Instytucję lekarza sądowego mamy od 14 lat. Wyjaśnijmy: nie chodzi o lekarzy medycyny sądowej, którzy od z górą stu lat zajmują się zagadnieniami życia oraz śmierci i mają swoje miejsce w wymiarze sprawiedliwości. Ten z ustawy z 2007 r. to lekarz, który wystawia zaświadczenia o chorobie i potwierdza niemożność stawienia się strony, świadka, pełnomocnika bądź obrońcy w sądzie lub prokuraturze, a prezes sądu okręgowego zawarł z nim umowę o wykonywanie czynności lekarza sądowego. Zaświadczenia wystawia po osobistym zbadaniu chorego i zapoznaniu się z dostępną dokumentacją medyczną. Jeżeli zdrowie uczestnika postępowania uniemożliwia stawienie się na badanie, lekarz sądowy powinien przeprowadzić badanie w miejscu pobytu chorego (czysta teoria).
Tyle przepisy. A co przynosi życie? Kilkanaście lat wystarczy, by bez obawy pochopności wniosków podsumować funkcjonowanie tej instytucji pod kątem zasadności jej wprowadzenia.
Czytaj też: Adwokatura proponuje rezygnację z instytucji lekarza sądowego
Celem ustawy było „usprawnienie procesów poprzez wyeliminowanie usprawiedliwiania nieobecności przy wykorzystaniu niewiarygodnych zwolnień lekarskich". Obowiązuje ona tylko w procesach cywilnych i karnych, ale już nie w administracyjnych, co rodzi pytanie o uzasadnienie dla takiego zróżnicowania. Czy zaświadczenia lekarskie składane w procesie cywilnym lub karnym są mniej wiarygodne niż te składane w postępowaniu administracyjnym?
Pełnomocnik i obrońca, adwokat, radca prawny, strona czy świadek, jeśli zachoruje i zostanie zbadany przez swego lekarza rodzinnego lub innego specjalistę, by usprawiedliwić nieobecność w sądzie lub prokuraturze, i tak musi uzyskać zwolnienie od lekarza sądowego. Taka kontrola jednego lekarza przez drugiego. Ten drugi, jeżeli w ogóle można do niego się dostać, często jest lekarzem o specjalności innej niż choroba pacjenta.