13.45 Wjeżdżamy na stację benzynową w Olempinie. Od razu uderza mnie widok muzułmanina modlącego się na środku parkingu. Tłum obcokrajowców, większość wygląda na muzułmanów. Wiele kobiet w burkach. Zastanawiam się, czy Polska jest gotowa na zalew uchodźców tak odmiennych od nas kulturowo. Zarządzam 20-minutowy postój. Zapraszam do restauracji. Nikt nie chce ze mną pójść. Proponuję zatem przerwę na toaletę. Niechętnie wychodzą z busa. Po wyjściu pytają, gdzie można zapalić. Znowu dopytuję, czy na pewno nie potrzebują noclegu i czy rzeczywiście mają tutaj znajomych. Podchodzę do Tahira z grupy, której najbardziej się obawiałam. Tahir uciekł z siostrą i jej przyjaciółką. Pochodzą z Azerbejdżanu. Studiują w Charkowie. Ma 21 lat, studiuje na drugim roku w uczelni pożarniczej. Chce zostać strażakiem. Podpytuje mnie o szkoły pożarnicze w Warszawie, w których mógłby kontynuować naukę. W stolicy mieszka jego kolega ze szkoły w Azerbejdżanie. Podkreśla, że udało mu się wyjechać tylko dlatego, że nie jest obywatelem Ukrainy. Ukraińcy w wieku od 18 do 60 lat mają zakaz opuszczania kraju.
Tahir opowiada, że Charków jest zniszczony, że nic z niego nie zostało. Pokazuje w telefonie relacje na Instagramie z wybuchów. Piękne budynki rozrywane są na kawałki, zostają tylko zgliszcza. Przejęty mówi, że Rosjanie wszystko wysadzają. Nie mają litości i zabijają nawet kobiety i dzieci. Sam widział porozrywane ciała kobiet, tuż po eksplozji przy punkcie z wodą pitną. Jest załamany. Jego siostra dodaje, że zawsze marzyła, aby przyjechać do nas, ale nigdy nie sądziła, że dotrze w takich okolicznościach. Uciekali przez 18 godzin, koleżanka siostry Tahira mówi, że chciałaby się umyć i że brzydko wyglądają. Pocieszam ich, że już niedługo się odświeżą i że nikt ich tutaj nie ocenia.
Podchodzę do Ludmiły z córką Leią i mamą Jelizawietą. Zdaje się, że one nawet na chwilę nie wyszły z busa. Kończą karmić dziewczynkę. Nie są rozmowne. Mówią, że mieszkają we Lwowie. W mieście podobno jest bardzo niespokojnie, mieszkańcy zaczynają panikować. One nie chcą ryzykować, wolą przeczekać wszystko u znajomych w Warszawie. Bardzo się boją o swoich mężów, którzy nie mogli wyjechać i szykują się do walki. Mają nadzieję, że świat zatrzyma Putina i wojsko nie dojdzie do Lwowa. Dziękują mi za pomoc. Wydają się naprawdę wdzięczne, choć są bardzo powściągliwe i ostrożne.
Olena i Nadia skupione są wyłącznie na swoich telefonach. Olena cały czas z kimś rozmawia i krąży wokół busa. Nadia pokazuje mi kartkę z adresem w Pruszkowie pod Warszawą. Na niej również nazwa agencji pracy i hali magazynowej. Proponuję, że zawieziemy ją do Pruszkowa. Wydaje się wdzięczna.
Wszyscy szybko wracają do busa. Widać, że nikt nie chce tracić cennych minut. Odpuszczam dalsze wypytywanie i odjeżdżamy.
15.02 Została nam godzina do Dworca Zachodniego w Warszawie. Odwracam się, żeby sięgnąć do zgrzewki po wodę za fotelem, a Olena mówi po polsku, że ją przełożyła. Pytam, czy mówi po polsku. Ona odpowiada po rosyjsku, że bardzo słabo. Jest zmieszana. Dopytuję po rosyjsku, do kogo jedzie i czy na pewno może liczyć na pomoc swoich znajomych. Odpowiada, że tak i żebym się o nią nie martwiła.
16.00 Mamy ponad 900 km na liczniku. Stoimy w ogromnym korku w Alejach Jerozolimskich niedaleko dworca. Przed samym dworcem tłum. Wszyscy bardzo nerwowi. Trudno znaleźć miejsce do zaparkowania.
Miasta (nie)doskonałe
Klucz do zrozumienia kultury danego kraju można odnaleźć w jego metropoliach. To one często są poligonami doświadczalnymi, w których ścierają się urbanistyczne idee, ambicje i marzenia. O utopijnych praktykach sowieckiej urbanizacji Syberii pisze Kinga Nędza-Sikoniowska w książce „Nowoczesne. O syberyjskich miastach okresu radzieckiego – przypadek Nowokuźniecka i Magnitogorska".
16.21 W końcu udaje się zaparkować. Pasażerowie pospiesznie wychodzą. Nawet Nadia, którą chcieliśmy zawieźć do samego Pruszkowa; mówi, że sobie poradzi. Zostawiają większość rzeczy z przygotowanych dla nich zestawów. Rozdaję swoje wizytówki i upewniam się, że są w kontakcie ze znajomymi. Zaczepia mnie mężczyzna i pyta, czy wracam do Ukrainy. Matka z dzieckiem ciepło mi dziękują, machają na do widzenia. Reszta się po prostu rozpływa w tłumie. Zabieram swoje rzeczy, resztę zestawów, pledy. Przydadzą się do jutrzejszego transportu.
16.55 Docieram do biura. Wszędzie pełno paczek i kartonów. Gwar przypomina mi sceny przed Dworcem Zachodnim. Cały czas dzwonią telefony. Jutro rusza kolejna ekipa do Przemyśla oraz konwój humanitarny do Lwowa. Bieżące sprawy związane z pracą nie istnieją.
Dowiaduję się, że bardzo różne osoby przyjechały wczoraj. Przygarnięta na jedną noc przez koleżankę para Ukraińców od rana oglądała wystąpienia Putina. Koleżanka opowiada, że dla tych młodych mieszkańców Odessy Rosja i Ukraina to jedno państwo, a Zełenski je zniszczył. Dzisiaj pewnie są już u znajomych w Monachium.
21.35 Przyjechałam na basen. Chcę się oderwać od tego, co się wydarzyło przez cały ten dzień. Towarzyszy mi jednak myśl, że pomoc nie może być jednorazowa. Musi wejść w nawyk.
Drugi transport uchodźców z Przemyśla do Warszawy został zorganizowany w ramach inicjatywy zespołu pracowników Vision Group, Fundacji Kulskich oraz Instytutu Rozwoju Spraw Społecznych. Organizatorzy ogromnie dziękują wszystkim zaangażowanym, darczyńcom, partnerom i ludziom dobrej woli