Gdzie dwóch prawników, tam co najmniej trzy opinie. Przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości zwykle skłonni są do polemik, sporów i dysput, nawet niezmierzających do tego, by uczynić świat lepszym, lecz ponad wszystko – ciekawych. Za sprawą tych szczególnych predyspozycji prawnicy chętnie wyrażają odmienne opinie w kwestiach legislacyjnych, oceniają w sposób wzajemnie się wykluczający stany faktyczne prowadzonych spraw i wykorzystują erystyczne chwyty, aby wykazać lub choćby uprawdopodobnić swe racje.
Marsz Tysiąca Tóg, w którym uczestniczyłam, głównie przebiegał w ciszy. Kobiety i mężczyźni odziani w togi lub niosący je na przedramieniu nie wznosili okrzyków, większość nie dzierżyła sztandarów ani banerów, mało kto zdradzał chęć toczenia słownej batalii. Nie słyszałam też, aby rozprawiali o polityce, zdradzali zakusy na aktywne w niej uczestniczenie lub traktowali zgromadzenie jak towarzyskie spotkanie. Nie było skocznych przyśpiewek, wpadających w ucho okrzyków, nikt nie rzucał: „Adrian, wyjrzyj przez okno". Nie dostrzegałam „totalnej opozycji" ani przedstawicieli jakiejkolwiek nadzwyczajnej kasty. Pochodowi towarzyszyło skupienie, powaga i – może to nie zabrzmi zbyt patetycznie – poczucie odpowiedzialności. W zgromadzeniu wzięli bowiem udział ludzie wykonujący zawody zaufania publicznego, zatroskani o losy wymiaru sprawiedliwości, nieważący lekce niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Ostatnia myśl, jaka przyszłaby mi do głowy, to porównać symbole ich urzędów i wykonywanych zawodów do przedszkolnych fartuszków. Życie pisze jednak ciekawe scenariusze, a zaskakujące stwierdzenia padają z niespodziewanych kierunków.
Czytaj także:
Marsz Tysiąca Tóg: prawnicy wyszli na ulice, wsparli ich obywatele