Emmerich znany jest najbardziej z monumentalnych filmów katastroficznych („Godzilla", „Dzień niepodległości", „Gwiezdne wrota"), pokazujących jak pod wpływem zewnętrznego czynnika (uderzenie ciała z kosmosu, zamiana miejscami ziemskich biegunów, brewerie klimatu, najazd obcej cywilizacji itp.) dochodzi do rozsypki, a nawet unicestwienia ziemskiej cywilizacji. Za każdym razem odbywa się to podobnie: fale tsunami, bombardowanie kawałami skał, zlodowacenie totalne, laserowe sztychy, rozstępujący się pod nogami grunt rozwalają, a następnie kasują ziemską cywilizację materialną. Pośród tego pandemonium zniszczenia miotają się ludzkie mrówki, rozpaczliwie szukając ocalenia.
Czytaj więcej
Skromna objętościowo, ale rzeczowa „Planeta wirusów" okazuje się wydawnictwem prawdziwie na czasie: Covid-19 znowu się uaktywnił, czwarta fala pandemii narasta. Carl Zimmer, dziennikarz naukowy, ale też wykładowca biofizyki i biochemii na Yale, potraktował zadanie napisania o wirusach jako dostarczenie informacji. Bo mało kto wie, co to są wirusy i dlaczego są groźne.
Oczywiście, Księżyc nie może samodzielnie wybić się z orbity, więc padają pytania o przyczyny anomalii. Tu nasz astronauta wraca do gry, a reżyser serwuje kapitalną scenę narady z udziałem wariatów owładniętych idée fixe, że za wszystkim stoją wredni kosmici. Jest to pokazane z wielką trafnością socjologiczną – sam takich nawiedzonych spotykałem. Na tym kończy się względnie racjonalna część filmu, a zaczyna się feeria nieprawdopodobieństw i głupot, które przebierają miarę nawet dla widza przyzwyczajonego do Emmerichowych ekscesów.
Najpierw troje astronautów startuje wahadłowcem wyciągniętym z muzeum ku coraz bliższemu Księżycowi. Dwa silniki odmawiają posłuszeństwa, co nie powinno dziwić, ale rosnące przyciąganie Księżyca pozwala zniwelować niedostatek siły ciągu. Jak już jesteśmy przy grawitacji: gdy trzeba, wpływ Księżyca unosi drzewo, które przywaliło bohatera, pozwalając go wydobyć. O dziwo, żadnych perturbacji grawitacyjnych nie widać w schronie dla generałów, nic tam nie drgnie ani o milimetr. Dalej: archaiczny prom nie ma żadnych szans przelecieć ani przez słupy wody, malowniczo wyciągające się ku niebu, ani przez gęste roje głazów zmierzających ochoczo ku Ziemi. W późniejszej fazie kataklizmu, gdy Księżyc wisi nad Ziemią dosłownie na wyciągnięcie ręki, nie wiadomo czemu ulatuje gdzieś tlen, po czym w niepojęty sposób wraca, by bohaterowie się nie podusili. Ziemia jest już porządnie zrujnowana, ale mimo to do końca działają telefony komórkowe, które dodatkowo wymagają wszak satelitów, a te dawno poszły pod nóż. Nie ma tu krzty pomyślunku naukowego; raz wyprowadzony z orbity Srebrny Glob zbliżałby się do nas coraz bardziej, a wreszcie łupnąłby z taką siłą, że z Ziemi posypałyby się drzazgi.
Czytaj więcej
Idealna biografia pisarza nie tylko przedstawia koleje jego życia, ale też analizuje i ocenia jego twórczość. Agnieszka Gajewska, pisząc w „Wypędzonym z Wysokiego Zamku" o Stanisławie Lemie, nie poszła w tym kierunku: dzieła są wprawdzie wymienione, ale zdawkowo. Jej biografia koncentruje się na kolejach życia pisarza, oferuje nowe fakty, zwłaszcza na temat młodości Lema, choć pewne kwestie pozostawia otwarte. Należy do nich np. religijność Lema, jak i kiedy utracił wiarę, czy przejawiał ją kiedykolwiek itp.