Rz: Aktorstwo jest dziś posłannictwem?
Dla mnie zawsze było.
A jak jest teraz?
Ostatnio rzadko bywam w teatrze. Nie pasjonują mnie eksperymenty młodych reżyserów, którzy z niewyobrażalną lubością pastwią się nad literaturą, a dla mnie i mojego pokolenia literatura zawsze była w teatrze najważniejsza. Była fundamentem, na którym wspiera się istota spektaklu. Trudno mi się też pogodzić z faktem, że zbyt często powstają przedstawienia efekciarskie, znacznie spłycające temat, którym się zajmują. Czy aktorstwo było misją? Tak, bo odkąd sięgam pamięcią, bardzo poważnie traktowałam swój zawód. Uważam, że sztuka ma ogromny wpływ na osobowość odbiorcy. Kształtuje jego wrażliwość. Pomaga w dostrzeganiu prawdy i fałszu, rozróżnianiu dobra od zła. Jej powinność pięknie ujmuje argentyński poeta Jorge Luis Borges: „czasem z jakiegoś zmierzchu wynurza się twarz, patrząca z głębi jakiegoś zwierciadła. Sztuka winna być głębią owego zwierciadła, które objawi tobie twoją własną twarz".
A może dzisiaj twórcy chcą się po prostu dostosować do poziomu widzów...
I dzisiejszego świata? Z pewnością tak. Taki świat zewnętrznie jest bardzo atrakcyjny, tyle że jego istota wydaje mi się mało pociągająca. Nie ma w nim wielkiej Tajemnicy, drugiego dna. Nie ma Boga ani żadnych świętości. Została absolutnie zachwiana hierarchia wartości. Wszystko jest jakieś sponiewierane, utytłane. Pod atrakcyjnym opakowaniem kryje się pustka. A przecież nie może to być prawda o świecie. Istnieje w nim i dobro, i uczciwość, i szlachetność. Tylko głęboko ukryte, tak jakby dla współczesnego człowieka okazywanie szlachetnych uczuć było przejawem słabości. A mnie przeraża takie powierzchowne traktowanie życia, które dla mnie jest dramatem, a nie tylko przygodą.
Dramatem?
No tak. Istnienie na tym świecie jest pełne cierpienia, trudu, lęku, rozczarowań, niespełnionych nadziei. I odpowiedzialności za swoje czyny i słowa. Za życie i byt bliskich ludzi. Na szczęście są również w tym życiu chwile piękne i zachwycające, dla których warto istnieć. Na przykład momenty poczucia satysfakcji i spełnienia, kiedy osiąga się sukces albo przeżywa wielką miłość, albo obserwuje narodziny nowego życia, dziecka, które potem rośnie, dojrzewa. Dlatego użyłam słowa „dramat", bo w nim, jak wiadomo, mieści się i komedia, i tragedia.
W przesłaniu na tegoroczny Międzynarodowy Dzień Teatru Krzysztof Warlikowski zwrócił uwagę, że mistrzów dla teatru warto szukać z dala od niego, i podał przykłady Kafki, Manna czy Prousta, a także Coetzeego. Wszyscy oni umieli trafnie postawić diagnozę zagrożeń współczesnego im świata...
To ciekawe przesłanie. Myślę jednak, że niepokoje wypowiedziane w literaturze przez wspomnianych twórców zabrzmiały także w teatrze, choćby u Brechta. Ale spójrzmy na historię naszego powojennego teatru. W okresie komuny czy szalejącej cenzury ważne przesłania można było znaleźć w spektaklach Jerzego Grotowskiego, Jerzego Jarockiego, Andrzeja Wajdy czy, oczywiście, Konrada Swinarskiego. Jeżeli Krzysztof Warlikowski sugeruje, że dzisiejsze czasy nie wydały dramaturga, który potrafiłby im sprostać, pewnie ma rację. Być może we współczesnej literaturze nie ma sztuk, które z całą głębią i mądrością oddawałyby złożoność naszej cywilizacji. Cywilizacji, która przez pędzący postęp techniczny zabija w ludziach duszę. Z doświadczenia jednak wiem, że mistrzowska interpretacja klasyki, niewykrzywiająca wielkich dzieł literatury dramatycznej i nieprofanująca ich, może dać widzowi więcej do myślenia niż niektóre współczesne sztuki i niektóre dzisiejsze przedstawienia. Oczywiście teatr musi podążać za zmieniającą się nieustannie rzeczywistością. Poszukiwanie przez artystów nowych form jest normalne i konieczne. Ale na awangardzie nie można opierać całej sztuki teatru, która powinna przecież powstawać nie tylko dla krytyków, nie tylko dla naszego środowiska oraz tych, którzy marzą o stwarzaniu nowych, odmiennych stylów. Teatr ma służyć także widzowi pragnącemu w nim znaleźć bardziej tradycyjne środki wyrazu. I dlatego zwracam się z apelem do artystów, żeby pamiętali nie tylko o widzu dwudziestoletnim, ale też o tym średniego i starszego pokolenia, który chce przychodzić do teatru. Przeżywać razem z bohaterami ich los, wzruszać się z nimi, płakać i śmiać. A potem zastanawiać, czy ich postępowanie było słuszne. Czy potępiać ich, czy afirmować.
Mówi pani o awangardzie i rewolucji, która dokonuje się w teatrze, ale przecież jako młoda aktorka sama pani wpisała się w rewolucję, jaką była działalność Konrada Swinarskiego.
W przeciwieństwie do tego, co robią dzisiejsi „młodzi gniewni", zarówno Konrad Swinarski, jak i Jerzy Grzegorzewski, którego teatr był oparty na wizji plastycznej, przejawiali wielki szacunek dla autora. Oni nigdy nie zmieniali wymowy utworu, jego przesłania. Pamiętam doskonale analizy tekstu, które robiliśmy podczas prób z Konradem Swinarskim.