Od 2015 roku, kiedy wybory parlamentarne wygrali obecnie rządzący i zaczęli wprowadzać w życie swoje metody sprawowania władzy, a kilka miesięcy wcześniej prezydentem został kandydat z tego samego obozu politycznego, stawiane jest pytanie, czy w Polsce jest jeszcze demokracja, czy może mamy do czynienia z rządami autorytarnymi? Patrząc na zagadnienie z formalnego punktu widzenia, należałoby powiedzieć, że jest demokracja. W kolejnych bowiem wyborach parlamentarnych w 2019 r. wyborcy potwierdzili mandat obozu rządzącego do dalszego sprawowania władzy, z pewnym wyłomem jeśli chodzi o Senat, co nie zmieniło jednak układu sił politycznych, a jedynie stanowi dla rządzącej większości utrudnienie w procesie legislacyjnym. Potem jeszcze mandat władzy został poparty wynikami wyborów prezydenckich w 2020 r. Ale jeśli sięgnąć głębiej niż jedynie do formalno-prawnego aspektu władzy, dojdzie się do konkluzji zgoła odmiennej. Władza ma cechy autorytarne, jest skupiona w rękach „przywódcy" i jego najbliższego otoczenia, a parlament jest jedynie miejscem zatwierdzania decyzji podejmowanych gdzie indziej.
Kto zdecydował
Jarosław Kaczyński w jednym z ostatnio udzielonych wywiadów powiedział bez ogródek, że to on podjął decyzję o organizacji wyborów prezydenckich w maju 2020 r. Sporządzony raport Najwyższej Izby Kontroli w sprawie tych wyborów ujawnił wielomilionowe straty, na które narażony został Skarb Państwa. Nie odbyły się one jedynie z powodu rozłamu w koalicji rządowej, ale zostały podjęte działania w celu ich organizacji. NIK złożyła w związku z tym do prokuratury zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstw urzędniczych przez Mateusza Morawieckiego i trzech innych członków rządu zaangażowanych w organizowanie wyborów kopertowych. Zestawiając ten fakt z oświadczeniem Jarosława Kaczyńskiego o jego decyzji w sprawie wyborów, widzimy jak na dłoni obraz sprawowania władzy w Polsce.
Czytaj też: Wymiar sprawiedliwości w 2021 r.
Prokuratura wprawdzie jeszcze nie podjęła oficjalnej decyzji w sprawie zawiadomień złożonych przez NIK, ale nie można przypuszczać, że będzie inna, niż zapowiedział to prokurator generalny – polityk partii rządzącej, zarazem członek rządu, że sprawa była już badana i umorzona i jeśli nie pojawią się nowe fakty, to nie ma powodów, aby decyzja prokuratury miała być inna. A wcześniej stwierdził jeszcze dobitniej, że „premier postąpił, tak jak powinien postąpić". Warto tu zadać pytanie, czy ta „powinność" w działaniu premiera zgodna była z konstytucją czy raczej z decyzją prezesa partii.
Przypomnę, że śledztwo w sprawie decyzji o przeprowadzeniu wyborów prezydenckich 10 maja 2020 r. wszczęła w kwietniu tamtego roku prokurator Ewa Wrzosek z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów i jeszcze tego samego dnia zostało ono umorzone przez jej zwierzchniczkę. A wobec samej prokurator Wrzosek polecono wszcząć postępowanie dyscyplinarne. Niedawno prokurator Ewa Wrzosek została oddelegowana (zesłana?) do innej jednostki organizacyjnej prokuratury oddalonej o około 300 km od jej miejsca zamieszkania. Czy w sytuacji takiej opresyjności działań zwierzchników prokuratury można mieć wątpliwości co do dalszego losu zawiadomień NIK?