Tajemnica katastrofy lotu do Warszawy w 1978 r.

W sprawie wypadku bułgarskiego tupolewa tamtejsze służby od początku zdawały się kierować śledztwo w ślepą uliczkę. Choć zbliża się już 43. rocznica tragedii, rodziny i przyjaciele ofiar wciąż nie znają jej przyczyn. Czy wywalczą chociaż godne upamiętnienie swych bliskich?

Aktualizacja: 12.03.2021 23:17 Publikacja: 12.03.2021 00:01

Symboliczne groby bułgarskich ofiar katastrofy w Gabare. Zostały one usunięte w 1979 r., gdy odsłoni

Symboliczne groby bułgarskich ofiar katastrofy w Gabare. Zostały one usunięte w 1979 r., gdy odsłonięto marmurowy pomnik

Foto: Z archiwum rodzinnego braci Kowalików-Miklaszewskich

W powietrzu unosił się intensywny zapach z rozbitych flakonów olejku różanego z napisem BULGARIA. Na kolcach wysuszonych roślin wisiała biżuteria, amerykańskie dolary, wiatr targał gałęziami przyprószonymi kępami ludzkich włosów i podartymi fragmentami kożuchów, bielizny, butów. Taki obraz wyłania się z notatki z oględzin miejsca katastrofy samolotu pasażerskiego Tu-134, którą podpisał m.in. Iwan Wyłow Fiszew – śledczy z Dowództwa Okręgowego bułgarskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Szczątki rozrzucone były na powierzchni kilku kilometrów kwadratowych. Do tragedii doszło na pustkowiu pomiędzy wsiami Gabare, Tłaczene, niedaleko rzeki Brisza w Bułgarii i granicy z Rumunią. W wąwozie w pobliżu rzeki znaleziono najwięcej części samolotu. Z notatki wynikało, że w zasadzie szczątków ciał nie było albo były tak rozdrobnione, jakby ktoś rozbił ludzkie kości młotkiem.

Powietrze zaczęło płonąć

Był 16 marca 1978 r. O godz. 13.24 Christo Christow, dowódca samolotu Tu-134 bułgarskich linii lotniczych Balkan, oznaczonego jako LZ-TUB (wyprodukowanego w 1968 r.), dostał pozwolenie na start z sofijskiego lotniska Wrażebna do Warszawy. Na pokładzie znajdowały się 73 osoby – 66 pasażerów i 7 członków załogi.

Do wysokości 4900 m lot przebiegał zgodnie z planem, samolot miał osiągnąć wysokość przelotową 8850 m. Przed jej osiągnięciem wykonał nagły zwrot o 270 stopni, opuszczając korytarz powietrzny. O godz. 13.52 zniknął z radarów, łączność z wieżą się urwała. Maszyna uderzyła w ziemię z prędkością ponad 800 km/h z 11 tonami paliwa lotniczego w zbiornikach.

Nikt nie ocalał. Wśród pasażerów było 37 obywateli polskich. Śmierć poniósł wiceminister kultury i sztuki Janusz Wilhelmi, brat aktora Romana Wilhelmiego. 27 stycznia 1978 r. Sejm na wniosek premiera Piotra Jaroszewicza odwołał ze stanowiska ministra Józefa Tejchmę, pozostawiając mu funkcję wicepremiera. Wilhelmi jako wiceminister miał szansę, aby go zastąpić, ale decyzja jeszcze nie zapadła.

Zginęła też Marina Niecikowska, żona aktora Ignacego Gogolewskiego. Była dziennikarką związaną z telewizją, współautorką programów literackich i teatralnych. Z Woronicza awansowała do Naczelnego Zarządu Kinematografii. Do Bułgarii poleciała służbowo. Z Gogolewskim pobrała się na początku 1978 r. Ich małżeństwo trwało zaledwie trzy miesiące. Zginął też Jerzy Tabor, pracownik ministerstwa.

Na pokładzie znajdowali się kolarze torowi z narodowej kadry sprinterów, którzy wracali ze zgrupowania w Kazanłyku. Śmierć ponieśli 18-letni Tadeusz Włodarczyk i 21-letni Witold Stachowiak (obaj Żyrardowianka), 19-letni Marek Kolasa i Krzysztof Otocki (obaj Społem Łódź) oraz 19-letni Jacek Zdaniuk (Legia Warszawa). W Bułgarii przygotowywali się do mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich w Moskwie.

Do Poznania na zawody leciała bułgarska ekipa w gimnastyce artystycznej. Wśród nich przewodnicząca federacji gimnastycznej Nina Sziszmanowa, zawodniczki Albena Petrowa i Walentina Kiriłowa, trenerka Rumiana Stefanowa, akompaniatorka Sneżana Byrbanowa i sędzia Sawadlina Popowa. W katastrofie zginął również trener piłkarskiej młodzieżowej reprezentacji Bułgarii Georgi Nikołow, który służbowo leciał do Warszawy, oraz turyści wracający z Bułgarii i Turcji.

Następnego dnia w polskich gazetach znalazły się zaledwie kilkuzdaniowe notki o katastrofie, 18 marca „Trybuna Ludu" opublikowała niemal bez żadnego wyjaśnienia listę ofiar. Bułgarskie media też milczały na ten temat, w archiwach tamtejszej telewizji publicznej nie ma żadnych zdjęć z miejsca wypadku.

„New York Times" w wydaniu z 17 marca 1978 r. napisał „Źródła na lotnisku podały, że samolot najprawdopodobniej eksplodował, ale urzędnicy odmówili udzielenia dalszych informacji". W bułgarskiej gazecie „Trud" w artykule napisanym w rocznicę tragedii znalazło się stwierdzenie, że jedynym świadkiem katastrofy był pasterz Hristo Dinkin, który, gdy na miejscu pojawiły się służby powtarzał, jak obłąkany: „Samolot leciał od wschodu. Usłyszałem jak buczy i pobiegłem, lecz nagle powietrze zaczęło płonąć i samolot wybuchł". Ogień dotknął również jego, podpalił mu ubranie. Pasterz zaczął się tarzać po ziemi, aby ugasić płomienie. Potem tę relację wielokrotnie powtarzały rodziny ofiar, a także wójt wsi Gabare Colio Mitkow. Utrzymywał, że samolot rozleciał się na kawałki jeszcze w powietrzu, a silnik razem z czarną skrzynką wpadł do Briszy.

Z notatki o oględzinach miejsca wypadku: „W odległości 15 m od miejsca zderzenia, po lewej stronie rzeki z niedoschniętego błota wydobyto wielkie ilości kawałków taśmy z urządzenia samopiszącego MRSP, które przekazano specjalistom z BGA »Bałkan« – Angel Nikolow Borisow, a także blok magnitka golobka (część czarnej skrzynki – red.) zawierającą taśmy do nagrania magnetycznego do deszyfracji".

Wariat powiązany z ekstremą

31 marca 1978 r. towarzysz Mittew z bułgarskiego MSW wysłał do Józefa Chomętowskiego, dyrektora generalnego polskiego MSW, szyfrogram nr 383 opatrzony gryfem tajne. „W celu sprawdzenia wersji podanej przez organy śledcze proszę o nadesłanie nam w trybie pilnym następujących informacji: szczegółowej politycznej i zawodowej opinii obywateli PRL, którzy znajdowali się na pokładzie samolotu, z wyjątkiem członków delegacji Ministerstwa Kultury. Czy wśród pasażerów znajdowały się osoby, które mogłyby dokonać aktu terrorystycznego, osoby wrogie z kryminalnymi i awanturniczymi skłonnościami, bądź też osoby powiązane z ekstremistycznymi bądź wrogimi organizacjami emigracyjnymi, lub też z odchyleniami psychicznymi, którym zabroniony był wyjazd do krajów kapitalistycznych względnie też, czy znajdowały się wśród nich osoby umiejące prowadzić samolot". Przedstawiciel bułgarskiej bezpieki prosił też o przesłanie fotografii obywateli polskich, którzy wsiedli na pokład.

Polecenie sprawdzenia wszystkich „zwykłych" pasażerów lotu trafiło do komend wojewódzkich Milicji Obywatelskiej. Na każdym etapie postępowania informacje dotyczące podejmowanych czynności traktowano jako tajne.

Z instrukcji, która trafiła do Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej w Warszawie, zachowanej w archiwum IPN, wynika, że MSW rozszerzyło zakres pytań, na które chcieli znać odpowiedź Bułgarzy. Milicjanci mieli dodatkowo ustalić, w jakim celu ofiary wyjeżdżały ostatnio za granicę, czy utrzymywały kontakty z cudzoziemcami, a w przypadku odpowiedzi twierdzącej – z kim, mieli też sprawdzić, kto miał prawo jazdy, a także czy umiał pilotować nie tylko samolot, ale też szybowiec.

Odpowiedzi zbierał Wydział II Departamentu III MSW zajmujący się zwalczaniem działalności antypaństwowej. Sprawdzono zatem akta paszportowe ofiar, na tej podstawie prześwietlono ich wyjazdy zagraniczne, sprawdzono konta dewizowe, zasięgnięto tzw. opinii polityczno-zawodowych w zakładach pracy, rozmawiano z dyrektorami szkół, w których uczyli się np. kolarze, sprawdzono karalność wszystkich osób, wywiady środowiskowe przeprowadzili dzielnicowi.

Żadna z ofiar nie figurowała w „ewidencji zastrzeżonej Zarządu Zwiadu WOP" ani w kartotece informacyjno-rozpoznawczej Komendy Stołecznej MO. Z odtajnionych dokumentów wynika, że sprawdzono też kartoteki sprawy o kryptonimie „Zagubiony". Obejmowała ona osoby rozpracowywane w związku z poszukiwaniem porywaczy i zabójców Bohdana Piaseckiego, zabitego w 1957 r., syna prezesa stowarzyszenia PAX i przedwojennego przywódcy Falangi Bolesława Piaseckiego.

Zachowane dokumenty pokazują, jak głęboko sięgano w przeszłość i prywatne życie ofiar. I tak na przykład w przypadku Tasiosa Wenetisa, który wracał od brata z Aten, polskie służby ustaliły, że był członkiem Komunistycznej Partii Grecji, a po zakończeniu wojny w 1945 r. wstąpił do Armii Wyzwolenia Grecji i w 1947 r. przeszedł z nią do Albanii, następnie w 1950 r. wyemigrował nad Wisłę. W przypadku Joanny Zakościelnej, która studiowała w Warnie i zginęła w katastrofie wraz z mężem, bezpieka odkryła, że jej matka w czasie wojny była członkiem Narodowych Sił Zbrojnych w Zaklikowie. Studentka leciała na pogrzeb swojego ojca, który zmarł 15 marca. Z kolei „Iwona Maria Czulińska w miejscu zamieszkania zaliczana była do tzw. młodzieży bananowej. Posiadała bardzo dobre warunki materialne, rodzice jej często przebywali na placówkach zagranicznych".

Czy żądanie zebrania tego rodzaju informacji to standard w przypadku badania katastrof? Dr Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (dziś poseł Klubu KO), nie spotkał się z takimi pytaniami w ciągu swojej kilkunastoletniej pracy w komisji. – Gdy nie wiadomo, o co chodzi, gdy nie ma rejestratora, wtedy stawia się różne hipotezy – mówi.

Zdaniem podpułkownika rezerwy Marcina Falińskiego, byłego oficera UOP i Agencji Wywiadu, wygląda to tak, jakby Bułgarzy próbowali narzucić narrację, że to Polacy mogli być sprawcami tragedii. „Wyglądało to jak swoista zasłona dymna, forma dezinformacji skierowana do polskich władz, aby ukryć swoją rolę w tej katastrofie". – Zadania stawiane przez nich polskim służbom wyglądały jak propagandowy bełkot, szczególnie gdy pytali o osoby o odchyleniach psychicznych i ich powiązaniach z organizacjami ekstremistycznymi bądź wrogimi organizacjami emigracyjnymi – uważa.

Koniec końców z opinii przesłanej bułgarskiej bezpiece wynika, że wśród ofiar nie było kryminalistów, wrogich elementów, chorych psychicznie ani mających licencję pilota.

Zderzenie z migiem?

Pamiętam jak przez mgłę spotkanie w ambasadzie Bułgarii w Warszawie, miałem wtedy siedem lat. Do dzisiaj pozostała trauma. Na przełomie stycznia i lutego 1979 r. wypłacono nam w trzech transzach na trzy osoby ok. 40 tys. lewów – wspomina Radek Kowalik-Miklaszewski, który w katastrofie stracił ojca. – W zasadzie to odszkodowanie rekompensowało utracony bagaż i pozwoliło na postawienie pomnika na cmentarzu – dodaje Joanna Kukier.

Grzegorz Ratajczyk, dzisiaj trener kolarskiej kadry narodowej kobiet, w 1978 r. jako młody zawodnik znalazł się na lotnisku Okęcie, na które przywieziono trumny kolarzy. – W środku były puste. Nie było szczątków, tylko puszki z piaskiem – wspomina.

Ceno Atenasinski ze Związku Lekarzy Weteranów w Lotnictwie Cywilnym ujawnił w wypowiedzi dla bułgarskiej telewizji, że trumny były obciążone do przewidywanej wagi zmarłego.

Okoliczni mieszkańcy po latach przyznali, że bagaż i rzeczy osobiste ofiar rozkradziono. Dziennikarz bułgarskiego serwisu Blitz relacjonował kilka lat temu, że w okolicznych wioskach praktycznie prawie w każdym domu były motyki lub siekiery zrobione ze skradzionych kawałków rozbitego samolotu.

Rodziny nie miały okazji poznać przyczyn tragedii, ustaleń bułgarskiej komisji śledczej nigdy nie opublikowano. – W zasadzie do dzisiaj nie wiemy, co się wtedy stało – mówi Maciej Budka, który w katastrofie stracił ojca.

Dlatego narosło wiele mitów, półprawd, niejasności. Wątpliwości można mnożyć, bo w dostępnych dokumentach nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego Bułgarzy kazali Polakom sprawdzać, czy wśród ofiar mógł być sprawca zamachu terrorystycznego.

Były komendant straży pożarnej we Wracy Trajko Cenow w wypowiedzi dla gazety „Trud" stwierdził: „Ja bardziej skłaniam się do tego, że w samolocie była podłożona bomba". Przybył na miejsce katastrofy jeepem godzinę po wypadku. Słyszał opowiadanie pasterza, który powiedział, że „samolot się wysadził wysoko nad niebem, a nie wbił w ziemię, jak po jakiejś awarii".

Andrzej Werblan, pod koniec lat 70. sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, w felietonie opublikowanym w 2003 r. w tygodniku „Przegląd", kreśląc sylwetkę Janusza Wilhelmiego, stwierdził, że samolot „po starcie zderzył się w powietrzu z bułgarskim migiem". Z kolei gazeta „Trud" natrafiła na wiadomość agencji belgradzkiej Tanjug z tego samego dnia, z której wynikało, że niezidentyfikowany samolot naruszył przestrzeń powietrzną byłej Jugosławii i skierował się w stronę Bułgarii. Dziennikarz spekulował, że sąsiedzi uprzedzili Siły Powietrzne Bułgarii, aby postawić w stan gotowości wojska rakietowe. Dodał, że najbliższa taka jednostka znajdowała się przy serbskiej granicy „w tajnej bazie wojskowej w miejscowości Godecz". Czy zatem doszło do omyłkowego zestrzelenia samolotu przez wojsko?

Jak ustalił polski konsul w Bułgarii, materiały i dokumentacja prac komisji ds. zbadania przyczyn i okoliczności katastrofy częściowo dostępne w Centralnym Archiwum Państwowym w Sofii zawierają zaledwie 60 kart. Wśród nich są wnioski skierowane przez rodziny do sekretarza generalnego komunistycznej partii o wyjaśnienie przyczyn tragedii. Konsulat RP w Sofii w 2018 r. otrzymał od Bułgarów odpowiedź, iż oficjalną przyczyną katastrofy była awaria systemu elektronicznego samolotu.

Cytowany w dokumencie bułgarskiej telewizji z 2010 r. „Najbardziej zagadkowa katastrofa lotnicza" Kirił Nikołow ze Związku Lotników Weteranów w Lotnictwie Cywilnym powiedział: „Samolot jak wszystkie inne był w normalnym stanie, utrzymywany przez służbę techniczną lotnictwa cywilnego. Piloci byli wystarczająco dobrzy i sumienni. Znałem ich wszystkich, po prostu ten samolot uległ katastrofie z powodu nieszczęśliwego splotu okoliczności. Tak zwany rezonans powierzchni ogonowych spowodował ich zniszczenie. Tego nikt nie mógł przewidzieć".

Przez błoto i bagna

Jeszcze w dniu tragedii ktoś kazał uczniom z trzech wsi zbierać szczątki do worków nylonowych. Tatiana Pawłowa cytowana przez „Trud" wspominała po ponad 30 latach traumę z tym związaną: „Były to kawałki mięsa i kości, nigdy nie zapomnę delikatnego kolana dziewczynki z pomalowanymi paznokciami".

– W kilka miesięcy po katastrofie moja mama tam pojechała. W wąwozie znajdowały się symboliczne groby postawione przez Bułgarów z charakterystycznymi czerwonymi gwiazdami – wspomina Radek Kowalik-Miklaszewski.

W rok po tragedii powstał granitowy pomnik poświęcony pasażerom i załodze samolotu. Według „Trudu" zamówiły go bułgarskie linie lotnicze. Monument ogrodzono metalowym płotem z drzwiczkami.

Na zgrupowaniu w Bułgarii miał być też kolarz Leszek Sibilski. W kraju zatrzymały go jednak egzaminy na poznańskiej AWF. – Trener powiedział, „Leszku, musisz się uczyć". Trzy dni po śmierci kolegów dostałem z Bułgarii kartkę, którą napisali. Były na niej takie śmieszne wpisy. Wtedy uświadomiłem sobie, jakie życie jest ulotne – wspomina.

Dzisiaj mieszka w USA, jest profesorem na amerykańskiej uczelni, był inicjatorem ustanowienia Światowego Dnia Roweru. Dwa lata temu ONZ za ten dzień uznało 3 czerwca. Z inicjatywy Sibilskiego na pruszkowskim torze kolarskim wmurowano tablicę upamiętniającą młodych zawodników, którzy zginęli w Bułgarii. Dzisiaj jego misją jest dotarcie do prawdy o przyczynach katastrofy i upamiętnienie zmarłych kolegów.

Bracia Jarek i Radek Kowalikowie-Miklaszewscy, którzy w katastrofie stracili ojca, wybrali się na miejsce tragedii w jej 40. rocznicę. – Samo dojście w to miejsce było wyzwaniem. Pogoda była wiosenna, mokro. I przebić się przez rzeczkę od strony Tłaczene nie było łatwo. Pomógł nam sołtys tej wsi. Towarzyszył nam w drodze, torował drogę maczetą – opowiada Radek. – Tam są nadal części po tej katastrofie, niezebrane. Myślę, że wciąż są tam szczątki ofiar. Bardzo szybko chcieliśmy stamtąd wyjechać – wspomina.

Trener kolarski Grzegorz Ratajczyk jesienią poprzedniego roku wraz z kilkoma zawodnikami postanowił odwiedzić miejsce katastrofy, korzystając z wyjazdu na zawody w Bułgarii. – Według GPS droga miała nam zająć 45 minut, pokonaliśmy ją, brnąc w błocie i przez bagna przez półtorej godziny. Aby dojść do pomnika, potrzebna jest kładka. Hańbą jest, że ten pomnik jest tak zaniedbany. To byli przecież nasi koledzy, znaliśmy się – opowiada.

Droga wiodąca przez pola nie jest oznakowana, pomnik niszczeje, metalowe ogrodzenie i drzwiczki miejscowi rozkradli, a sosny, które miały symbolizować każdą ofiarę, zostały wycięte. Polskie rodziny ofiar od dwóch lat naciskają na polską ambasadę w Sofii, aby to miejsce zostało uporządkowane. Bez efektu.

Zapytaliśmy w ambasadzie Polski w Sofii oraz ambasadę Bułgarii w Warszawie o to, czy jest szansa na odnowienie pomnika i oznakowanie drogi, aby rodziny mogły tam przyjeżdżać. Bułgarzy nie odpowiedzieli. Polski MSZ poinformował nas, że pierwotna droga prowadząca do miejsca katastrofy już nie istnieje, konieczne jest wyznaczenie nowej. Jesienią ubiegłego roku był tam ambasador RP w Bułgarii Maciej Szymański. Na jego prośbę władze w Białej Słatinie zleciły oszacowanie kosztów budowy kładki.

Ambasador spotkał się z ministrem kultury Boiłem Banowem, który „zadeklarował pełną życzliwość i wszelkie możliwe wsparcie". Jednak niedawno się okazało, że pomnika nie wpisano do rejestru prowadzonego przez resort kultury, a teren nie jest jego własnością, lecz Skarbu Państwa. Dlatego ministerstwo nie może sfinansować restauracji monumentu. Nieznane jest też nazwisko jego autora i posiadacza praw autorskich.

Krzysztof Golwiej, prezes Polskiego Związku Kolarskiego, przypomina, że pamięć o tej tragedii jest żywa w środowisku kolarskim. Dlatego wystąpił do wicepremiera Piotra Glińskiego o pomoc w odnowieniu pomnika. Do listu załączył zdjęcia ubłoconych butów kolarzy, którym udało się dostać do miejsca katastrofy. 

W powietrzu unosił się intensywny zapach z rozbitych flakonów olejku różanego z napisem BULGARIA. Na kolcach wysuszonych roślin wisiała biżuteria, amerykańskie dolary, wiatr targał gałęziami przyprószonymi kępami ludzkich włosów i podartymi fragmentami kożuchów, bielizny, butów. Taki obraz wyłania się z notatki z oględzin miejsca katastrofy samolotu pasażerskiego Tu-134, którą podpisał m.in. Iwan Wyłow Fiszew – śledczy z Dowództwa Okręgowego bułgarskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi