Bo, jak już na tych łamach wspominałem, są w Polsce konserwatyści światowi, uładzeni, wielkomiejscy, tacy bezobjawowi raczej. Zajmują się głównie walką z innymi konserwatystami i robieniem mądrych min. Ale są też konserwatyści prawdziwi, hardkorowi, nie do ruszenia, paleokonserwatyści. O ile te wielkomiejskie ciapciaki zwalczają PiS, to paleokonserwa czasem jest taktycznie z PiS-em, choć częściej równie żywiołowo jest przeciw. Bo paleokonserwatyści z zasady są przeciw, jak leci.
Biegactwo – jak określili jogging – czy rowering nie podobają im się z powodów towarzyskich. Oczywiście jest w ich marudzeniu cień argumentu, bo główni propagatorzy odchylenia cyklistycznego to ruchy miejskie, a te są mocno lewoskrętne, ale śmiem twierdzić, że nie to było przyczyną. Oto konserwatyści zadekretowali, że po mieście ganiają lub rowerem jeżdżą głównie lewaki, a oni z takim towarzystwem nie chcą mieć nic wspólnego, uznali więc owe hobby za przejaw postępowej ideologii. A postęp, jak wiadomo, trzeba zwalczać, bo niczego dobrego nie przyniesie. Gdyby lewaki rozwalały się po mieście wysokoemisyjnymi SUV-ami, to co innego, wtedy nasza dziarska palekonserwa zasuwałaby po ulicach wyłącznie hulajnogami, ale tak?
Podobnie jest z ochroną przyrody. Od pradziejów wiadomo, że można ekologię pożenić nie tylko z chrześcijaństwem (troska o boskie stworzenia), ale i z konserwatyzmem. Roger Scruton przekonał do tego swoich rodaków, ale jego „Zielona filozofia" jakoś się nad Wisłą nie przyjęła i to nie tylko dlatego, że to bite 400 stron bez ilustracji. Że co, że „nie możemy już polegać na staromodnych przywiązaniach, do których przekonują konserwatyści"? No nie, panie Scruton, odkąd pan piszesz, że „nie wszyscy, którzy określają się jako ludzie lewicy, są ojkofobami", dobrze wiemy, co z pana za ziółko, i nabrać się nie damy. Zwłaszcza że rozejrzyj się pan wokół, przyrodą zajmują się zawodowi, brodaci aktywiści płci obojga, którzy bardziej kochają żuki niż płody, my z nimi nigdy nic. Nie żeby w tej akurat kwestii nie mieli choć trochę racji, ale znów, nie o rację tu chodzi. Po prostu polski konserwatysta prędzej skiśnie niż w czymkolwiek zgodzi się z niedomytym ekooszołomem. Poza tym ten cały ekologizm zainfekował PiS, a wszyscy wiedzą, że Kaczafi to lewak.
Paleokonserwatysta wie, że Kaczyński to lewak, bo wolności nie szanuje, a wolność, wiadoma sprawa, musi być. Dlatego nie damy się przymusowo zamknąć ani zaszczepić, żadna wymyślona epidemia nas nie przekona. Ot, kolejna grypa, ale totalniacka lewica zwietrzyła tu szansę, by nas wszystkich poinwigilować, jakby nas nie inwigilował i bez tego Google czy inny fejs. W spisek wierzą, dodajmy dla uczciwości, nie tylko prawicowcy, ale choćby walczące z iluminatami celebrytki, które również czipa w głowie nie chcą, bo im z sianem nie konweniuje. A skoro czipa sobie wszczepić nie pozwolimy, to i spisać się GUS-owi nie damy. Skądinąd spis powszechny to najnowsza szajba paleokonserwy, którą do szału doprowadza nie tylko to, że państwo wypytuje, ale jeszcze to, że nie wiadomo, co z tymi danymi zrobi. Bo może przecież Sorosowi te informacje sprzedać i już po nas.