I to całkiem świadomie. 13 grudnia 1981 roku miałem niemal 17 lat. Czy to wiele? Na pewno nie na tyle, by już rozumieć otaczający świat, ale wystarczało, by zacząć weń się angażować, najpierw emocjonalnie, potem intelektualnie, a na koniec politycznie.
Tak, stan wojenny, jakbyśmy to dziś powiedzieli, sformatował poglądy większości osobników mojego pokolenia. Postawił, jak każde życiowe ekstremum, wobec elementarnego pytania: jesteś za czy przeciw? Kupujesz tę wojnę z Polską czy jest ci obojętna? Można było jeszcze być za, ale takie przypadki stanowiły absolutny margines, dotyczyły wyłącznie janczarów systemu.
W moim kręgu nie znałem nikogo takiego.
Gdybym próbował dokonać wiwisekcji przyczyn tych najbardziej oczywistych postaw, czyli sprzeciwu, musiałbym przejść przez niekończący się katalog czynników, szkoda czasu. Co innego jest ważniejsze. W naszym kręgu kulturowym ten, co sięga po przemoc, a nie ma przekonujących dowodów, że czyni to z wysokich pobudek, z gruntu jest przegrany. Zimą 1981 roku Jaruzelski i jego ekipa zamachnęli się na świat odzyskiwanych wartości. Ich przeciwnicy trafnie nazwali swój ruch Solidarnością, a agenda spraw, które wtedy podniesiono, składała się z takich haseł, jak: wolność, niepodległość, demokracja, godność pracy, wolność słowa, wolność religijna etc. Właśnie takie słowa wypisano na sztandarach ruchu, któremu przewodził Lech Wałęsa, i nawet jeśli wielu traktowało je jako slogany, w istocie ciężko było cokolwiek sensownego im przeciwstawić.
Czytaj więcej
Pierwszy w wolnej Polsce stan wyjątkowy wprowadzony na granicy z Białorusią musiał wywołać szok. Ale we Francji, Hiszpanii czy Włoszech to niemal codzienność, bo zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego są tam o wiele częstsze niż nad Wisłą. W przyszłości i u nas będzie podobnie.