Minister nie jest od dawna ministrem, do doktora X nigdy potem się nie wybrałem, ale do dziś pamiętam potężne zażenowanie, które mi towarzyszyło. Zażenowanie, a nawet rodzaj buntu, bo czyżby on brał mnie za kogoś tak marnego, że zdradzi tajemnice lekarskie nielubianego polityka? Żenada i uczucie niezgody wróciły po latach, gdy przeczytałem o kłopotach zdrowotnych znanego posła. Trafił on do szpitala „z objawami ostrego załamania nerwowego", o czym postanowili poinformować nas dziennikarze. Poseł nie jest prezydentem czy premierem, nie jest ministrem obrony, komendantem policji lub szefem służb specjalnych, nie jest nikim, od którego stanu zdrowia zależałoby cokolwiek w Polsce. Ale jest znany, a to wystarcza. I tu też widzę ten uśmieszek na twarzach, bo wiecie, ostre załamanie, chi, chi, chi, znaczy wariat.
Czytaj więcej
Sierpień był tego roku gorący, nadzwyczaj gorący, ponoć od 1939 roku nie notowano takich temperatur, ale kto by to sprawdzał, zwłaszcza że tyle się działo. Granica z Białorusią – a formalnie ze ZBiR-em, bo tak się teraz sojusz rosyjsko-białoruski oficjalnie nazywał – płonęła tak, że z rozrzewnieniem wspominano niedawny rok 2021.
Co ja piszę, jaki wariat?! Zaraz się przecież dowiem, że to znakomity sposób na oswajanie depresji, misja wręcz, pochylanie się z troską. Chętniej uwierzyłbym w te deklaracje, gdyby o stanie swego zdrowia zdecydował się mówić sam pacjent, ale, o ile mi wiadomo, postanowiono zrobić to za niego. Powtarzam: być może, gdy wyjdzie ze szpitala, i on zechce o tym opowiadać, ale na razie czynią to inni.
Cała ta historia ma dwie płaszczyzny. Pierwszą jest prawo do prywatności polityków, znacznie mniejsze niż w przypadku ludzi niedotkniętych tą profesją. Dalibóg nie interesuje mnie i interesować nie powinno, czy poseł Zandberg choruje na nerki, Suski na wątrobę, a Sterczewski na głowę! Chcieliby o tym rozprawiać, ich sprawa, ale jakiż to interes publiczny, że o dobrych obyczajach nie wspomnę, stałby za ujawnianiem tajemnicy lekarskiej w takich przypadkach? Naprawdę ktoś myśli, że wspomnienia proktologa o którymś z naszych prezydentów coś by wniosły? A portret pierwszych dam autorstwa ich ginekologów? Zaryzykuję twierdzenie, że sylwetki, które by ci medycy nakreślili, byłyby cokolwiek niepełne, nawet jeśli gawiedź zaczytywałaby się w nich bez umiaru. Czy w czasach, w których tyle jest na sprzedaż, nie powinniśmy sobie jakichś ograniczeń narzucić? Tak tylko pytam, dla kolegi.