Zabić Indianina w Indianinie

Cywilizowano je, głodząc, bijąc, odrywając od rodzin. Po władzach Kanady także amerykański rząd zaczyna odkrywać prawdę i rozliczać się z polityki asymilacji indiańskich dzieci.

Aktualizacja: 24.07.2021 21:58 Publikacja: 24.07.2021 00:01

Eva William ze wspólnoty Simpcw First Nation gra na bębnie podczas demonstracji ku czci ofiar polity

Eva William ze wspólnoty Simpcw First Nation gra na bębnie podczas demonstracji ku czci ofiar polityki asymilacyjnej przed budynkiem dawnej Kamloops Indian Residential School w Kanadzie, 5 czerwca 2021 r.

Foto: AFP, Cole Burston

Pakowano je do pociągów, którymi jechały setki albo tysiące mil z dala od domu, do szkół z internatem. Już na miejscu musiały obciąć warkocze i oddać wszystkie swoje rzeczy przywiezione z domu, łącznie z ręcznie robionymi przez babcie ubraniami. Zabierano im też ich imiona i kazano zapomnieć o rodzinnym języku oraz zwyczajach, w których wzrastały przez pierwsze lata swojego życia. W szkolnych mundurkach, pod nadzorem nauczycieli odpowiedzialnych za ich asymilację, uczyły się angielskiego i zapamiętywały nazwiska amerykańskich prezydentów. Resztę czasu spędzały na pracy na terenie szkoły albo w pobliskich miasteczkach. Niektóre próbowały uciekać. Inne przetrwały i potem założyły rodziny. O części słuch zaginął.

Od drugiej połowy XIX wieku przez ponad 100 lat dzieci rdzennych Indian żyjących na terenie Kanady i Stanów Zjednoczonych siłą zabierane były z domów rodzinnych i umieszczane w szkołach z internatem, w których poddawano je przymusowej amerykanizacji.

Za pierwszą taką szkołę utworzoną na terenie Stanów Zjednoczonych uznaje się Carlisle Indian Industrial School powstałą w 1879 r. Założycielem tej placówki był kapitan Richard Henry Pratt, który miał wojskowe podejście do wychowania i asymilacji dzieci rdzennych mieszkańców, potem zaadaptowane przez administratorów innych placówek tego rodzaju powstających na terenie Ameryki. Kapitan Pratt przeszedł też do historii jako autor zwrotu: „zabić Indianina w Indianinie, uratować człowieka", który dokładnie obrazuje założenia polityki asymilacyjnej tamtych czasów.

Takich szkół na terenie Stanów Zjednoczonych powstało ponad 360. Działały przez około 100 lat, do lat 60. XX wieku, na zachodzie i środkowym zachodzie kraju, od Arizony przez Montanę, Michigan po Wisconsin. Prawnie ustanawiane były na mocy Civilization Fund Act, zatwierdzonego przez Kongres Stanów Zjednoczonych w 1819 r., w ramach którego rząd dotował organizacje religijne oferujące edukację dla rdzennych Indian. Od 1869 r. realizowały Boarding School Policy polegającą na przymusowej asymilacji do kultury amerykańskiej. Niektóre prowadzone były przez rząd, ale przeważnie przez organizacje religijne – różnych nurtów i odłamów chrześcijańskich. Około 50 tys. dzieci z rezerwatów zostało oddanych pod opiekę mormonów w latach 50. i 60. XX wieku.

Ucywilizować poganina

Głównym celem tej polityki było przecięcie więzi rodzinnych, kulturowych i językowych, tak by dzieci rdzennych ludów, uznawanych za pogańskie, wpasować jak najściślej w białe społeczeństwo. Zdaniem Pratta szkoły te były też sposobem kontroli dorosłych Indian. W liście do komisarza ds. Indian kapitan pisał w 1879 r., że zabierał dzieci plemienne do swojej szkoły, bo „ich rodzice będą się czuli zobowiązani w ten sposób do szukania lepszego stanu cywilizacji dla siebie".

Do Carlisle Indian Industrial School, przez 39 lat jej działalności, trafiły tysiące dzieci z ponad 140 plemion. W ciągu prawie stu lat istnienia szkół asymilacyjnych w Stanach Zjednoczonych przewinęły się przez nie setki tysięcy Indian. Niektóre badania sugerują, że do 1926 r. 83 proc. dzieci z rezerwatów w wieku szkolnym umieszczonych zostało w tych placówkach. Za mówienie w języku, którym porozumiewały się w domu, czekały je kary cielesne. Podobnie jak za próby praktykowania wyniesionych z domu tradycji, które nie wpisywały się w rządowy wizerunek amerykańskiego ideału.

Przedstawiciele najmłodszego pokolenia wychowanków tych szkół wciąż jeszcze żyją. Niektórzy milczą o tym, co przeżyli. Inni opowiadają swoim potomkom o strachu, głodzie i nadużyciach, których doświadczyli lub których byli świadkami. Przez pokolenia historie te nie wychodziły daleko poza granice rezerwatów i dopiero od jakiegoś czasu wyciągane są na światło dzienne przez organizacje non profit próbujące dochodzić prawdy.

Do tej pory też nie ustalono, dlaczego część dzieci zaginęła. Nieoficjalnie przypisuje się ich zniknięcie śmiertelnym chorobom i trudnym warunkom życia, ale podejrzewa się też zaniedbania i nadużycia, do których mogło dochodzić na terenie placówek.

Proces asymilacji przyniósł jednak oczekiwane efekty, bo mniejsza część członków rdzennych plemion dziś biegle włada tradycyjnymi językami.

Wreszcie jakieś kroki

Jestem produktem tej horrendalnej polityki asymilacyjnej. Dziadkowie mojej mamy zostali wykradzeni ze swoich rodzin, gdy mieli zaledwie osiem lat, i zmuszeni do życia z dala od rodziców, kultury i swojej społeczności do momentu, gdy osiągnęli wiek 13 lat. Wielu ich rówieśników nigdy nie wróciło do domu" – pisze w „Washington Post" Deb Haaland, sekretarz Departamentu Spraw Wewnętrznych w administracji prezydenta Joe Bidena. Jest pierwszą osobą w historii Stanów Zjednoczonych wywodzącą się z rdzennych Indian (z plemienia Pueblo of Laguna), która objęła wysokie stanowisko rządowe. Paradoksalnie departament, któremu przewodzi, na przełomie XIX i XX w. nadzorował szkoły z internatem dla indiańskich dzieci. Teraz Haaland chce się rozprawić z przeszłością.

„Mamy pokolenie zagubionych i skrzywdzonych dzieci, które wyrosły na zagubione lub skrzywdzone ciotki, wujków, rodziców, dziadków tych, którzy żyją z nami obecnie" – pisze Haaland, której pradziadek trafił do Carlisle Indian School w Pensylwanii. „Wierzę, że ja i administracja Biden–Harris mamy obowiązek wydobyć na światło dzienne te historie sprzed lat" – deklaruje w waszyngtońskim dzienniku. Jej agencja w czerwcu ogłosiła inicjatywę przeprowadzenia ogólnokrajowego dochodzenia w sprawie setek szkół z internatem dla rdzennych Indian oraz losów ich podopiecznych.

– W żadnym momencie w historii archiwa i dokumentacja zgromadzone w ramach tamtej polityki asymilacyjnej nie zostały zebrane i przeanalizowane pod kątem zasięgu oraz konsekwencji. Musimy odkryć prawdę dotyczącą trwałych konsekwencji tej polityki oraz utraty życia ludzkiego – powiedziała sekretarz spraw wewnętrznych, otwierając Federal Indian Boarding School Initiative.

W ramach tego programu ma powstać lista szkół dla rdzennych Indian, nazwisk dzieci, które do nich zostały wysłane, oraz cmentarzy, na których mogły być chowane. Departament Spraw Wewnętrznych ma konsultować się z przywódcami plemiennymi, by zdecydować, jak wykorzystać zgromadzone dane. – Wiem, że to będzie długi i trudny proces. Wiem, że będzie bolesny. Nie wymaże bólu serca oraz straty, jaką nosimy w sobie. Jednak tylko poprzez uznanie przeszłości możemy patrzeć w przyszłość, z której wszyscy będziemy dumni – powiedziała Haaland.

Aktywiści działający na rzecz praw rdzennych Indian przyjęli te doniesienia z aprobatą. – Wreszcie rząd federalny podjął jakieś kroki, bo od dawna szukamy odpowiedzi na pytania, co się stało z dziećmi zabranymi do szkół z internatem – powiedziała Christine Diindiisi McCleave z National Native American Boarding School Healing Coalition, organizacji założonej przez indiańskich aktywistów, która już od 2012 r. walczy o odkrywanie prawdy i szerzenie świadomości dotyczącej szkód doznanych przez pojedynczych członków i całe społeczności rdzennych ludów w wyniku wprowadzenia Boarding School Policy.

Kanada wykopuje szczątki

Rząd kanadyjski już wcześniej rozpoczął wysiłki, by rozprawić się z tą ciemną stroną swojej historii. Haaland ogłosiła inicjatywę amerykańskiego rządu kilka tygodni po tym, gdy w kanadyjskiej prowincji British Columbia odkryto szczątki 215 dzieci na terenie po Kamloops Indian Residential School, największej szkole asymilacyjnej w Kanadzie, która działała pod nadzorem Kościoła katolickiego od 1890 do 1969 r., a potem przeszła pod nadzór agencji rządowej.

Od tego pierwszego szokującego odkrycia w Kamloops w Kanadzie natrafiono na jeszcze kilka innych miejsc pochówków dzieci rdzennych mieszkańców. W drugiej połowie czerwca plemię Cowessess First Nation odkryło szczątki 751 osób w Sashatchewan na terenie po Marieval Indian Residential School, a na początku lipca 160 grobów znaleziono na terenie po byłej Kuper Island Indian Industrial School na wyspach u wybrzeży Kolumbii Brytyjskiej.

First Nations – grupy rdzennych mieszkańców Kanady – od początku XXI w. przy pomocy antropologów, naukowców oraz nowoczesnego sprzętu prowadziły poszukiwania z założeniem, że mogą znaleźć szczątki nieletnich członków swoich plemion. Od starszych pokoleń poszukiwacze słyszeli opowieści o zaginionych dzieciach i nie wierzyli w oficjalne tłumaczenia, że np. uciekły.

– Wiadomo, że te szkoły były źle opłacane, przepełnione, dzieci tam były niedożywione. Były siedliskami zakaźnych chorób. Przeszła przez nie hiszpanka; gruźlica zbierała żniwo. Poza tym zdarzały się wypadki. Wiele tych szkół się spaliło. Nadużycia fizyczne, seksualne i śmierć nie były tam rzadkością – mówi Ian Austen, korespondent „New York Timesa" z Kanady, który był gościem jednego z podcastów „The Daily".

To, że duża liczba dzieci zaginęła, tzn. nigdy nie wróciła do domów i nikt nigdy nie wiedział dlaczego, potwierdziła utworzona w 2008 r. Komisja ds. Prawdy i Pojednania. Do tej pory szacowała ona, że co najmniej 4100 dzieci zmarło, przebywając pod opieką tych szkół. Jednak po niedawnych odkryciach szczątków jej przewodniczący Murray Sinclair stwierdził, że ofiar może być „znacznie ponad 10 tys.". Członkowie tej komisji przeczesali rządowe archiwa w poszukiwaniu informacji na temat szkół asymilacyjnych, dotarli do większych i mniejszych społeczności rdzennych mieszkańców i zrobili wywiad z prawie 7 tys. osób. Wielu z ich rozmówców to byli wychowankowie, którzy wcześniej nikomu nie opowiadali o tym, co przeżyli w tych szkołach i jaki to miało wpływ na ich późniejsze życie.

– Traktowali nas z pogardą. Mówili, że nasi rodzice, dziadkowie nie mogli mieć życia duchowego, bo byli poganami – mówi wypowiadająca się często w prasie kanadyjskiej 80-letnia Florence Sparvier z Cowessess First Nation, która chodziła do dwóch szkół asymilacyjnych, w tym do Marieval Indian Residential School.

– Niewiele nauczyliśmy się w tej szkole. Ale dobrze dbaliśmy o ich ogrody. Nawet najmłodsze dzieci angażowane były do pracy. W czasie posiłków biliśmy się o jedzenie. Dzieci zabierały porcje innych, bo były głodne – opowiada w „The Daily" Garry Gottfriedson, który w wieku pięciu lat, w 1959 r., trafił do Kamloops Indian Residential School. Opowiada, że tam po raz pierwszy, jako kilkulatek, spotkał się z wykorzystywaniem seksualnym. – Starsi koledzy radzili nam, żebyśmy zawsze chodzili w grupach. Nikt też nie chciał być ministrantem, bo to oznaczało, że się było ulubieńcem księdza – opowiada Gottfriedson i dodaje, że zakonnice były równie okrutne. – Pamiętam, jak w trzeciej klasie przyszła do nas dziewczyna, która nie znała słowa po angielsku. A siostra Mary Bernadette okrutnie biła ją, żeby zmusić ją do mówienia w tym języku. Uciekła, wróciła do domu i tam popełniła samobójstwo – mówi Gottfriedson. On i wielu innych rdzennych mieszkańców donoszą, że słyszeli opowiadania o tym, jak noworodki będące wynikiem gwałtów na nieletnich uczennicach były palone w krematoriach.

Kulturowe ludobójstwo

Szacuje się, że w Kanadzie dziesiątki tysięcy dzieci indiańskich zostały siłą umieszczone w ustanowionych przez rząd i prowadzonych głównie przez Kościół katolicki, ale też inne organizacje religijne, ok. 150 szkołach asymilacyjnych działających w prawie każdej prowincji. W 1969 r. rząd przejął zarządzanie tymi placówkami i zaczął wprowadzać reformy. System tego szkolnictwa ostatecznie rozsypał się w latach 90. Jego rozpadowi towarzyszył wzrost aktywizmu wśród rdzennych mieszkańców Kanady. Byli uczniowie zaczęli składać pozwy sądowe przeciwko Kościołom oraz rządowi federalnemu. Gdy w 2006 r. Sąd Najwyższy orzekł na rzecz pozywających, rząd został zmuszony do wypłacenia 1,9 mld dolarów odszkodowań dla 86 tys. osób. – Każdy, kto chodził do takiej szkoły, otrzymał jakąś formę zadośćuczynienia. Ci, którzy byli wykorzystywani, kwalifikowali się do większych wypłat – mówi Austen. Jednak nie wszyscy, jak np. Garry Gottfriedson, chcieli publicznie mówić o krzywdach, jakie ich spotkały.

Częścią ugody były też oficjalne przeprosiny rządu skierowane do byłych wychowanków szkół asymilacyjnych. – Traktowanie uczniów w tych szkołach to smutny rozdział w naszej historii – powiedział w parlamencie ówczesny premier Steven Harper. Przeprosił za system i jego nadużycia oraz przyznał, że został on stworzony do zniszczenia kultury i języka rdzennych mieszkańców.

Na mocy ugody z rządem powstała też w 2008 r. Komisja ds. Prawdy i Pojednania, która rozpoczęła wspomniane dochodzenie w sprawie szkół asymilacyjnych. Program, w ramach którego działały, nazwała „kulturowym ludobójstwem". – Zdaję sobie sprawę, że te odkrycia tylko pogłębiają ból rodzin, tych, którzy przeżyli, i wszystkich ludów rdzennych. Potwierdzają też prawdę, która znana była od dawna – powiedział obecny premier Justin Trudeau podczas konferencji prasowej zorganizowanej, gdy odkryto szczątki dzieci na terenach po szkołach dla Indian. Dla 1,7 mln mieszkańców Kanady zaliczanych do rdzennych plemion, którzy stanowią prawie 5 proc. populacji tego kraju, groby nieletnich uczniów szkół asymilacyjnych to bolesne przypomnienie o dekadach dyskryminacji i nadużyć, które przyczyniły się do traumy, jaka do dzisiaj przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. – Już nie ma co zaprzeczać: wszystkie historie opowiadane przez tych, którzy przetrwali, są prawdziwe – mówi wódz Bobby Cameron z Federation of Sovereign Indigenous Nations, federacji grup rdzennych mieszkańców.

Odkrycia grobów na terenach szkół asymilacyjnych dają im dalszą podstawę do nacisków na rząd, który do dzisiaj polega na niektórych XIX-wiecznych prawach kontrolujących ich życie. Wodzowie plemion indiańskich mają nadzieję, że ostatnie odkrycia przyczynią się do uzyskania przez nich długo oczekiwanej samorządności. – Już nie chcemy, żeby nam mówiono, co mamy robić – powiedział w wywiadzie dla „NYT" wódz Cadmus Delorme z Cowessess First Nation.

Komisja przyniesie prawdę?

Żeby dogonić kanadyjskich sąsiadów w pogoni za prawdą, Amerykanie mają przed sobą jeszcze ogrom pracy. Narodowy rozrachunek z okrucieństwami polityki asymilacyjnej wobec Indian nie będzie jednak łatwy. Oficjalne dane bowiem są niekompletne. Na przykład rządowe archiwa mówią o pięciu zgonach indiańskich dzieci w czasie 40-letniej działalności Mount Pleasant Indian Industrial Boarding School w Michigan, gdzie uczęszczały tysiące dzieci z rezerwatów rozsianych po całym kraju. Jednak gdy teren, na którym szkoła stała, został oddany ludom Saginaw Chippewa w 2010 r., badacze z tego plemienia odkryli zapisy wskazujące na zgon 227 dzieci. Nadal trwają poszukiwania ich szczątków. W Pensylwanii natomiast, w pobliżu miejsca, gdzie funkcjonowała szkoła kapitana Pratta – Carlisle Indian Industrial School – od 2017 r. ekshumowano szczątki 22 dzieci. Zostały zwrócone plemionom Northern Arapaho, Blackfeet, Oglala Sioux, Oneida, Omaha, Modoc i Rosebud Sioux. Do tego ostatniego plemienia mieszkającego w Dakocie Południowej pozostałości dziewięciorga dzieci, które zmarły w trakcie nauki w szkole z internatem, trafiły podczas uroczystości zorganizowanej zupełnie niedawno – w połowie lipca.

Mimo że część placówek asymilacyjnych, albo raczej pozostałości po nich, jest obecnie w rękach Indian, to – jak donosi National Native American Boarding School Healing Coalition – zlokalizowano tylko nieco ponad 30 proc. rządowych archiwów dotyczących ich działalności. Wiele dokumentów zostało kiedyś specjalnie zniszczonych, inne znajdują się w bibliotekach uniwersyteckich i innych archiwach, co wydłuża proces ich znajdowania i analizowania.

Inną przeszkodą w docieraniu do prawdy mogą się okazać przepisy prawne, np. te chroniące prywatnych właścicieli ziemi przed koniecznością współpracy z przedstawicielami plemion czy nawet rządu federalnego przy poszukiwaniu ewentualnych szczątków ludzkich.

Aktywiści i przedstawiciele plemion mają jednak nadzieję, że z czasem uda im się dotrzeć do prawdy. Postrzegają inicjatywę Departamentu Spraw Wewnętrznych jako początek wieloletniego procesu, który trwać będzie dłużej niż kadencja sekretarz Haaland na czele tej agencji. Mają też nadzieję na utworzenie komisji prawdy ds. polityki szkół z internatem dla Indian. Propozycję takiej komisji wniosła w ubiegłym roku do Izby Reprezentantów Haaland, jeszcze gdy była kongresmenką z Nowego Meksyku. Projekt nie został wówczas rozpatrzony, ale realizacją podobnej propozycji zajmuje się biuro sen. Elizabeth Warren z Massachusetts. – Mamy nadzieję, że rządowy raport z Departamentu Spraw Wewnętrznych pokaże, iż potrzeba jeszcze więcej czasu na dochodzenie, i wtedy komisja ta będzie mogła kontynuować prace nad dotarciem do prawdy – mówi cytowana w NBC News Christine Diindiisi McCleave. 

Pakowano je do pociągów, którymi jechały setki albo tysiące mil z dala od domu, do szkół z internatem. Już na miejscu musiały obciąć warkocze i oddać wszystkie swoje rzeczy przywiezione z domu, łącznie z ręcznie robionymi przez babcie ubraniami. Zabierano im też ich imiona i kazano zapomnieć o rodzinnym języku oraz zwyczajach, w których wzrastały przez pierwsze lata swojego życia. W szkolnych mundurkach, pod nadzorem nauczycieli odpowiedzialnych za ich asymilację, uczyły się angielskiego i zapamiętywały nazwiska amerykańskich prezydentów. Resztę czasu spędzały na pracy na terenie szkoły albo w pobliskich miasteczkach. Niektóre próbowały uciekać. Inne przetrwały i potem założyły rodziny. O części słuch zaginął.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi