Ulice tego miasta nie mają nazw" – pisał o Tokio francuski krytyk literacki Roland Barthes, który wiosną 1966 roku wybrał się do Japonii z wykładem na temat „analizy strukturalnej opowiadań". Wystąpienie było tylko pretekstem do odbycia owej podróży. Pięćdziesięcioletni Barthes zdobył już sławę we Francji (być może jedynym kraju na świecie, w którym krytyk literacki w ogóle może zyskać sławę), do Japonii udał się więc chyba również po to, by – jak to określił jeden z komentatorów – „uwolnić się, przynajmniej na pewien czas, od ogromnej odpowiedzialności bycia Francuzem".
Barthes był porażony tym, jak bardzo Tokio różni się od Paryża: „Żyć w kraju, którego języka się nie zna, żyć w nim pełną piersią, z dala od turystycznych szlaków, to najniebezpieczniejsza z przygód (...). Gdybym miał sobie wyobrazić nowego Robinsona, nie umieściłbym go na bezludnej wyspie, ale w dwunastomilionowym mieście, którego mowy ani pisma by nie rozumiał – to byłaby, jak sądzę, nowoczesna forma tego mitu".
Los Robinsona Crusoe – lub choćby osoby zagubionej w wielkim, obcym mieście – wydaje się okropny. Barthes był jednak semiotykiem i wszędzie szukał znaczeń. (Jeśli czasem słyszysz, że niepotrzebnie dopatrujesz się we wszystkim podtekstów, być może również masz żyłkę semiotyczną). W Japonii, miejscu tak odmiennym od Europy, poczuł się wyzwolony od własnego sposobu postrzegania świata. „Nic nie cieszyło go bardziej niż »szumiąca masa« języka, którego nie rozumiał" – pisał w recenzji Adam Shatz. „Oto język wyzwolony od referencyjności, od znaczeń do niego »przylepionych«, przeobrażony w czysty dźwięk". Po powrocie do Francji Barthes tęsknił za Japonią. Wiele lat później napisał książkę „Imperium znaków", w której zawarł swoje doświadczenia z okresu, gdy przemierzał ulice Tokio.
Czytaj więcej
Brytyjska stacja publiczna BBC od dłuższego czasu odważnie rywalizuje o widzów serialowych z największymi platformami cyfrowymi o zasięgu globalnym. W Polsce jej ostatnie produkcje można oglądać m.in. na kanale HBO i w aplikacji HBO GO. Znaleźć tam można np. rewelacyjne „Na wodach północy" czy intrygującą produkcję „Des". Jeszcze wcześniej mieliśmy retrokryminał „Peaky Blinders" i „Normalnych ludzi". Brytyjczycy produkują swoje serie samodzielnie albo we współpracy z wielkimi studiami. Zawsze jednak dbają o jakość i poniżej pewnego poziomu nie schodzą. Znakiem rozpoznawczym BBC jest świetne aktorstwo i scenariusze – często adaptacje najlepszej literatury.
Mapka rysowana ołówkiem
Dziś, ponad pół wieku od pierwszej wyprawy Barthesa do Japonii, zachodnich turystów w Tokio nic chyba nie frustruje bardziej niż brak nazw ulic (tylko nieliczne je mają). W Japonii identyfikuje się raczej kwartały; ulice to po prostu pasy pustej przestrzeni między nimi. Budynki numeruje się zaś nie w porządku położenia geograficznego, lecz według daty powstania.