Co to jest?
Dopadł mnie nowotwór – GIST. To mięsak, mało agresywny, rzadko dochodzi do przerzutów. Dzięki wczesnemu wykryciu podczas badań profilaktycznych jest szansa, że skończy się dobrze. Nowotwór nowotworowi nierówny. Mój rak nie jest najgorszy. Po sześćdziesiątce zwłaszcza warto przynajmniej raz na rok sobie zrobić to USG jamy brzusznej, nawet kosztem czasu i nadwyrężenia budżetu. Profilaktyka pozwala wykryć chorobę, zanim pojawią się wyraźne objawy.
Jak pan się czuje?
Mam pozytywne usposobienie i szybko zacząłem się oswajać z tą świadomością. Zacząłem robić kolejne badania, w tym krwi, histopatologię. Nic mnie nie boli. Mam inną perspektywę niż człowiek, którego nagle coś zaczyna boleć i okazuje się, że to rak. Dzięki regularnym badaniom kontrolnym udało się go wykryć na wczesnym etapie. Ważny jest zdrowy tryb życia...
Zaraz, przecież pan kopci jak smok.
Kopciłem. Już nie palę. Nie wiem, jak się to skończy, bo nikt nie ma gwarancji, nawet przy mało złośliwym nowotworze i wczesnym wykryciu. Ale pozostaję optymistą. W krajach, gdzie służba zdrowia jest bogatsza, lepiej zorganizowana, są badania przesiewowe na szeroką skalę i właśnie dzięki temu mniej ludzi tam umiera. Polska ma wysoki wskaźnik umieralności na nowotwory. Czekam na zabieg operacyjny, zobaczymy, co dalej.
Pierwsza reakcja na informację o nowotworze?
Zaskoczenie i niedowierzanie. Mam 66 lat i całe życie byłem zdrowy, a tu nagle coś takiego. Covid otworzył oczy wielu ludziom, nie tylko mnie. Inaczej się teraz mówi o życiu, cierpieniu i śmierci, inaczej się te sprawy odczuwa. Tak nagle odeszło wielu bliskich nam ludzi. To jest taki moment, kiedy człowiek się zastanawia nad swoim życiem. Czym innym jest pewnie taka diagnoza dla człowieka młodego. Przyjąłem to z pewnym spokojem, ale i niepokojem, nie będę udawał chojraka. Kto się nie boi? Nawet jak w tej chwili rozmawiamy, a przecież o tym się raczej nie rozmawia, bo nie jest w zwyczaju mówić o raku.
Mówienie o nowotworze jest wstydliwe?
W naszej kulturze wciąż chyba tak. Ja nie widzę powodu, żeby coś ukrywać. Nie chcę się z tym obnosić, ale skoro pan pyta, to odpowiadam. Być może ktoś to przeczyta i zrozumie, że warto się badać, że jak nic nie boli, to wcale nie znaczy, że nic nas od środka nie zżera. Badania profilaktyczne to podstawa! Nie wiem, jak to się dalej potoczy. Służba zdrowia działa tak, jak działa, ale zmiany jakieś są i nawet przy takich trudnościach i niedofinansowaniu nie jesteśmy zostawieni sami sobie. Mamy wielu znakomitych i bardzo oddanych pacjentom lekarzy. Tyle tylko, że trzeba również dbać o styl życia – odpoczynek, zdrowe odżywianie, ruch, no i ograniczanie nałogów, a najlepiej całkowite ich wyeliminowanie. I powtórzę, warto się regularnie badać. Nie bójmy się chodzić do lekarza. Gdybym nie robił badań kontrolnych, to nie wiadomo, jakby się to skończyło, gdyby rak sam o sobie dał znać i poszedłbym do lekarza, bo coś mnie zabolało. Po sześćdziesiątce co pół roku zawsze robię badania krwi. Po śmierci mojego szwagra, który zmarł na raka płuc, rodzina zaczęła mnie namawiać na bardziej szczegółowe badania. No i tak to wyszło przy okazji.
Kiedy ma pan operację?
Czekam na termin. W szpitalach tymczasowych są sytuacje, że jeden anestezjolog ma dziesięciu pacjentów i przeprowadza zabiegi, w których stawką jest życie. Teraz są jeszcze większe dramaty ludzi pod respiratorami. Wskaźnik respiratorowej śmierci mamy wysoki. W sytuacji braku anestezjologów pozostaje często dramatyczny wybór pomiędzy obsługą planowanych zabiegów a opieką nad ofiarami covidu, których życie jest bezpośrednio zagrożone. Zawsze byłem przeciwnikiem łatwego rzucania oskarżeń. Aby oskarżyć kogokolwiek o spowodowanie śmierci, trzeba mieć naprawdę bezsporne dowody. Dotyczy to wszystkich uczestników sceny politycznej – również nas. Ta skłonność do łatwych oskarżeń powoduje polityczną wrogość, która się przelewa na coraz bardziej podzielone i zmęczone społeczeństwo. Starałem się być sprawiedliwy w życiu i tego oczekuję od innych.
Zrobił pan sobie życiowy bilans?
Tak. Mój dziadek, który przeżył prawie 100 lat, zawsze mówił: mogę spokojnie umierać, bo nikogo nie podeptałem. Starałem się go naśladować. Może dlatego każdemu mogę spojrzeć w oczy, nawet politycznemu przeciwnikowi. Wśród swoich politycznych konkurentów rzadko wzbudzam agresję. Kiedyś pewien taksówkarz powiedział mi, że jego rodzina jest przeciwko obecnemu rządowi, nie lubi mojej partii, ale mnie lubią, bo ja „nigdy nikogo nie niszczę".
A politycznie?
Zrobiliśmy wiele, ale nie udało nam się kilka rzeczy. Nie zrealizowaliśmy postulatu kwoty wolnej od podatku w wysokości 8 tys. zł, bo to była nieco szalona obietnica, która kosztowałaby Polskę ponad 20 mld zł. Ale poprawiliśmy sytuację tych najsłabszych, a tym, którzy „Pana Boga trzymają za nogi", powiedzieliśmy: po co wam kwota wolna? Po co kwota wolna np. panu Stypułkowskiemu, prezesowi mBanku, który zarabia miliony? Po co jemu 3 tys. zł kwoty wolnej od podatku?
Co pan zrobił dla Polski?
Nie mogę pochwalić się żadnym konkretnym, spektakularnym sukcesem, który byłby kojarzony z moim nazwiskiem. Poza tym wyznaję zasadę, że ocena mojej pracy należy do innych. Co może poseł w pojedynkę? Byłem sprawozdawcą projektów, pracowałem w komisjach finansów, zdrowia i polityki społecznej. Wszystko, co robiłem w Sejmie, to wyrażanie opinii i reprezentowanie moich wyborców. Na ile to było możliwe, starałem się wpływać na bieg wydarzeń, na kształt proponowanych rozwiązań. Byłem zawsze aktywnym posłem, zabierałem głos w wielu ważnych kwestiach. Pamiętajmy jednak o tym, że w realnej polityce decydują najczęściej nieformalne, niewielkie gremia. Niektórzy powiadają, że czasem są to nawet gremia jednoosobowe.
Jarosław Kaczyński decyduje o najważniejszych kwestiach w Polsce?
Decyzje podejmują ci, którzy składają podpis albo głosują. Natomiast rola Jarosława Kaczyńskiego jest nie do przecenienia. Jego stanowisko ma tak duże znaczenie, że w praktyce często jest rozstrzygające. Myślę, że dla nikogo nie jest to tajemnicą.
Chciałby pan, żeby w przyszłości, gdyby opozycja rządziła, to tak silny lider jak Jarosław Kaczyński nieformalnie zarządzał państwem?
Nie widzę u nich takiego człowieka. Silny i niekwestionowany przywódca jest atutem każdej formacji. Co do nieformalnego zarządzania państwem to najważniejsze jest, jak wpływa to na sytuację obywateli. Może przynosić to pozytywne albo negatywne konsekwencje. Sam fakt istnienia takiego nieformalnego wpływu nie przekreśla demokracji. Co najwyżej może się w takiej chwili pojawić pojęcie reglamentowanej demokracji.
Mamy w Polsce reglamentowaną demokrację?
Polska demokracja jest ciągle młoda i cały czas dojrzewa, wspólnie się jej uczymy. Istotnym problemem w jej dalszym rozwoju staje się słaba kondycja demokracji wewnątrzpartyjnej. W mojej opinii dotyka to wszystkich środowisk politycznych. Brakuje mi mechanizmów konsultacji, szerszego pola do dyskusji i wymiany poglądów, słowem – realnego wpływu na kształt stanowionego prawa. Mamy bardzo krótkie debaty w Sejmie, jeśli można to nazwać debatą, a na klubie parlamentarnym jeszcze krótsze. Zresztą na klubach nie ma już praktycznie dyskusji. O wielu decyzjach państwa dowiadywałem się nagle, niekiedy z mediów. Żałowałem, że nie miałem możliwości wypowiedzieć się w różnych kwestiach przed ogłoszeniem stanowiska. Ktoś gdzieś tam „na górze" podjął ważne decyzje, a my później musimy tłumaczyć je ludziom i bronić ich w mediach. Nie powinno tak być. Nie zaliczam się do tchórzy, a czasami odwaga polega nawet na takich drobiazgach, że wyrazi się jakąś wątpliwość. A tu nie ma gdzie i komu. Nasza demokracja jest niepełna, a przecież będąc w opozycji, chcieliśmy większej transparentności, praw dla opozycji, debaty, wykluczenia kolesiostwa, nepotyzmu. Boję się, że jako polityk niewystarczająco dużo zrobiłem dla innych. To rozliczenie nie daje mi satysfakcji i poczucia spełnienia w polityce.
Zostawmy politykę. Lech Wałęsa, który ma wiele problemów zdrowotnych, przed ostatnią operacją powiedział mi, że już jest spakowany, nie boi się przejścia na tamten świat.
Ja nie jestem przygotowany, nie jestem spakowany. Nie chcę umierać. Z całym szacunkiem, ale nie za bardzo też wierzę w takie deklaracje, jak ta prezydenta Wałęsy. Bardzo boję się cierpienia, bo chyba najgorsza jest ta droga. Sam moment śmierci to jest chwila, natomiast cierpienie...
Boi się pan?
Obawiam. Wszystko się kiedyś kończy. Miałem dużo szczęścia w życiu, nawet w chorobie mam szczęście. Mogło być inaczej, mogło być gorzej. Mam naturę pozytywną. Często mam wrażenie, że jestem pieszczochem losu. Ominęły mnie nieszczęścia, typu choroba dzieci, rodzice żyli ładne lata, chociaż ojciec trochę za wcześnie umarł. Szczęście miałem w pracy, szczęście miałem do ludzi i tak myślę sobie czasami, kiedy mnie to szczęście opuści. Ale nawet teraz, jakby mnie tak na chwilę wypuściło z ręki, to wciąż mam nadzieję. Mój lekarz mówi mi, że będę żył i jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to jedyną rzeczą, która mnie może czekać, to co pół roku kontrolne badania. A jeszcze chciałbym coś zrobić dla innych. Jeszcze chciałbym trochę pożyć.
- współpraca Jakub Czermiński