3 kwietnia 2021 r. minie trzyletni okres przeznaczony na skarżenie wyroków wydanych od 1998 r. do 2018 r. (od uchwalenia obecnej konstytucji) skargami nadzwyczajnymi . Pierwszy problem jest taki, czy Prokuratura Krajowa i Biuro RPO zdążą zbadać wszystkie wnioski i na czas złożyć skargi do SN. To też okazja, a właściwie konieczność podsumowania tego tak reklamowanego narzędzia naprawiania sądowej niesprawiedliwości z minionych dwóch dekad i lat obecnych.
W ciągu tych trzech lat do prokuratury i rzecznika praw obywatelskich wpłynęło mniej więcej po 8 tys. wniosków o wzruszenie wyroków, w większości tych starych. Ale te dwa uprawnione organy do wnoszenia skarg nadzwyczajnych wniosły ich zaledwie 250, z których 200 zwrócono z powodu braków formalnych. Już to świadczy o nie najlepszej jakości skarg, a na 56 wyroków Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Sprawa Publicznych SN uchyliła tylko 25 zaskarżonych orzeczeń.
Czytaj także: Skarga nadzwyczajna dostała zadyszki, jest postulat zmian
Wielu powie, że każde takie uchylenie zasługuje na pochwałę. Ale przecież nie o taką skalę „uzdrowienia" Temidy chodziło.
W tej sytuacji pojawiły się pomysły, by po pierwsze przesunąć termin 3 kwietnia, by dać czas na rozpatrzenie wszystkich wniosków, które zapewne będą wpływać do ostatniego dnia, a po drugie upoważnić także adwokatów (radców) do wnoszenia w imieniu zainteresowanych bezpośrednio do SN skarg nadzwyczajnych. Tak oto mielibyśmy zupełnie nową masową formę sądowego odwołania (niejako czwartą instancję), która przy pewnych zaletach, jak dostępność sądu, mogłaby jednak zablokować SN.