Ambicje kontra możliwości. Niepewna przyszłość Andrzeja Dudy

Chyba jeszcze nigdy od czasu kampanii w roku 2015 Andrzej Duda nie był tak bardzo pisowski jak teraz. Czy marzy mu się przejęcie przywództwa nad prawicą?

Publikacja: 29.01.2021 10:00

W relacjach między prezesem PiS a prezydentem panuje lodowate zimno. Na zdjęciu Andrzej Duda i Jaros

W relacjach między prezesem PiS a prezydentem panuje lodowate zimno. Na zdjęciu Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński w Pałacu Prezydenckim podczas zaprzysiężenia nowych ministrów, 6 października 2020 r.

Foto: Reporter

Ostatnie gesty prezydenta są jednoznaczne. W wywiadzie dla tygodnika „Sieci" wystawia rządowi Morawieckiego czwórkę z plusem, choć przecież mógłby próbować zbijać jakiś kapitał na krytyce rządowych błędów, ba, na roli bardziej wyrazistego recenzenta. Taki dystans od bieżących błędów łatwo byłoby nawet sprzedawać jako apolityczny.

Z kolei w wywiadzie dla TVN Andrzej Duda zaskakuje publikę słowami dotyczącymi przenoszonych przez resort sprawiedliwości prokuratorów. – Będąc prokuratorem, można przejść sobie do innego zawodu prawniczego. Jeżeli prokuratorom jest tak bardzo źle, narzekają, to ja tu problemu nie widzę. Niekoniecznie trzeba pracować w państwowym zawodzie prawniczym. Można być adwokatem, radcą prawnym, notariuszem – ta jego lapidarna opinia wzbudziła oburzenie opozycji i kręgów prawniczych, w sporej większości antyrządowych.

Niezależnie od tego, kto ma rację merytoryczną – prokuratorzy angażujący się czasem w aktywność antyrządową czy resort sprawiedliwości – tryb przeprowadzenia tej operacji, kiedy to ludzi przerzucano z dnia na dzień po kilkaset kilometrów od miejsca zamieszkania, nosi znamiona mobbingu. Nawet niektórzy politycy PiS uznali słowa prezydenta za nieostrożne, dziwiąc się skądinąd, że tak niewiele zostało z postawy Dudy w roku 2017, kiedy próbował łagodzić zmiany w wymiarze sprawiedliwości.

Wprawdzie z samym Zbigniewem Ziobrą prezydent pojednał się już dawno w trakcie prac nad reformą sądownictwa po wecie (kompromis został wtedy przypieczętowany kolacją w prezydenckim pałacu z udziałem żon obu polityków), ale tak twarde deklaracje ze strony Andrzeja Dudy nie padały. Po prostu nie były w jego stylu. Teraz są.

Pisałem kilka razy, że tak jak kampania prezydencka roku 2015 zapowiadała polityczną ofensywę PiS, tak ta w roku 2020 zbliżyła głowę państwa do pisowskiego ludu, a po części i do polityków prawicy, którzy siłą rzeczy byli dla niego głównym wsparciem. Oni go bronili, podczas gdy reszta politycznej Polski bezpardonowo atakowała. Prezydent wybrał wtedy drogę pełnego utożsamienia się z dorobkiem rządu, co w końcu dało mu zwycięstwo. Zarówno emocje, jak i kalkulacje nadały więc ton tej prezydenturze w drugiej kadencji.

Weto! A po co?

Równocześnie prezydent skorzystał z martwego sezonu politycznego w okolicach świąt i Nowego Roku, aby zawetować rządową ustawę o działach administracji. To spór czysto techniczny. Andrzej Duda poza krytyką proceduralnych terminów zapisanych w tej ustawie, postawił jej tak „poważne" zarzuty jak ten, że oddziela ona administrowanie lasami od problematyki środowiska.

Zarazem prezydent jak ognia unika polemik z kontrowersyjnymi projektami PiS, zanim zostaną uchwalone. Miał do tego okazję, kiedy wybuchła wrzawa wokół polskiej inicjatywy modyfikującej zasadę nakładania mandatu – tak żeby obywatel nie mógł go odrzucić. Było oczywiste, że to droga na skróty wobec różnych kłopotów rządu: od łamania pandemicznych restrykcji po masowe demonstracje. Rzecz dotykała delikatnego problemu praw obywatelskich. Można sobie wyobrazić różne procedury, ale kiedy odbiera się Polakowi ważne uprawnienie po to, aby ułatwić sobie rządzenie, powinna się zapalać lampka ostrzegawcza. Projekt ugrzązł wobec oporu Porozumienia Jarosława Gowina. Rzecznik prezydenta ograniczył się do oschłego przypomnienia, że pałac nie recenzuje legislacji na tak wczesnym etapie. Ale nie jest to przecież norma prawna, jedynie zwyczaj.

Głowa państwa mogłaby skorzystać z okazji, żeby ostrzec Zjednoczoną Prawicę przed naginaniem reguł. Ale możliwe, że jest w tej sprawie po stronie „twardogłowych", albo reaguje obojętnie i nie chce się narażać na spory wewnątrz obozu. Dla wielu polityków nie tylko Solidarnej Polski, ale i PiS, takie upychanie prawa kolanem jest przecież czymś naturalnym.

Mimo to w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego po wecie w sprawie działów zapanowała konsternacja. Uznano to za ważny i groźny polityczny sygnał. I nakazano – skądinąd oczywistość – konsultowanie projektów z Pałacem Prezydenckim jeszcze przed głosowaniem w parlamencie.

Paradoksalnie towarzyszy temu lodowate zimno w relacjach między prezesem PiS a prezydentem. Przed wyborami Jarosław Kaczyński zasugerował w wystąpieniu na konwencji, że w roku 2017 Andrzej Duda miał rację w sporze o kierunek reformy sądownictwa, bo pomógł w uniknięciu społecznych wstrząsów. Jednak już po wyborach właściwie powrócił do nieco tylko zawoalowanych pretensji do głowy państwa o tamten sprzeciw. Nie omieszkał też cierpko przypomnieć, że on i prezydent reprezentują „różne środowiska i wrażliwości". Towarzyszy temu personalna izolacja.

Mówi się, że obraza Kaczyńskiego datuje się jeszcze sprzed wyborów – od scysji o dotację dla TVP zakończonej czasowym wycofaniem Jacka Kurskiego z jej prezesury. Możliwe, ale prezes PiS ma powody do jeszcze większych pretensji z ostatnich czasów. Stanowisko Andrzeja Dudy bardzo pomogło w zablokowaniu „piątki dla zwierząt". Tu prezydent naruszył rzekomą zasadę czekania na koniec procesu legislacyjnego. A choć nie zapowiedział wprost weta, nie ukrywał po czyjej stronie jest jego sympatia. Po stronie rolników, których uznał za wręcz dotkniętych w godności intencjami ustawy. Miano bowiem przypisywać polskiej wsi, że jest dla swoich zwierząt nieczuła i okrutna.

Prawdziwy konserwatysta

I w tej sprawie to Andrzej jest prawdziwym pisowcem, a prezes żoliborskim inteligentem – śmieje się polityk PiS zręcznie poruszający się między obozami. Mój rozmówca zapewnia, że to niejedyny przykład. – Poglądy prezydenta na różne kwestie są tradycyjnie konserwatywne, jakby niedotknięte nawet zmianami poglądów i agendy z ostatnich lat – słyszę. Do Jarosława Kaczyńskiego musiały dotrzeć podobne rozważania. Trudno żeby go one nie denerwowały.

Padają inne przykłady owego „konserwatyzmu". Prezydent jest przywiązany do tradycyjnej, węglowej energetyki. Rozmaite „zielone polityki", ekologiczne impulsy z Zachodu, przemawiają do niego w nieznacznym stopniu. W tym duchu wypowiadał się kilkakrotnie podczas kampanii.

Jego sympatia dla rolników to kwestia jego pochodzenia, wychowania przez rodziców, i poglądów. Wzmocniła ten kierunek myślenia jego dawna zażyłość ze zdymisjonowanym ministrem rolnictwa Janem Krzysztofem Ardanowskim. Zna go od czasu wspólnej pracy przy Lechu Kaczyńskim. I już po odwołaniu niepokornego polityka ostentacyjnie uczynił Ardanowskiego przewodniczącym Rady do spraw Rolnictwa i Obszarów Wiejskich.

Dochodzi do tego pryncypialny katolicyzm. Owszem, zgłosił kompromisowy projekt próbujący połączyć delegalizację aborcji eugenicznej ze zgodą na zawężoną kategorię „wyjątków", co było próbą wybrnięcia ze ślepego zaułka, w jaki Zjednoczona Prawica dała się zapędzić aborcyjnym orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, ale dziś tego projektu podobno żałuje. Z jednej strony dlatego, że ujawnił on jego niezdolność do przeforsowania własnych rozwiązań, także wewnątrz PiS. Z drugiej, także z powodów bardziej zasadniczych. Prezydent boleśnie odczuł krytykę inicjatywy przez fundamentalnych konserwatystów i niektórych duchownych.

Namówiła go do tego legislacyjnego pomysłu dawna krakowska znajoma Jadwiga Emilewicz. Ale przypomnijmy coś jeszcze. To między innymi zakulisowe sugestie prezydenta doprowadziły do zgody władz PiS na to orzeczenie. Andrzej Duda uważał, że teraz po serii wyborów to naturalne rozwiązanie.

Trudno nie zauważyć, że nie widać w tej chwili większych różnic programowych między nim a politykami już nie tylko pisowskiego mainstreamu, ale nawet Solidarnej Polski. Może poza ostrożniejszymi niż Zbigniewa Ziobry wypowiedziami na tematy europejskie. Prezydent poparł, chociaż nieszczególnie wylewnie, kompromis z Unią Europejską w sprawie powiązania kolejnego budżetu UE z tematyką praworządnościową.

Pytanie o dalszą drogę

Trzeba w tym momencie spytać o intencje prezydenta i uwarunkowania jego drugiej kadencji. Powtarzano dość często sugestie, że może się ona okazać bardziej niezależna – bo nie czekają go zabiegi o reelekcję, więc i o poparcie macierzystego ugrupowania. On sam pozwolił sobie kilkakrotnie na podobne sugestie. – Moja prezydentura będzie inna – zapowiadał.

Na razie jest chyba jeszcze bardziej wycofana niż poprzednia. Kaczyński może się przypatrywać nieufnie jego intencjom, ale prezydent oczekuje raczej permanentnej konsultacji niż zwarcia. A w ramach tej konsultacji może się zadowalać drobnymi ustępstwami. Trochę przypadkowe weto oraz kolizja w sprawie ochrony zwierząt to ważne, ale jednak wyjątki.

Gdyby na wokandzie stanęły tradycyjne „rewolucyjne" projekty PiS – w sferze sądownictwa czy mediów – prawdopodobnie wtrącałby się do kosmetyki, ale aprobował zasadnicze kierunki. Z prawnikami ma na pieńku coraz bardziej. Nie ma też powodu lubić dominujących liberalnych mediów. Owszem, rozmawia grzecznie z dziennikarzami, bo jest człowiekiem grzecznym, ale niczego nie zapowiada, nie obiecuje miękkiej linii.

Czego oczekuje od swojego obozu? Nie ma szans jak Aleksander Kwaśniewski na karierę finansową poza granicami Polski. Nie liczy na wykłady jak Lech Wałęsa. Nie wróci do kariery naukowej czy nie poszuka szczęścia w doradztwie prawnym – choćby z powodu ostracyzmu środowiskowego. A odejdzie z pałacu jako człowiek wciąż młody, 53-letni. Bronisław Komorowski miał 63 lata.

Może być skazany na politykę. Przykład jego najbliższego przez lata współpracownika Krzysztofa Szczerskiego pokazuje, że Zjednoczonej Prawicy nie byłoby łatwo załatwić mu jakieś zaszczytne stanowisko międzynarodowe. A jeśli prawica straci za trzy lata władzę, Andrzej Duda musi się liczyć z poważnymi kłopotami, być może także prawnymi, a nie czekać na awanse.

Ucieczką mogłoby być zanurzenie się wraz z głową w politykę partyjną. Tyle że dla byłego prezydenta nie bardzo jest w niej miejsce. To, wraz z nieoczekiwaną akcją w sprawie „piątki dla zwierząt", skłoniło niektórych w PiS do spekulacji, że to kolejny kandydat do przywództwa po Kaczyńskim. I że pomimo złotoustego stylu szukałby go raczej w polityce wyrazistej, tożsamościowej. Tak się czasem tłumaczy jego pisowską mimikrę.

Miałby tu jednak sporą konkurencję: szef Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro, wiceprezes PiS Joachim Brudziński, być może była premier Beata Szydło, może nawet prezes TVP Jacek Kurski. Zarazem nie miałby zaufania ani poparcia Kaczyńskiego, który pomimo systematycznie powracających spekulacji na temat ochłodzenia stosunków między Nowogrodzką i Kancelarią Premiera, wciąż podobno stawia na Mateusza Morawieckiego. Sam prezes zresztą spędza długie godziny w siedzibie premiera, aktywnie uczestniczy w decyzjach dotyczących pandemii. To go raczej zbliża do technokratycznego szefa rządu, choć napięć nie brakuje.

– Nie wierzę w partyjne ambicje Andrzeja Dudy. Nie ma cierpliwości do systematycznej pracy nad partyjnymi strukturami, ona go nudzi. Owszem, lubi krążyć po kraju, zanurzać się w tłum, popisywać naturalną charyzmą, ale liderowanie partyjnemu organizmowi to jednak coś innego – mówi dawny współpracownik prezydenta. Można tylko dodać, że sam Duda może sobie wyobrażać tę drogę do przywództwa politycznego trochę inaczej. Pomimo takich ambicji wydaje się raczej pasować do roli potencjalnego rycerza na białym koniu, wjeżdżającego do prawicowego raju po zakończeniu prezydentury. Jeśli tak, może się srogo rozczarować. Nie widzę go, nikt go nie widzi, jako twórcy inicjatywy rozbijającej PiS. Zbyt jest ostrożny, aby wdawać się w efemerydy konkurencyjnych bytów. I ma na to za mało brutalności, nawet jeśli podczas pierwszej kadencji stwardniał.

Ani nie jest politykiem konkretnych wyzwań, rozwiązywania spraw – jak pomimo swoich kiksów premier Morawiecki. Ani wyrazistego sztandaru ideowego – jak Ziobro. Parę konserwatywnych intuicji nie wystarczy. To przesądza zresztą o raczej pasywnym modelu samej jego prezydentury.

Rekonstrukcja bez logiki

Owszem, ma talenty mówcy. Ale pasują one do roli symbolicznej, którą pełni dziś. Ciężko wskazać korowód tematów, na które chciałby postawić. Podczas kampanii składał obietnice konserwatywnej, prowincjonalnej Polsce. Ale tu ma konkurentów aż nadto. Depczą sobie wręcz po nogach.

Przeprowadził gruntowną rekonstrukcję swojej kancelarii, ale tu nic się nie układa w spójną całość. Odejście Krzysztofa Szczerskiego z funkcji szefa gabinetu i ministra polityki międzynarodowej było konsekwencją kryzysu w ich wzajemnych relacjach osobistych, ale nie różnic politycznych. Szczerski nieustannie zabiegał o stanowisko za granicą. Ostatnio nawet o mało istotne miejsce w Europejskim Trybunale Obrachunkowym. Dziś niby powierzono mu organizowanie Biura Zagranicznego przy prezydencie, ale tak naprawdę ma zostać latem ambasadorem Polski przy ONZ.

Wokół prezydenta nie widać żadnego wyrazistego polityka. Sami urzędnicy głębokiego cienia – jak szefowa kancelarii Grażyna Bandych. Nowy szef gabinetu Paweł Szrot może dać Dudzie coś, czego Szczerski mu nie zapewniał: codzienne kontakty z ministrami rządu Morawieckiego, napływ bieżących informacji. Ale Szrot, który przyszedł do Kancelarii Prezydenta od Morawieckiego, jest zaprzysięgłym kaczystą. Raczej więc nie pomoże prezydentowi w usamodzielnieniu się.

Drugi główny nabytek – Piotr Ćwik, nowy zastępca szefa prezydenckiej kancelarii – bywał przedstawiony jako ktoś, kto gotów jest działać bardziej ofensywnie w relacjach z rządem Morawieckiego. Był wojewodą małopolskim, którego premier odwołał, uchodzi za zaufanego Beaty Szydło, z którą prezydent miał nawiązać na powrót alians, po tym jak rozeszli się w roku 2016. Wtedy pani premier przestraszyła się wrażenia Kaczyńskiego, że może spiskować z Dudą. Teraz mogą sobie być potrzebni. Ale nie łudźmy się, i Szrot, i Ćwik to tylko sprawni reprezentanci aparatu administracyjnego. Raczej nie stworzą dla prezydenta pomysłu na to, jak zapaść w serca i umysły Polaków.

Nie wiadomo zresztą, czy on sam się będzie o to tak naprawdę starał. Prezydent Duda po wielekroć wywoływał wrażenie, że do czegoś ważnego się szykuje. Choć niepokoiło to Kaczyńskiego, z reguły kończyło się niczym.

Mało sprecyzowana rola ustrojowa prezydenta zawsze go do tego zachęcała. Ale brak poglądu na wiele tematów – także. Oczywiście, bodźcem dodatkowym powinno być pytanie o własną przyszłość. Rok 2025 przyjdzie szybciej niż nam się zdaje. 

Ostatnie gesty prezydenta są jednoznaczne. W wywiadzie dla tygodnika „Sieci" wystawia rządowi Morawieckiego czwórkę z plusem, choć przecież mógłby próbować zbijać jakiś kapitał na krytyce rządowych błędów, ba, na roli bardziej wyrazistego recenzenta. Taki dystans od bieżących błędów łatwo byłoby nawet sprzedawać jako apolityczny.

Z kolei w wywiadzie dla TVN Andrzej Duda zaskakuje publikę słowami dotyczącymi przenoszonych przez resort sprawiedliwości prokuratorów. – Będąc prokuratorem, można przejść sobie do innego zawodu prawniczego. Jeżeli prokuratorom jest tak bardzo źle, narzekają, to ja tu problemu nie widzę. Niekoniecznie trzeba pracować w państwowym zawodzie prawniczym. Można być adwokatem, radcą prawnym, notariuszem – ta jego lapidarna opinia wzbudziła oburzenie opozycji i kręgów prawniczych, w sporej większości antyrządowych.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich