Wasilij gotowy był do drogi jak zawsze pierwszy, już przed śniadaniem siodłał konie. Przewodnik Pietia bardzo się starał, aby dobrze nas nakarmić, dbał o urozmaicenie posiłków. Nie miał wielkiego pola do popisu, bo skromny zapas prowiantu nie pozwalał na kulinarne szaleństwa. Za każdym razem smakowało jednak wyśmienicie, a gorąca, słodzona herbata cieszyła każdym łykiem. W zależności od warunków jedliśmy kanapki z kiełbasą, żółtym serem czy kaszę na mleku. W leśniczówkach Pietia pilnował ognia w piecu opalanym drewnem i przyrządzał na ciepło tuszonkę mięsną z kaszą. Przed zmrokiem czasami trafiała się gorąca bania, a dalej to już tylko długie samotne wieczory, bez światła elektrycznego, bez telefonu, internetu.
Byłam w towarzystwie męża, ale czułam, jakbym była sama, tylko głucha cisza i ciemność tańczyły wokół mnie.
Wasilij zwykle był milczący, nie wdawał się w dyskusję bez wyraźnego powodu. Miałam wrażenie, że nam nie ufa. Bacznie obserwował, był zawsze czymś zajęty. Podążał na czele grupy. Ukradkiem oceniał nasze umiejętności jeździeckie, pochwała z jego ust była rzadka. Mimo że posiłki jadaliśmy wspólnie, on zawsze pierwszy kończył, wychodził, by sprawdzić, co dzieje się z końmi, które puszczał wolno na całą noc. Same szukały jedzenia w drodze, przydziału paszy nie miały. Starałam się kwestię tę wyjaśnić z Wasią, zapytałam, czym są karmione konie i gdzie śpią.
Uśmiechnął się i odrzekł: – A mało to trawy i różnego zielska wokół?
– Przecież wszystko zasypane śniegiem.
– Nic to, dadzą sobie radę, wiedzą, co robić, zwyczajnie odkopią i znajdą coś dla siebie. Wyruszamy rano, jeśli będą duże opady, czekamy, aż przestanie padać. Jutro czeka nas trudny górski odcinek, musimy przebić się na drugą stronę góry, tam czeka nas kolejny punkt noclegowy. Wypocznijcie, dobranoc.
Fotografowałam krajobrazy, zwierzęta, drzewa, trawę z coraz większą swobodą. Z każdym metrem w górę zagrożenie rosło, nie tylko z powodu stromizny i śliskiego zbocza, ale również narastającego chłodu i zmieniającej się pogody, lecz Małysz przejął odpowiedzialność za moje i swoje bezpieczeństwo. Jadąc, rozmyślałam o walorach otaczającego mnie świata, sile i woli życia dzikich zwierząt. W pewnym momencie, na stromym śliskim zboczu tuż nad przepaścią, koń się poślizgnął i upadł na lewy bok. Zdołałam w porę zeskoczyć z siodła, niemal równo z jego upadkiem. Wstał, odwrócił głowę i spojrzał na mnie pokornie, wydawało mi się, że z troską, jakby mówił: przepraszam. Nic się nie stało, oboje wyszliśmy bez szwanku z opresji. – Małysz, to tylko małe potknięcie, idziemy dalej – szepnęłam mu do ucha i czule pogłaskałam.
– Trzymajcie luźno wodze, konie też chcą przeżyć, same zdecydują, jak mają iść w tych trudnych warunkach – krzyknął Wasia.
Tajemnice starej fotografii
22 STYCZNIA 2011: Najsłynniejsza teraz fotografia w Polsce leży spokojnie w muzealnym archiwum. Jest pożółkła i nieco większa od paczki papierosów. Nikt o nią nie pyta. Za to wszyscy o niej mówią.
* * *
W górskim, bogatym roślinnością krajobrazie Kazachstanu dominują sosny, limby i inne rośliny wysokogórskie. Żyją tam koziorożce, świstaki, sępy himalajskie, nawet niedźwiedzie. Góry Ałtaj przyciągają uwagę świata. Są na liście światowego dziedzictwa przyrody UNESCO oraz na liście rezerwatów biosfery.
Zimą kwiatów nie było, może jedynie wysuszone i przejrzałe resztki kwiatostanów pogodzone z losem, ponure szare trawy i nagie krzewy. Widziałam młode, jakże wysokie i cienkie drzewa liściaste, pochylające się pod ciężarem śniegu. Smutnym dla mnie widokiem był ogrom połamanych młodych drzew, które nie wstrzymały ciężaru. Rezerwaty biosfery tworzone są, aby promować i demonstrować zrównoważony związek człowieka z przyrodą, dać też możliwość prowadzenia obserwacji i badań. Człowiek może tu ingerować gospodarczo jedynie w celu ochrony przyrody.
Objuczone bagażami konie nie mogły swobodnie galopować, zdarzały się jednak chwile w czasie popasu, w których końskie sakwy zrzucałam i wyskakiwaliśmy z Małyszem w step na przejażdżki. Niezapomniane doznanie, dające poczucie wolności, wyzwalające ze strachu.
Galop to niezwykły krok konia. Wytrawny jeździec wie, jak wprowadzić konia w ten bieg, mniej doświadczony postawiony jest zwykle przed faktem dokonanym i w poczuciu zagrożenia się usztywnia. Myśli tylko o utrzymaniu się na grzbiecie rumaka, a ten – o pozbyciu się intruza. Nic gorszego nie może się trafić obojgu.
Cwałem nazywa się najszybsze tempo galopu, występują w nim cztery takty uderzeń kopyt. Wykorzystuje się go podczas wyścigów. Konie pełnokrwiste, najszybsze na świecie, pędzą ponad 70 kilometrów na godzinę. Płynność i spojenie jeźdźca z ruchem konia może zachwycić każdego. Wcześniej sądziłam, że cwał to przejaw szaleństwa, dzikości albo też przymusu, jakiemu poddaje się zwierzę, dziś już tak nie myślę.
* * *
Nastawienie Wasilija do nas powoli się zmieniało, z każdym dniem jakby nabierał swobody. – Jakie piękne siodło, skąd takie, wygląda jak z westernu amerykańskiego, jakie ozdoby!
Wasia zwariował, nie było końca zachwytom nad siodłem, jakie zobaczył na zdjęciu. Pokazałam je, by udowodnić, że konie to dla mnie nie nowina.
Uprzęże jego koni były niezwykle ubogie, zrobione ze sznurka. Siodła bez zdobień przypominały nieco westernowe głębokie siedziska, niezbyt duże, w zasadzie w jednym rozmiarze. Dla mnie w sam raz, ale dla kogoś większego mogły być niewygodne i obcierać okolice kości ogonowej.
– Jeszcze tu wrócę, ale na pewno z własnym siodłem! – utyskiwał ten, który nie pasował do rozmiaru przydzielonego mu siodła.
– A skąd miałem wiedzieć, że trafi mi się gość z Polski o wzroście wielkoluda – mamrotał pod nosem Wasia, mężczyzna niewielkiego wzrostu i wagi.
Skonstruowanie dobrego siodła to wielka sztuka, wiedza wręcz tajemna. Terlica, ławki, widelec, tylny łęk, rożek, rigging, tylny popręg, strzemiona to pojęcia znane wtajemniczonym, przeciętny amator nie zna znaczenia i funkcji tych terminów. Niewątpliwie siodło jest najważniejszym i najdroższym wyposażeniem rzędu jeździeckiego. Jego konstrukcja powinna być dopasowana do typu użytkowania. Łapaniem bydła na lasso się nie zajmuję, więc nie potrzebuję supermocnego siodła, ale wiem, co to głębokość i szerokość siedziska, wysokość hornu (rożka), szerokość widelca, położenie i szerokość strzemion.
– Zwolennicy jazdy westernowej mówią, że siodła westernowe są wygodniejsze od tych używanych do jazdy klasycznej. Według mnie, zasadnicza różnica sprowadza się do głębokości siedziska, co o tym myślisz, Wasia? – zapytałam.
– Komfort jeźdźca jest ważny, ale i koń musi się czuć z nim dobrze. Jeśli nerwowo rozgląda się na boki, drepce w miejscu, grzebie nogą, nie chce wykonać pewnych ruchów, może mieć źle dopasowane siodło. W trasie należy zwracać na to uwagę. Siodło musi być dobrze dopasowane do grzbietu konia.
Ważne dla konia jest też właściwe usytuowanie jeźdźca na jego grzbiecie. Im bliżej środka ciężkości zwierzęcia siedzisz, tym większy dla niego komfort, swobodniejszy ruch, mniejszy wydatek energii na zachowanie równowagi.
Wasia wie o koniach i siodłach wszystko. Sam konstruuje ogłowie i siodła, rozumie sztukę ich dopasowania do grzbietu. I długości strzemion, które muszą być dostosowane do buta jeźdźca.
– Teraz rozumiesz – rzekł Wasia – dlaczego nasz przyjaciel miał problem przy zeskakiwaniu z konia. Chciał szybko zeskoczyć, wyjął jedną stopę, a druga w strzemieniu została, niewysunięta na czas. Korpus zwalił się w dół, a zakleszczona w strzemieniu stopa bezwładnie kopnęła konia w bok, słyszałaś, aż zarżał z bólu. Koń się spłoszył, skoczył do ucieczki i powlókł gościa za nogę. Oj, dobrze, że tylko na tym się skończyło. Z koniem trzeba ostrożnie, to nie maszyna, każdy ruch trzeba przemyśleć i wykonać uważnie.
Wasia najwyraźniej potrzebował czasu, aby nas poznać, a gdy to nastąpiło, okazał się pogodnym i radosnym człowiekiem, nawet opowiadał o swojej rodzinie, o kochającej młodej żonie i dzieciach. Pewnego dnia przy kolacji oświadczył: – Z dobrymi ludźmi mogę nawet się napić, na zdrowie, kochani!
* * *
Wolnym stępem wspinamy się coraz wyżej, galop jest oczywiście wykluczony, od czasu do czasu słychać z oddali jakiś odgłos.
– Szedł tędy jakąś godzinę przed nami, musi być gdzieś w okolicy – oznajmił przewodnik Pietia, rozglądając się uważnie.
– Kto taki?
– Bądźcie ostrożni, spotkania z niedźwiedziem nie polecam. Przed nami granica z Rosją. Tam w leśniczówce zrobimy postój, wypijemy gorącą herbatę i coś zjemy.
Miś idzie w górę tak jak i ja – pomyślałam – z tą różnicą, że on pewnie wie, po co tam idzie.
Niedźwiedź po kazachskiej stronie maszeruje w kierunku Rosji, czyżby wracał po letniej rui do gawry, którą w lutym opuścił? On wie, że listopad za pasem, wkrótce czas zapaść w zimowy sen. A może to młoda samica, która podczas zimowego snu urodzi dwa lub trzy niedźwiedziątka?
Z ludzkiego punktu widzenia dziwny jest niedźwiedzi zamiar opuszczenia bezpiecznego rezerwatu, gdzie człowiek nie ma prawa polować, i podążanie w strony, w których grozi niebezpieczeństwo. W Rosji populacja niedźwiedzia brunatnego jest duża, szacowana na 5,5 tys. osobników. Nadal poluje się na te zwierzęta, z tym że wymagana jest licencja. System licencjonowania nieco cywilizuje relacje ludzi z niedźwiedziami, jednak za nic nie usprawiedliwia zabijania. W internecie można znaleźć wiele ofert udziału w polowaniach, praktyczne porady, co zabrać i jak transportować trofea. Ale ceny nie podaje się publicznie. Uważam, że ludzie, którzy z tego żyją, chcąc uzasadnić wybór drogi życiowej, dorabiają filozofię do chęci zabijania i robienia na tym biznesu.
Pietia uspokajał: – On ma świetny węch, wyczuł nas z odległości kilku kilometrów i jest już bardzo daleko. To nieprawda, że niedźwiedzie atakują ludzi bez powodu, rzadko się zdarza, aby podchodziły do osad. Wybudzone ze snu zimowego mogą być głodne, wówczas nawet zabiją bydło. Teraz, we wrześniu, mają dużo jedzenia. Zjadają dosłownie wszystko: ryby, miód, ptasie jaja, borówki, dżdżownice, gryzonie, małe ssaki, a i trawą nie pogardzą.
Niedźwiedzia w Kazachstanie nie spotkałam, wiem na pewno, że tam był, widziałam tropy potężnych jego łap, dwukrotnie większych od moich stóp.
* * *
Ktoś, kto nie lubi kotów, w poprzednim wcieleniu musiał być myszą – roześmiał się Pietia, patrząc, jak bawię się z maleńkim czarnym kotkiem. Ten większy, bury, zwany Grisza, siedział na kolanach leśniczego. Razem patrolowali granicę z Rosją, dlatego leśniczy nazywał go burym pogranicznikiem.
– A wiesz – dodał Pietia – że w stepie żyje mały dziki kot zwany manulem stepowym i jest przedstawicielem gatunku żyjącego od dwóch milionów lat? Jest dziki
i bardzo płochliwy, dlatego zwykły człowiek nie może go zobaczyć w naturze, tylko w internecie i w zoo. Jest mniejszy nawet od przeciętnego kota domowego, waży jakieś 2–3 kilogramy. Ktoś napisał, że wygląda na wiecznie naburmuszonego. Jego gęsta sierść chroni go przed mrozem, a szarobure umaszczenie maskuje w otoczeniu.
Podzieliłam się z nim informacją o poznańskim zoo, które szczyci się posiadaniem manula o imieniu Magellan. Parę miesięcy temu zwierzak uciekł z ogrodu i ukrył się w pobliżu Jeziora Maltańskiego. Uciekiniera schwytano. Zostanie na obczyźnie i w klatce do końca swych dni.
– Stąd jego mina, on ma powody do niezadowolenia, bo te na wolności grymasem na pysku tylko odstraszają intruzów, wiodąc godne życie.
Maleńki manul nie ma wielu naturalnych wrogów. Sam doskonale widzi o zmroku w przeciwieństwie do większości ptaków. Poluje głównie nocą, a śpiący na gałęzi ptak jest wówczas bezbronny, stanowi łatwą ofiarę dla każdego kota, dla tego domowego także.
– A słyszałeś, że w Australii w większych miastach, np. w Sydney, mówi się o wprowadzeniu godziny policyjnej dla domowych kotów, od dwudziestej do siódmej rano? – spytałam Pietię. – Nie będzie wolno ich wypuszczać, podobnie jak w Szwajcarii. Zaleca się także zakładanie kotom obróżek z dzwoneczkami ostrzegawczymi, w ramach programu podniesienia poziomu edukacji społeczeństwa, żeby chronić zagrożone gatunki.
* * *
Śnieg znów zaczął padać, i to intensywnie, a przed nami skalisty szczyt. – Wchodzimy gęsiego. Konie muszą iść krok w krok za moim, o ile to możliwe, prowadźcie je po moich śladach. Jest bardzo niebezpiecznie, choć znam drogę, to nie widzę tego, co jest pod śniegiem – oznajmił Wasia.
Ożywiłam się bardzo, adrenalina zrobiła swoje. Nie czułam strachu. Myślałam tylko o pokonaniu szczytu. Miałam do wykonania zadanie; muszę precyzyjnie prowadzić konia, utrzymać się w siodle, nie mogę zboczyć ze wskazywanej przez Wasilija ścieżki.
Było nieźle, żadnych kłopotów, Małysz wspinał się wyżej i wyżej. Poczułam się swobodnie, wyjęłam aparat, nie trzymając się siodła, oddałam się fotografowaniu. Koń szedł między drzewami, z gałęzi spadały na głowy kopy śniegu, a w uszach uspokajająco brzmiały wcześniejsze słowa Wasilija, które uśpiły moją czujność:
„Koń też chce przeżyć, sam wybierze najbezpieczniejszy dla siebie manewr".
Spojrzałam w górę i zobaczyłam Wasilija, który stał nieruchomo na szczycie i spoglądał z niepokojem w dal. Nagle krzyknął: – Zawracamy! Pietia prowadzisz w dół, a ja zamykam tyły. Ruszajcie!
Koniki zgrabnie wykonały zwrot w tył i powoli zaczęliśmy sunąć w dół. Z daleka, gdyby ktoś nas obserwował, pewnie opisałby to zjawisko jako zjazd kilku śmiałków na snowboardach w puchu śniegu poza wyznaczoną trasą.
– Śnieg za głęboki, wszystko zasypane, nie widziałem podłoża. Ryzyko było zbyt duże, któryś z koni mógłby złamać nogę. Złamana noga to jego koniec, a dla nas poważne kłopoty. Nie mamy żadnej łączności ze światem, a droga byłaby jeszcze daleka. Zła pogoda utrzyma się jeszcze dość długo, musimy znaleźć drogę powrotną.
Cholera, Wasia ma rację, pomyślałam, pieprzone zadanie, chęć popisania się i lekkomyślność wzięły górę nad rozsądkiem i odpowiedzialnością. Karny koń nie odmówił wspinaczki po skalistych zboczach, tonąc po pas w śniegu, szedł, jak pani kazała. Dlaczego nie wzięłam pod uwagę niebezpieczeństwa grożącego zwierzętom? Tak, zapomniałam o nich, przyznałam, czując smak gorzkiej refleksji na temat ludzkiej próżności.
Wasilij zbliżył się do mnie, na jego twarzy widać było troskę i zmęczenie. Krople wody z mokrej czapki ociekały na policzki. Nie powiedział nic, spojrzał tylko w moje oczy i uśmiechnął się przyjaźnie.
* * *
Pożegnalna ciepła kolacja w zaprzyjaźnionej chałupie we wsi Popiereczka już na nas czekała. Konie odpoczywały, tym razem mogły liczyć na solidniejszy posiłek, może nawet owies czy siano. Gospodyni podała gorącą zupę z grzybami, kaszę gryczaną, solone grzyby, biały ser. Zmrok szybko zapadł, jednak zamieć nie ustępowała. Otwarte drzwi domostwa stanowiły dla mnie zagadkę, tak było w każdym miejscu naszego postoju. Zewnętrznych drzwi domu, leśniczówki, nawet budynku, w którym mieściła się bania, nie zamykano, mimo że na zewnątrz wiało i doskwierał mróz. Sumiennie domykałam je przed nocą, a rano zastawałam otwarte. Na pytania odpowiadano mi tak samo: taki mamy zwyczaj, u nas dobrze i bezpiecznie, może ktoś nocą przyjdzie w potrzebie, nam ciepła starczy do rana, potem rozpali się w piecu. Jutro nowy dzień, zaświeci słońce.
– I tutaj się pożegnamy – oznajmił Wasia. – Wy zostaniecie na noc, a ja jeszcze dzisiaj wracam z końmi do domu.
– Jak to? Chcesz iść sam w taką nocą, w tę zamieć, to szaleństwo, masz przed sobą kilkanaście kilometrów, zabłądzisz, zamarzniesz!
Na nic się zdała próba powstrzymania go od zamiaru wyjścia. Żegnając się ze mną, spytał, czy może jeszcze spojrzeć na mój kapelusz. Wziął go do ręki, pokręcił na palcu i cmoknął.
– Przymierz, tam jest lustro – zachęciłam go, wskazując na sąsiednią izbę.
Stał chwilę przed lustrem w milczeniu.
– Do twarzy ci w nim, Wasia, jest twój, proszę, przyjmij go ode mnie w podziękowaniu za wskazanie drogi.
– Nie, nie mogę, chciałem tylko obejrzeć.
Wahał się chwilę, jednak daru nie odmówił, jego oczy rozbłysły, policzki nabrały rumieńców. Ściskając mnie mocno na pożegnanie, dodał: – Dziękuję i ja, wracajcie szybko, będę na was tutaj czekał, moi drodzy przyjaciele.
Włożył kapelusz i pogodnym spojrzeniem pożegnał nas raz jeszcze. Wychodząc, drzwi izby zostawił otwarte.
* * *
W krótkim czasie po powrocie do Warszawy zdecydowaliśmy, że westernowe siodło, którego zdjęcie tak zachwyciło Wasilija, powinien otrzymać w darze. Zainspirowany myślą przyjaciel z Karpacza – Jurek, darczyńca siodła – nie miał żadnych wątpliwości. Mąż, ten marudzący nieco w czasie drogi, zaangażował pocztę dyplomatyczną w dostarczenie przesyłki wprost do stajni Wasilija, a ja wiem, że trafi ono na grzbiet właściwego konia. W ten sposób podziękowaliśmy za przygodę i przyjazne przyjęcie, ale też za solidarność Wolnych Kazachów z Polakami deportowanymi na Syberię w latach 30. ubiegłego wieku. Rodakami, którzy nigdy nie powrócili do swoich rodzin, a przetrwali dzięki pomocy równie biednych i gnębionych Kazachów. Polakami opuszczonymi i zapomnianymi nawet przez władze wolnej Polski, którzy do dziś mieszkają na Syberii, pielęgnują wnuczęta, będąc w dobrych relacjach z sąsiadami.
Lityński i ludzki wymiar terminu suwerenność
Kiedy w sobotnie popołudnie zabiorą się państwo do czytania tego wydania „Plusa Minusa", w warszawskim Nowym Świecie Muzyki będziemy kończyli przygotowania do spotkania poświęconego autobiograficznej książce Janka Lityńskiego „Ucieczka do wolności".
Tekst jest częścią większego eseju z przygotowywanej książki „Drogi"