W połowie marca można mieć nadzieję, że to już koniec zimy, za chwilę zacznie się wiosna i znów będzie można wychylić na dłużej nos na zewnątrz. Niemniej dziś jeszcze mróz. Co kilka godzin dzwoni telefon, by odezwać się bezbarwnym głosem z komputera: tu domowa kwarantanna... za chwilę otrzymasz zadanie... masz na jego wykonanie 30 minut. Nerwowo klikam w aplikację i nic. Blada mapa ze strzałką wskazującą miejsce mojego pobytu. Jeśli się ruszę, pójdę choćby do śmietnika, strzałka przesunie się niebezpiecznie w lewo, a śledzącemu ją po przeciwnej stronie aplikacji kontrolerowi zacznie nerwowo chodzić grdyka. Pewnie nabierze podejrzeń, że próbuję nielegalnie gdzieś się oddalić, a to przecież zabronione.
Wysłać policję czy jeszcze nie? Nałożyć mandat, bo a nuż poddawany srogiemu reżimowi kwarantanny odważył się wybrać na rower albo poszedł pobiegać? Jeszcze nie, jeszcze chwilka. Dłoń kontrolera nerwowo stuka o blat biura. Spróbujmy wysłać mu zadanie. „Zobaczymy, gdzie jest..." – myśli kontroler i prowokuje, że system wysyła komendę. W telefonie ciche piknięcie. Podskakuję przy biurku. Jest zadanie! Znów klikam w ikonkę aplikacji. Telefon startuje z opóźnieniem. Myśli kilkadziesiąt sekund, a potem wypluwa z siebie komendę: wykonaj zadanie! Jakie? – sprawdzam. „Zrób sobie selfie w miejscu, w którym się znajdujesz" – wyrokuje aplikacja i przypomina, że wykonywanie zadań jest obowiązkowe. Jeśli się nie podporządkujesz, śmierć cywilna, kary pieniężne, publiczne ukrzyżowanie.
Grzecznie wykonuję polecenie. Selfie na tle szafy. Teraz sztuczna inteligencja dokona oceny, zsumuje dane o lokalizacji z fotografią szafy, twarzy podsądnego, danymi jego telefonu, a potem odetchnie z ulgą: „gość jest w zadanym miejscu pobytu". Nie uciekł. Nie drażni internetowego suwerena.
Żona chora, pies głodny, koty wyją z nudów. Wypadałoby pójść do sklepu, ale co jeśli w międzyczasie połączone siły ludzkiej i cyfrowej inteligencji zażądają wykonania kolejnego zadania? Odkryją, że się oddaliłem, narażając kraj na klęskę epidemiologiczną, straty gospodarcze i wizerunkowe? Niedzielski z Morawieckim wyślą drony szpiegowskie, a potem bombardujące? Zostanę anihilowany? Czytelnik się tu pewnie uśmiechnie. A może nawet głośno zaśmieje. Ale nie ma z czego. Naprawdę nie ma. „Domowa kwarantanna" to system śledzenia i nadzoru. Prymitywny jeszcze, łatwy do obejścia, może nawet głupawy. Ale to pierwszy nad Wisłą powszechny system łączący śledzenie obywateli z potencjalnym wymierzaniem kary. Jego jedynym poprzednikiem były „elektroniczne kajdanki" dla skazanych na ograniczenie wolności. O ich zastosowaniu orzekał sąd. W przypadku „Domowej kwarantanny" nie ma żadnego sądu, wystarczy, że zachoruje ktoś bliski, od razu wpadasz w ramiona systemu.
Pamiętam, jak dobre trzy dekady temu rozczytywałem się w antyutopiach. Huxley, Orwell, „My" Zamiatina itd. Przedstawione w nich wynalazki techniczne, jak służący do inwigilacji „teleekran", wydawały się marnym strzępem odległej, koszmarnej przyszłości. Dziś? To anachronizm. W dobie Smart TV wystarczy zamontować w telewizorze plazmowym kamerkę. Dziecko to potrafi. W tabletach czy notebookach kamerka to standard. A skąd wiadomo, że nie śledzi? Nie wiadomo. Nawet można mieć pewność, że czasami śledzi. Konkurując z ciasteczkami (skąd zresztą ta idiotyczna, infantylna nazwa dla perfekcyjnego instrumentu śledzenia?), okiem Zuckerberga, trollami pilnującymi treści wpisów na forach etc. Ile minęło dekad od pierwszego okrzyku przerażenia Orwellem do praktycznego zastosowania jego wizji? Trzy, cztery?