Zbigniew Girzyński: Jeżeli nie mamy środków na program 500 plus, to trzeba to uczciwie powiedzieć

Polacy ze społeczeństwa właścicieli niewielkich firm staną się ludźmi pracy najemnej w przedsiębiorstwach państwowych albo wielkich międzynarodowych korporacjach. My się na to nie godzimy - mówi Zbigniew Girzyński, były poseł PiS.

Aktualizacja: 11.07.2021 07:05 Publikacja: 11.07.2021 00:01

Arkadiusz Czartoryski, Zbigniew Girzyński (w środku) i Małgorzata Janowska po konferencji prasowej,

Arkadiusz Czartoryski, Zbigniew Girzyński (w środku) i Małgorzata Janowska po konferencji prasowej, na której poinformowali, że opuszczają Klub Parlamentarny PiS, 25 czerwca 2021 r. W ostatnią środę Jarosław Kaczyński ogłosił powrót Czartoryskiego do klubu

Foto: Reporter, Jacek Domiński

Plus Minus: Czeka pana śmierć polityczna. Tak zapowiedział szef Klubu PiS Ryszard Terlecki. Jest pan na to gotowy?

Zarówno Ryszard Terlecki, jak i ja jesteśmy historykami i wiemy, że kiedyś Fidel Castro rzucił hasło: „socjalizm albo śmierć". Niczym dobrym dla Kuby się to nie skończyło, bo pogrążyło ją w tarapatach gospodarczych, które trwają do dzisiaj. Lepiej więc, by PiS socjalizmu nam nie zaprowadzało, a do tego to obecnie zmierza.

To już jest drugi raz, kiedy odszedł pan z PiS. Po raz trzeci partia pana nie przytuli.

Wcale nie chcę przytulać się do PiS, dlatego te groźby mnie nie martwią. Różnica między moimi poglądami a tym, co forsuje PiS, jest tak duża, że dłuższe pozostawanie w tej formacji i tak było niemożliwe.

A co takiego zrobiło PiS, że pan się w tej formacji przestał odnajdywać?

Za pierwszych rządów PiS w latach 2005–2007 przyjęliśmy wiele rozwiązań gospodarczych, które pobudziły polską przedsiębiorczość, np. zlikwidowaliśmy podatek spadkowy, wprowadziliśmy korzystne rozwiązania podatkowe dla osób na samozatrudnieniu, m.in. podatek liniowy w wysokości 19 proc.

To akurat wprowadził Leszek Miller.

Ale PiS to podtrzymało. Ponadto ograniczyliśmy progresję podatkową w podatku dochodowym od osób fizycznych, wprowadzając dwa progi podatkowe w miejsce trzech. To wszystko w połączeniu z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej napędziło gospodarkę, na czym korzystały kolejne rządy. Dzisiaj zamiast jeszcze bardziej wspierać drobne, rodzinne firmy, które wytwarzają dwie trzecie dochodu narodowego, rząd PiS idzie w kierunku dociśnięcia ich podatkowo. Przede wszystkim chce podnieść podatek liniowy z 19 do 28 proc. Wzrost składek zdrowotnych dotknie najbardziej małych firm, które ledwie przetrwały pandemię. Takie działanie nie ma nic wspólnego z prawicą. To jest program etatystyczny, socjalistyczny, który doprowadzi do tąpnięcia gospodarczego. Poza tym dojdzie do złych, strukturalnych zmian. Polacy ze społeczeństwa właścicieli niewielkich firm staną się ludźmi pracy najemnej w przedsiębiorstwach państwowych albo wielkich międzynarodowych korporacjach. Ja się na to nie godzę. Chcę iść drogą, która będzie rozwijała nasz kraj.

Wiedział pan od 2015 r., w jakim kierunku PiS zmierza, że stawia na transfery socjalne. Prędzej czy później musiało to doprowadzić do wzrostu podatków, bo pieniądze nie rosną na drzewach.

Czym innym jest wyrównanie szans, bo rzeczywiście na skutek wieloletnich zaniedbań dysproporcje społeczne zostały mocno pogłębione, a czym innym wprowadzenie rozwiązań, w wyniku których nie wyciągamy ludzi z sytuacji, w jakiej się znaleźli, tylko utwierdzamy ich w poczuciu, że dobrze, iż się tam znaleźli. To jest błąd. Już teraz są grupy, które stwierdzają, że nie opłaca się pracować. Nawet nie próbują szukać pracy, bo utrzymują się z transferów społecznych, co nie pobudza ich aktywności.

Zatem uważa pan transfery społeczne za błąd?

W zakresie obecnie projektowanym w Polskim Ładzie to będzie błąd.

W Polskim Ładzie nie ma wiele transferów socjalnych. Jest 12 tys. zł dla rodziców dzieci do trzech lat. To się panu nie podoba? A może podwyżka kwoty wolnej od podatku się panu nie podoba?

Wyższa kwota wolna od podatku to dobry pomysł. Ale transfery są dobre tylko wtedy, gdy nie odbywają się kosztem innych grup społecznych. Skoro na skutek pandemii brakuje nam pieniędzy na realizację świadczeń społecznych, to należy poszukać sposobów ich ograniczenia.

Odebrałby pan ludziom 500+?

Gdyby była taka potrzeba, to tak. Choć i tak wskutek inflacji te 500+ jest warte znacznie mniej niż kilka lat temu.

Nawet najtwardsza opozycja czegoś takiego nie postuluje, bo zostałaby „zgilotynowana" przez wyborców.

Jeżeli nie mamy na ten program środków, to trzeba to uczciwie powiedzieć.

Rzeczywiście nie ma dla pana powrotu do PiS, bo obóz rządzący z transferów socjalnych nie zrezygnuje. Zatem co pan zamierza?

Wyciągam rękę do wszystkich, którzy chcą budować umiarkowany ruch polityczny, będący alternatywą dla obecnej polityki, o lewicowym charakterze.

Wygląda na to, że jedyną ofertą dla pana jest Janusz Korwin-Mikke. Kilka dni temu powiedział, że gdy dojdzie do władzy, to wszystkie transfery odbierze, bo głód najlepiej uczy pracy.

Jestem człowiekiem o umiarkowanych poglądach. Traktuję polskie państwo poważnie i chcę poważnie dyskutować o sprawach gospodarczych. Nie kwestionuję tego, że państwo ma do odegrania rolę społeczną, ale powinna być ona ograniczona do minimum. Pomysły Korwin-Mikkego są dalej idące.

To dlatego pojawił się pan na kongresie Porozumienia? Oni są taką partią umiarkowaną?

Zostałem zaproszony i uznałem, że wypada odwiedzić tych, którzy chcą rozmawiać. Wyraźnie jednak powiedziałem, że jeżeli Porozumienie naprawdę chce o tych sprawach rozmawiać, to zapraszam poza obóz, który kieruje nas w stronę skrajnie lewicowej gospodarki.

Marzy się panu obalenie rządu Zjednoczonej Prawicy. Co zrobi poseł Girzyński i współpracujący z nim politycy w razie takiego scenariusza?

Będziemy szukali możliwości powołania innego rządu, który postawi na umiarkowany program. A jeżeli dojdzie do aktu wyborczego, będziemy starali się samodzielnie albo w porozumieniu z innymi ugrupowaniami w tych wyborach startować. Myślę, że wybory nie odbędą się natychmiast, tylko za jakiś czas. Zdążymy zbudować struktury na tyle silne, żeby osiągnąć dobry wynik.

Jako politolog ma pan świadomość, że zbudowanie formacji konkurencyjnej wobec PiS w ciągu dwóch lat graniczy z cudem.

Gdy pierwszy raz wszedłem do Sejmu w 1997 r., wówczas w ławach sejmowych dostrzegłem 48-letniego polityka, dokładnie w moim wieku obecnie, który nie miał nawet koła parlamentarnego, tylko siedział obok swojego kolegi Ludwika Dorna i kontestował rzekomo prawicowy rząd AWS. A jednak udało mu się stworzyć formację polityczną, która dziś sprawuje władzę.

Mówi pan o Jarosławie Kaczyńskim, który miał już wtedy na koncie wykreowanie rządów Tadeusza Mazowieckiego i Jana Olszewskiego. Wykreowanie prezydentury Lecha Wałęsy i zbudowanie środowiska Porozumienia Centrum. A pan jakie dokonania ma na koncie? Dwa odejścia z PiS.

Ale też kilka kadencji w Sejmie, niemały dorobek naukowy i zawodowy oraz determinację. Do odważnych świat należy. Wszystkim się wydaje, że scena polityczna jest zabetonowana, a potem powstają ruchy polityczne, które zmieniają rzeczywistość. Znane są przykłady polityków z niewiele większym dorobkiem niż mój, którym to się udało. Obecny prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski nie miał żadnego doświadczenia politycznego. Dorobkiem obecnego prezydenta Francji Emmanuela Macrona była funkcja wiceministra w resorcie finansowym, pełniona przez krótki czas. Sam pewnie nie dałbym rady zbudować nowej formacji, ale wiem, z jakimi ludźmi od pewnego czasu rozmawiamy, jaką koncepcję przygotowujemy.

To jaką koncepcję przygotowuje polski Zełenski?

To będzie koncepcja partii politycznej, która chce pracować dla dobra Polski...

Tego chcą wszystkie partie. Ma pan jakieś pomysły, które będą odróżniały pana partię od wszystkich innych?

Będzie kongres programowy i wtedy przedstawimy nasz pomysł. Na razie mogę powiedzieć, że odejście z Klubu Prawa i Sprawiedliwości to pierwszy krok ku niewielkiej, ale zauważalnej alternatywie dla PiS.

Po prawej stronie sceny politycznej są PiS, Solidarna Polska, Porozumienie, Konfederacja, Koalicja Polska z PSL i to wszystko są partie deklarujące w różnych stopniu wartości konserwatywno-liberalne. Gdzie jest miejsce dla pana?

Rzeczywiście, formacje, które pani wymieniła, w dużej mierze konsumują elektorat konserwatywno-liberalny. Ale coraz więcej ludzi jest rozczarowanych rządami PiS. Ugrupowania rządzące, czyli Solidarna Polska, Porozumienie i PiS, siłą rzeczy nie mogą tworzyć alternatywy dla własnych rządów. Tą alternatywą będzie środowisko, z którym zaczniemy współpracę. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze odejście jest ryzykowną i trudną decyzją. Ale rozmawiam z ludźmi, sympatykami i członkami PiS, i wiem, że rozczarowanie obecnym rządem się powiększa. Widać to chociażby na zjazdach okręgowych PiS, które wybierały delegatów na ostatni kongres partii. Frekwencja była na nich trzy-, czterokrotnie niższa niż przed kongresem pięć lat temu. To pokazuje, jak bardzo ludzie tracą serce do partii.

Tracą do niej serce z powodu transferów socjalnych?

Z tego powodu, że stała się formacją bezideową. Na zjazdy przychodzi jeszcze aktyw zatrudniony w rozmaitych instytucjach pod kontrolą państwa – mają interes, żeby uczestniczyć w partyjnych konwentyklach. Natomiast ci wszyscy, którzy byli solą partii – ludzie głęboko wierzący w pewną wizję ideową, nieszukający stanowisk, tylko chcący spokojnie pracować, widzą, że to nie jest już ich partia, tylko aparat władzy zmierzający drogą lewicowego programu gospodarczego. I widzą, że to jest sprzeczne z wartościami, które ich skłoniły do zapisania się do PiS. Przez lata ci ludzie byli siłą napędową partii, a teraz odchodzą.

W sondażach nie widać, żeby popularność PiS spadała. A na Polskim Ładzie znacznie więcej Polaków zyska, niż straci.

Polityka Polskiego Ładu doprowadzi do ogromnego rozczarowania PiS. Inaczej nie spotykałbym się z wyrazami poparcia dla mojej decyzji, a tymczasem jest ich całkiem sporo. Również dlatego, że w PiS od dawna nie ma życia wewnętrznego. Jedyny kontakt, jaki miałem z kierownictwem partii, to były SMS-y z informacją, że wymagana jest bezwzględna obecność na głosowaniach i obowiązuje dyscyplina klubowa. W kierownictwie dominuje myślenie: „wiemy lepiej, bo odnieśliśmy sukcesy w jednych, drugich, trzecich wyborach i znamy odpowiedzi na wszystkie pytania". Nie było jakiegokolwiek otwarcia na dyskusję. Wszelkie moje próby rozmowy kończyły się stwierdzeniem: „Jarosław wie, co robi".

A nie wiedział?

To nie o to chodzi, tylko o sposób zarządzania. Obecny Klub PiS składa się z trzech komponentów. Pierwsza grupa to posłowie, którzy jednocześnie zasiadają w rządzie – oni realizują swoją politykę oraz budują swoje zaplecze w terenie, bo mają ku temu możliwości. Druga grupa to są osoby, które klubem kierują bądź egzekwują określone zachowania w imieniu kierownictwa. One mają poczucie sprawstwa. A reszta to jest masa żołnierska, która ma się tylko stawiać na musztrę. Szeregowi posłowie i senatorowie często borykają się z rozmaitymi problemami, a nie mają się z nimi do kogo udać. Niewiele mogą, bo nie są dopuszczani do gremiów decyzyjnych i frustracja w nich narasta. PiS stało się grupą zawodowych rewolucjonistów, którzy wiedzą lepiej, czego potrzeba ich wyborcom i wcale nie zamierzają ich słuchać.

A czy to, że partia podejmowała decyzje światopoglądowe – np. zmieniona została ustawa antyaborcyjna – to pana nie przekonuje, że PiS jest ciągle partią ideową?

To mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że te sprawy są instrumentalnie traktowane. Jedynym celem takich poczynań jest zespawanie PiS z bardzo konserwatywnym odłamem wyborców – co się w dużej mierze udało. Oni tymi pociągnięciami zostali przekonani, że PiS jest bezalternatywne, bo jest to elektorat bardziej wyczulony na kwestie światopoglądowe, a mniej wrażliwy na kwestie gospodarcze. Tyle że odbyło się to kosztem odbioru społecznego tych wartości.

Co pan ma na myśli?

Mocne akcentowanie tych wartości spowodowało zniechęcenie bardzo wielu umiarkowanych wyborców do PiS. Niedawno minąłem na ulicy młodych ludzi z tęczowymi torbami. Na balkonach wiszą tęczowe flagi. To jest odpowiedź na to, co zrobił Jarosław Kaczyński, czyli na podział ideowy społeczeństwa.

Po co to zrobił?

Ponieważ uważa, że tych, którzy będą stali po prawej stronie tego podziału, zawsze będzie więcej od tych po lewej i tę większość na trwałe ze sobą zwiąże. To jest cyniczne wykorzystanie najważniejszych wartości, żeby rzekomo ich bronić.

To pan nie popiera tego, co mówili o ideologii LGBT Andrzej Duda w kampanii prezydenckiej czy Przemysław Czarnek?

To nie są kwestie, którymi powinien się zajmować prezydent. I nie powinny one absorbować ministra oświaty, bo w ten sposób są wręcz popularyzowane wśród młodzieży, która kontestuje każdą władzę. To, że PiS dzisiaj z kretesem przegrywa w młodym elektoracie, jest pokłosiem tamtych słów o ideologii LGBT, które nigdy nie powinny paść. Użycie sprawy LGBT w kampanii było jak posłużenie się bronią atomową. Doraźnie kampania została wygrana, ale długofalowo obóz konserwatywny poniósł z tego powodu gigantyczne straty, które trudno będzie odrobić.

Z aborcją też popełniono błąd?

Oczywiście. Jarosław Kaczyński uznał, że tę sprawę trzeba skierować do Trybunału Konstytucyjnego i mieć spokój. A powinien był odważnie przegłosować zmianę ustawy w Sejmie.

Przecież pod wnioskiem do Trybunału podpisało się 119 posłów, w tym chyba i pan?

To nie ma znaczenia. Decyzję powinien był podjąć Sejm. Załatwienie tej sprawy przez Trybunał nic nie daje.

Jak to nic nie daje? Aborcji w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu nie można już teraz przeprowadzić. Tego chcieliście.

Przez trzy miesiące wstrzymywano druk tego orzeczenia, bo rząd nie wiedział, co zrobić.

W końcu je wydrukował. Protesty się skończyły, a zakaz przerywania ciąży wszedł w życie.

To prawda, ale emocje społeczne wywołane protestami zostały i nie służą PiS ani Polsce. Te złe emocje prędzej czy później wrócą. Dlatego twierdzę, że to był błąd.

Gdyby ten zakaz został uchwalony w Sejmie, to by było lepiej?

Tak, bo to jest kwestia sporu politycznego i rozstrzygnięcia większości.

To dlaczego Jarosław Kaczyński się na to nie zdecydował?

Chciał przeprowadzić tę zmianę innymi rękami niż swoje. Sądził, że ludzie uwierzą, iż to nie on zdecydował o zaostrzeniu przepisów aborcyjnych, tylko Trybunał Konstytucyjny. Tak jakby ludzie nie wiedzieli, że obecny skład Trybunału jest efektem decyzji Jarosława Kaczyńskiego, który tych ludzi nominował. Pomylił się.

Pierwszy otwarty konflikt w obozie Zjednoczonej Prawicy dotyczył wyborów prezydenckich. Czy w sprawie wyborów korespondencyjnych był pan po stronie Jarosława Kaczyńskiego czy Jarosława Gowina?

Organizowanie tych wyborów w formule korespondencyjnej moim zdaniem podważało autorytet państwa. Odebrano kompetencje Państwowej Komisji Wyborczej, a nie przyznano ich jeszcze innym instytucjom, co uniemożliwiło ich przeprowadzenie. Wyszliśmy z tego obronną ręką, bo PO połknęła przynętę w postaci możliwości zmiany kandydata.

Podniósł pan rękę za wyborami korespondencyjnymi?

Tak. Liczba kompromisów, na które poszedłem, była duża.

Pamięta pan na pewno atmosferę wokół wyborów 10 maja. Opozycja grzmiała, że ludzie będą masowo umierali i pojawiła się ogromna presja na odwołanie wyborów. Można było w takich warunkach przeprowadzić wybory przy urnach 10 maja?

Oczywiście. Wystarczy spojrzeć, ile osób zachorowało na Covid-19 10 maja, a ile miesiąc później.

Ale wtedy atmosfera w społeczeństwie była tak nakręcona, że cała masa ludzi deklarowała, iż na wybory nie pójdzie. Czy w takiej sytuacji ciągle byłyby uczciwe?

Każdy ma prawo nie iść na wybory. One powinny być przeprowadzone w normalnym trybie 10 maja. Moim zdaniem uleganie tej presji było niewłaściwe.

A piątka dla zwierząt, przy której pojawiły się podziały wewnątrz PiS, też była błędem? Dlaczego akurat ta ustawa okazała się taka konfliktogenna?

Została wzięta wprost z ideologii lewicowej. Zapisy tamtej ustawy nie miały nic wspólnego z programem partii prawicowych. Dlatego grupa osób z PiS zagłosowała przeciwko, mimo dyscyplinie partyjnej. Kierownictwu partii co prawda udało się zdusić tamten ferment, ale nie było żadnej refleksji. Nikt nie zadał sobie pytania, dlaczego w niektórych sprawach jest tak zła komunikacja, iż posłowie są gotowi iść na otwarty konflikt, byle coś zablokować. Nikt z tego nie wyciągnął wniosków.

Pan był za piątką czy przeciw?

Nie byłem zadowolony z tych przepisów, ale uznałem, że jeszcze na ten kompromis można pójść. To nie było przekroczenie rubikonu.

W PiS można było usłyszeć, że posłowie, którzy głosowali przeciw piątce, robili to we własnym interesie, bo przedsiębiorcy z branży futrzarskiej finansowali ich kampanie wyborcze.

To było krzywdzące dla tych parlamentarzystów. Nie takie były motywy ich działania. Poza tym gdyby ta ustawa dotyczyła tylko przemysłu futerkowego, to moim zdaniem by przeszła. Cały problem polegał na tym, że uderzono w produkcję mięsa koszernego, czyli wołowiny i drobiu. Na dodatek zrobiono to w idiotyczny sposób, bo np. ubój rytualny kurcząt sprowadza się jedynie do zatwierdzenia nożyków przez rabina czy innego duchownego, a poza tym niczym się nie różni od uboju normalnego. Tymczasem chciano go zakazać pod pretekstem humanitarnego traktowania kurczaków.

Czy na pana decyzję o odejściu z PiS nie miała przypadkiem wpływu awantura o zaszczepienie się na początku kolejki w ramach szczepień kadry akademickiej? Został pan z tego powodu zawieszony w prawach członka partii.

Moje osobiste urazy nie miały żadnego znaczenia, choć uważam, że potraktowano mnie niesprawiedliwie. Zostałem zresztą odwieszony 14 czerwca. Ale powtarzam, że to nie miało znaczenia. Decydowały kwestie fundamentalne. Więcej kompromisów już nie zaaprobuję. Uważam, że moja próba budowania alternatywy dla PiS ma szansę powodzenia. Coraz więcej prawicowych wyborców jest rozczarowanych, a my jesteśmy ich głosem. Liczymy też na elektorat centrowy zniechęcony do większości opozycji. Uważam, że odniesiemy sukces, ale jeżeli wyborcy zdecydują inaczej, to uznam ten werdykt. Polityka nie jest jedyną rzeczą, którą można w życiu robić. 

Zbigniew Girzyński – polityk, historyk i nauczyciel akademicki. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor nadzwyczajny na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, poseł na Sejm V, VI, VII i IX kadencji.

Plus Minus: Czeka pana śmierć polityczna. Tak zapowiedział szef Klubu PiS Ryszard Terlecki. Jest pan na to gotowy?

Zarówno Ryszard Terlecki, jak i ja jesteśmy historykami i wiemy, że kiedyś Fidel Castro rzucił hasło: „socjalizm albo śmierć". Niczym dobrym dla Kuby się to nie skończyło, bo pogrążyło ją w tarapatach gospodarczych, które trwają do dzisiaj. Lepiej więc, by PiS socjalizmu nam nie zaprowadzało, a do tego to obecnie zmierza.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich