Wojna Putina każe przemyśleć polski konserwatyzm

Mocno wierzę w to, że konserwatywna prawica jest w Polsce potrzebna. Wojna Putina sprawia jednak, że musi przemyśleć swoją drogę intelektualną i polityczną.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:30 Publikacja: 18.03.2022 10:00

Wojna Putina każe przemyśleć polski konserwatyzm

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Czwartek 24 lutego 2022 r. zmienił wszystko. Od tego dnia żyjemy w nowej rzeczywistości i nic nie wskazuje na to, by w krótkim lub średnim terminie cokolwiek miało się zmienić. Od niemal miesiąca nie tylko jesteśmy państwem frontowym i gościmy ogromną liczbę uchodźców. Atak putinowskiej Rosji na Ukrainę sprawił też, że znacząca część z partyjnych międzynarodowych sojuszy legła w gruzach. Ci, z którymi obóz rządzący Polską chciał budować opozycję wobec dominującego w Unii Europejskiej nurtu liberalno-lewicowego, albo wprost opowiedzieli się po stronie Putina, albo nie są w stanie wydusić z siebie jasnego potępienia jego działań. Niekiedy nawet przekonują, że to NATO sprowokowało Rosję do obrony swoich interesów.

Antymigranckie emocje, którymi grano przez wiele lat, także muszą być szybko wyciszone, a antyukraińskie resentymenty (które z pewnością podsycać będzie rosyjska propaganda) wyeliminowane z dyskursu polityków prawicowych, a przynajmniej tych konserwatywnych. Bo o usunięciu ich z repertuaru partii nacjonalistycznych nie ma co marzyć.

Polska potrzebuje obecnie spójnej polityki wobec pozostałych państw Unii Europejskiej i NATO. Żeby mieć wpływ na myślenie Zachodu, powinniśmy wyciszać konflikty wewnętrzne i budować wspólną agendę krajowych ugrupowań.

Konserwatywna europejska prawica definiowała spór z lewicą i liberałami jako konflikt cywilizacji dotyczący przestrzeni obyczajowej (tak robiła przynajmniej jej część, w tym na pewnym etapie także ja sam). To sprzyjało – w Polsce u nielicznych osób, ale już we Francji czy Hiszpanii u wielu – postrzeganiu Rosji jako nadziei na odrodzenie tradycyjnych wartości, a rosyjskiego prezydenta jako katechona, czyli kogoś, kto zatrzyma rozlewanie się zła. Obecna sytuacja wymusza rewizję takiego postrzegania.

Widząc to wszystko, konserwatyści powinni zrobić to samo, co ponad dwa wieki temu zrobił ojciec współczesnego konserwatyzmu Edmund Burke, czyli przemyśleć postawę polityczną na nowo.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Dialog z kimś, kto akceptuje zbrodnie Putina mija się z celem

1. Otworzyć się na migrantów

Obawy przed migrantami i silne emocje związane z etniczną spoistością narodu były jednym z istotnych komponentów tożsamości polskich partii prawicowych. Zjednoczona Prawica mniej rozgrywała temat ukraiński (choć i tam byli politycy, którzy chętnie od czasu do czasu go podnosili), ale już nieco dalej na prawo temat ten bywał o wiele bardziej istotny. Dziś te emocje trzeba wygasić, bo staliśmy się – z dnia na dzień, bez etapu przejściowego – społeczeństwem dwunarodowym. W momencie, gdy oddaję ten tekst do druku, granicę przekroczyło blisko dwa miliony uchodźców, a przecież w Polsce już wcześniej była spora grupa Ukraińców. W kolejnych dniach liczba migrantów będzie rosła. Część z nich pojedzie dalej na zachód, ale prawdopodobnie większość (co możemy wnioskować z historii innych konfliktów i ruchów migracyjnych) zostanie nad Wisłą.

Polska musi więc przygotować sensowny program dyslokacji uchodźców po całym kraju, także w mniejszych ośrodkach. To z kolei oznacza, że w każdej szkole, a nawet w każdej niemal klasie pojawią się ukraińskie dzieci. Tak, mam świadomość, że w momencie wzmożonych emocji wydaje się, że to nic takiego, że damy radę. Ale, po pierwsze, emocje z czasem opadną, po drugie, kryzys związany z wojną będzie się odbijał na portfelach i poziomie życia Polaków. Zmęczenie i brak poczucia stabilności sprawią, że wzmagać się będzie niezadowolenie i wrogość wobec innych. Stąd każdy rząd – konserwatywny tym bardziej – musi jasno i zdecydowanie prowadzić politykę promowania wielokulturowości i otwartości na innych.

Ukraińskie dzieci muszą mieć prawo do nauki także we własnym języku, nie powinny być polonizowane, a wrogość (także wobec dzieci rosyjskich czy białoruskich) należy dusić w zarodku. To wymaga nie tylko mądrości nauczycieli, ale także programów, dzięki którym będzie się można tego nauczyć. Trzeba też uruchomić błyskawicznie pomoc językową, wykorzystać choćby emerytowanych nauczycieli języka rosyjskiego, by jak najszybciej wprowadzić dzieci uchodźców w system szkolny, a tych starszych – co nie mniej ważne – w życie uczelni. Nie inaczej jest z systemem opieki zdrowotnej, który już osłabiony przez Covid-19 teraz będzie musiał przyjąć i zapewnić opiekę nawet milionom nowych osób.

Jeśli te wszystkie konkretne rozwiązania mamy wprowadzić w życie, trzeba głęboko przeformułować konserwatywną narrację. Migracji nie należy już postrzegać jako zagrożenia, lecz trzeba ją przedstawiać jako szansę, celem polityki państwa ma być nie tyle polonizacja, ile integracja przybyszów z zachowaniem ich własnego dziedzictwa i bogactwa kulturowego. Multikulturalizm, tak często krytykowany i wyszydzany przez część prawicy, powinien stać się elementem składowym jej polityki socjalnej. Pomijając względy humanitarne (nie możemy nie przyjmować ludzi uciekających spod rosyjskich bomb), taki jest najlepszy interes Rzeczypospolitej. Uchodźcy już tu są, jeśli zawczasu nie zdusimy niechęci lub wrogości wobec nich, Rosja wykorzysta napięcia związane z migracją przeciwko Polsce. Odpowiedzią konserwatysty, dla którego wartością jest stabilność instytucji państwowych, jest więc nie tyle wzmaganie emocji, co ich unikanie, wyciszanie, budowanie przestrzeni porozumienia.

2. Zrewidować sojusze

Wydarzenia ostatnich tygodni naocznie ukazały, na kim można w Europie się opierać, a na kim opierać się nie da. Z tej perspektywy ocenić trzeba zarówno istotny dla dużej części konserwatywnej prawicy sojusz z Węgrami Viktora Orbána (sam, przyznaję, dość długo patrzyłem na pewne węgierskie rozwiązania z uznaniem), jak i próbę budowania narodowo-konserwatywnej opozycji wobec kierunku zmian w UE za pośrednictwem sojuszu z Francuzami Marine Le Pen czy Érikiem Zemmourem, a także innymi skrajnie prawicowymi politykami z Włoch czy Hiszpanii. W obliczu wojny Putina z Ukrainą, a także uznania przez niego samego Polski za jednego z głównych przeciwników, te sojusze legły w gruzach. O czym bowiem rozmawiać ma polski premier z Orbánem, który w istocie wystawia Polskę Rosji, sugerując, że to właśnie nasz kraj chciałby, by NATO zajęło Ukrainę i wypchnęło Rosję z jej strefy wpływów? Jak budować sojusz z Le Pen czy Zemmourem, którzy bronią Putina i przekonują, że jego działania są naturalną reakcją na nieodpowiedzialną politykę Zachodu?

Partia Razem – i chwała jej za to – zerwała relacje z lewicowymi ugrupowaniami, które nie były w stanie wydać z siebie jednoznacznego potępienia putinowskiej Rosji. Wydawać by się mogło, że podobnych decyzji można oczekiwać od konserwatywnej prawicy, że powinna zerwać kontakty z proputinowskimi partiami populistycznymi i prawicowymi na Zachodzie. Na marginesie trzeba też zauważyć, że na naszych oczach kompromituje się przejęta przez myślenie wspólnoty Sant'Egidio polityka Stolicy Apostolskiej, która nie jest w stanie wydać z siebie ustami papieża jasnego potępienia Rosji i której przedstawiciele – choćby prof. Andrea Riccardi w oficjalnym dzienniku Konferencji Episkopatu Włoch – publikują teksty, z których wynika, że agresję Putina sprowokowały nieodpowiedzialne zachowania NATO.

Jeśli ktoś na Zachodzie opowiedział się po stronie Ukrainy i państw naszego regionu, jeśli ktoś odpowiedział na naszą dyplomatyczną ofensywę w tej kwestii, to były to partie głównego nurtu unijnej polityki: niemieccy socjaldemokraci i zieloni (chadecy zresztą też, ale nie oni podejmują decyzję), Emmanuel Macron, a w Stanach Zjednoczonych Joe Biden. Populistyczna europejska prawica wcale w tych sprawach nie zmieniła zdania, tylko w znaczącym stopniu pozostała proputinowska.

Jeśli więc mamy budować mur przeciwko putinowskiej agresji, to raczej nie z partiami, które są przez tamtą stronę zinfiltrowane, a raczej z tymi, które może i niedoskonale z naszego punktu widzenia, ale jednak zmieniły zdanie i opowiedziały się po tej samej stronie, co my. Zamiast rywalizować o to, kto jest lepszy, mądrzejszy i piękniejszy, warto pracować nad pogłębieniem relacji, oczyszczeniem ich i wreszcie nad prezentowaniem własnej perspektywy. Niemcy, przy wszystkich swoich wadach, są społeczeństwem emocjonalnym, naznaczonym wciąż traumą własnych zbrodni i choćby przez to bardziej otwartym na nasze argumenty. Ostatnie tygodnie jasno też pokazały, że jeśli Polska może na kogoś liczyć, to raczej na instytucje unijne niż na budowane koalicje konserwatywno-populistyczne.

Z tej perspektywy warto nie tylko domagać się zniesienia unijnych restrykcji wobec Polski, ale też zacząć wyciszać konflikt z Brukselą. Unii Europejskiej naprawdę nie zależy obecnie na eskalowaniu napięć z Polską, warto więc zrealizować przynajmniej część z postulatów związanych z praworządnością. To także byłby ważny gest. Polityka Putina powinna zresetować wiele z polskich debat i sprawić, że wracamy do połowy lat 90., gdy dla wszystkich było jasne, że ostatecznie miejsce naszego kraju jest na Zachodzie i niezależnie od sporów jest to jedyny możliwy kierunek strategiczny.

3. Zawiesić agendę obyczajową

Analogie historyczne zawsze są dość ryzykowne, ale lekcja lat 30. XX wieku powinna nam także uświadamiać, że agenda polityczno-cywilizacyjna bywa istotniejsza niż moralno-kulturowa. Gdy kształtował się nazizm, część ze zwolenników konserwatywnych rewolucji czy antykomunistów widziała w Hitlerze naturalnego sojusznika w walce z komunizmem. Część ze środowisk lewicowych z kolei widziała w Stalinie naturalnego sojusznika w walce z niesprawiedliwościami społecznymi. Jedyną realistyczną polityczną drogą było wówczas uznanie, że ani Hitler, ani Stalin nie mogą być budowniczymi cywilizacji zachodniej, nawet jeśli pragmatyzm kazał aliantom zawrzeć w czasie wojny sojusz z państwem tego drugiego.

Siłą Putina było budowanie przez niego przekonania, że to on stawia opór wobec cywilizacyjnych, obyczajowych zmian, że to on opowiada się za wartościami rodzinnymi i za chrześcijańską tradycją. Ten element przekazu wspierała Rosyjska Cerkiew Prawosławna, niekiedy w wypowiedziach niemal humorystycznych, jak ta, gdy patriarcha Cyryl przekonywał w kazaniu, że Rosja wkroczyła do Ukrainy, by bronić mieszkańców Donbasu przed paradami gejowskimi.

Na ten przekaz, a także na towarzyszące mu środki finansowe, część konserwatystów dała się złapać. Pora jednak uświadomić sobie, że Putin nie może być sojusznikiem ani chrześcijan, ani konserwatystów, bo opowiada się przeciwko istotnym wartościom cywilizacji zachodniej, jakimi są prawo do wolności słowa, samostanowienia narodów, autonomii sumienia. Jest także zwyczajnym zbrodniarzem, który dla osiągnięcia swoich celów posługuje się metodami niemoralnymi.

To z perspektywy świeckiej. A z religijnej – tradycję czy religię Putin wykorzystuje do celów niemających z nimi nic wspólnego, czyli zaprzecza wartościom, jakie głosi, a to sprawia, że można go nazwać Antychrystem. Co zresztą choćby metropolita Epifaniusz z Prawosławnej Cerkwi Ukrainy już zrobił.

Konserwatyści i konserwatywni chrześcijanie powinni przypomnieć sobie, że agenda praw człowieka, praw obywatelskich, w tym prawa do wolności słowa, demonstracji, wyboru stylu życia, jest wpisana w DNA chrześcijaństwa i konserwatyzmu. Cel, jakim jest obrona bliskich nam wartości, nie uświęca środków, takich jak administracyjne zakazy, prawna dyskryminacja, depersonalizacja przeciwników czy wreszcie przemoc. Putinowskie środki nie mogą służyć do wprowadzania konserwatywnych wartości.

Liberalna demokracja, nawet jeśli nie jest systemem idealnym (a nie jest), to w tej chwili jedyna alternatywa dla putinizmu. Abyśmy mogli się spierać o wartości, o religię, o „małżeństwa gejowskie", musimy mieć minimum wolności. Putin nikomu jej nie gwarantuje. Z tej perspektywy więc – przynajmniej na czas rozpętanej przez niego wojny – warto wstrzymać się od eskalowania obyczajowych i etycznych sporów. Ta agenda powróci, bo się przecież między sobą różnimy, a jakieś decyzje będą podejmowane, ale na tym etapie istotniejsza jest wspólnota innych wartości, które przeciwstawiamy państwowemu terroryzmowi.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Pamiętać tych, co mają odwagę protestować w Rosji

4. Odwołać się do Polski jagiellońskiej

To wszystko są kwestie doraźne, ale każdy system ideowy potrzebuje narracji, która go poniesie. I być może to jest właśnie najważniejsze pytanie: jaka narracja miałaby ponieść nasz nowy konserwatyzm. Dla Edmunda Burke'a fundamentem wartości była niespisana, sięgająca głęboko w przeszłość angielska konstytucja, która w najlepszy (choć zawsze niedoskonały) sposób wyrażała aspiracje ludzkie i prawo naturalne. Co miałoby być takim fundamentem dla nas? Moja odpowiedź brzmi: wieloetniczna, wieloreligijna, republikańska I Rzeczpospolita, a może wręcz Polska jagiellońska.

Jan Paweł II wielokrotnie wracał do tego obrazu i choć mam świadomość, że odnosimy się do pewnego mitu, że realia tamtego państwa były różne, że dyskryminowano unitów i Rusinów, że z polską tolerancją bywało rozmaicie, a wszystko to zbudowane było na ciężkiej, niekiedy niewolniczej niemal pracy chłopstwa, to wydaje się, że teraz właśnie tego mitu potrzebujemy jak nigdy wcześniej.

Model nowoczesnego konserwatyzmu, nowoczesnej polskości znaleźć możemy w słowach Jana Pawła II, jakie kierował do Polaków podczas swych pielgrzymek do ojczyzny. Jego zdaniem Polska opierać się powinna na modelu jagiellońskim, czyli pozostawać Rzecząpospolitą wielu kultur i wielu narodów. Wschód i Zachód – także w swoich wyznaniowych komponentach – powinny jednoczyć się w polskim doświadczeniu: łacińskość powinna być przenikana słowiańskością, a dialog powinien zastępować siłowe metody głoszenia prawdy.

W jakimś stopniu – choć papież nigdy nie mówił tego wprost – doświadczenie Polski i polskiego katolicyzmu, który szanował sumienia, wyprzedzało Sobór Watykański II i jego dokumenty, a wolne było od nierozsądnych niekiedy interpretacji „ducha Soboru", które zdobyły serca i umysły części XX-wiecznych reformatorów. Wierność duchowi Pawła Włodkowica czy Zygmunta Augusta pozostawała dla papieża gwarancją dynamizmu kultury polskiej. Nie był jednak Jan Paweł II zwolennikiem tylko zachowania tego, co już zastaliśmy. Polska papieska nie miałaby zachowywać zwyczajów i tradycji tylko dlatego, że są stare, lecz przeciwnie – powinna rozwijać się i iść do przodu, tak by nigdy nie ulec już przemocy większych państw i nie dać się zniewolić innym. Papieska wizja nowoczesności odległa jest od rozumowania tych, którzy za gwarancję prawdziwej nowoczesności uznają laicyzację w stylu zachodnim, ale w niczym nie zmienia to faktu, że papież chciał Polski bezpiecznej, a to oznacza też, że nowoczesnej. Przykładem dobrze pojętej przemiany pozostaje kard. Stefan Wyszyński, który – obejmując metropolię warszawską i przyjmując tytuł prymasa – zdecydował się na głębokie reformy kościelne, takie jednak, które opierały się na tradycyjnym i ludowym katolicyzmie. Model ten wydaje się możliwy do zastosowania także obecnie, a polega na głębokim zaangażowaniu w życie społeczne i moralne, budowaniu silnej religijności na bazie polskości. Nie wymaga jej zburzenia, ale budowania na niej za pomocą nowych metod; powtarzanie rozwiązań innych nie zastąpi wytrwałej pracy.

Geopolityczne położenie od wieków sprawiało, że Polska narażona była na nieustanne ataki. Zapewnić jej bezpieczeństwo może tylko pełna jedność i solidarność europejska lub zbudowanie silnego państwa, które będzie w stanie samo się bronić. Janowi Pawłowi II bliższa była oczywiście wizja zjednoczonej i bezpiecznej Europy, ale wspominał również o konieczności samodzielnego wzmacniania państwa, które – zbudowane na pamięci o przeszłości – byłoby zdolne do obrony suwerenności.

I wreszcie kwestia ostatnia. Polska Jana Pawła II powinna być państwem solidarnym, opartym na świadomości wspólnoty losów, a co za tym idzie – na odpowiedzialności jednych za drugich. Społeczne nauczanie Kościoła wyrażone w encyklikach „Laborem exercens" czy „Centesimus annus" może i powinno stać się programem gospodarczym Rzeczypospolitej. Ich interpretacja może być oczywiście różnorodna, ale u podstaw powinna leżeć świadomość, że własność prywatna pozostaje gwarantem rozwoju, a odpowiedzialność za powierzone dobra i swoista „hipoteka społeczna" ciążąca na własności stają się zasadą redystrybucji pewnej części środków i przekazania ich najbiedniejszym. Myślenie takie nie ma nic wspólnego z socjalizmem, a pozostaje raczej propaństwowym i wrażliwym społecznie konserwatyzmem, czerpiącym soki witalne z chrześcijaństwa.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Benedykt XVI i walka z nadużyciami w Kościele

Czwartek 24 lutego 2022 r. zmienił wszystko. Od tego dnia żyjemy w nowej rzeczywistości i nic nie wskazuje na to, by w krótkim lub średnim terminie cokolwiek miało się zmienić. Od niemal miesiąca nie tylko jesteśmy państwem frontowym i gościmy ogromną liczbę uchodźców. Atak putinowskiej Rosji na Ukrainę sprawił też, że znacząca część z partyjnych międzynarodowych sojuszy legła w gruzach. Ci, z którymi obóz rządzący Polską chciał budować opozycję wobec dominującego w Unii Europejskiej nurtu liberalno-lewicowego, albo wprost opowiedzieli się po stronie Putina, albo nie są w stanie wydusić z siebie jasnego potępienia jego działań. Niekiedy nawet przekonują, że to NATO sprowokowało Rosję do obrony swoich interesów.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi