W ostatnich dniach kampanii prezydenckiej telewizje i internet pełne były relacji z wyborczych wieców i spotkań. Sztaby kandydatów licytowały się, który zgromadził więcej sympatyków, czyj wiec okazał się liczniejszy. A ja patrzyłem, jak wielu jego uczestników w poważaniu ma wymagany dwumetrowy dystans, jak nie dba o zasłonięcie twarzy ani nosa w ciżbie wokół głównych bohaterów tych zgromadzeń. Nie mówiąc już o nich samych – kandydatach, których szerokie uśmiechy musiały przecież świetnie prezentować się na zdjęciach. Czy na pewno musiały?
To wszystko jest symboliczne. Jaki przykład idzie z góry? Co obywatele, których nikt nie zwolnił z obowiązku zakrywania ust i nosa, każdego dnia widzą w mediach? Mniej więcej to samo, co Kazik Staszewski opisał w piosence, która przeszła już do historii dzięki temu, że za jej sprawą z odmętów przeszłości wróciła cenzura.
Czytaj także:
Maska na twarzy to obowiązek, nie zalecenie
Po serii publikacji prasowych minister Szumowski gdzieś się zapodział, ale ani on, ani nikt inny stanu epidemii nie odwołał. Obowiązują więc przepisy, na mocy których można dostać 500 zł kary za brak maseczki w autobusie lub sklepie, a nawet w powietrzu wisi sankcja do 30 tys. zł, którą wlepić może sanepid. Osobna kwestia, czy to legalne, bo przede wszystkim jest to niestety realne, a co gorsza natychmiast wykonalne – i to stanowi największą dolegliwość kary. Dziś Temida ma nie tylko przesłonięte oczy, ale zasłania też nos i usta.