem albo chociaż nad majorem Aleksiejem Bakumienką, który swoim uczestnictwem w rzezi w Buczy chwalił się w rosyjskiej, reżimowej telewizji. Oni także powinni zasiadać w klatce, gdzieś z boku powinien usiąść ktoś, kto skrzętnie notowałby myśli i intuicje oskarżonych. I kto potem – ukazując ich kontekst – potrafiłby napisać rzecz o „szerokiej duszy rosyjskiej i banalności zła", o Dostojewskim i Tołstoju, o tym, jak piękna teologia prawosławna, jak spory o liturgię i Trzeci Rzym, jak imperializm zrodziły potwory, które były zdolne do planowania operacji, w których istotną rolę odgrywał gwałt na bezbronnych kobietach i dzieciach.

Czy tym kimś, jak w Jerozolimie, powinna być kobieta? Czy tylko pod jej piórem prawda o zbrodniach przeciwko kobietom stałaby się wystarczająco wyrazista? Nie wiem, ale z pewnością musi być to ktoś o mocy pióra Oksany Zabużko lub Jurija Andruchowycza. Oni są w stanie ukazać w pełni prawdę o ideowych źródłach rosyjskiego okrucieństwa. Zabużko już to zresztą robi, podkreślając, że za sukcesami Dostojewskiego czy Tołstoja zawsze stała „siła rosyjskiej armii", pięści, która skłaniała do szacunku, czy też oskarżając Josifa Brodskiego o imperializm, choć wstydliwie ukrywany. Andruchowycz także gromi rosyjską kulturę, pisząc we wstrząsającym artykule „Po Buczy" (w piśmie „Nowa Polsza") o „dwugłowym monstrum", jakim jest w kulturze rosyjskiej „Tołstojewski". Ironicznie pyta autora „Braci Karamazow": „Panie Dostojewski, coś tam pan k... pisał o łzach dziecka? Czy to pomogło jakoś twoim Rosjanom?".

Tak, tych dwoje byłoby w stanie i literacko i intelektualnie podołać „Majorowi Bakumienko w Kijowie". Byliby zdolni napisać akt oskarżenia „wielkiej rosyjskiej kultury", która wydaje tak banalnych reprezentantów.

Czytaj więcej

Jak raszyzm rozlewał się na zachód Europy

Staroruskie korzenie zła

Gdzie szukać korzeni owej banalności zła, okrucieństwa najazdu, który usprawiedliwiany jest zarówno przez polityków, jak i rosyjskich duchownych prawosławnych „wspólnym chrztem Włodzimierza w kijowskiej chrzcielnicy narodu/ów"? Czy wolno nam sięgnąć aż do czasów tylko nieco późniejszych niż te, do których odwołuje się Putin? Jeśli tak, to warto przywołać synów św. Włodzimierza, świętych Borysa i Gleba, którzy – jak to pięknie opisują zarówno stare kroniki, jak i nowsze żywoty świętych – przyjęli w chrześcijańskiej pokorze śmierć z ręki brata, byle nie dopuścić do przelewu krwi chrześcijańskiej, krwi bratniej.

Zostawmy na boku kwestię ich osobistej świętości i tego, jak Kościół wschodni poszerza kategorię męczeństwa także na tych, którzy ponieśli śmierć nie z powodu Chrystusa, ile po chrześcijańsku przyjęli śmierć z powodu zwykłego spisku czy zbrodni. O wiele ciekawsze wydaje się to, że właśnie na owej krwi niewinnych braci (pierwszych kanonizowanych jako ruscy męczennicy) zbudowana została jedność pierwszej Rusi. Zamordował ich bowiem – na co historycy coraz częściej zwracają uwagę – wcale nie Światopełk Przeklęty, ale Jarosław Mądry, który, likwidując swoich braci, zbudował potężne państwo kijowskie. Pierwsze państwo zbudowane więc zostało na zsakralizowanej krwi braci. Czy nie takiej samej ofiary, podejmowanej niekoniecznie z przyczyn religijnych, ale przyjmowanej w religijnej pokorze, domaga się od Ukraińców obecnie patriarcha Moskwy Cyryl, a nawet prezydent Putin? Czy opowieść o pokornych braciach, którzy dla dobra narodu i państwa rezygnują z życia, nie ma także drugiej strony, w której „zbrodnia Kaina" staje się fundamentem państwa? Nikt tego obecnie nie powie wprost, nikt akurat do tego „mitu" się nie odwołuje, ale jest on w podświadomości.

Bardzo stare źródła ma także spór o miejsce myślenia zachodniego w kulturze. Gdy Cyryl czy Putin oskarżają Ukrainę o odchodzenie od prawdziwego prawosławia, to w istocie powielają zarzuty i idee o wiele wcześniejsze. Ich najbardziej symbolicznym sformułowaniem pozostaje idea „Moskwy jako trzeciego Rzymu". Związana jest z przekonaniem, że po odejściu od prawdziwej, to znaczy prawosławnej wiary, najpierw przez Rzym, a później Konstantynopol (tak interpretowano akceptację przezeń decyzji soboru z Florencji z lat 1439–1443, mającego pojednać Wschód i Zachód, a także ostateczne przejście tego miasta pod panowanie islamskie) strażnikiem wiary pozostaje właśnie Moskwa. Zastępuje w roli centrum ruskiego prawosławia Kijów, który także – akceptując ustalenia wspomnianego soboru – zdradził prawosławie.

Ten mit założycielski – nawet jeśli mnich Filoteusz, któremu się go przypisuje, niewiele miał z nim wspólnego, a głosił jedynie przekonanie, że koniec świata jest coraz bliżej, bowiem „dwa Rzymy upadły, trzeci stoi, a czwartego nie będzie" – stał się z czasem oficjalną ideologią imperializmu carskiego, a także elementem rosyjskiej prawosławnej tożsamości. Elementy antyłacińskie i antyrzymskie na trwałe weszły do myślenia rosyjskiego prawosławia.

Historycznie rzecz biorąc, opowieści o całkowicie odrębnych od „łacińskich" korzeniach ruskiego, a później moskiewskiego prawosławia możemy włożyć między bajki. Jeszcze przed Wielką Schizmą, ale już po chrzcie w Kijowie księżna Olga prosiła niemieckiego cesarza Ottona o przysłanie łacińskich kapłanów, a po rozpadzie jedności chrześcijaństwa w 1106 r. do Nowogrodu przybył Antoni Rzymianin, który został zaliczony do grona świętych wschodnich. Ostatecznie do zerwania doprowadziło dopiero złupienie Konstantynopola (1204). Niedługo później Aleksander Newski miał powiedzieć legatom papieskim, że nie przyjmie rzymskiego wyznania wiary, bo to na Rusi wyznawana jest wiara prawdziwa. XIII wiek to także okres pojawienia się pierwszych pism polemicznych z „łacińskimi błędami". Nie oznaczało to jednak końca zachodnich wpływów. W tamtych czasach wpływ na ruską pobożność i teologię miała także scholastyka staroprotestancka, a później luterański pietyzm, których elementy krytyki katolicyzmu chętnie i obficie wykorzystywano w polemikach z Rzymem. W niczym nie przeszkadzało to jednak innej tendencji, jaką było przejmowanie licznych elementów scholastyki katolickiej w sakramentologii czy nawet eklezjologii prawosławnej.

Kulminacją tego procesu były reformy Piotra I, które niszczyły specyfikę wschodniego chrześcijaństwa. „To był program rosyjskiej Reformacji" – podsumowywał projekt cara o. Jerzy Florowski. Jednak wielu badaczy odrzuca takie sugestie i wskazuje na to, że główny ideolog reformy cerkiewnej Piotra I, jakim był Teofan Popowicz, choć niewątpliwie wykazywał liczne sympatie wobec luteran, był „uczniem, a następnie wykładowcą i rektorem słynnej Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, kształcił się również u jezuitów, w celach edukacyjnych wyjeżdżał do Polski i Włoch". Jeśli więc szukać źródeł reform Piotrowych, to choć niewątpliwie czerpały one z wpływów zachodnich, jednocześnie wpisane były w tradycję despotycznych rozstrzygnięć władzy carskiej, a zarazem były typową dla tamtych czasów w całej Europie próbą wykorzystania religii do wzmacniania absolutyzmu państwa.

Potępienie zgnilizny Zachodu

Te historyczne powiązania, skrzętnie zresztą ukrywane w popularnej historiografii czy kaznodziejstwie, nie powinny przesłaniać faktu, że antyzachodniość pozostaje głęboko wpisana w rosyjskie prawosławie, a XIX wiek, tak kluczowy dla budowania rozmaitych tożsamości narodowych i związanych z nimi mitów, jeszcze wzmacnia ten element rosyjskiej (przynajmniej w wydaniu prawosławnym) tożsamości. Rosja ma być strażnikiem prawdziwej wiary, bo inaczej niż Zachód nie ulega „duchowej pustce", „niszczącej analizie rozumowej", nie traci wiary. „... człowiek zachodni za sprawą jednostronnego rozwoju swojego rozumu abstrakcyjnego utracił wiarę we wszystkie swoje przekonania pochodzące spoza jego rozumu, a w rezultacie rozwoju tegoż rozumu stracił również wiarę w jego wszechmoc" – wskazywał rosyjski myśliciel Iwan Kiriejewski.

Krytykę zgubnego racjonalizmu Zachodu podjęli Aleksiej Chomiakow, Mikołaj Danilewski, a za nimi zastępy zazwyczaj o wiele marniejszych myślicieli i kaznodziejów. Jeśli zaś ktoś nadał im wymiar rzeczywiście potężny, był to Fiodor Dostojewski, który nie tylko przeprowadził potężną krytykę papiestwa, ale też całego myślenia zachodniego. W jego „Dzienniku pisarza" znajdziemy masę potępień zachodniej zgnilizny, i to nie tylko w wydaniu liberalnym czy postępowym, ale także katolickim. Kościół, zdaniem Dostojewskiego, „sprzedał Chrystusa za ziemskie władztwo". „Ogłosiwszy za dogmat, że chrześcijaństwo na ziemi nie może się utrzymać bez ziemskiej władzy papieża, proklamował tym samym Chrystusa nowego, odmiennego niż dawniej, Chrystusa, który się skusił na trzecie kuszenie szatana, na królestwa ziemskie (...). W dodatku Rzym dopiero niedawno oznajmił swoją zgodę na trzecie kuszenie szatana w postaci dogmatu" – przekonywał genialny pisarz.

Jak powiązał dogmat o nieomylności papieskiej z pragnieniem władzy? Odpowiedź jest prosta, właśnie za sprawą pragmatyzmu politycznego. Papież miał wykorzystywać swoją władzę do przerzucania poparcia politycznego na dowolne siły, które mogą mu zagwarantować dalsze sprawowanie władzy – i to zarówno świeckiej, jak i duchowej. W „Braciach Karamazow" te same idee wyrażone są – warto dodać, że przez człowieka niewierzącego – w sposób profetyczny. Co ma być istotą katolicyzmu? Ograniczenie wolności, nie tylko ludzi, ale i samego Boga przez władzę jednego człowieka. „Wszystko przekazałeś papieżowi, a więc wszystko jest teraz w mocy papieża, a Ty (mowa o Chrystusie – przyp. aut.) lepiej wcale nie przychodź, nie przeszkadzaj przynajmniej do czasu" – wyjaśnia Iwan Karamazow.

Wielki Inkwizytor – a to on w umyśle Dostojewskiego pozostaje obrazem katolickiego myślenia – dla dobra ludzkości, dla jej spokoju, dla jej dobrobytu chce odebrać jej wolność, co oznacza w istocie uleganie trzeciej pokusie szatańskiej. Jezus nie chciał zniewalać człowieka cudem, a katolicyzm, by uporządkować świat, by dać ludziom święty spokój, ale i poczucie bezpieczeństwa, odebrał im wolność, opierając swoje nauczanie „na cudzie, tajemnicy i autorytecie". „I ludzie ucieszyli się, że prowadzono ich znowu, jak trzodę i że z ich serc zdjęto wreszcie tak straszliwy dar, który im tyle udręk przysporzył" – rysuje obraz ucieczki od wolności w autorytet, który miał dokonać się w Kościele, Iwan Karamazow.

Obraz szczęścia, jaki ma ofiarować ludziom władza Inkwizytora, bardziej przypomina społeczeństwo komunistyczne niż obraz życia katolickiego, ale zawiera w sobie ostrzeżenie przed ślepym – nieograniczonym prawdą – posłuszeństwem i przed budowaniem społeczności pozbawionych wolności. Ten portret – i to jest być może najmocniejszy obraz – kończy się wnioskiem, że w istocie Inkwizytor (istota katolicyzmu) jest niewierzący.

Niewiara jest zresztą najpoważniejszym zarzutem, jaki formułowany jest wobec Zachodu, nie tylko katolickiego, ale w ogóle. Prawosławna wiara, a takie wezwania powracają nieustannie w wypowiedziach także współczesnych prawosławnych rosyjskich, w tym patriarchy Cyryla, ma być lekiem na zło Zachodu i laicyzacji.

Czytaj więcej

Watykan wobec wojny. Bolesny sprawdzian dla Franciszka

Wiara bez prawdy

Jaka ma to być jednak wiara? Czy rzeczywiście ma ona cokolwiek wspólnego z chrześcijaństwem? Czy przypadkiem nie opada w schemat imperialnej ideologii, która ma pomagać w zachowaniu życia moralnego, ale niekoniecznie wiele ma wspólnego z Ewangelią? Jeśli uważnie czytać dzieła Dostojewskiego, trudno w nich znaleźć bohaterów, których życie byłoby odpowiedzią na kryzys nihilizmu, który z taką przenikliwością opisuje w „Biesach" czy „Braciach Karamazow". Iwan Szatow z „Biesów", w postaci którego Dostojewski zawiera polemikę ze słowianofilami, i który jest jedną z nielicznych pozytywnych postaci tej powieści, z pewnością takiej odpowiedzi nie daje. On w istocie nie wierzy, nie jest chrześcijaninem, nie przyjął Jezusa, ajedynie chce wierzyć, próbuje – jak to człowiek współczesny – zaufać, ale nie jest w stanie dokonać „skoku w wiarę". Jedynym więc, co przyjmuje, jest struktura prawosławia, ale pozbawiona treści wiary, pozbawiona duchowości.

Na takie prawosławie nie chce się zgodzić Lew Tołstoj. Jego pesymizm, a może nawet nihilizm, sięga o wiele głębiej. Struktura „Wojny i pokoju", która zachowuje moralny kompas, przekonanie, że istnieją wojny dobre i złe, w pewnym momencie się rozpada, a wiara wyniesiona z dzieciństwa ukazuje swoją pustkę, więc zamiast niej zostaje stworzona wiara nowa, pacyfistyczna, skupiona na powrocie do nieistniejącego świata patriarchalnych i pseudoreligijnych wartości, która maskować ma jedynie rozpacz.

I nawet jeśli w tej późnej rewolucji intelektualnej, która doprowadziła Tołstoja do wykluczenia z Cerkwi i ekskomuniki, kryją się szczera rozpacz i szczere poszukiwanie, to jako konstrukt sztuczny, niezakorzeniony w doświadczeniu transcendencji ani w autentycznym przeżyciu religijnym, nie jest ona w stanie zbudować czegoś nowego, trwałego, na czym budować można odrodzenie. Nie sposób też nie dostrzec, że tołstojowski konstrukt religijny i społeczny zbudowany jest na apoteozie wyobrażonej ludowości, wymarzonego, wspólnotowego życia chłopstwa i sprzeciwie wobec wszelkich wartości zachodnich, w tym kapitalizmu czy indywidualizmu. Z takiego punktu widzenia ukraiński zwrot ku Zachodowi, hołdowanie wartościom wolnościowym mógłby zostać przez Tołstoja uznany za zdradę wartości.

Nie jest także wyrazem prawdziwej wiary słynna, tak często cytowana również przeze mnie, wypowiedź pewnego starego kapitana z „Biesów", który miał zadać fundamentalne pytanie: „Jeżeli Boga nie ma, to cóż ze mnie za kapitan". I tu mamy do czynienia z utylitarnym podejściem do wiary, z uczynieniem z niej jedynie fundamentu życia społecznego i politycznego, moralności, ale bez koniecznego odwołania do prawdy.

Zwięzły wyraz zaskakującej, irracjonalistycznej „chrystologii" Dostojewski dał w liście do Natalii Fonwiziny. Wyznał w nim, że „gdyby ktoś udowodnił mu, że Chrystus jest poza prawdą, i rzeczywiście byłoby tak, że prawda jest poza Chrystusem, to wolałbym pozostać z Chrystusem niż z prawdą".

Rozerwanie więzi między prawdą a Chrystusem oznacza rozerwanie więzi wiary z racjonalnie uzasadnioną moralnością, z logiką czy wreszcie z myśleniem. Jedynym, na czym opierać się ma taka wiara, jest z jednej strony emocja, a z drugiej władza państwa, jego zaangażowanie i „wola mocy" władcy. Imperium carskie, które od pewnego momentu szczerze i jednoznacznie wspierał Dostojewski, jest zatem lepszym gwarantem wiary niż teologiczna spójność, poszukiwania rozumu czy przyziemna moralność.

Tam, gdzie zanika władza rozumu, tam pojawia się dyktat władzy, która zastępuje prawdę imperialną, a niekiedy nawet prawosławną ideologię. Czy oznacza to, że Dostojewski poparłby putinizm? Czy wspierałby raszyzm? Daleki jestem od prostych analogii historycznych, ale trudno nie dostrzec, że jego późni uczniowie, jak geopolityk i filozof Aleksandr Dugin, robią to z całą mocą. I że Rosyjska Cerkiew Prawosławna odwołuje się do stylu myślenia Dostojewskiego także w walce ideologicznej.

Jak pokonać wypaczenia

Ta surowa ocena kultury rosyjskiej nie oznacza prostego uznania, że trzeba ją w całości odrzucić. Niemieckie odrodzenie po zbrodni Holokaustu opierało się przecież na przemyśleniu własnych źródeł intelektualnych, którego dokonywali Karl Jaspers, Paul Tillich, Dietrich Bonhoeffer czy Tomasz Mann szukający przestrzeni „nawrócenia" czy „zawrócenia" z drogi wypaczenia kultury niemieckiej.

Czy podobne nawrócenie może czekać Rosjan? Odpowiedzi muszą sobie udzielić sami. Można im jednak podpowiedzieć kilka tropów. Myśl filozofa Piotra Czaadajewa (1794–1856), który ukazywał „pustkę intelektualną Rosji", nigdy nie została uwewnętrzniona przez rosyjskie elity. Innym istotnym dla ewentualnego odrodzenia kultury pisarzem mógłby być Władimir Sołowjow. Choć zafascynowany Dostojewskim, potrafił w swoich najważniejszych dziełach uwolnić się w pewnym stopniu od imperialnej duchoty Rosji i dostrzec wielkość i znaczenie nie tylko katolicyzmu, ale także polskości.

Aby odrodzenie stało się możliwe, konieczny jest jednak głęboki kryzys obecnego modelu rosyjskości. Gdyby nie klęska III Rzeszy, Bonhoeffer zostałby zapomniany, a Jaspers nigdy nie napisał swojego „Problemu winy". I podobnie bez rozpadu raszyzmu nie będzie ponownego przemyślenia źródeł rosyjskiej tożsamości. W obecnej postaci jest ona zbyt cennym narzędziem umacniania putinowskiego imperium, by z niego rezygnować.

Czytaj więcej

Jak konserwatyzm przegrywa z populizmem

Zamknięta, przezroczysta klatka, a w niej uosobienie przeciętności, bezbarwny, pozbawiony charyzmy Adolf Eichmann. Łysina sięga wysoko, ale nawet okulary nie dodają inteligencji, na pierwszy rzut oka zwykły przedstawiciel handlowy. Banalny, smutny, niewyrazisty. Daleki od obrazu zbrodniarza, daleki od tego, jak wyobrażać sobie można geniusza zła, który jako główny koordynator systemu zagłady odpowiadał za Holokaust. Owszem – jak wskazuje francuski reżyser Claude Lanzmann, autor głośnego filmu „Shoah" – skorumpowanym do szpiku kości i nienawidzącym Żydów, ale w gruncie rzeczy banalnym.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich