To zejście to pomost do świata zwierząt, które potrafią chlać ile wlezie, od mrówek po słonie. Są bowiem zwierzęta, które piją notorycznie, i takie, które sięgają po alkohol okresowo np. pawiany. Te, jak my kiedyś, zrzucają owoce z drzew lub winogrona z krzewów i czekają, aż przefermentują. Urządzają wtedy imprezkę, na końcu której wpadają w amok, niszcząc całe połacie winogradów. Niektóre winiarnie w RPA mają wpisane w biznesplan 10-procentowe straty spowodowane przez te małpy – mimo zastosowania najnowszych technologii, nie można ich przepędzić z winnic, a strzelać do nich nikt nie chce.
W książce Forsytha nic o Polsce nie ma (co wyjaśnia w posłowiu Robert Makłowicz), bo to jednak „krótka" historia. Jest za to jazda po wszystkich kulturach od zarania dziejów, które piły z różnych powodów – od rytualnych po religijne i lecznicze. Bo jest oczywistym, że pili absolutnie wszyscy, nawet ci, którym zabraniała tego religia, jak i takie kultury, które nawet nie zabierały się do pracy (nie było im wolno!) bez porządnego, porannego haka.
Nasz własny dorobek w opisach picia jest jednak całkiem spory, wstydu nie ma. Ksiądz Jędrzej Kitowicz napisał w XVIII w. słynny „Opis obyczajów za panowania Augusta III". Wtedy nie było to zabawne, dziś można rąbnąć ze stołka ze śmiechu.
Z czasów studenckich pamiętam fragment z pierwszego wydania „Bożego igrzyska" Normana Daviesa o życiu towarzyskim (pijackim) w XVII-wiecznym Gdańsku, kiedy to pewien francuski interesant trafił do miejscowej gospody. Opis jest zbyt długi, by go przytaczać w całości, dość wspomnieć, że nieszczęśnik był śmiertelnie przerażony tym, co go spotkało. Musiał pić na pohybel Turkom, obiecać, że zostanie zięciem jednego ze szlachciców, którzy przymuszali go do picia, oraz całować szablę tegoż, która to uratowała onegdaj całą Rzeczpospolitą.
„Polski słownik pijacki" Juliana Tuwima z 1935 r. nie opisuje naszych obyczajów pijackich, jednak zebrana w dziele terminologia daje ich jasny obraz np. „Chrupać sroczkę" czy „ciągnąć jak lewar". Niektóre są tak piękne, że biją na głowę najsłynniejsze w moim mniemaniu literackie wyrażenie wszech czasów zawarte w serialowej adaptacji „Mistrza i Małgorzaty" Macieja Wojtyszki z 1988 r., które wypowiada podpity Janusz Gajos do Anny Dymnej, chcąc ją poderwać na pogrzebie: „Jednakowoż piękny mamy dzisiaj dzień".