Starcia braci Kliczko

W swojej ojczyźnie Witalij uchodzi za jedynego Ukraińca, który zdobył majątek uczciwie. O Władimirze mówiło się, że ma szklaną szczękę, nie ma natomiast serca do walki i tak naprawdę powinien dać sobie spokój z boksem.

Aktualizacja: 13.12.2015 16:08 Publikacja: 11.12.2015 00:54

Władimir i Witalij Kliczko. W boksie werdykt sędziowski było łatwo przewidzieć. Fot. Jon Furniss

Władimir i Witalij Kliczko. W boksie werdykt sędziowski było łatwo przewidzieć. Fot. Jon Furniss

Foto: Wireimage/Getty Images

To, co się działo na Ukrainie, miało olbrzymi wpływ na obu braci Kliczków, zwłaszcza na Witalija. Nagle polityka objawiła mu się jako zadanie, przy którym blednie wszystko inne, nawet boks. Postanowił zrezygnować z walki z Williamsem i wracać do ojczyzny, aby wesprzeć tych, którzy walczą o sprawiedliwość i swoją godność. Przedstawiciele pomarańczowej rewolucji głosili wartości, które znał z życia na Zachodzie. Mówili o walce z korupcją, konieczności stanowienia dobrego prawa, transparentności życia politycznego.

Fritz Sdunek wszelkimi sposobami starał się odwieść go od tego pomysłu. Przeważyła jednak dopiero opinia Władimira, który powiedział bratu: „Ukraina potrzebuje mistrzów świata, a nie przegranych". Do Kijowa poleciał ostatecznie Władimir, a Witalij wrócił do treningów. Na ringu pojawił się jednak z przypiętą do spodenek pomarańczową wstęgą. Publiczność w Las Vegas powiewała niebiesko-żółtymi sztandarami. Natychmiast po walce poleciał na Ukrainę.

Tylko że początki działalności w wielkiej polityce okazały się niełatwe. Trudno było tu znaleźć zasady fair play, które znane były bokserowi z jego sportowej kariery. „Wejście na polityczny ring oznacza to samo, co wejście na ring bokserski – skomentował decyzję Witalija Aleksander Kwaśniewski. – Możesz uderzyć, ale również możesz dostać. Trzeba być na to przygotowanym. Różnica między ringiem bokserskim a politycznym polega na tym, że na tym prawdziwym pewne zasady jednak obowiązują, zaś na ringu politycznym prawie ich nie ma".

Były premier Mykoła Azarow, polityk pochodzenia rosyjskiego, współorganizator i deputowany Janukowyczowskiej Partii Regionów, zakpił sobie jakiś czas temu z Witalija Kliczki: „Jaki tam z niego polityk? Niech zostanie wójtem w wioseczce Bojarka i uczy się rządzić. Powinien zaczynać od czegoś małego, a nie pchać się od razu tam, gdzie sobie nie poradzi". Polityczne kompetencje Witalija podważyła również w późniejszym czasie Victoria Nuland, zastępca amerykańskiego sekretarza stanu do spraw Europy i Eurazji, wysłanniczka USA na Ukrainę, prywatnie żona Roberta Kagana, wybitnego neokonserwatysty. W lutym 2014 roku (zapewne z inspiracji rosyjskiego wywiadu) na YouTube dostało się nagranie z jej rozmowy z namiestnikiem USA na Ukrainę, Geoffreyem Pyattem, odsłaniającej kulisy amerykańskiej strategii dotyczącej przemian politycznych na Ukrainie (nie wiadomo, kiedy dokładnie rozmowa się odbyła). Nuland mówi ambasadorowi, iż wątpi, czy Kliczko powinien wejść do nowego rządu Ukrainy: „Nie sądzę, żeby to było potrzebne. Nie sądzę, że to dobry pomysł". W nagraniu słychać Nuland i Pyatta omawiających strategię współpracy z trzema głównymi postaciami ukraińskiej opozycji – Kliczką, Arsenijem Jaceniukiem i Ołehem Tiahnybokiem, skrajnie prawicowym nacjonalistą. „Myślę, że [Jaceniuk, były ukraiński minister gospodarki] jest facetem z doświadczeniem ekonomicznym, z doświadczeniem w rządzeniu" – mówi Nuland w rozmowie z ambasadorem i wyraża opinię, iż Kliczko i Tiahnybok powinni pozostać „na zewnątrz".

W kontekście nakłonienia Organizacji Narodów Zjednoczonych do zaangażowania się w poszukiwanie politycznego rozwiązania w Kijowie, czego Nuland jest gorącą zwolenniczką, z jej ust padają też słowa: Fuck the EU („p...dolić Unię Europejską"). Pyatt podziela tę opinię.

Amerykańscy dyplomaci ocenili, że rozmowa była „prywatna", a za jej przeciekiem do sieci stoją Rosjanie, którzy chcieli w ten sposób zdyskredytować rolę Zachodu w rozwiązaniu kryzysu na Ukrainie. W tym, co mówili, bardziej niż Kliczko liczyły się chyba jednak istniejące między Stanami Zjednoczonymi a Niemcami napięcia, kijowski Majdan, afera Snowdena i ujawnienie faktu podsłuchiwania kanclerz Merkel przez amerykański wywiad.

Ale polityka nie jest kaprysem sławnego sportowca, a staż polityczny doktor nauk pedagogicznych Witalij Kliczko ma całkiem solidny. Zaczął właśnie podczas pomarańczowej rewolucji, kiedy razem z Władimirem przyjechał do Kijowa, by stanąć na scenie Majdanu – obok Julii Tymoszenko oraz Wiktora Juszczenki – i opowiedzieć się po jej stronie. W przeciwieństwie do innych sławnych sportowców, jak chociażby Siergieja Bubki czy zdobywcy Złotej Piłki w 1975 roku Olega Błochina. [...]

Doświadczenie polityczne Witalij zbierał zatem nie w jakiejś zabitej deskami dziurze, lecz w Radzie Miejskiej Kijowa. Kliczko i jego frakcja toczyli w niej kilkuletni bój z – delikatnie mówiąc – ekstrawaganckim merem Łeonidem Czernowieckim, groteskowym milionerem, prawnikiem kupującym za pieniądze z miejskiej kasy głosy wyborców i człowiekiem, który twierdził, że jest w stałym kontakcie z istotami z zaświatów. Co jakiś czas na długo przepadał, zwykle w momentach, kiedy groził mu jakiś proces albo dochodzenie (za jego kadencji z kasy miasta „wyparowało" dziewięć miliardów dolarów). Twierdził potem, że Marsjanie zabierali go w podróże ku gwiazdom. Dlatego Ukraińcy zwą go powszechnie „Lonią Kosmosem". Jest jednym z najbogatszych ludzi na Ukrainie, jego majątek szacowany jest na siedemset milionów dolarów.

Witalij dwa razy rywalizował z Czernowieckim w wyborach o stanowisko mera i dwa razy przegrał. Ale nie z powodu Marsjan, lecz za sprawą zaciekle żrących się ze sobą Juszczenki i Tymoszenko, którzy nie mogli dogadać się w sprawie wspólnego poparcia dla Kliczki. Za pierwszym razem, w 2006 roku, uzyskał 23 procent głosów i zajął drugie miejsce. Za drugim, w roku 2008 – 17,9 procent, co dało mu miejsce trzecie.

Co może wnieść do polityki człowiek, który przez całe życie zajmował się tylko walką na ringu? Bardzo wiele. Przede wszystkim swoją popularność, wizerunek mistrza świata i ambasadora UNESCO. W swojej ojczyźnie Witalij uchodzi za jedynego Ukraińca, który zdobył swój majątek uczciwie. To bardzo wiele w kraju, gdzie na czterystu pięćdziesięciu deputowanych do parlamentu co najmniej czterystu ma na kontach bankowych siedmiocyfrowe sumy, których źródło śmierdzi na sto kilometrów.

W roku 2008, już jako przedstawiciel Bloku Witalija Kliczki, pierwszego, choć małego jeszcze, ale własnego zaplecza politycznego, niosącego na sztandarach hasło walki z korupcją, zdobył piętnaście mandatów, utrzymując stanowisko w radzie miasta.

Zgodnie z utartym zwyczajem każdy kolejny mer Kijowa rozpoczynał urzędowanie od rozdawania miejskich nieruchomości rodzinie i przydzielania rozmaitych dotacji krewnym i kolesiom. Liczy się tylko indywidualny interes. Aż tu pojawił się facet, który mówi temu wszystkiemu: STOP! Takie działania przysporzyły Witalijowi jeszcze więcej popularności, ale nie zjednały mu wielu przyjaciół. Pewnego dnia deputowani z partii Kliczki zajęli podium w proteście przeciwko podejrzanej uchwale większości. Stronnicy Czernowieckiego przeszli do rękoczynów. W kierunku podium ruszył tłum zdesperowanych radnych, podniosła się wściekła wrzawa, doszło do przepychanek i szarpaniny. W całym tym tumulcie były mistrz świata wagi ciężkiej został obalony na ziemię. Jak mówi stare przysłowie: Nec Hercules contra plures (w wolnym tłumaczeniu: I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa). Wściekły Kliczko zerwał się natychmiast i przez chwilę chyba miał zamiar ruszyć do walki. Na nagraniu widać, ile kosztowało go zachowanie spokoju. Pokazuje tylko za pomocą gestów, co najchętniej zrobiłby z napastnikami. Wycofuje się jednak – rada miejska to nie bokserski ring.

Kilka lat później, kiedy dojdzie do bójki w ukraińskim parlamencie, Witalij będzie stał z boku i tylko ironicznie się uśmiechał, ubolewając zapewne nad niskim poziomem bokserskiego wyszkolenia posłów, rodem raczej z wiejskiej zabawy niż ze światowych ringów. Nikt jakoś nie będzie przejawiał ochoty, żeby go zaatakować. (...)

Kiedy zapowiadana na początek listopada 2005 roku walka Witalija Kliczki o mistrzostwo świata WBC z Hasimem Rahmanem została z powodu kontuzji ukraińskiego mistrza odwołana po raz czwarty, Witalij oficjalnie ogłosił zakończenie swej kariery. Na tę walkę czekał przez całe życie. To miało być wreszcie jego pięć minut, chwila spełnienia się amerykańskiego snu. Po raz pierwszy występ Witalija miał być pokazywany w całych Stanach Zjednoczonych w systemie pay-per-view, czyli zapłaty za konkretną transmisję. Po raz pierwszy też obiecano mu tak niebotyczną gażę – dziesięć milionów dolarów.

Wcześniej przez ponad półtora roku nie walczył, lecząc najrozmaitsze urazy. Z pewnością nie była to dla niego decyzja łatwa. Kiedy jednak do ustawicznych kłopotów zdrowotnych doszło jeszcze wypadnięcie dysku i zerwanie więzadeł w kolanie, postanowił zawiesić rękawice na kołku i zająć się poważnie nową pasją – polityką. Polityka jest być może brutalna, zwykle brudna, ale to jedyny sport dla dorosłych. Wszystkie inne sporty nadają się tylko dla dzieci.

Parę miesięcy wcześniej rodzina powiększyła mu się po raz kolejny. 1 kwietnia 2005 roku Natalia powiła zdrowe niemowlę płci męskiej, któremu – zgodnie z wcześniejszą obietnicą żony – sam wybrał imię: Maksymilian Kliczko.

Kiedy po ośmiu latach boksowania zapowiedział, że kończy karierę, miał na koncie trzydzieści pięć zwycięstw na trzydzieści siedem stoczonych walk. Nigdy właściwie nie przegrał z rywalem, lecz z własnym ciałem. Decyzja wycofania z ringu najbardziej ucieszyła jego mamę. W przeciwieństwie do żony, która w zajmowaniu się polityką widziała dużo więcej niebezpieczeństw.

Władimir tymczasem wciąż próbował odbudować reputację, którą mocno nadszarpnął, a właściwie zniszczył, Lamon Brewster. 23 kwietnia 2005 roku w Westfalenhalle Arena w Dortmundzie zmierzył się z Kubańczykiem Eliseo Castillo.

W 1992 roku siedemnastoletni wtedy Eliseo, wraz z dwoma braćmi – Elieserem i Eliadesem – oraz z dwoma kumplami zwiał na tratwie z Kuby. Po spędzeniu pięciu dni na morzu wydostali się w końcu na ląd w Panamie. Tamtejsze władze odesłały ich z powrotem na Kubę, jednak nie w ręce siepaczy Fidela Castro, lecz do znajdującej się na wyspie amerykańskiej bazy Guantanamo. Po osiemnastu miesiącach procesowania się uciekinierzy uzyskali prawo osiedlenia się w USA. Eliseo zamieszkał w Miami na Florydzie, gdzie w lutym 1996 roku rozpoczął profesjonalną karierę. Do momentu spotkania z Kliczką stoczył osiemnaście pojedynków i wszystkie wygrał, z wyjątkiem remisu z Terrym Pittsem w roku 1998. Walczył w wadze cruiser i dopiero 3 lipca 2004 roku zadebiutował w ciężkiej. Tego dnia osiągnął też swój największy sukces, zwyciężając jednogłośnie na punkty byłego mistrza świata Michaela Moorera. Z Władimirem Kliczką sukcesu nie osiągnął. Pod koniec czwartej rundy kompletnie rozbitego Kubańczyka sędzia Daniel Van de Wiele odesłał do narożnika.

Prawdziwym testem na to, czy „Dr Steelhammer" nadaje się jeszcze do boksu, miał być jednak dopiero jego pojedynek z obdarzonym gigantyczną siłą i wprost niewiarygodną odpornością na uderzenia Samuelem Peterem, noszącym budzący respekt przydomek „The Nigerian Nightmare" („Nigeryjski Koszmar"). Dwudziestopięcioletni Peter (ur. 6.09.1980) był wcześniej amatorskim mistrzem Nigerii w wadze ciężkiej. W roku 2000 reprezentował swój kraj na igrzyskach olimpijskich w Sydney w kategorii superciężkiej, gdzie przegrał w swoim drugim pojedynku z późniejszym brązowym medalistą Paolem Vidozem.

Na zawodowstwo przeszedł w lutym 2001 roku i do momentu walki z Kliczką stoczył dwadzieścia cztery pojedynki. Wszystkie wygrał, w tym dwadzieścia jeden przed czasem. Pokonał między innymi na punkty Charlesa Shufforda i znokautował w drugiej rundzie Jeremy'ego Williamsa – wcześniejszego dwukrotnego amatorskiego mistrza Stanów Zjednoczonych w kategorii półciężkiej.

Jego zakontraktowany na dwanaście rund pojedynek z Władimirem Kliczką odbył się 24 września 2005 roku w Boardwalk Hall w Atlantic City.

Zupełnie innego pułapu podchodził do tej walki Władimir. Potrzebował rozpaczliwie kolejnego zwycięstwa, by wrócić do gry jako liczący się zawodnik. Po opisanych wcześniej klęskach z Sandersem i Brewsterem reputacja młodszego z braci „Młotów" w świecie boksu straszliwie spadła. Zwycięstwa z Williamsonem i Castillo nie zdołały jej odbudować. O Władimirze mówiło się, że ma szklaną szczękę, nie ma natomiast serca do walki i tak naprawdę powinien dać sobie spokój z boksem. Walka z Samuelem Peterem była jednocześnie eliminatorem do pojedynków o pasy IBF i WBO, o których marzył Kliczko. Ale mistrzowski tron był również celem, do którego zmierzał Peter. „Koszmar" był prawdziwym ringowym zabijaką i przed walką odgrażał się, że Kliczko „idzie po śmierć". „Chcę być mistrzem świata, dlatego muszę wygrać ten pojedynek – twierdził. – Dlatego zrobię to, co po prostu muszę zrobić, znokautuję Kliczkę. Prędzej czy później i tak musielibyśmy się spotkać. Jedyne, co będą musieli zrobić sędziowie, to wyliczyć go do dziesięciu". Groźne wypowiedzi nie robiły większego wrażenia na Ukraińcu: „Przygotowywałem się bardzo długo i ciężko do tego starcia. Spędziłem ponad sześć tygodni w Poconos, przygotowując różne strategie, w zależności od tego, co Peter pokaże w ringu. Mam plan i będę go konsekwentnie realizował. Chcę wykorzystać swoje atuty, jakimi są wzrost i dłuższy zasięg ramion [Kliczko 206 cm, Peter 196 cm]. Nie pozwolę się trafić. Peter będzie miał ze mną problemy".

Na trybunach Boardwalk Hall zasiadło ponad dziesięć tysięcy widzów. Chyba nikt nie spodziewał się, że będzie świadkiem wielkiej bokserskiej batalii trwającej pełny dystans. Spotkanie dwóch wielkich puncherów musiało zakończyć się nokautem. Obaj spotkali się już kiedyś w ringu, trzy lata wcześniej Nigeryjczyk był sparingpartnerem Ukraińca, który obijał go wtedy, jak chciał. Ale od tego czasu Peter poczynił ogromne postępy, o czym Kliczko miał się już za chwilę boleśnie przekonać.

Od samego początku walka toczyła się w szybkim tempie. Peter niczym czołg parł do przodu, próbując skrócić dystans, podejść blisko i trafić rywala którymś ze swych nieprawdopodobnie silnych sierpowych. Kliczko z kolei ze wszystkich sił starał się trzymać przeciwnika w przyzwoitej odległości od siebie, punktując mocnymi prostymi. Nie pozwalał się zepchnąć do narożnika lub na liny, uciekając natychmiast na środek ringu. Jego doskonała praca nóg powodowała, że Nigeryjczyk mimo desperackich wysiłków nie był go w stanie trafić. Wszyscy jednak zadawali sobie pytanie, jak długo Kliczko będzie w stanie tak szybko i dynamicznie się poruszać i kłuć prostymi. Czy wystarczy mu kondycji, która do tej pory zdecydowanie nie była jego mocną stroną?

Odpowiedź przyszła w rundzie piątej. Peter po raz kolejny spróbował skrócić dystans i zahaczył Władimira którymś ze swych mocarnych sierpów. W końcu mu się to udało. Pod Ukraińcem ugięły się kolana. Następne uderzenie (w tył głowy) rozciągnęło go na deskach. Kliczko wstał wyraźnie wstrząśnięty. Arbiter Randy Neumann wznowił walkę, a Nigeryjczyk wyczuł swoją szansę. Zaatakował gwałtownie i oto po raz drugi Władimir „pocałował matę". Doszedł nieco do siebie w trakcie ośmiu sekund liczenia, a chwilę potem, na jego szczęście, rozległ się gong kończący rundę.

Ku zdziwieniu wszystkich, a zwłaszcza samego Petera, runda szósta należała do Kliczki, który pokazał w niej wielką klasę, podobnie zresztą jak w siódmej. Tańczył wokół rywala tak, jakby nie było wcześniej tych dwóch nokdaunów, a jego błyskawiczne i potężne proste raz za razem odrzucały szarżującego Nigeryjczyka. Szybko odrobił straty, kontrolując przebieg pojedynku.

Kiedy wydawało się, że spokojnie dowiezie punktową przewagę do końca, potwornie już obity i zmęczony Peter niespodziewanie trafił go prosto w szczękę jednym ze swych rozpaczliwych zamachowych. „Raz, dwa, trzy!" – wypowiadane przez arbitra cyfry docierały do Władimira jak zza gęstej mgły. Po wznowieniu walki sklinczował, odpoczął jeszcze chwilę i zdołał dotrwać do końca starcia. „Nigeryjski Koszmar" był już zbyt wykończony i nie potrafił wykorzystać przewagi.

– Emanuel, dam radę? – zapytał trenera przed wyjściem do następnego starcia.

– Chłopie, jasne, że dasz – odpowiedział Steward.

I faktycznie dał, chociaż – jak podkreślał potem Steward – była to „najbardziej dramatyczna walka Władimira, jaką widziałem. Tym razem przełamał się i pokonał wszystkie swoje słabości".

Był to czwarty pojedynek, w którym funkcję opiekuna Kliczki sprawował Emanuel Steward. Już wtedy dało się zauważyć pierwsze efekty jego pracy, ale na stworzenie niezniszczalnego mechanizmu, który obserwujemy dzisiaj, trzeba było jeszcze trochę poczekać. Właśnie dlatego Witalij tak gorączkował się w narożniku, co najlepiej zostało pokazane w filmie „Bracia Kliczko" Sebastiana Dehnhardta.

Ostatnie dwie rundy pokazały wyraźną dominację Kliczki, który w ostatniej był nawet bliski zakończenia walki przed czasem. Po straszliwym lewym sierpowym Ukraińca tym razem Peter tylko z najwyższym trudem zdołał utrzymać się na nogach.

Sędziowie byli zgodni w swych decyzjach, Kliczko zwyciężył jednogłośnie, za każdym razem 114:111.

Fragment pochodzi z książki „Bracia Kliczko. Z kozackiego rodu", która ukaże się 23 grudnia nakładem wydawnictwa Videograf II

To, co się działo na Ukrainie, miało olbrzymi wpływ na obu braci Kliczków, zwłaszcza na Witalija. Nagle polityka objawiła mu się jako zadanie, przy którym blednie wszystko inne, nawet boks. Postanowił zrezygnować z walki z Williamsem i wracać do ojczyzny, aby wesprzeć tych, którzy walczą o sprawiedliwość i swoją godność. Przedstawiciele pomarańczowej rewolucji głosili wartości, które znał z życia na Zachodzie. Mówili o walce z korupcją, konieczności stanowienia dobrego prawa, transparentności życia politycznego.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi