Ruth Bader Ginsburg powiedziała niegdyś: „Nie oczekiwałam nigdy, że kobiety będą traktowane wyjątkowo. Jedyne, o co proszę naszych braci, to aby zdjęli stopę z naszych karków". Minęło niemało lat od początku walki, którą ikona amerykańskiego sądownictwa, a wcześniej – warto to podkreślić – adwokatka stoczyła o równouprawnienie, nie tylko kobiet prawniczek, nie tylko kobiet w ogóle, lecz o równouprawnienie wszystkich ludzi niezależnie od płci, koloru skóry czy religii. W tym czasie zmieniło się wiele – na poziomie prawa i deklaracji kobiety są równe mężczyznom, mają prawo do takich samych wynagrodzeń na tych samych stanowiskach, mogą sięgać po wszystko to, co przez lata było faktycznie zastrzeżone dla panów. Co do zasady, bo nie mam wątpliwości, że moje zawodowe środowisko nadal nie jest przyjazne kobietom. Nie wiem jednak, na ile problem tkwi w płci przeciwnej. Czy chodzi o faktycznie nierówne traktowanie kobiet i niepostrzeganie ich w kategoriach partnerstwa, czy też to same kobiety przyzwyczajone do ustępowania miejsc w wielu sferach życia panom, po prostu nie mają w sobie dość odwagi, aby powalczyć o to, co także im się należy.
Czytaj także: Prawa kobiet: szanujmy same siebi
Nikt w palestrze nie zaryzykuje stwierdzenia, że kobiety nie są równe mężczyznom. „Po prostu" ich nazwiska nie dość często przychodzą do głowy, gdy należy zastanowić się nad obsadzeniem naczelnych władz. Podobnie na gruncie zawodowym, choć panie są przygotowane nierzadko świetnie do zarządzania pracownikami – postawione przed niedającym się pogodzić wyborem: praca albo rodzina, stawiają na to drugie, a na gruncie pierwszego zadowalają się niewypadnięciem z rynku.
Czy w odniesieniu do mężczyzn ktokolwiek pozwoliłby sobie na publiczne określenie np. „niezłe ciasteczko", „słodziak"? Nie, ale w dyskusji na samorządowe tematy nic nie stoi na przeszkodzie, aby pod adresem koleżanki padły słowa „adwokotka", „kociak". Choć można odnieść wrażenie, że w środowisku adwokatów można mówić o faktycznej, choć aplikowanej w białych rękawiczkach dyskryminacji kobiet, to w praktyce dyskryminują nie tylko mężczyźni, ale i kobiety, odmawiając koleżankom o innych poglądach używania wobec siebie samych określenia „adwokatka".
Zastanawiam się, dlatego tak się dzieje. Że tak jest, to wiem niezależnie od tego, ile koleżanek w poczuciu wyjątkowości własnej zawodowej kariery temu zaprzeczy, odwołując się do tego, że one były po prostu dobrze przygotowane do pracy i z tej przyczyny odniosły sukces.