Rzadko się o tym mówi, ale nie ma chyba drugiej profesji tak dyscyplinowanej przez prawo, a w konsekwencji i sądy, jak dziennikarze. Chodzi o procesy im wytaczane, ale też ich potencjalny mrożący efekt.
To prawda, że na obrzeżach dziennikarstwa funkcjonują nieraz średnio kompetentne osoby (pewnie jak w każdej profesji) nadrabiające na siłę kreowanymi hitami, ale Michała Majewskiego, doświadczonego dziennikarza (przez wiele lat piszącego w „Rzeczpospolitej") nie można do nich zaliczyć. Skazany został zresztą nie za tekst, ale za obronę źródła informacji – fundamentu zawodu dziennikarskiego.
Czytaj także: Prawnicy o skazaniu redaktora Michała Majewskiego
Pierwsza rzecz to że wyrok zapada po niemal sześciu latach od zdarzeń. Gdyby przyjąć najgorszą wersję dla dziennikarza, sprawa powinna się skończyć na pierwszej rozprawie po dwóch–trzech miesiącach, by mógł spokojnie zająć się pracą.
Niestety nad dziennikarzami wisi wiele innych mrożących rygorów. Po pierwsze, groźba procesu karnego za zniesławienie prowadzonego z wyłączeniem jawności lub sprawy cywilnej, gdzie wygórowane nieraz żądania finansowe mają mrozić nie tylko pozwanego dziennikarza, ale i jego szefów oraz wydawców. Takie procesy potrafią trwać latami, choć zachowanie dziennikarza mógłby osądzić przeciętny obywatel, nie mówiąc o prawniku, w pół godziny. Większość sporów prasowych można zakończyć sprostowaniem z pożytkiem dla wszystkich, w tym sądów, a zwłaszcza debaty publicznej.