Wszyscy czujemy podziw dla Wołodymyra Zełenskiego. Celebryta zmieniony w prezydenta zdawał się zapowiadać kiepską jakość przywództwa, a sprawdził się w obliczu najcięższej wojennej próby najwspanialej, jak było można.
Z pewnością nie w takiej skali, ale można odnieść wrażenie zwyżkowania także innej postaci. I punkt wyjścia jest inny, i okoliczności nie aż tak dramatyczne. Ale polski prezydent Andrzej Duda przeżywa, nie będąc człowiekiem starym, drugą polityczną młodość.
Wcześniej było weto
Zacznijmy od jego roli jako przywódcy, można by rzec do pewnego stopnia wojennego. To jest coś więcej niż ścisłe wypełnianie swoich obowiązków. Zawsze miał dar ładnego mówienia, z którego teraz obficie korzysta. Ale w jego kolejnych wystąpieniach widać osobiste zaangażowanie wychodzące poza polityczną sztampę. Więź nawiązana z samym Zełenskim wydaje się autentyczna. To są momenty, kiedy odczuwamy na wielu poziomach głód prawdziwych, a nie udawanych zachowań. Andrzej Duda zdaje egzamin z człowieczeństwa na piątkę.
Ale idźmy dalej. Prezydent, jeden z polskich aktorów nieustającego dyplomatycznego maratonu, wydaje się być skuteczniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Od niemożności dobicia się do amerykańskiego prezydenta do prawie godzinnej rozmowy z Joe Bidenem – czasu minęło niewiele, a doznajemy wrażenia upływu lat świetlnych.
Naturalnie składają się na to różne okoliczności. Wojna wyrównała szeregi wolnego świata, zamazała, pewnie chwilowo, kontury rozmaitych konfliktów. Polska ma teraz w europejsko-światowej układance szczególną wagę. Politycy obecnej ekipy rządowej w naturalny sposób zyskali na znaczeniu. Byli już ważni, przestrzegając przed rosyjskim zagrożeniem przed 24 lutego. Tu palma pierwszeństwa należy się premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Ale prezydent Duda też ma w tym swój udział.