Inflacja – najbardziej niechciany, a zarazem „sprawiedliwy” ze wszystkich podatków, który nie oszczędza nikogo. W równym stopniu dotyka bogatych i biednych. Nikt z rządzących nie ma pomysłu, co z nią zrobić. Władza podchodzi do niej tak, jak do dżumy w średniowieczu, metodą na przeczekanie. Bo przecież skoro przyszła, kiedyś musi odejść.
Wróżbici rosną w siłę
Historia uczy, że w czasach epidemii, wojen oraz innych zagrożeń zawsze rosła liczba wróżbitów i szarlatanów, którzy zbijali majątek na przepowiadaniu przyszłości. A kto przedstawiał ją w piękniejszych barwach, miał większe szanse na królewskie łaski. Gdy włączam telewizor, mam wrażenie, że historia zatacza koło. Według jednych inflacji nie ma wcale, według innych zacznie spadać za dwa miesiące, zdaniem jeszcze innych za pięć, to jest odejdzie z pierwszymi zimowymi przymrozkami, niczym gwiazdkowy prezent na święta. Zastanawiam się nieraz, skąd oni biorą te daty? W dwudziestoleciu międzywojennym zjawisko to trwało wiele lat i doprowadziło do upadku niejednego gabinetu. Rządzącym polecam lekturę życiorysu i dokonań Władysława Grabskiego, by uświadomili sobie, ile trzeba było wysiłku i przepisów, by ustabilizować poziom złotego, często działając wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na dworze rządzących – jak za dawnych czasów – roi się od „odgadywaczy przyszłości”, którzy dla pieniędzy wszystko zrobią (czytaj: przepowiedzą). Będą utrzymywać swego protektora i społeczeństwo w oparach absurdu, budując przed nim potiomkinowskie wsie polskiej ekonomii. Wyczarują sukces gospodarczy, miliony i pomyślność narodu (przynajmniej na papierze i na mównicach). W razie potrzeby rozsypią konfetti z samolotu, by kraj był jeszcze bardziej kolorowy. I pomogą znaleźć wroga zewnętrznego w postaci Putina, Unii Europejskiej, Niemiec, covidu…
Niestety, pomysłu na walkę z inflacją nie ma także opozycja, która w świetle jupiterów bardzo chętnie debatuje, deliberuje i dyskutuje, niemniej bez konstruktywnych wniosków. Jedni czekają, drudzy gadają, a efektów jak nie było, tak nie ma.
A może by tak rozpędzić na cztery wiatry tych ekonomistów z bożej łaski ze szklanymi kulami w ręku, których jedynym celem jest budowanie dobrego samopoczucia władzy, a przy okazji społeczeństwa? Pootwierać okna na Wiejskiej, Nowogrodzkiej i Niechciejskiej, czekając, aż ulecą przez nie opary kadzideł i politycznych absurdów. Wtedy łatwiej będzie spojrzeć prawdzie w oczy. Odwieczne prawa wojny mówią, że by pokonać wroga, trzeba się z nim zmierzyć, a nie tracić go z pola widzenia. Tylko głupcy odwracają się od zagrożenia plecami. Następnie proponuję spróbować poszukać fachowców do spraw trudnych w miejsce uległych wróżbitów i klakierów (nie twierdzę, że tych pierwszych będzie wielu). A potem zakasać rękawy i wziąć się do ciężkiej pracy. Polikwidować tworzone z bizantyjskim rozmachem instytucje doradcze, agendy, agencje i spółki od nieistniejących portów lotniczych. Uszczelnić procedury nadzorcze w urzędach i spółkach Skarbu Państwa, w których oszczędność jest terminem niemodnym, a nawet zapomnianym.