Prawo i Sprawiedliwość w epoce niemożności

Nieprzygotowane akcje w rodzaju zamachu na TVN, niejasne tło konfliktów z prezydentem, milczenie w kwestii nowych celów w polityce krajowej. Wszystko razem każe zadać liderom obozu władzy pytanie: po co właściwie chcecie rządzić?

Aktualizacja: 07.01.2022 15:17 Publikacja: 07.01.2022 10:00

Andrzej Duda z ponadrocznym opóźnieniem spełnia obietnicę prezydentury wolnej od partyjnych zobowiąz

Andrzej Duda z ponadrocznym opóźnieniem spełnia obietnicę prezydentury wolnej od partyjnych zobowiązań wobec ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego

Foto: Forum, Andrzej Hulimka

Najbardziej palący spór polityczny przełomu roku dotyczy cen gazu, a szerzej inflacji. Trwa licytacja na wzajemne wytykanie sobie dawnych i niedawnych win. Kiedy bliski opozycji komentator odkrywa, że pierwszą dyrektywę klimatyczną Unii Europejskiej akceptował Lech Kaczyński, a z kolei polityk Solidarnej Polski chce za tę politykę stawiać Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu, mamy poczucie, że kolejne bariery śmieszności są już nie przekraczane, a rączo przeskakiwane.

Zarazem to jest dziś temat najmocniej obchodzący Polaków, bo w dramatyczny sposób przekłada się na ich portfele i codzienne życie. Na tym tle zamknięta wetem prezydenta awantura o tzw. lex TVN blednie z minuty na minutę. A jednak jest ważna, bo może dowodzić bezsilności Zjednoczonej Prawicy. Nachylone nieco w prawo, ale coraz bardziej krytyczne wobec PiS think tanki typu Nowej Konfederacji czy Klubu Jagiellońskiego wieszczą początek pisowskiego imposybilizmu, któremu ma patronować polityk wojujący niegdyś tym hasłem: Jarosław Kaczyński.

Sukces na chwilę

Po co Kaczyński polecił pół roku temu poprawienie ustawy o radiofonii i telewizji? Cel jawił się jako mocno niejasny. Jeśli ktoś na początku wierzył, że to droga do zamknięcia TVN, to chyba myśl ta szybko wywietrzała z głów. Prezes powtarzał kilka razy, że nie taki jest cel, i chyba miał rację. Może chodziło o próbę narzucenia grupie Discovery jakichś negocjacji w sprawie biznesowego partnera (choć wątpliwe, aby istniał konkretny scenariusz). A może tylko o satysfakcję z rozwścieczenia liberalnych elit, dla których to było uderzenie w „ich telewizję". Możliwe też, że przy okazji chciano pogrozić nowej amerykańskiej administracji Bidena – po podtrzymaniu przez nią przy życiu projektu Nord Stream 2 i generalnym pomijaniu Polski przy konsultowaniu polityki na wschodzie Europy.

Czytaj więcej

"Lex TVN": Prezydent Andrzej Duda zawetował nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji

Kosztem było jednak wrzenie wewnątrz Polski i pogarszanie własnego wizerunku na zewnątrz. W momencie kiedy Ameryka, nawet ta Bidena, obecnemu rządowi jest jednak jako partner potrzebna. Recytacje, że chodziło o zastosowanie unijnych norm dotyczących udziału kapitału spoza Unii w medialnych przedsięwzięciach, brzmiały w każdym razie zabawnie, skoro zauważono potrzebę tej korekty dopiero po sześciu latach. A nie dostrzeżono by jej na pewno, gdyby wybory w roku 2020 wygrał Donald Trump. Sam prezydent Duda skądinąd celnie polemizował z tym konkretnym projektem. Żądanie zmiany struktury własnościowej firmy w ciągu pół roku to jest coś w rodzaju inwazji na inwestora.

Różnica zdań między głową państwa i jego dawnym politycznym zapleczem byłaby czymś normalnym w rutynowo funkcjonującej demokracji. Ale nie w Polsce

Ale pytania o sens rozpoczęcia tej akcji bledną wobec zagadki, dlaczego ją podjęto po wecie Senatu i kilkumiesięcznym porzuceniu tematu. Komentatorzy odpowiadają, że chodziło o manifestację: oto w samym Sejmie nadal mamy większość. Istotnie, zdobycie absolutnej większości (konieczne, a trudne, skoro Konfederacja wstrzymywała się konsekwentnie od głosu) jawiło się jako chwilowy sukces. Możliwe też, że szukano w tym nagłym odgrzaniu wojny odwrócenia uwagi od innych kłopotów (inflacja, konflikt z UE), choć teoria medialnej przykrywki pojawia się właściwie przy okazji każdego głośniejszego konfliktu politycznego.

Finał, czyli weto Andrzeja Dudy, była jednak dotkliwą wizerunkową porażką. Taka różnica zdań między głową państwa i jego dawnym politycznym zapleczem byłaby czymś normalnym w rutynowo funkcjonującej demokracji. Ale nie w Polsce, gdzie każde polityczne starcie nabiera dynamiki wojny domowej i opowiada się o nim takim językiem. Kaczyński musiał usłyszeć od opozycji, że „został upokorzony". I co więcej, Polacy interesujący się polityką mogli w to uwierzyć.

A przecież wystarczyło spytać prezydenta, co on na to. Nasuwało się to zwłaszcza po jego sugestiach z 15 sierpnia 2021 roku, że może to uczynić. Mimo to nie próbowano z nim rozmawiać.

Melodramat z Dudą

Powiedzmy, że to nie ma znaczenia, kilka tygodni czy kilka lat – tak odpowiedział Kaczyński na pytanie Interii, kiedy ostatnio kontaktował się z głową państwa. O tych relacjach mówił w tym wywiadzie tonem jakiegoś aluzyjnie relacjonowanego, ale jednak melodramatu.

Jest to tym dziwniejsze, że w ostatnim czasie Kaczyński musiał naginać się nieraz do tak kanapowych środowisk jak odpryski dawnej partii Gowina czy nawet do pojedynczych chwilowo pobuntowanych posłów PiS. Tu natomiast mamy niezrozumiałą psychologiczną zagadkę. Przekonanie, że Pałac Prezydencki stanowi miejsce, z którym nie ma co się komunikować, bo... No właśnie, bo co?

Oczywiście Kaczyński, a tym bardziej politycy jego partii unikają samobójczego atakowania prezydenta, który jest im wciąż potrzebny. A może być potrzebny jeszcze bardziej, jeśli kolejne wybory, w 2023 roku wygra opozycja, której przedsięwzięcia kolejne weta prezydenckie mogą hamować. Choć akurat w tej rozmowie i tej zasady kurtuazji Kaczyński nie przestrzega do końca.

Pojawiły się tam historyczne pretensje o weta w sprawie tak zwanej reformy sądownictwa, ba, sugestie, że to głowa państwa te zmiany zdeformowała. Celnie zresztą wypunktowane przez dziennikarzy, którzy przypomnieli, że sam Kaczyński zmieniał w tej sprawie kilka razy zdanie (w czasie kampanii prezydenckiej w roku 2020 wręcz za te weta dziękował). I powiązana z tym bardziej współczesna pretensja: to Duda ma swoimi interwencjami utrudniać likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, a tej oczekuje przecież Unia Europejska.

Tu dopuścił się prezes PiS wyjątkowo grubego uproszczenia. Zakulisowe reakcje prezydenta i jego oficjalne wypowiedzi nie dotyczą przecież samej Izby, ale łączenia tej zmiany z nowymi pomysłami na czystki w sądach, łącznie ze zmniejszeniem składu Sądu Najwyższego.

Po co ta podjazdowa wojna słowna? Można by wzorem samego Kaczyńskiego domniemywać, że kryją się za tym dodatkowe motywy. Jest ona jednak w obliczu obecnej kruchej pozycji rządowej większości czymś zaskakującym, bo autodestrukcyjnym. A przecież Kaczyński wiele razy pokazywał, że przy całej swojej nieustającej wojnie ze światem o prestiżową dominację, o ostatnie słowo, potrafi się też naginać do różnych partnerów.

Karny żołnierz czy samotny gracz

Jest w tym, powtórzmy, tajemnica. Zwłaszcza że Andrzej Duda nie jest politykiem próbującym Kaczyńskiemu stale rzucać kłody pod nogi, lecz dość grzecznym i dość chętnym, by ustępować. Po wygranej w roku 2020 wręcz modelowo unika większej aktywności, byle nie robić kłopotu dawnym kolegom.

To człowiek wciąż przywiązany do wielu przekonań swojego obozu. Czym się kierował tym razem, decydując się na weto? Krystalicznie proamerykańskim kursem? Poglądami na temat ładu wewnętrznego w samej Polsce? Z pewnością nie jest to ucieczka z tonącego okrętu, choć takich sugestii nie brakuje po stronie opozycyjnej. Jeśli PiS jest skazany na porażkę, Duda miałby większe poczucie minimalnego przynajmniej bezpieczeństwa jako karny żołnierz niż samotny gracz, outsider. Mógłby liczyć na obronę, ba, na jakieś próby zabezpieczenia jego dalszej kariery.

Opozycyjne media i opozycyjni politycy zdobywają się dziś wobec niego czasem (nie wszyscy) na jakąś formę kurtuazji. Ale jeśli straci władzę, to wszystko zniknie. Polska polityka jest dziś wojną drapieżnych żądnych odwetu plemion i to raczej się nie zmieni.

Jeśli PiS jest skazany na porażkę, Duda miałby większe poczucie minimalnego przynajmniej bezpieczeństwa jako karny żołnierz niż samotny gracz, outsider

Wielce charakterystyczne, że prezydent wypowiedział się też na temat innego konfliktu, który dotyka zasadniczego pytania: na ile obóz rządowy, coraz bardziej osaczony i wątpiący w ponowne zwycięstwo, uciekał i ucieka się nadal do pomagania sobie łokciami w zabezpieczaniu swojej władzy. Historia zajazdu na TVN to jeden z przykładów. Ale podejrzenia, że podsłuchiwano przy użyciu Pegasusa prokurator Wrzosek, mecenasa i w gruncie rzeczy polityka Romana Giertycha, a wreszcie szefa sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej senatora Krzysztofa Brejzę, stawiają sprawę praworządności w Polsce na ostrzu noża.

Co robi prezydent? Opowiada się za powołaniem komisji śledczej. Nie ma w tej kwestii żadnej realnej władzy, ale jego głos ułatwia opozycji traktowanie tej sprawy jako do pewnego stopnia ponadpartyjnej. Niezależnie od tego, że sama opozycja mocno wcześniej utrudniła sobie wywołanie takiego efektu, obrzucając tego prezydenta nie raz, nie dwa, a dziesiątki razy, inwektywami, okazując mu lekceważenie, wyrzucając poza nawias normalnej debaty.

Nie umiem ocenić, czy prezydent Duda poszedł tu po prostu za głosem serca i umysłu, czy został także zachęcony do takiego stanowiska narastającym chłodem ze strony prezesa Kaczyńskiego. Były już momenty, kiedy oczekiwałem od niego podobnych odruchów, a one nie następowały (sprawa okpienia go przez PiS w sprawie kierownictwa TVP czy zgłoszenia kandydatur Krystyny Pawłowicz i zwłaszcza Stanisława Piotrowicza do Trybunału Konstytucyjnego). Inna rzecz, że było to na progu kampanii wyborczej, kiedy jedność obozu była koniecznością.

Czytaj więcej

Sondaż: 42,9 proc. Polaków chce komisji śledczej ws. inwigilacji Pegasusem

Teraz Andrzej Duda nie ma wiele do stracenia. Realizuje się, choć z ponadrocznym opóźnieniem, hipotetyczny scenariusz prezydenta wolnego od partyjnych zobowiązań. Całkiem niedawno sam przypuszczałem, że Duda wybierze grę o pozycję w Zjednoczonej Prawicy po zakończeniu prezydentury. Ułożyło się chyba inaczej.

Pegasus bez odpowiedzi

Co do samej sprawy podsłuchów trudno nie traktować jej poważnie. Nawet jeśli przypomnę, że za czasów rządów Tuska liczba legalnych podsłuchów rosła z roku na rok drastycznie, a autor niniejszego tekstu był na liście dziennikarzy wskazywanych po zakończeniu kadencji Platformy jako przedmiot inwigilacji. Co zresztą do dziś nie zostało wyjaśnione, ale zakładam, że miało jakieś podstawy (wciąż toczy się w tej sprawie prokuratorskie śledztwo).

Zamiast powtarzać: „poprzednicy też mieli swoje za uszami", zauważę jednak, że zwłaszcza hipoteza podsłuchiwania szefa kampanii wyborczej podczas jej trwania to zarzut bardzo grubego kalibru. I nie pociesza mnie fakt, że we wzorcowej demokracji, jaką były niewątpliwie Stany Zjednoczone, szef FBI Edgar Hoover podsłuchiwał polityków, podsuwając swoje usługi mniej lub bardziej skutecznie ośmiu kolejnym prezydentom (w latach 1924–1972).

Rzecz cała wydaje się bardzo trudna do rozwikłania, już choćby z powodu wadliwego prawnego oprzyrządowania, na co zwracał ostatnio uwagę rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek. Jeśli sądy nie mają żadnej kontroli nad tymi procedurami po ich wstępnej legalizacji, a opinia publiczna nie może się oficjalnie dowiedzieć nawet tego, czy polskie służby w ogóle stosują Pegasusa czy nie, pozostajemy bezbronni wobec tychże służb. Zarazem poza gołosłownymi deklaracjami „wyjaśnimy" nie widać gotowości zrobienia czegokolwiek, a symbolem tego jest odmowa prokuratury choćby markowanego śledztwa na wniosek Ewy Wrzosek. Co skądinąd specjalnie nie dziwi. Nawet jeśli to był przejaw nadgorliwości samych służb – na dwa lata przed kolejnymi – i tak trudnymi dla rządzących, wyborami próby ich zdemaskowania musiałyby zadziałać jak bomba z opóźnionym zapłonem.

Same państwowe struktury w obecnym kształcie są systemowo niezdolne do wyjaśnienia czegokolwiek. Komisja śledcza wydaje się być logicznym wyjściem, ale wiadomo, że obecna, choćby i minimalna, większość sejmowa do jej utworzenia nie dopuści. Nie poznamy żadnej odpowiedzi. Także w przypadku, jeśli to jakaś zorganizowana z zewnątrz prowokacja, z którą polski rząd nie miał nic wspólnego.

Za wcześnie, by wskazywać zwycięzcę

Jeszcze większym pesymizmem napawa fakt, że gdy w rozmowie z Interią lider tego obozu próbuje formułować jakieś cele pozytywne (większość wywiadu to jego reakcja na zarzuty), można doznać wrażenia powrotu mantry. Nadal lejtmotywem jest przebudowa sądów. Tyle że nie sposób się od lidera dowiedzieć, jaki ich kształt organizacyjny bądź personalny miałby zapewnić „realną równość obywateli wobec prawa".

Kaczyński ma rację, kiedy wskazuje na skomplikowane nie tylko krajowe źródła inflacji

Nie oznacza to, że Kaczyński nie ma w niczym racji. Ma rację, kiedy wskazuje na skomplikowane nie tylko krajowe źródła inflacji. Czy kiedy tłumaczy ustrojową naturę sporu obecnego rządu z Unią Europejską. Bo przecież nie negocjowano z nami modelu Unii jako federalnego państwa.

Lista istotnych spraw do załatwienia wewnątrz samej Polski w agendzie PiS jest jednak szczątkowa. I tu byłoby może miejsce dla prezydenta z tego obozu, aby próbował wypełnić tę przestrzeń jakimiś własnymi inicjatywami. Niestety, udział prezydenta Dudy w polskiej polityce był od początku raczej reaktywny. Nie ma wokół siebie ludzi przygotowanych do pisania ambitnych projektów, a objawiona w rozmowie z Interią chroniczna nieufność Kaczyńskiego do obecnej głowy państwa też nie zachęca do wychylania się.

Czytaj więcej

Glapiński: Obniżanie inflacji za wszelką cenę byłoby błędem

Własną agendę oferuje za to Zbigniew Ziobro. Jest to permanentna wojna z Unią. Z kolei premier Mateusz Morawiecki próbuje pozyskać Polaków technokratyczną rzeczowością. To wszystko raczej pogłębia wrażenie kakofonii. Z ostatnich sondaży w 2021 roku wynikałoby, że przestaje powoli działać efekt jedynego tematu, w którym PiS zdawał się zachowywać rząd dusz Polaków. Mowa o poparciu większości dla stanowczego kursu na wschodniej granicy. Z kolei debata o skutkach Polskiego Ładu będzie deformowana przez kataklizm inflacji. To ułatwi opozycji sprowadzanie debaty o stanie państwa do opisu obecnych metod sprawowania władzy jako patologicznych i kryminalnych.

Tak to wygląda dzisiaj. Warto jednak na sam koniec przypomnieć, że kiedy ci sami Polacy zostali spytani w sondażu IBRiS, czy opozycja jest gotowa do przejęcia władzy, dwie trzecie odpowiedziało przecząco. Ta ostatnia okoliczność każe wstrzymywać się z ostatecznymi wnioskami co do przyszłego zwycięzcy politycznego starcia.

Najbardziej palący spór polityczny przełomu roku dotyczy cen gazu, a szerzej inflacji. Trwa licytacja na wzajemne wytykanie sobie dawnych i niedawnych win. Kiedy bliski opozycji komentator odkrywa, że pierwszą dyrektywę klimatyczną Unii Europejskiej akceptował Lech Kaczyński, a z kolei polityk Solidarnej Polski chce za tę politykę stawiać Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu, mamy poczucie, że kolejne bariery śmieszności są już nie przekraczane, a rączo przeskakiwane.

Zarazem to jest dziś temat najmocniej obchodzący Polaków, bo w dramatyczny sposób przekłada się na ich portfele i codzienne życie. Na tym tle zamknięta wetem prezydenta awantura o tzw. lex TVN blednie z minuty na minutę. A jednak jest ważna, bo może dowodzić bezsilności Zjednoczonej Prawicy. Nachylone nieco w prawo, ale coraz bardziej krytyczne wobec PiS think tanki typu Nowej Konfederacji czy Klubu Jagiellońskiego wieszczą początek pisowskiego imposybilizmu, któremu ma patronować polityk wojujący niegdyś tym hasłem: Jarosław Kaczyński.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni