Droga ucieczki. Z Przemyśla an Dworzec Zachodni

Dla uciekinierów z Ukrainy mieliśmy siedem miejsc. W busie zasiadły: Olena, Jelizawieta, Ludmiła z dwuletnią córką Leią na kolanach, Tahir, Jagut, Nadja i Elana.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:40 Publikacja: 11.03.2022 10:00

Uchodźcy z Ukrainy odpoczywają w hali Tesco w Przemyślu (7 marca 2022). Trafili tu z przejścia grani

Uchodźcy z Ukrainy odpoczywają w hali Tesco w Przemyślu (7 marca 2022). Trafili tu z przejścia granicznego w Medyce. Następnym przystankiem dla wielu z nich będzie Dworzec Zachodni w Warszawie, dokąd dotrą samochodami i busami niezliczonych wolontariuszy

Foto: EAST NEWS

W poniedziałek, 28 lutego, w piątym dniu inwazji Rosji na Ukrainę, w mojej firmie spontanicznie opracowano plan pomocy ukraińskim uchodźcom. Następnego dnia wyruszył pierwszy transport po Ukraińców z Przemyśla do Warszawy. Mnie przypadł w udziale kolejny – w środę 2 marca. Oto zapis tego dnia.

3.25 Z emocji wstaję chwilę przed budzikiem.

4.05 Wyjeżdżam do umówionego miejsca zbiórki przy stacji benzynowej obok centrum handlowego na warszawskim Ursynowie. Zaskakuje duży ruch na ulicach. Od ataku Rosji na Ukrainę w Warszawie jest bardzo nerwowo. Wiozący mnie taksówkarz przekonuje, że winni są przyjeżdżający masowo obcokrajowcy ze Wschodu, którzy nie potrafią się poruszać po wielkim mieście. Skarży się, że wykonują gwałtowne manewry, nie używają kierunkowskazów.

Na miejscu czeka na mnie prywatny bus z kierowcą. Dzisiaj jego pasażerami będą osoby, które uciekły z Ukrainy.

4.33 Ruszamy w kierunku Przemyśla, tutaj przywożeni są uchodźcy z przejścia granicznego w Medyce. Nawigacja w telefonie pokazuje, że przed nami są 403 kilometry. Na pokładzie busa dwie osoby: ja i kierowca. Każde wolne miejsce jest na wagę złota. Mamy ich siedem. Patrzę na puste fotele i zastanawiam się, kto i z jaką historią je zajmie. Zapominam o Covid-19 i zasadzie dystansu społecznego. Zachowanie półtorametrowej odległości w obecnej sytuacji będzie nierealne. Młody kierowca opowiada, że obrazy wojny, które ogląda w mediach, przypominają mu grę komputerową. Nie są rzeczywiste i wydają się takie odległe. Ma wielu kolegów z pracy Ukraińców, którzy martwią się o swoje rodziny. Niektórzy mówią, że młodzi powinni uciekać i gdzie indziej układać sobie życie, bo w Ukrainie długo nie będzie spokoju. Inni rzucają pracę z dnia na dzień i wracają, by walczyć. Rozmawiamy też o sprawach prywatnych. Kierowca opowiada o chorym na nowotwór dziadku, którego przygarnął do siebie. Stan dziadka z dnia na dzień się pogarsza.

5.28 W busie przygotowane są koce dla uchodźców. Słyszałam w mediach, że przyjeżdżają wycieńczeni i od razu zasypiają. Mnie też jest zimno, pożyczam jeden z pledów, przykrywam się i zasypiam.

7.02 Kiedy budzę się, jest już jasno. Rozkładam koce na siedzeniach i odkrywam, że nie ma żadnego dla mnie. Wszystko wyliczone dla przyszłych pasażerów z Ukrainy. Wczoraj wieczorem, kiedy do późna miałam ważne spotkanie z klientem, moi koledzy z pracy przygotowali dla nich specjalne zestawy. O mnie zapomnieli. Złoszczę się, ale szybko przywołuję się do porządku. Przecież uciekający nie mają nic. Ja mam wszystko. Później odkrywam, że źle policzyłam. Jest jednak koc dla mnie. Chyba puszczają mi nerwy.

W zestawie znajdują się jedzenie i artykuły pierwszej potrzeby. Pakiet dla jednej osoby to dwie wody mineralne, kabanosy, bułka, baton energetyczny, wafelek, czekolada, cola, sok, owsianka do wyciskania, mus, sezamki, folia NRC, koc, szczoteczka do zębów, pasta, chusteczki mokre i zwykłe.

Czytaj więcej

Na surogacyjnym szlaku

Stresuję się, jakbym miała zdawać ważny egzamin. A przecież to ja jestem gospodarzem i współorganizatorem tego wyjazdu.

7.11 Na drodze S17 mijamy wojskowe pojazdy i puste lawety. Wnioskuję, że sprzęt już zawieziono do Ukrainy. Razem z nami w stronę granicy pędzą zapakowane po sufit busy. Nasz samochód oklejony jest plakatami z napisem „Pomagamy Ukrainie. Bezpłatny transport do Warszawy". Ludzie w samochodach na ukraińskich numerach machają i dziękują znakiem świateł awaryjnych.

8.00 Słucham wiadomości w radiu. Główny news to informacja, że Rosjanie zajmują miasto Chersoń. Później wzmianka o pomagających Polakach na granicy i o planach polityków na długofalowe wsparcie uchodźców. Pojawia się hasło 500+ dla nich. W głowie mam historię koleżanki, która z grupą znajomych, już dzień po ataku Rosji na Ukrainę, zaangażowała się w stworzenie świetlicy dla dzieci uchodźców. Znaleźli już nawet źródła publicznego finansowania. Zastanawiam się, co dalej. Czuję, że już niedługo nie będziemy tak miłosierni jak dzisiaj. Przecież jeszcze do niedawna relacje między Polakami a Ukraińcami bywały napięte.

8.18 Mijam znak: Lwów 159 kilometrów. Uświadamiam sobie, że wojna dzieje się tuż obok nas. Czy Rosjanie dojdą do Lwowa? Nie mieści mi się to wszystko w głowie. Z perspektywy Warszawy nie czuję aż tak bliskości wojny. Patrzę na media społecznościowe, a tam dalej obrazy z zaatakowanej Ukrainy przeplatają się ze zdjęciami z dalekich wakacji i porannej kawki.

8.32 Krótki postój na stacji benzynowej w miejscowości Palikówka. Duża kolejka, wszyscy klienci poddenerwowani, kupują szybko, nikt ze sobą nie rozmawia, słychać tylko głos kasjerki: „Następny proszę". Ochrona stacji wydaje się czujniejsza niż zwykle. Krążę przez chwilę po sklepie, ale nie umiem niczego wybrać. Nie czuję głodu, mimo że nic od wczoraj nie jadłam, nie mam nawet ochoty na kawę.

Otwieramy z kierowcą bagażnik, żeby zobaczyć, jak wyglądają zestawy dla podróżnych. Trudno mi ich nazywać uchodźcami. To słowo jest mi obce, nigdy nie musiałam go używać na co dzień. Dzisiaj słyszę je non stop.

Sprawdzam jeszcze e-maile. Służbowe sprawy idą zwykłym torem. Odbieram pierwsze codzienne monitoringi mediów klientów. Kasuję je od razu. Nie interesuje mnie to dzisiaj, a właściwie od dnia rosyjskiej agresji nie mam zupełnie głowy do pracy.

9.10 Koresponduję z kolegami z pracy. Mamy utworzone specjalne grupy na Messengerze – „Wspieramy Ukrainę", „Transport – konkrety wyłącznie". Dyskutujemy o tym, jak i gdzie pokierować tych, którzy nie mają noclegu na najbliższe dni. Kilka osób zadeklarowało, że użyczy pokój, a jeśli będzie trzeba, nawet mieszkanie. Wczoraj moja koleżanka przyjęła parę uchodźców tak po prostu, od ręki. Para miała bilety do Berlina dopiero na kolejny dzień. Punkt informacyjny dla uchodźców był zamknięty. Pomyślałam, że jest odważna. W pandemii izolowaliśmy się od najbliższych, a teraz przyjmujemy nowe osoby pod swój dach.

Dostaję informację, że przy Wale Miedzeszyńskim w Warszawie sprawnie działa magazyn pomocowy. Podobno tam jest wszystko, od jedzenia po ubrania w każdych rozmiarach. W pierwszym transporcie były potrzebne konkretne rzeczy: buty dla dziecka rozmiar 35, kurtka na dziesięciolatka, czapka, bielizna i buty dla kobiety rozmiar 36.

9.16 Zjeżdżamy na Przemyśl. Zostało nam tylko 6 km, a do Medyki 17.

9.27 Jesteśmy na rogatkach Przemyśla. Mijamy śliczną cerkiew.

9.45 Zarządzam krótki przystanek, aby okleić samochód nowymi plakatami. Gdy kończę, podchodzi do mnie Ukrainka z wesołym psem. Pyta, dokąd jedziemy. Mówi, że właśnie przyjechała. Wskazuje na swoją brudną kurtkę. Wygląda, jakby dopiero co wstała z łóżka. Jest wykończona. Tłumaczę, że organizujemy transport i proponuję, że zabierzemy ją do Warszawy. Okazuje się, że ma samochód i uciekła razem z córką. Chce jechać za nami. Tłumaczę, że szkoda czasu, bo są zmęczeni, a ja nie wiem, jak szybko zbiorę grupę. Podaję jej adresy punktów informacyjnych w Warszawie i proszę, aby jak najszybciej pojechali. Przekonuję, że w stolicy mają najwięcej możliwości i że na pewno im pomogą.

10.10 Podjeżdżamy pod nieczynne Tesco w Przemyślu. Tutaj przywożą uchodźców z Medyki. Duży parking zamienił się w tymczasowy obóz dla osób, które spędziły nawet po kilkanaście godzin w podróży. Ruszam niepewnym krokiem. Sama, bo kierowca nie pali się, by iść ze mną. Dostałam wcześniej wytyczne, aby kierować się do namiotu Caritasu, tam podobno pracują mili księża, którzy pomogą mi znaleźć podróżnych. Obóz przypomina mi trochę targ z lat 90. W centrum placu dużo autokarów i busów. Wokół małe namioty i prowizoryczne stoiska. Na nich rozłożone jedzenie. Wszędzie pełno kartonów z rzeczami, odzieżą. W powietrzu unosi się zapach grochówki. Wolontariusze zapraszają na ciepłe posiłki. Na namiotach dostrzegam różne napisy: jedzenie dla dzieci, soki, kasza, ryż, słodycze. Produktów jest mnóstwo. Jest też punkt z bezpłatnymi kartami SIM. Miejsca pilnują policjanci, są strażacy i punkt medyczny. Dużo typowych wschodnich twarzy. Wyglądają na zmęczonych i zniszczonych życiem. Poproszono mnie w Warszawie o dokumentację zdjęciową, ale głupio mi robić tym ludziom zdjęcia.

Czytaj więcej

Niemcy na carskim tronie

W namiocie Caritasu zmęczony młody człowiek patrzy na mój identyfikator i od razu pyta, czego potrzebuję. Jego kolega Ukrainiec bierze mnie za rękę i przeprowadza przez obóz do namiotu z napisem „transport". Wszędzie mnóstwo walizek, toreb, pakunków. Mili i uśmiechnięci wolontariusze spisują na kartkach zapotrzebowanie na transport. To jak zastrzyk energii. Tłumaczę, że mam siedem miejsc na teraz do Warszawy. Od razu pojawiają się dwie Ukrainki z małym, na oko dwuletnim dzieckiem. Zastanawiam się, czy powinnam mu dać osobne miejsce, czy może będzie siedziało na kolanach z mamą. Swobodnie posługuję się rosyjskim i wyjaśniam, że pomogę im się dostać do Warszawy. Zaczepia mnie mężczyzna i pyta, czy wezmę trzy osoby. Pokazuje mi w telefonie adres Dworca Zachodniego. Z dzieckiem mam już sześć osób i sygnalizuję wolontariuszce, że mam jeszcze jedno wolne miejsce. Odwracam się i w tej chwili pojawia się zaniedbana kobieta w średnim wieku. Patrzymy sobie głęboko w oczy i mówię, że ją zabiorę. Mam już komplet. Do busa niosą walizki i torby, nie jest tego dużo. Jakby jechali na kilka dni na wakacje. Chcę pomóc, ale nie pozwalają mi wziąć swoich rzeczy do ręki. Są nieufni i bardzo ostrożni. Odkrywam, że w busie nie ma kierowcy. Szybko go wydzwaniam.

Wraca do mnie mężczyzna z trójką obiecanych pasażerów o wschodniej urodzie. Waham się przez chwilę, czy ich zabrać – w głowie mam informacje, że Łukaszenko wypuszcza z więzień zbirów, aby wtapiali się w tłum uchodźców – ale postanawiam, że nie będę oceniać po wyglądzie. Wraca kierowca. Pasażerowie niechętnie wkładają rzeczy do bagażnika, woleliby trzymać je przy sobie. Na każdym z siedzeń wcześniej rozłożyłam zestawy z rzeczami. Tłumaczę, co w nich jest i żeby swobodnie korzystali. Nie wydają się specjalnie zainteresowani, ale dziękują.

Ustalam, gdzie chcą jechać i czy potrzebują noclegu. Wszyscy zgodnie odpowiadają, że na Dworzec Zachodni i że czekają na nich znajomi. Ostatecznie matka z dzieckiem rozlokowują się na jednym siedzeniu. Zostało mi więc jedno dodatkowe miejsce. Wracam do punktu transportu, aby poszukać ostatniego pasażera. Jest problem ze znalezieniem pojedynczej osoby. Wolontariuszka proponuje rozdzielenie rodziny, ale jej kolega szybko ją strofuje, że nie rozdzielamy grup. Podbiega do mnie młody mężczyzna i mówi, że ma jedną osobę, ja odpowiadam, żeby chwilę poczekał. On naciska. W końcu wraca do mnie wolontariuszka i mówi, że kogoś dla mnie ma. Z bólem odmawiam mężczyźnie. Pojawia się siódma pasażerka. Kobieta w średnim wieku. Wygląda dobrze. Uderzają mnie jej mocno pomalowane rzęsy. Ja dzisiaj nie miałam przecież czasu na makijaż. Pomagam jej z walizką i wprowadzam do busa.

Dopytuję po raz kolejny, czy ktoś nie potrzebuje noclegu. Moi koledzy z pracy w Warszawie czekają na sygnał, aby w razie czego pomóc z noclegiem. Nikt jednak nie potrzebuje.

10.49 Sprawnie poszło. Ruszamy w kierunku Warszawy. Próbuję zebrać myśli. Witam jeszcze raz grupę i informuję, że podróż będzie trwała około czterech godzin. Proszę o sygnał, gdyby był potrzebny postój. Dopytuję, czy nikt nie potrzebuje pomocy medycznej, czy kogoś coś boli. Mam przy sobie różne lekarstwa. Brak reakcji. Przypominam sobie o specjalnych formularzach, które powinni wypełnić. Tłumaczę, że to dla naszego wspólnego bezpieczeństwa. Rubryki: imię i nazwisko, adres, telefon, ogólne i osobiste potrzeby, zapotrzebowanie medyczne (lekarstwa, recepty, wizyta u lekarza), dzieci (wiek i potrzeby), osoby starsze (potrzeby medyczne). Wypełniają niechętnie. Kartki szybko do mnie wracają. Dziwię się, że niczego nie potrzebują. Poznaję ich imiona: Olena, Jelizawieta, Ludmiła z córką Leią, Tahir, Jagut, Nadja, Elana. Dwa formularze zaskakują mnie pozytywnie adnotacjami z serduszkiem: „Dziękujemy za serdeczne powitanie", „Jesteście bardzo gościnnym krajem. Dziękuję".

11.14 Na trasie mija nas mnóstwo samochodów na ukraińskich numerach, praktycznie każdej marki. Wszystkie wypełnione.

11.33 W busie cisza. Wszyscy śpią. Przypomina mi się, że w całym tym zamieszaniu zapomniałam sprawdzić paszporty. Teraz będzie trudno to zrobić. Patrzę na trzy osoby na tylnych siedzeniach i martwię się, czy dobrze zrobiłam, zabierając je. Obiecuję sobie jeszcze raz wszystkich przepytać podczas postoju.

12.15 Szukam sensownego miejsca na postój. Warto, by coś zjedli. Nie wiadomo, ile zajęła im podróż. Najbezpieczniejszy wydaje mi się fast food. Znalazłam za Lublinem. Zaproponuję im, kiedy będziemy się zbliżać. Co jakiś czas zerkam na nich. Zastanawiam się, czy taka pomoc ma sens.

13.03 Pasażerowie powoli się budzą. Wyglądają przez okna. Słyszę szelesty papierków. Jedzą kabanosy. Jeszcze 40 minut do zaplanowanego postoju. Uprzedzam ich o przerwie. Reagują bez entuzjazmu.

13.45 Wjeżdżamy na stację benzynową w Olempinie. Od razu uderza mnie widok muzułmanina modlącego się na środku parkingu. Tłum obcokrajowców, większość wygląda na muzułmanów. Wiele kobiet w burkach. Zastanawiam się, czy Polska jest gotowa na zalew uchodźców tak odmiennych od nas kulturowo. Zarządzam 20-minutowy postój. Zapraszam do restauracji. Nikt nie chce ze mną pójść. Proponuję zatem przerwę na toaletę. Niechętnie wychodzą z busa. Po wyjściu pytają, gdzie można zapalić. Znowu dopytuję, czy na pewno nie potrzebują noclegu i czy rzeczywiście mają tutaj znajomych. Podchodzę do Tahira z grupy, której najbardziej się obawiałam. Tahir uciekł z siostrą i jej przyjaciółką. Pochodzą z Azerbejdżanu. Studiują w Charkowie. Ma 21 lat, studiuje na drugim roku w uczelni pożarniczej. Chce zostać strażakiem. Podpytuje mnie o szkoły pożarnicze w Warszawie, w których mógłby kontynuować naukę. W stolicy mieszka jego kolega ze szkoły w Azerbejdżanie. Podkreśla, że udało mu się wyjechać tylko dlatego, że nie jest obywatelem Ukrainy. Ukraińcy w wieku od 18 do 60 lat mają zakaz opuszczania kraju.

Tahir opowiada, że Charków jest zniszczony, że nic z niego nie zostało. Pokazuje w telefonie relacje na Instagramie z wybuchów. Piękne budynki rozrywane są na kawałki, zostają tylko zgliszcza. Przejęty mówi, że Rosjanie wszystko wysadzają. Nie mają litości i zabijają nawet kobiety i dzieci. Sam widział porozrywane ciała kobiet, tuż po eksplozji przy punkcie z wodą pitną. Jest załamany. Jego siostra dodaje, że zawsze marzyła, aby przyjechać do nas, ale nigdy nie sądziła, że dotrze w takich okolicznościach. Uciekali przez 18 godzin, koleżanka siostry Tahira mówi, że chciałaby się umyć i że brzydko wyglądają. Pocieszam ich, że już niedługo się odświeżą i że nikt ich tutaj nie ocenia.

Podchodzę do Ludmiły z córką Leią i mamą Jelizawietą. Zdaje się, że one nawet na chwilę nie wyszły z busa. Kończą karmić dziewczynkę. Nie są rozmowne. Mówią, że mieszkają we Lwowie. W mieście podobno jest bardzo niespokojnie, mieszkańcy zaczynają panikować. One nie chcą ryzykować, wolą przeczekać wszystko u znajomych w Warszawie. Bardzo się boją o swoich mężów, którzy nie mogli wyjechać i szykują się do walki. Mają nadzieję, że świat zatrzyma Putina i wojsko nie dojdzie do Lwowa. Dziękują mi za pomoc. Wydają się naprawdę wdzięczne, choć są bardzo powściągliwe i ostrożne.

Olena i Nadia skupione są wyłącznie na swoich telefonach. Olena cały czas z kimś rozmawia i krąży wokół busa. Nadia pokazuje mi kartkę z adresem w Pruszkowie pod Warszawą. Na niej również nazwa agencji pracy i hali magazynowej. Proponuję, że zawieziemy ją do Pruszkowa. Wydaje się wdzięczna.

Wszyscy szybko wracają do busa. Widać, że nikt nie chce tracić cennych minut. Odpuszczam dalsze wypytywanie i odjeżdżamy.

15.02 Została nam godzina do Dworca Zachodniego w Warszawie. Odwracam się, żeby sięgnąć do zgrzewki po wodę za fotelem, a Olena mówi po polsku, że ją przełożyła. Pytam, czy mówi po polsku. Ona odpowiada po rosyjsku, że bardzo słabo. Jest zmieszana. Dopytuję po rosyjsku, do kogo jedzie i czy na pewno może liczyć na pomoc swoich znajomych. Odpowiada, że tak i żebym się o nią nie martwiła.

16.00 Mamy ponad 900 km na liczniku. Stoimy w ogromnym korku w Alejach Jerozolimskich niedaleko dworca. Przed samym dworcem tłum. Wszyscy bardzo nerwowi. Trudno znaleźć miejsce do zaparkowania.

Czytaj więcej

Miasta (nie)doskonałe

16.21 W końcu udaje się zaparkować. Pasażerowie pospiesznie wychodzą. Nawet Nadia, którą chcieliśmy zawieźć do samego Pruszkowa; mówi, że sobie poradzi. Zostawiają większość rzeczy z przygotowanych dla nich zestawów. Rozdaję swoje wizytówki i upewniam się, że są w kontakcie ze znajomymi. Zaczepia mnie mężczyzna i pyta, czy wracam do Ukrainy. Matka z dzieckiem ciepło mi dziękują, machają na do widzenia. Reszta się po prostu rozpływa w tłumie. Zabieram swoje rzeczy, resztę zestawów, pledy. Przydadzą się do jutrzejszego transportu.

16.55 Docieram do biura. Wszędzie pełno paczek i kartonów. Gwar przypomina mi sceny przed Dworcem Zachodnim. Cały czas dzwonią telefony. Jutro rusza kolejna ekipa do Przemyśla oraz konwój humanitarny do Lwowa. Bieżące sprawy związane z pracą nie istnieją.

Dowiaduję się, że bardzo różne osoby przyjechały wczoraj. Przygarnięta na jedną noc przez koleżankę para Ukraińców od rana oglądała wystąpienia Putina. Koleżanka opowiada, że dla tych młodych mieszkańców Odessy Rosja i Ukraina to jedno państwo, a Zełenski je zniszczył. Dzisiaj pewnie są już u znajomych w Monachium.

21.35 Przyjechałam na basen. Chcę się oderwać od tego, co się wydarzyło przez cały ten dzień. Towarzyszy mi jednak myśl, że pomoc nie może być jednorazowa. Musi wejść w nawyk.

Drugi transport uchodźców z Przemyśla do Warszawy został zorganizowany w ramach inicjatywy zespołu pracowników Vision Group, Fundacji Kulskich oraz Instytutu Rozwoju Spraw Społecznych. Organizatorzy ogromnie dziękują wszystkim zaangażowanym, darczyńcom, partnerom i ludziom dobrej woli

W poniedziałek, 28 lutego, w piątym dniu inwazji Rosji na Ukrainę, w mojej firmie spontanicznie opracowano plan pomocy ukraińskim uchodźcom. Następnego dnia wyruszył pierwszy transport po Ukraińców z Przemyśla do Warszawy. Mnie przypadł w udziale kolejny – w środę 2 marca. Oto zapis tego dnia.

3.25 Z emocji wstaję chwilę przed budzikiem.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich